Historia parafii św. Michała w Derby. Golden
Transkrypt
Historia parafii św. Michała w Derby. Golden
Historia parafii św. Michała w Derby. Golden Jubilee 1905-1955 St. Michael's Parish, Derby, CT. p. 12-27. CAP at Orchard Lake. Walka o chleb—pierwsi imigranci—organizacje—polska parafia Chcąc podać jasny obraz życia narodowego i religijnego Polaków w Derby i okolicy, musimy najpierw przenieść się do ich dawnej Ojczyzny, Polski. By ich zrozumieć, trzeba poznać ich środowisko: gdzie się rodzili, jak zdobywali chleb codzienny, jak mieszkali; jak zdobywali wykształcenie; jak chwalili Boga i kochali Ojczyznę; jak śpiewali i tańczyli, a wreszcie, jak kłócili się, sądzili i godzili przy kieliszku u żyda, czy też na odpustach, chrzcinach i hucznych weseliskach. Polacy w Derby w całości, a w Shelton— prócz znikomej liczby z innych części Polski— pochodzą z Małopolski, którą przy rozbiorach zagarnęła Austria. Dla zatarcia wspomnienia i myśli o Polsce, nazwała tę skradzioną prowincję Galicją, od miasta Halicza (Halicja, Galicja) we wschodniej części Małopolski. Jest to najstarsza część Polski, gdzie na zachodzie rozsiadł się Kraków, a następnie idą: Tarnów, Rzeszów, Przemyśl i piękny Lwów. Przez nie biegnie kolej żelazna, łącząca zachodnią Europę z Morzem Czarnym. Miasteczko Kolbuszowa, otoczone wieńcem kilkudziesięciu wiosek, jest właściwą kolebką większej części Polaków w Derby. Kolbuszowa, położona na północ od głównej linii kolejowej i miasta Rzeszowa, znajduje się na południowej granicy ogromnej równiny, sięgającej Poznania, Warszawy i Grodna. Odległa od Rzeszowa o jakieś 18 mil angielskich (odległości podawane będą w milach angielskich) , od Krakowa na zachodzie i Lwowa na wschodzie o jakieś 100 mil. Jest to miasto nie duże, posiadające wspaniały kościół parafialny, do którego prócz miasta należy 12 mniejszych lub większych wiosek. To centrum kolbuszowskie otoczone jest wieńcem dalszych osiedli i kilku parafiami. Cmolas, Trzęsówka i Dzikowiec, jako najbliższe parafie, godne są także wzmianki. Druga, mniejsza nieco grupa Polaków w Derby wywodzi swe początki z okolic Tarnowa, zwłaszcza z południowego półkola w stronę gór karpackich. Półkole to z jednej strony sięga Krakowa, z drugiej dochodzi prawie do Rzeszowa, w środku zaś znajduje się Kalwaria, Tuchów, Nowy i Stary Sącz. Kalwaria, ze swymi wspaniałymi Stacjami Męki Chrystusowej, znana jest nie tylko Małopolsce, lecz nawet całej Polsce. W Tuchowie bliższa i dalsza okolica czci cudowny obraz Matki Boskiej Tuchowskiej. 1 Ta część Polski, jak w ogóle cała Małopolska, należy do najgęściej zaludnionych, mimo gór karpackich i podgórza o marnych, kamienistych gruntach. Domki drewniane, strzechą najczęściej kryte, choć ciasne były i zabite wszelakim dobrem, to jednak zawsze znalazły miejsce na kołyskę, która wciąż była w ruchu z Wojtkiem lub Marysią. Za ścianą beczała jedna lub kilka krów, kury cisnęły się do drzwi po strawę, gęsi panowały na podwórku, prześladując i szczypiąc dokuczliwą dziatwę. Odpłacały się za to olbrzymimi pierzynami, pod którymi człowiek prawie ginął i gdzie chłód a nawet mróz nieogrzewanych pokoików nigdy nie miał dostępu. Pięć, dziesięć akrów ziemi po większej części musiało wyżywić liczną rodzinę. Kto posiadał 20 lub 30 akrów z dumą podkręcał wąsiska, przechwalał się końmi, nie jadał suchego chleba i śmiał się z Ameryki. U wielu bieda i nędza była pierwszą panią, stawiając na stół jałowe ziemniaki z kapustą lub kapustę z ziemniakami. Czarnego chleba czasem jej zabrakło! Ubrańka szły w strzępy, na nowe prosiak jeszcze nie wyrósł. Buciki, dla dzieci i nawet dla dorastającej młodzieży, należało do klejnotów, które obuwano przed bramami kościoła i zdejmowano po wyjściu. Bankiem, wciąż świecącym pustkami, była pończocha. Tu i tam rozpościerały się większe gospodarstwa a nawet duże posiadłości, gdzie biedniejsi harowali od rana do nocy. Dzieci nawet, wyrwane z ławek szkolnych, ciężką nad siły pracą zdobywać musiały obok ojca czarny chleb rodzinny. Stąd też wielu poszło w życie bez sztuki czytania i pisania. Kto nie zdobył jej na katechizmie lub książce do nabożeństwa, ten już pozostał chyba takim na całe życie. Każda wiosna, prócz rodzinnych, biedniejszych stron, obiecywała pracę u "Obcych." Zdrowa a odważna młodzież setkami szła do Prus, jak to mówiono, czyli do Niemiec. Zmordowana, lecz zadowolona wracała do "swoich", by przezimować i przejeść wszystko, co się zarobiło. Wyjazdy te nie przeszły jednak bez echa. Wciąż śniły się tej młodzieży dalekie kraje za morzami, o których tyle cudownych rzeczy słyszała. Wszyscy znali Kościuszkę i Pułaskiego, ich bohaterskie czyny w Ameryce czy Hameryce, teraz zaś dowiedzieli się o wciąż huczących fabrykach, o dolarach rosnących na drzewach lub zbieranych po ulicach. Niech tylko jeden zapoczątkuje, pójdą za nim setki i tysiące! Ruszy Kolbuszowa, pójdzie za nią Tarnów i Kalwaria. W Polsce pod butem zaborców "odkryto" Amerykę nie długo przed 1850 rokiem, gdy większa grupa Ślązaków osiadła w Texas i tam zorganizowała pierwszą wogóle parafię polską. Część Polski, zagarnięta przez Rosję i podzielona na różne gubernie, ruszyła po krwawo zgniecionym Powstaniu Styczniowym w 1863 roku. Bieda i prześladowania kazały szukać chleba i wolności. Strony kolbuszowskie i tarnowskie ruszyły w tym samym prawie czasie. Rój z tego przepełnionego ula osłabł dopiero w 1914 roku, przerwany wojną i pewną już nadzieją wolnej Polski. Gdy nadeszły pierwsze wieści z Ameryki, rwali się młodzieńcy a po nich panny, żegnali mężowie młode żony, przyrzekając prędki powrót i worek dolarów. Dolary wprawdzie przychodziły, lecz mężów i braci nie można było się doczekać. Ogromna większość pozostała, ściągając do siebie stęsknione połowice. Wyjeżdżało pokrewieństwo, przyjaciele, znajomi. 