Antoine prolog
Transkrypt
Antoine prolog
Prolog Październik 1909 roku Blada twarz Ève odbija się w lustrze teatralnej garderoby. Wielkie podkrążone oczy kryją cierpienie ostatnich miesięcy, w kącikach ust, lekko opadających ku dołowi, czai się wspomnienie bólu, który pokonała z takim trudem. Jej piękne długie włosy zmatowiały i teraz przytłaczają drobną, wychudzoną po chorobie Ève. Wiosną musiała przerwać występy w teatrze i odpocząć. Wyjechała z Paryża, miała odzyskać siły i urodę, aby znów rzucić wszystkich na kolana swym talentem. Ale ta kobieta w lustrze to nie jest wielka Ève Lavallière! To jakaś obca osoba, podobna do zabiedzonej myszy, a nie do aktorki, która zawróciła w głowie samemu Edwardowi VII. Jeszcze niedawno porównywano ją do Sarah Bernhardt, a dziś… Samuel, dyrektor teatru Variétés i były mąż Ève, spogląda na nią z niepokojem . Przechadza się nerwowo w tę i z powrotem, pocierając dłonią policzek. Co robić? Wkrótce premiera sztuki Capusa Anioł, a jej główna gwiazda wygląda, jak gdyby miała zagrać śmierć. Kocha tę drobną istotę, matkę jego córki, mimo że ich małżeństwo rozpadło się przed wielu laty. Przyjaźnią się nadal i przychyliłby jej nieba, aby tylko była szczęśliwa. Nie można jednak walczyć z czasem. Ève ma czterdzieści trzy lata i tylko cud mógłby sprawić, by nagle odzyskała dawną świetność. Cóż, trzeba będzie zatrudnić inną aktorkę do tej roli. I do innych planowanych dla niej również. Może tę małą Mistinguett, która tak zachwyciła ostatnio Paryż w Ośle Buridana? Jest świeża i zabawna, ma uśmiech jak marzenie. Do tego te nogi! Ève obserwuje Samuela w lustrze. Zna go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że właśnie podejmuje decyzję o jej losie. Uśmiechnął się do swoich myśli, więc może wszystko jeszcze będzie dobrze? Ich spojrzenia spotykają się w lustrzanej tafli. Samuel poważnieje. Ach! Zatem nie ma dla niej dobrych wieści! − Kochanie, zrobię, co w mojej mocy, ale musisz zrozumieć, że nie mogę narażać cię na krytykę, która mogłaby cię zranić. Twoje zdrowie jest najważniejsze. Odpoczniesz trochę dłużej. Powrócisz w przyszłym sezonie. Zobaczysz, jeszcze wszyscy padną ci do stóp! Ale dziś musimy podjąć decyzję, nie można odkładać prób. Zespół czeka… − Rozumiem – Ève zrezygnowana zamyka oczy, by nie patrze ć na twarz, która ją zdradziła. – Rób, co uważasz za dobre dla teatru. To najważniejsze. Łzy powoli zaczynają wypływać spod zaciśniętych powiek, po wychudzonych policzkach lecą w dół, ku spiczastej brodzie, zaciśniętym ustom, kroplami spadają na dłonie. To już koniec. Aktorka to czuje, czas jest bezlitosny w jej profesji. Samuel patrzy bezradnie na jej rozpacz. Nic nie może już dla niej zrobić. Musi zmienić emploi, zacząć grać starsze panie, wtedy będzie jeszcze szansa na kilka lat kariery. – Madame Lavallière, czy mogłabym coś powiedzieć? – Lulu, wierna garderobiana, zawsze milcząca towarzyszka, wyłania się z kąta za parawanem, gdzie odświeżała suknie. Ève kiwa potwierdzająco głową, bo jej głos nagle uwiązł gdzieś w głębi zbolałego serca. – U nas na Montmartre jest taki młody Polak, trochę artysta rzeźbiarz, ale tak naprawdę fryzjer. Niedawno wrócił z Londynu i zainstalował się niedaleko wzgórza. Może nieco wariat i dziwak, bo ubiera się cały na biało i zawsze białe lilie każe żonie ustawiać w wazonach, ale mówi się, że cuda robi z włosami. Pani Bourgois, żona dyrektora