2 Najważniejszą dla wielu w owych czasach sprawą stał się grosz i bilet okrętowy. Paszporty zdobywano łatwo. Kto zaś uciekał przed wojskiem, kto unikał prześladowania i więzienia, nie dbał nawet o to. Byleby tylko dostać się do Hamburga czy Bremen, gdzie kompanie okrętowe przewoziły do Ameryki bez "papieprów" czyli paszportów za podwójną cenę. Ilu przez te dwa porty przeszło Polaków, ilu obdarto do koszuli, ilu wypluto na brzegi Ameryki bez tobołka, sam Pan Bóg raczy tylko wiedzieć. Niejednemu został tylko obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, książeczka do nabożeństwa i różaniec. Nieczytelni zaś wnieśli setki pobożnych i świeckich pieśni. Twarde to były początki, lecz twarda też była u tego ludu wiara! Każdy, kto ruszał przyrzekał i zaklinał się, że wnet wróci z kieszeniami nabitymi dolarami. Któżby pomyślał, że po kilkudziesięciu latach zstąpi na brzegi Ameryki kilka milionów, wróci zaś do "Starego Kraju" ledwie znikoma ilość? Któżby, kiedy pomyślał, że ci wygnańcy i biedota wyrośnie kiedyś na potęgę, że wyjdzie z niej armia wskrzeszająca zduszoną Ojczyznę? Kiedyś ta właśnie biedota milionami karmić będzie zbitych i zgłodniałych braci i potężnym głosem domagać się będzie sprawiedliwości i wolności dla pogrzebanej na nowo Ojczyzny. Chcąc podać całokształt historii i początków parafii w Derby, nie można bez uszczerbku dla prawdy pominąć Polaków w Ansonii. Co polskiego między Krakowem i Lwowem, znalazło się w Derby; co zaś polskiego od Warszawy na zachód, północ i wschód, to właśnie znajduje się w Ansonii. W starym Kraju dzieliła ich przestrzeń 200 lub 300 mil, stąd też nic dziwnego, że różnią się przeszłością, językiem, charakterem. Ansończykom przyświecała błyskotliwa Warszawa, Derbianom czcigodny Kraków. Derbianin to chłop na swym kawałku bez tytułów, Ansończyk także na swym kawale, lecz szczyci się własnym lub pradziadów szlachectwem. Derbianina język prosty, bez żadnych ozdóbek i wyszukanej grzeczności, Ansończyka, gładki, kwiecisty, przeładowany grzecznościami i tytułami. Ansończyk zapatrzony w niekończące się równiny marzył, filozofował i poezje tworzył — Derbianin, wpatrzony w skaliste góry i wzgórza, wciąż myślał, jakby zwyciężyć upartą naturę. Ansończyk posiadał zwyczajnie duży kawał ziemi przy słabym zaludnieniu, Derbianin mógł prawie dopluć do granicy sąsiada. Ansończyk to republikanin, Derbianin z przekonania demokrata. Oto pewne różnice, wytworzone wiekami i otoczeniem. Jednych i drugich łączy jednak stary jak sama Polska katolicyzm, taka sama modlitwa i pieśń, gorąca miłość rozdartej Ojczyzny, stalowa wola, by wyrzucić krwiożerczą Rosję i wymazać z mapy gubernie, by nie dać się omamić łagodniejszej Austrii z jej Galicją zamiast Małopolski. Mimo wielu różnic, te właśnie więzy łączyły wszystkich, by na obczyźnie iść ręka w rękę, by organizować się i wspólnie budować wszystko, czymkolwiek dziś i przez wiele wieków szczycić się będzie Polonia amerykańska; u nas zaś Polonia derbijska z najbliższymi sąsiadami, Sheltonem i Ansonią. II. Derby, w młodej stosunkowo Ameryce, ma za sobą dość długą i starą historię. Dawnymi mieszkańcami byli naturalnie Indianie, którzy rozsiedli się po obydwu brzegach pięknego Housatonic i skromniejszego Naugatuck. Dzielili się na różne szczepy, czyli duże rodziny, jak w ogóle 3 prymitywni ludzie wszędzie na świecie. Na terenach dzisiejszego Shelton osiadł szczep Paugassett, po przeciwnej stronie rzeki mieszkał szczep Pootakus, w osiedlu zwanym Nowcatock czyli Wielkie Drzewo, w okolicach dzisiejszego Seymour. Indianie w naszych stronach dawno już wymarli, pozostały po nich tylko nazwy osiedli lub klanów: Naugatuck, Sąuantuck, Skokorat i inne. Znane jest nazwisko ostatniego wodza z dokumentów, złożonych w stanowym archiwum w Hartford. Zmarł on około 1676 roku, a nazywał się Ansantawae. Po jego śmierci, błąkali się Indianie w okolicach Derby aż do Wojny Domowej. Biali zjawili się w tych stronach około 1642 roku. Byli to handlarze, skupujący od Indian przede wszystkim futerka dzikich zwierząt. Na stałe zaczęli się tutaj osiedlać dopiero w 1651 roku. Byli to ludzie energiczni, przedsiębiorczy. Wykupywali od naiwnych Indian ziemie, lasy, góry po śmiesznych cenach. Bez utrwalonego pojęcia o własności, pierwsi gospodarze naszych stron sprzedawali czasem ten sam las trzem lub czterem różnym kupcom. Stąd też wynikały nieporozumienia, kłótnie, sądy. Tracąc powoli wszystko, nienawidzili te blade twarze, szkodząc im gdzie i jak się tylko dało. Pierwsi biali koloniści przybyli przeważnie z Derbyshire z Anglii i należeli do anglikańskiego wyznania. Po dwudziestu ledwie latach, bo w 1675 roku, uzyskali już od gubernatora i Generalnego Sądu pozwolenie na założenie nowej kolonii pod nazwą Derby, która obejmowała obecne miasta: Derby, Ansonię, Seymour, większą część Oxford i Beacon Falls. Jak świadczą dokumenty z owych czasów, Derby pisało się wtedy Darby. Obszar dawnego Derby wynosił 35 tysięcy akrów, dziś liczy sobie ledwie 3293 akry i co do obszaru zalicza się do najmniejszych