banku, wygląda teraz jak własna córka! Tak czesze! I ciągle po niego dzwonią, żona się skarży, że w domu to go nie uświadczy. Może by tak spróbować? Cóż by szkodziło, może co doradzi? Samuela rozbawił ten gorączkowy entuzjazm Lulu dla polskiego fryzjera z Montmartre’u, ale Ève otworzyła oczy i znów uważnie patrzy w lustro, a w oczach ma coś jakby cień nadziei. I uśmiechu. Białe lilie? To znak, że mogliby się polubić. Trudno, nie zaszkodzi spróbować, jeśli to miałoby choć na chwilę przywrócić jej uśmiech. Samuel nie ma już nic do stracenia. – Biegnij, Lulu, po tego geniusza, ale szybko. Powiedz mu, że dostanie, ile zechce, ale ma tu być natychmiast i bez dyskusji! Inaczej nie uczesze więcej żadnej kobiety w tym mieście! Lulu wypadła z garderoby, w biegu łapiąc płaszcz, bo na dworze już jesień dawała się we znaki. Biegła, co sił w nogach, tak podekscytowana, że zapomniała o ściskanych w dłoni pieniądzach na fiakra. – Aaantoine! – krzyczała już od połowy rue Rodier – Madame Antoine! Antoine! Dwie głowy wychyliły się z okna mieszkania na pierwszym piętrze. – A cóż to, pali się, że taki raban na całą ulicę robisz? – Marie-Berthe, żona fryzjera, roześmiała się na widok zdyszanej dziewczyny. – Dyrektor Variétés chce Antoine’a dla Lavallière, migiem! – Wezmę tylko przybory i schodzę! – Antoine błyskawicznie zaczął zbierać się do wyjścia. – Ale przecież masz umówione wizyty! Tak nie można, obrażą się i stracimy klientki. Dopiero zaczynasz, nie możemy sobie pozwolić na złe opinie. Antoine!!! – Marie-Berthe nie podobało się to nagłe wezwanie do teatru. Wolała, gdy mąż zajmował się przyzwoitymi kobietami, a nie jakimiś aktorkami, ale jego zawsze ciągnęło do tych artystów. Na nic były jej protesty, bo gdy Antoine się uparł, zawsze stawiał na swoim. Niezadowolona, kręciła głową na znak dezaprobaty. – Wymyśl coś, jutro nadrobię, ale to Lavallière, rozumiesz? Nie mog ę odmówić Lavallière. Już stali oboje przy Lulu, gdy Marie-Berthe upomniała męża, by nie zapomniał o zapłacie. – Dadzą, ile zażąda – powiedziała obruszona Lulu. – Ale teraz szybko! Gdy weszli do garderoby, Antoine’a uderzyła ciężka atmosfera panująca w pomieszczeniu. Czy to był nadmiar sprzętów, czy napięcie między aktorką a dyrektorem, nie wiedział, ale czuł, że nie będzie łatwo. I na samą myśl o czekającym go wyzwaniu poczuł przypływ energii. Madame Lavallière spojrzała na niego wi elkimi oczami. – Mówią, że czynisz cuda z włosami, a ja potrzebuję cudu. I wierzę w cuda! Jeśli uwierzę w ciebie, otworzą się przed tobą wszystkie drzwi w tym mieście. Samuel próbował tłumaczyć Antoine’owi, jak Ève powinna wygl ądać, ale młody mężczyzna już nie słuchał. Dotknął rozpuszczonych włosów sławnej Lavalli ère, palcami wyczuwał ich teksturę i pomyślał, że cokolwiek by nie zrobił, ciężko będzie nadać im lekkości, są przesuszone przez chorobę i zmatowiałe. Może lepiej ukryć je pod peruką? Będzie mało naturalnie, ale przecież to aktorka, wybaczą jej trochę sztuczności na scenie, są przyzwyczajeni. Tyle że potem i tak wszyscy zobaczą, że nie wygląda najlepiej, a właściwie, że wygląda fatalnie. Trzeba wymyślić coś innego. Przechylał głowę raz w prawo, raz w lewo, próbował ułożyć ciężkie sploty w różne fryzury, ale wyczekiwane olśnienie nie nadchodziło. Obawiał się, że nic nie uda mu się zrobić dla tej biednej wielkiej aktorki, tracącej cały swój młodzieńczy powab. Starość jest tak