miast w stanie Connecticut. Obywatele derbijscy wnet spostrzegli i wykorzystali wspaniałe położenie nowej osady, nad dwiema rzekami: Housatonic i Naugatuck. Od samych prawie początków, bo już od 1660 roku, od Burtville aż do mostu nad Naugatuck rosły jak grzyby po deszczu przystanie i doki okrętowe. Derby stało się ważnym portem, z którego płynęły okręty do wszystkich ważniejszych portów świata. Prócz samego portu, Derby stało się sławnym przez swą stocznię, z której na wody spuszczono pokaźną liczbę, bo aż 52 nowych okrętów. W przeciągu stu lat, małe ludnościowo Derby nabyło w Ameryce takiej sławy, że nazywano je powszechnie Nowym Bostonem. III. Jak już wyżej wspominaliśmy, w Derby i Shelton osiadali przede wszystkim małopolanie, w Ansonii Polacy z zaboru rosyjskiego. Kto tu był pierwszym i kiedy, oto pytanie każdego czytelnika i kłopot historyka. Zdaje się, pisze ks. St. Konieczny, że 1875 rok trzeba uznać za najwcześniejszą datę pionierów polskich w Derby. Jedni przybyli tu z Pennsylwanii, inni wprost z Polski. Do najstarszych należeli: Franciszek i Wanda Stochmal, Piotr i Agnieszka Baut, Jan Smoleń, Gabriel i Katarzyna Dziadik, Wojciech Wajdowieź, Ewa Fraszka, Antoni Buszkiewicz, Franciszek Buś, Józef Skowroński, Piotr Polakowski, Jakub i Maria Baut i Maria Kościółek. Badając księgi parafialne kościoła Panny Marii w Derby, znajdujemy, prócz wyżej wymienionych, tylko dwa wcześniejsze nazwiska. Pierwsze w księdze małżeństw, które brzmi: Jan Hojdich 4 i Małgorzata Gurney (Górny). To nazwisko ukazuje się w roku 1881, i choć może nie brzmi po polsku, to jednak należy je uważać za pierwsze słowiańskie nazwisko tamże zanotowane. Drugim pod datą 1884 jest George Burch (Borcz) z żoną Krystyną przy chrzcie ich dziewczynki. Gdy nadal przegląda się lata ślubów i Franciszek i Wanda Stochmal chrztów, które ukazują się dopiero w 1890 roku, sądzimy, że datę polskiej imigracji do Derby należy przesunąć na nieco późniejsze lata. Za najwcześniejszą uważalibyśmy 1880 rok, za najpewniejszą 1885. Pierwsi, którzy tu zjechali, to prawie wszyscy, prócz bardzo nielicznych rodzin, wolnego stanu kawalerzy. Ci dopiero sprowadzali bliższą i dalszą rodzinę: braci, siostry, stryjów i ciotki. W ten sposób w Derby stworzyli powoli wielką rodzinę z pobliskich miasteczek i wiosek, które opuścili w Ojczyźnie. Choć wszyscy pochodzili z Małopolski, nie różnili się charakterem i językiem, to i tak z biegiem czasu wytworzyły się dwie partie. Do pierwszej grupy należeli Kolbuszowiacy, złośliwie zwani "Maziarzami" (od mazi w tamtych stronach produkowanej), do drugiej Tarnowianie, przez przeciwników złośliwie zwani "Miotlarzami" (od brzozowych mioteł tam wyrabianych). Ściśle biorąc żyli z sobą w zgodzie, choć lepiej czuli się w swoim kółku. Czasem dochodziło między nimi do pięści, za co główną winę ponosiło wino i piwo. Obydwie grupy wsławiły się znanymi na całą okolicę kapelami (bandami). Patrząc na imigrację polską dziwi nas fakt, że prawie wszyscy usadawiali się po miastach, choć sami wyszli z roli. O wyborze w tym wypadku decydowały dwie rzeczy: brak gotówki na zakupno gospodarki i łatwość dostania pracy po fabrykach. Dodajmy jeszcze i to, że każdy przyjeżdżał tu "na parę lat", po których miał wrócić "do domu" z dolarami. Przez długie dziesiątki lat stacja kolejowa w East Derby roiła się od nowych przybyszów, szukających chleba i zarobku. Pierwszą sprawą był dach nad głową u krewniaka, kuma czy też "bordnika." Każdy prawie dążył do "polskiego centrum" przez most piechotą z tobołkiem na plecach lub też dorożką konną z East Derby. W późniejszych, przedwojennych latach, nowa stacja w samym Derby wyrzucała na bruk dalekich przybyszów. Cóż to jest to centrum? Dawne, polskie centrum to blok domów między ulicami Main, Factory i Caroline, gdzie ongiś więcej stało domów, dziś już zburzonych. Kto tam mieszkał, mówiło się dawniej, że mieszka na "bloku." Przez ten blok i kilka sąsiednich przesunęło się może prawie 70 procent dawnych imigrantów. Na widok tego bloku, z kilku drewnianymi, marnymi domami, krwawiły się serca i łzami zachodziły oczy nowoprzybyłych, którzy śnili o Ameryce, budowanej z kamienia i o pałacach, stawianych z pozłacanej cegły. Pryskały sny imarzenia o dolarach na drzewie w ciasnych pokoikach, gdzie jedynym umeblowaniem były łóżka, prycze a nawet zwykłe deski, na których ludziska spali twardo po dwunastogodzinnej pracy. Pociechą i nadzieją lepszej przyszłości były znajome twarze, to z Kolbuszowej, to z Tarnowa czy wreszcie z Kalwarii. Niejeden już się dorobił, rento wał własne mieszkanie, własny dom posiadał. Znane i sławne w owych czasach były Boarding Houses, nie te dzisiejsze, lecz każdy wolny kąt, pokój czy ciupka, gdzie spało się na dwie szychty. Gdy pierwsza grupa pracowała, druga 5 spała; po odpoczynku szła druga grupa do roboty a na jej miejscu kładła się do snu pierwsza. Nie rzadko zdarzało się, że jeden pokój zapełniony był kawalerami, drugi po sąsiedzku dziewczętami. Gospodyni opierała, gotowała i karmiła tę zgłodniałą rzeszę, pobierając rent a czasem miotłą przepędzając, gdzie już za daleko doszły miłosne objawy. Za 12 godzin zarabiało się 75 centów, najwyższa płaca wynosiła $1.25. Strajków nie znano, choć praca nie należała do lekkich. Wszyscy wyglądali z upragnieniem niedzieli, by wypocząć, ubrać się odświętnie i chwalić Boga. Wszędzie pełno było radości, rozlegały się śpiewy; a że polska natura ochocza, rżnęły skrzypki, jęczały flety i klarnety. Choć nogi rwały się do tańca, sercom jednak wciąż czegoś brakowało, a z ust coraz częściej wyrywało się: organizujmy się, starajmy się o nasz kościół i księdza. Kościół, parafia, ksiądz w tych czasach był czymś dalekim, przed czym piętrzyły się góry przeszkód, zawodów i pracy. Lecz organizacja polska mogła powstać dziś, zaraz. Szczęściem dla Polaków w Derby i okolicy była ta okoliczność, że mieli wśród siebie kilku obywateli o mocnych głowach i wielkich sercach. Na czoło wybił się ś. p. Franciszek Stochmal, człowiek naprawdę wielkiej miary, katolik z krwi i kości, szczery patriota, obdarzony niepospolitą energią i roztropną nieustępliwością. Miał powagę u swoich, łatwo zdobywał zaufanie i posłuch. Sam, pełen myśli i dalekosiężnych planów, innych plany i pragnienia rozumiał i odgadywał. Wnet zdobył kilku zacnych i energicznych towarzyszy i razem dnia 1-go stycznia 1896 roku założyli organizację polską, najstarszą w Derby pod nazwą: Towarzystwo św. Michała Archanioła. Pierwszymi członkami byli: Franciszek Stochmal, Jan Smoleń, Wojciech Wajdowicz, Piotr Baut, Franciszek Danowski, Józef Skowroński, Władysław Skowroński, Franciszek Buś i do dziś żyjący Józef Wąsikowski. Za nimi poszli inni. Towarzystwo rosło szybko w liczbę i znaczenie, bo często gęsto ktoś nowy zjeżdżał tu z Polski. Członkowie wspierali się wzajemnie, dyskutowali. Tematem tych gorących rozpraw był język ojczysty i wiara, których utrzymania nie wyobrażali sobie bez polskiego księdza i własnej parafii. Tak w Derby jak i w Ansonii myśl własnej, polskiej parafii tkwiła w umysłach wszystkich, jako stuprocentowy pewnik. W dążeniu jednak do tego celu, prócz trudności z zewnątrz powstawały trudności od wewnątrz, wynikające z różnicy charakterów Polaków w Derby i Ansonii. Toczono gorące a nawet zażarte dyskusje, co do miejsca przyszłego kościoła. Według Derbian miał stanąć w pobliżu szpitala na Seymour Ave., według Ansończyków w okolicy kościoła św. Piotra i Pawła. W pojedynkę ani jedna ani druga grupa nie była w stanie, by w jednym czasie stworzyć dwie odrębne parafie. Stąd też, by dobić szczęśliwie do celu, chcąc nie chcąc musieli iść razem. Derby, liczebnie najsilniejsze, wzięło całą sprawę w rękę i, usuwając przeszkodę po przeszkodzie, doprowadziło do upragnionego skutku. W takich warunkach pracując, na nowo zabłysnął wspaniały charakter ś. p. Franciszka Stochmala. Ponieważ Towarzystwo św. Michała grupowało raczej Polaków z Derby i Shelton, rzucił przeto myśl, by stworzyć nową organizację dla wszystkich w okolicy: dla Derby, Shelton, Ansonii, Seymour i Orange, której jedynym i wyłącznym celem będzie zdobycie własnej parafii. 6 Dnia 7-go lutego 1903 roku zawiązała się ta nowa organizacja pod nazwą: Towarzystwo Parafialne poci opieką św. Michała Archanioła w Derby, Conn., do którego w tym samym dniu zapisało się 54 członków i członkiń, a przy końcu roku liczyło ich sobie 74. Prezesem został Franciszek Stochmal, zastępcą Stefan Stehlik (Morawianin), sekretarzem Wojciech Wajdowicz, kasjerem Wawrzyniec Brzuszek. Opłata członkowska wynosiła 25 centów miesięcznie. Tak opłaty, jak w ogóle wszelkie ofiary, szły na budowę kościoła. W tym celu wybrano kolektorów, którzy zbierali, co miesiąc ofiary po domach. Zostali nimi: Stanisław Kamionka i Jan Iwaniec na Derby, Franciszek Rumański i Jan Gut na Shelton. W drugim roku zarząd pozostał ten sam, dodano jednak zastępcę sekr., którym był Jan Brzuszek. Prócz tego ustanowiono opiekunów kasy w osobie Fr. Stochmala i Piotra Bauta. W 1905 roku w zarządzie zaszły następujące zmiany: zastępcą prez. Wojciech Jachyra, zastępcą sekr. Józef Grzyb, opiekunami kasy Michał Ignatowski i Stanisław Karkut. Kolektorami na Derby, prócz wyżej wymienionych, byli: Jan Brzuszek, Antoni śpiewak, Michał Klesyk, Antoni Markut, Tomasz Ozimek, Wiktor Wajdowicz i Michał Biesiadecki. Na Shelton zaś: Józef Grzyb, Jan Kosiński, Józef Połubiński i Tomasz Olender. Podajemy na tym miejscu ich nazwiska tak szczegółowo z dwóch powodów: najpierw, że byli świadkami łez radości, że tu i tam odeszli z kwitkiem, a wreszcie, gdzie wiary już nie było i panowała złość, oblano ich nawet zimną wodą. Ich też jest zasługą, że prócz ofiar przynosili nazwiska przyszłych parafian, które skrzętnie wpisywał w księgę sekr. Wojciech Wajdowicz. W ten sposób w latach 1903 - 1905 dokonano pierwszego spisu, który podaje nam ilość Polaków (od 16 roku życia) i jak rozmieszczeni byli w owych czasach. Na podstawie wykazu ofiar dowiadujemy się, że w Derby na kościół składało ofiary 201 osób, w Shelton 34, w Seymour 16, w Orange 7 i w Ansonii 62. Jest jeszcze 50 osób bez podania miejsca zamieszkania. Co do Ansonii ta liczba nie może być uważana za miarodajną, bo przystąpiła do współpracy z Derbami, jako całość w 1905 roku, gdy sprawa polskiej parafii stawała się już pewnikiem. Z różnych danych możemy śmiało twierdzić, że z początkiem 1903 roku ruch ten objął około 900 osób, mniej lub więcej gorliwych, licząc w tym dzieci. Według opowiadania, gdy pierwsi kolektorzy ruszyli do pracy, rozpoczęli w rodzinie Józefa i Zofii Wąsikowskich, do dziś jeszcze żyjących. Uklękli podobno przed nimi, otrzymali błogosławieństwo na dalszą drogę. Ze łzami radości rzucono pierwszy grosz do kapelusza. W pierwszym miesiącu w Derby skolektowano $299.50, w Shelton $115.00. Przez dwa lata i pół kolektorzy