okrutna dla kobiet! Och, jak chciałby z nią walczyć i wygrywać. Przywracać i przedłużać młodość, wydobywać piękno na światło dziennie i pomagać mu trwać jak najdłużej! Ale jak to zrobić? Lekkie pukanie do drzwi wytrąciło go z zamyślenia. Do garderoby weszła mała dziewczynka z listem w ręce. Dygnęła grzecznie, powiedziała bonjour i podeszła do dyrektora teatru z kopertą w wyciągniętej dłoni. Ten wziął list i podał małej kilka drobniaków na cukierki. Rezolutna posłanniczka uśmiechnęła się szeroko, potrząsając główką z krótko obciętymi włosami. – Urocza ta mała – zauważył Samuel – choć obcięta jak gawrosz. Antoine przyjrzał się uważnie dziewczynce. Rzeczywiście ładne dziecko, choć z fryzurą jak Joanny d’Arc ze znanych mu reprodukcji. Obcięta grzywka, krótkie włosy… Bezwiednie sięgnął po nożyczki, zebrał włosy Ève i spojrzał w jej oczy, wpatrujące się w niego w lustrze. Skinęła delikatnie głową, dając mu nieme przyzwolenie. Samuel nie zdążył nawet krzyknąć, a obcięte kilkoma pewnymi ruchami włosy leżały już u stóp Antoine’a. Ten ciął dalej, nie zważając na przekleństwa dyrektora. Ève siedziała nieruchomo, poddając się decyzji niebieskookiego cudotwórcy o zręcznych dłoniach, który za pomocą nożyczek decydował właśnie o jej losie. Przymknęła oczy i odpłynęła we własne myśli. Nie odczuwała strachu. Gdy skończył cięcie i układanie nowej fryzury, Antoine dotknął lekko jej ramienia, jak gdyby wybudzał ją ze snu. Jeszcze przez chwilę zaciskała powieki, wiedząc, że zaraz wszystko okaże się jasne. Być albo nie być. Otworzyła oczy i szukała wśród czterech twarzy odbijających się w lustrze swojej. Był tam ten młody Polak, był Samuel, była Lulu. A ta czwarta twarz młodej zadziornej dziewczyny? Czyżby…? Tak, to była ona! Ève Lavallière, obcięta jak chłopiec! Garçonne! Jak Colette, tylko o wiele ładniej. O wiele, wiele ładniej! Wyglądała zjawiskowo, młodzieńczo i radośnie. Czemuż ten Samuel płacze w takiej chwili, gdy zaczyna się przed nią nowe życie? Uśmiech rozjaśnił jej oczy, usta także nie przestawały się śmiać. – Jesteś genialny, Antoine! Od dziś nie zabraknie ci pracy i zawsze będziesz miał we mnie wierną klientkę, a gdy w końcu otworzysz swój własny salon, będę pierwszą, która go odwiedzi. Dziękuję! Młody mężczyzna spojrzał na nią poważnie, nie dał po sobie poznać, ile kosztowała go ta zuchwała decyzja. Czuł się zmęczony ciężarem odpowiedzialności i najchętniej wróciłby już do domu. Nie spojrzał nawet na ilość banknotów, które wręczył mu Samuel, wciąż jeszcze oniemiały z wrażenia. Dopiero w domu po minie żony, przeliczającej pieniądze, zrozumiał, że musiało być ich dużo. – Miejmy nadzieję, że ma mnóstwo koleżanek w podobnej potrzebie – powiedziała jak zawsze praktyczna Marie-Berthe. – Kilka takich podstarzałych gwiazd, a w trzy lata zarobisz na własny salon w centrum Paryża! Antoine spojrzał na nią nieco zdziwiony, ale nic nie powiedział. Dla niej to tylko pieniądze, a on właśnie dokonał rewolucji. Kilka tygodni później, po premierze sztuki Anioł, Marie-Berthe przyniosła stos gazet z recenzjami. Paryż był oczarowany nową Lavalli ère. Krytycy piali z zachwytu, wielbiciele zarzucili ją kwiatami, posypały się propozycje kolejnych ról, a w domu państwa Cierplikowskich telefon nie przestawał dzwonić. Trzy lata później Antoine otworzył własny salon fryzjerski w samym sercu Paryża. Jego pierwszą klientką była Ève Lavallière.