zasilili kasę Towarzystwa sumą $1,533.25. Nie możemy tutaj pominąć takich nazwisk, jak Wojciech Wajdowicz, który złożył $100.00, Fr. Stochmal $29.00, Franciszek Brach $23.00, Józef Wąsikowski $21.25, Stefan Stehlik $20.00 i Gabriel Dziadik $20.00. Ci sami i setki innych, gdy już parafia zaistniała i kościół podnosił się w górę, składali dalsze, grube sumy i fundowali wiele rzeczy. By pokazać obcym, że nie boi się ofiar na nowy kościół i by skończyć niebezpieczne dyskusje, co do miejsca jego budowy, Towarzystwo zakupuje dnia 8-go sierpnia parcelę z trzema domami od George F. Bushnell w Fast Derby na Derby Ave. za sumę $8,500.00. Gotówką wpłacono 7 $1,100.00. Na tej parceli stoi szkoła i konwent. Odpowiedzialności za ten pierwszy krok nie wzięło na siebie Towarzystwo, lecz cztery osoby, widniejące pod aktem kupna, który tu przytaczamy: City of Derby, Derby, August 8, 1903 Corporation Counsel $7,400.00 On demand after date, we jointly and severally promise to pay to the order of George F. Bushnell the sum of seventy four hundred dollars with interest semiannually at the rate of five per cent per annum and all taxes value received. Peter Baut Frank Stochmal Stefan Stehlik George Wajdowicz Kościołem dla Polaków przez długie lata było St. Mary's, gdzie w tym czasie proboszczował ks. Karol J. McElroy i odl czasu do czasu sprowadzał polskiego księdza do posług duchownych. Już nieraz proszono go o wstawiennictwo u biskupa, lecz zwykle oblewał ich zimną wodą twierdząc, że nie zdobędą się na tak wielkie ofiary, jakich zażąda budowa nowego kościoła. Odpowiedzią na to było właśnie kupno parceli. Od tej chwili praca szła w coraz szybszym tempie, z większym uporem i zaciętością. Rosły trudności, podnosiły się zarzuty, na które odpowiadano czynem. W październiku tego samego roku trzech delegatów udało się do Hartford do biskupa Michała Tierney, wróciło jednak z niczym. Powiedziano im widocznie, że nie ma księży polskich i jeśli znajdą kogoś to i parafię dostaną. Nie wiadomo, czy był to tylko dziwny przypadek czy sami przywódcy stali się tego przyczyną, w każdym razie w kwietniu 1904 roku mieli w Derby młodego księdza, który przyjechał tu wprost z Polski. Pochodził on z Tuchowa, a nazywał się Władysław Stec. Po przyjeździe udał się on z dwoma delegatami Towarzystwa Parafialnego do biskupa w Hartford, lecz odpowiedzią na prośby znowu było nie. Towarzystwo jednak nie dało za wygrane, bo po kilku dniach ksiądz ten z jednym delegatem pojechał aż do Waszyngtonu, do Delegata Apostolskiego. I tam też nic nie wskórano. Po tym zawodzie zawrzało w Derby jak w ulu, odzywały się nawet głosy odszczepieństwa. Szczęściem, że ks. Władysław, choć boleśnie dotknięty, nie poszedł za tymi głosami. Po kilku dniach, prawdopodobnie przy pomocy samego księdza Steca, Towarzystwo zredagowało obszerny list i przez specjalnego wysłannika wręczyło go Delegatowi Apostolskiemu. I tym razem także przegrano. Po miesiącu a najwyżej dwóch, prawdopodobnie w czerwcu 1904 roku, sam płacząc i płaczem żegnany, opuścił Derby, udając się na krótki czas do New Yorku, skąd wrócił do Polski, gdzie zmarł przed paru laty. Był to cios straszny dla Polaków i dla Towarzystwa Parafialnego. Liczba członków spadła do 41. Nowego ducha dopiero wlał niestrudzony Franciszek Stochmal na rocznym posiedzeniu 13-go 8 lutego 1905 roku. Oto jego pamiętne i gorące słowa: "Świętym obowiązkiem każdego prawego Polaka, to gorąco popierać Towarzystwo Parafialne, byśmy mogli wszyscy dopiąć naszego celu w jak najkrótszym czasie." Praca ruszyła całą parą naprzód, a co ważniejsze, do Towarzystwa Parafialnego w Derby wstąpiło kilkunastu Polaków z Ansonii. 3-go lipca 1905 roku stworzono więc specjalny komitet parafialny na Ansonię. Prezesem zo¬tał Jan Krzyżewski, wicepr. Jan Kaczmarczyk, sekr. Stanisław Osiecki i kasjerem Aleksander Zamierowski. Towarzystwo Parafialne w Derby uchwaliło 13-go marca 1905 roku, by znowu wysłać delegatów do biskupa, by "raczył dać stałego księdza." Do Hartford udał się Franciszek Stochmal i Michał Ignatowski. Biskupa nie zastali, przywieźli jednakże radosną nowinę, że wnet otrzymają jego list z zezwoleniem na nową parafię. Poparł ich w tym wypadku u biskupa ks. Karol J. McElroy, proboszcz Panny Marii, bo czuł dobrze, że to nie słomiany ogień i strun nadal naciągać nie wolno. Dlaczego po tak długich staraniach nową parafię oddano wreszcie Księżom Misjonarzom św. Wincentego a Paulo zadecydował może fakt, że gdy pierwsi Misjonarze dnia 28-go grudnia 1903 roku zstępowali ze stopni pociągu w New Haven, witał ich sam ks. biskup, który ich do diecezji zaprosił, i ks. Karol J. McElroy, proboszcz z Derby. On to właśnie "bez większych ceremonii" zabrał odrazu ks. Pawła Waszkę, by mu wyspowiadał tak licznych już wtedy Polaków. Od tej daty proboszcz Panny Marii prosił od czasu do czasu Misjonarzy z New Haven z posługami duchownymi, a wreszcie zawarł umowę z ks. Jerzym Głogowskim, ówczesnym proboszczem św. Stanisława, by dojeżdżali tu stale na soboty i niedziele. Bywał tu najczęściej ks. J. Głogowski, rzadziej ks. Paweł Waszko i ks. Franciszek Trawniczek. Przyjeżdżał także ks. Maksymilian Sołtysek. Na tym miejscu poraź drugi uciekamy się do ksiąg parafialnych Kościoła Panny Marii, by podać kilka bardzo interesujących szczegółów. Pierwszym ogniwem w długim łańcuchu nazwisk polskich jest imię Franciszka Stochmala, zapisane w księdze małżeństw w 1890 roku. Po nim, rok za rokiem pojawia się małżeństw coraz więcej tak, że w roku 1903 dosięgły one liczby 28 i stanowiły przeszło jedną trzecią wszystkich małżeństw w tym roku zawartych. Do czasu powstania parafii św. Michała, w St. Mary's zapisano 156 małżeństw między Polakami. Nieprzerwany łańcuch chrztów rozpoczyna Władysław Baut, syn Piotra i Agnieszki Bant. Po nim, aż do 1905 roku zapisano w St. Mary's przeszło 320 chrztów dzieci z polskich rodziców. Jak już wspominaliśmy, proboszczowie w St. Mary's sprowadzali polskich księży do obsługi wciąż rosnącej polskiej grupy. Pierwszym, jakiego spotykamy jest ks. Józef Formanek, który udzielił kilku ślubów w roku 1892 i 1893. W roku 1900 i 1901 spotykamy dwóch redemptorystów: ks. Tomasza Grochowskiego i ks. Franciszka Jasińskiego. Dnia 6-go listopada podpisał się w księdze ślubów ks. Maksymilian Sołtysek ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy. On także asystował przy przedostatnim ślubie, zawartym między Janem Tereśkiewiczem i Wiktorią Kabała. Dutkiewicz Józef i Julia Preneta są ostatnimi na liście ślubów polskich. Nazwiska spotykane w St. Mary's, to prawie w całości nazwiska Polaków mieszkających w Derby i Shelton. Prócz tego jest także kilka nazwisk słowackich i morawskich. 9 Nadszedł wreszcie zapowiedziany list od biskupa z poleceniem, by parafię w Derby zorganizowali Księża Misjonarze z New Haven. Z nadejściem jego skończyła się mozolna, przeszło dwuletnia praca Towarzystwa Parafialnego. W listopadzie tego samego roku oddano pierwszemu proboszczowi, ks. Stanisławowi Koniecznemu resztę pieniędzy, księgę dochodów i rozchodów z nazwiskami członków Towarzystwa i całej Polonii w okolicy, wreszcie księgę sekretarza, na podstawie, których opracowano cały ten okres. Przez czas działalności Towarzystwa, z kolekt, z opłat członkowskich, z dzierżawy domów itp. wpłynęło do kasy $3,368.29. Za parcelę wypłacono $2,100.00, procent wyniósł $534.00, reszta poszła na reparacje domów i inne wydatki. Franciszek Stochmal z niezmordowanymi współpracownikami z dumą patrzeć mógł na ubiegłe lata. Gdy minęły już trudy, kłopoty i rozpacz, z nadzieją jaśniejszej i łatwiejszej przyszłości składał wszystko na ręce duchownych przewodników. Urodził się w Polsce w Tuchowie, ożenił się z Wandą Wajdowieź w St. Mary's dnia 20-go lipca 1890 roku, przeżył lat 49, zmarł w Derby 11-go września 1910 roku, leży na Mt. St. Peter's Cemetery. Wieczny odpoczynek i cześć jemu i wielu, wielu innym. Przyjechał znowu ks. Jerzy Głogowski, któremu ks. biskup zlecił zorganizowanie parafii. Zamierzał ją oddać pod opiekę św. Wincentego a Paulo, ustąpił jednak św. Michałowi, pod którego sztandarami walczyło o nią Towarzystwo św. Michała i Towarzystwo Parafialne, któremu także ten Archanioł patronował. Dnia 16-go lipca 1905 roku, w dolnym kościele Panny Marii głosił ks. J. Głogowski radosną nowinę, że ks. biskup zezwolił na utworzenie samodzielnej, polskiej parafii w Derby. To pamiętne ogłoszenie tak opiewa: "Z dzisiejszym dniem rozpoczyna się w Derby parafia polska. Należy do niej Derby, Shelton, Ansonia, Seymour i w ogóle wszyscy po polsku mówiący, mieszkający w tej okolicy. Orange może należeć do tej parafii albo też do New Haven. Ks. Biskup polecił mi zorganizowanie tej parafii, a skoro tylko doprowadzę ważniejsze sprawy do porządku, przyślę wam księdza, który tu będzie proboszczem. Proszę tylko o jak najlepszą zgodę; niech nie będzie żadnych stronnictw, ale wszyscy niech idą ręka w rękę ze mną, a wtedy będą także i owoce z tej pracy. Komitet dotychczasowy, który zajmował się sprawami tej parafii, niech się zgłosi do mnie do kancelarii parafialnej i jeśli ma gotowe rachunki niech mi je doręczy o godzinie pół do trzeciej. Wszelkie sprawy parafialne będę załatwiał po sumie aż do drugiej godziny. Śluby odbywać się będą tylko w dni powszednie i to ze Mszą Św., nigdy zaś w niedzielę. Ze chrztami proszę się zgłaszać do mnie; przede Mszą z rana proszę przyjść zapowiedzieć, że będzie chrzest, a chrzcić będę o godzinie drugiej. W przyszłą niedzielę odbędzie się kolekta nadzwyczajna na przybory kościelne: ornaty, kielich, cyborium, monstrancję, mszał itd. Proszę, aby każdy przygotował się według możności. Ja sam będę zbierał kolektę. Tymczasem jeszcze przy drzwiach będzie wybierał wstępne ten człowiek, który jest dotychczas kolektorem. Za dwie lub trzy niedziele wybiorę polskiego kolektora. Dziś także z komitetem dotychczasowym oglądnę własność 10 parafialną i halę, na której odbywają się mityngi towarzystwa. Będę się starał zamieszkać tu jak najprędzej, żebym mógł dopilnować należycie interesów parafii. Dam wydrukować książeczki parafialne i wyznaczę kolektorów do zbierania podatków miesięcznych. Zaś kolektę na budowę kościoła będę zbierał osobiście, a kiedy, to zapowiem później." Przełożeni Zgromadzenia Księży Misjonarzy wyznaczyli na proboszcza ks. Stanisława Koniecznego, C.M. Zajęty jednakże na misjach, nie mógł od razu objąć parafii, przeto ks. J. Głogowski załatwiał wszystkie sprawy aż do listopada 1905 roku. Na pierwszym miejscu wyłoniły się dwie ważne kwestie, gdzie odprawiać nabożeństwa i gdzie zamieszkać? Dotychczas księża przyjeżdżali z New Haven, lecz sprawy parafii wymagały, by zamieszkali na miejscu. Ks. Jerzy Głogowski wynajął, przeto pokój w domu Jana Dziadika przy ulicy Main i tam zamieszkał. Równocześnie zabrano się do remontu jednego z domów na parceli, zakupionej przez Towarzystwo Parafialne. Nabożeństwa parafialne, myślano, najpraktyczniej będzie urządzać w dolnym kościele Panny Marii. Gdy jednak zarząd za wynajęcie tego miejsca zażądał połowy dochodów niedzielnych, odstąpiono od tej myśli. Wnet zdecydowano się na wynajęcie odpowiednio dużej i tańszej hali. Kontraktor Max A. Durrschmidt miał właśnie taką halę przy ulicy Main, którą wynajmował na zebrania i inne okazje. Idąc z East Derby, znajdowała się ona w pierwszym bloku po lewej stronie. Spodziewając się przyszłego kontraktu na budowę kościoła, tym łatwiej zgodził się na wynajęcie za rocznym wynagrodzeniem $120.00. Halę pomalowano, dziewczęta szorowały podłogi, ustawiono proste ławki bez klęczników. W głębi znajdował się ołtarzyk, po lewej stronie kurtyną odgrodzono miejsce na zakrystię, z tyłu na podwyższeniu umieszczono fisharmonię. Zaopatrzywszy tę kaplicę we wszystkie przybory potrzebne do Mszy Św., przeniesiono się do niej 20-go sierpnia 1905 roku. Ażeby praca w parafii szła składnie i ażeby załatwić wszystko zgodnie z wymogami prawnymi Stanu Connecticut, zamianował ks. Jerzy Głogowski komitet kościelny. Trustysami zostali: Stanisław Karkut i Antoni śpiewak. Oni również zbierali kolektę: Stanisław Karkut wstępne, Antoni śpiewak ofiary w czasie Mszy św. Po zamianowaniu komitetu, ks. Jerzy Głogowski przedstawił władzy świeckiej w imieniu biskupa projekt utworzenia parafii polskiej, należącej do Kościoła Rzymsko-Katolickiego i prosił o zatwierdzenie. Prośbę wniesiono 8-go października 1905 roku, a 18-go października otrzymano tak zwany Certificate of Organization. Według tego dokumentu, urzędowa nazwa parafii brzmi: St. Michael Church of Derby, a komitet parafialny tworzą: Rev. Michael Tierney, Bishop of Hartford; Very Rev. John Synott, Vicar General; Rev. George Głogowski, Pastor; Antoni Śpiewak, Stanisław Karkut, Laymen Następnie zabrał się ks. Jerzy Głogowski do spraw finansowych. Zarządził, że wstęp wynosił będzie 10 centów. Ustanowił podatek parafialny, który opłacali kawalerzy i panny na równi z rodzinami w jednakowej sumie. Wynosił on rocznie $6.00, a zbierali go, co miesiąc przez długie lata specjalni kolektorzy. 11 Nie wolno nam na tym miejscu pominąć milczeniem nadzwyczajnej wprost ofiarności młodej parafii. Pierwsza niedziela, po radosnym ogłoszeniu 16-go lipca, jeszcze w St. Mary's, przyniosła w kolekcie $224.35! Do kolekt po domach na budowę kościoła zabrał się ks. Maksymilian Sołtysek, asystent z New Haven, zawezwany do tej pracy przez ks. Głogowskiego. Z końcem sierpnia przeszedł Ansonię przynosząc $333.25. We wrześniu w Derby i East Derby skolektował $1,212.50, w październiku zaś w Shelton $155.00 i w Orange $88.00. Dziś dziwią nas te ogromne sumy. Ks. Stanisław Konieczny, już od jakiegoś czasu zamianowany na proboszcza lecz zajęty na misjach, rozpoczął swe urzędowanie 5-go listopada 1905 roku. W sobotę dnia 11-go listopada 1905 roku zamieszkał w domu świeżo przerobionym na propercie (dziś szkolnej locie), stojącym na południowym narożniku przy Derby Ave. Dnia 13-go listopada przybył także ks. Paweł Waszko, C.M., jako asystent. We dwójkę i z parafianami łamali sobie głowę, gdzie postawić kościół i resztę budynków w przyszłości? Miejsce, zakupione przez Towarzystwo Parafialne, było za małe, mniej więcej 170 stóp wzdłuż Derby Ave. i około 140 stóp do Bank St., a przy tym ogromnie skaliste. Przy nim musiano jednak pozostać z kilku powodów. Najpierw, że za cenę złota nie można było nabyć innego w East Derby, a następnie ks. biskup żądał, aby w tej dzielnicy stanął kościół. Wreszcie położenie samego miejsca było naprawdę centralne, ze stacją kolejową i przy głównej drodze. Do parceli parafialnej przylegała lota, gdzie dawniej stały stajnie dla koni, zniszczone przez pożar wiosną 1905 roku. Sam rozum nakazywał, że to miejsce koniecznie trzeba zdobyć. Właścicielem był Newton J. Peck z Woodbridge. Za żadną cenę nie chciał sprzedać tej loty i groził, że wybuduje na niej dom i zbierał będzie dobry rent. Na to odpowiedziano mu, że Polacy obok wybudują kościół i co godzinę będą bić w dzwony tak, że wszystkich lokatorów wykurzą z domu jak osy z gniazda. Sprzedał wreszcie za $3,000.00 pod warunkiem, że całą sumę wręczy mu się natychmiast. Akt kupna-sprzedaży podpisano 9-go kwietnia 1906 roku. Pierwszy proboszcz w Derby, ks. Stanisław Konieczny, C.M., pasterzował bardzo krótko. Dnia 29-go kwietnia 1906 roku żegnał parafian, którzy przywiązali się już do niego i zamierzali nawet wysłać w tej sprawie delegację do biskupa: uspokoili się jednak i bez kłopotów poddali się rządom następcy. Miejsce poprzednika zajął dotychczasowy asystent, ks. Paweł Waszko, C.M. Ks. Paweł Waszko, C.M., rodem z Twardawy na Śląsku, ujrzał światło dzienne w 1873 roku. Na kapłana wyświęcony w roku 1898 w Krakowie, do Ameryki przyjechał w 1903 roku. Był to kapłan pobożny i gorliwy; w obcowaniu z ludźmi przystępny, w rządzeniu w miarę surowy; w pracy pełen nadzwyczajnej energii, w wykonaniu praktyczny. Dla ludu w Derby, jako kapłan stał się prawdziwym ojcem, jako administrator budowniczym i niestrudzonym, lecz nie natrętnym kolektorem. Na pierwszy plan wysunęła się, naturalnie, sprawa budowy kościoła na dawnych stajniach. W głębi, od strony Bank St., stał jeszcze dom mocno popalony przez niedawny pożar. Ten kazał 12 zburzyć i drzewo sprzedać. Kontrakt na budowę kościoła podpisał już 14-go maja 1906 roku z miejscowym kontraktorem Max A. Durrschmidt na sumę $21,775.00. Plany wykonał znany architekt Joseph A. Jackson za sumę $653.25. Po odjeździe ks. Stanisława Koniecznego, nowy proboszcz został sam. Pracy na jednego było aż za wiele, przeto przełożeni Zgromadzenia dodali mu drugiego księdza. Pracowali tu następujący asystenci: Ks. Hugo Dylla od lipca 1906 do grudnia tegoż roku. Od września 1907 roku do kwietnia 1909 ks. Józef Janowski, C.M., ucząc dzieci w szkole i starszych, niepiśmiennych wieczorami. Następnym, od 25-go kwietnia 1909 roku do końca 1911, był ks. Eugeniusz Kołodziej, który dobrze zasłużył się około chóru. Wreszcie od roku 1912 do 1923, miły, uśmiechnięty, przez wszystkich kochany ks. Józef Studziński, C.M., późniejszy proboszcz. Budowa kościoła postępowała szybko naprzód tak, że w niedzielę 23-go września 1906 roku odbyło się już poświęcenie kamienia węgielnego. Dokonał go ks. biskup Michał Tierney w asyście następujących księży: Ks. Stanisława Łozowskiego, proboszcza z Hartford, ks. Stanisława Musieła, proboszcza z Middletown, ks. Jerzego Głogowskiego, C.M., proboszcza z New Haven i ks. R. F. Fitzgerald, proboszcza Panny Marii z Derby. Przy poświęceniu wystąpiły towarzystwa wojskowe na czele z bandą z Bridgeport, maszerując z Main St. do Derby Ave. W paradzie wzięło udział 350 członków. Po poświęceniu murów dolnego kościoła na podwyższenie wszedł ks. Jerzy Głogowski z New Haven i wygłosił podniosłe kazanie w języku polskim. Po nim ks. biskup Michał Tierney przemówił po angielsku. Dziękował za liczny i barwny udział, zachęcał do współpracy z proboszczem i do dalszych ofiar. WT końcu życzył parafianom, aby Boże Narodzenie obchodzili już w swoim kościele. Ostatni przemówił ks. Paweł Waszko, C.M., dziękując towarzystwom za piękną paradę, a parafianom za hojne dary. Gdy dolny kościół wykończono, przeniesiono ołtarz i wszelkie przybory z hali i pierwszą Mszę św. odprawiono w nim 22-go grudnia 1906 roku. Spełniło się życzenie ks. biskupa, gdyż Boże Narodzenie obchodzono już w swoim kościele. Z historii hali dodajemy jeszcze, że poprzednio o mało nie padła ona pastwą pożaru. Zapobiegli nieszczęściu i wyratowali Pana Jezusa późną nocą na Main St. zawsze czuwający pijacy. Od tej nocy ks. P. Waszko podobno mniej prześladował członków tego marnego "fachu." Z nastaniem zimy przerwano roboty, a za to szukano i zapisywano fundatorów okien, ołtarzy i wielu innych przyborów. Nadszedł wreszcie dzień 4 lipca 1907 roku, w którym o godzinie 11-tej ks. prałat John Synott w zastępstwie biskupa święcił uroczyście górny kościół. Przed poświęceniem, towarzystwa wojskowe z Derby, Ansonii, New Haven i Bridgeport maszerowały przy dźwiękach trzech band przez główne ulice Shelton i Derby. Liczba wszystkich uczestników doszła do dwóch tysięcy. Po raz pierwszy dźwięcznie zadzwonił dzwon, rozegrał się uroczyście organ, rozśpiewał się wspaniały chór z parafii św. Stanisława z New Haven. Zaczęła się przy starym ołtarzu z hali 13 uroczysta Msza św.: celebransem był ks. Zimmerman, diakonem ks. Stanisław Sobieniowski z Bridesburgh, Pa., subdiakonem ks. Gerwazy Kubec z East New York. W prezbiterium zasiedli: ks. Stanisław Konieczny, C.M., ks. Quinn z Ansonii i ks. R. F. Fitzgerald z Derby. Po Mszy św. po raz pierwszy z tej ambony ks. Antoni Mazurkiewicz, C.M., głosił piękne i ogniste kazanie. Po nabożeństwie wróciły towarzystwa na dawną halę, gdzie urządzono dla nich przyjęcie. Przemawiali księża, prezesi, goście. U wszystkich przebijała się radość, u swoich słuszna duma. Po uroczystościach zapanowały szare dni pracy, zbierania ofiar, płacenia tysiącznych rachunków, zaciągania pożyczek i spłacania długów. Choć ofiary były bardzo duże, to jednak wreszcie musiano zaciągnąć kilka pożyczek. Pierwszą zaciągnął ks. P. Waszko w Derby Savings Bank dnia 12 listopada 1906 roku w sumie $18,000.00 na 4.5, którą wybrał w trzech ratach; drugą u zamożniejszych parafian 17 listopada 1907 roku w sumie $3,650 na 3.5 i trzecią w sumie $1,000 od Księży Misjonarzy w Derby. Zamieszczamy tutaj nazwiska tych szlachetnych rodzin, które pośpieszyły z pomocą parafii w najcięższych chwilach: Wojciech i Anna Brożek, Józef i Anna Zygmuntowie z Ansonii, Wojciech i Marianna Kieras z Seymour, Czesław i Stanisława Arendarscy z Derby. Do grudnia 1913 roku energiczny ks. Paweł Waszko spłacił wszystkie, powyższe pożyczki. Najpierw oczyścił z długu parcelę, kupioną przez Towarzystwo Parafialne, wypłacając sumę $6,400.00 i $534.00 procentu. Następnie spłacił parafian i po kolei inne długi. Procent od sum, pożyczonych na budowę kościoła, wyniósł $3,823.78. Ktoś może zapyta, ile kosztowała budowa kościoła św. Michała! Pominąwszy ołtarze, sta¬tuy, ławki, itd., koszt przedstawia się następująco: Max A. Durrschmidt, budowniczy— $21,775.00; usunięcie skał—$1,190.48 i dodatek $534.00; centralne ogrzewanie i zaprowadzenie elektryki—$1,572.50. Kościół św. Michała, na zewnątrz prosty i bez bogatych ozdóbek, wcale nie należy do brzydkich. Jedynie drewniane schody, prowa¬dzące do wnętrza, przez 35 lat obniżały miłe dla oka wrażenie. Sufit wspiera się na drew¬nianych kolumnach, które dzielą kościół na trzy nawy; w głębi trzy, brązowo pomalowane ołtarze; ściany na biało otynkowane—ot i ko¬ściół św. Michała w 1907 roku. Ks. Paweł Waszko nie lubił przepychu, lecz nie mniej raziła go także każda zimnota, a zwłaszcza nagość tych ścian kościelnych. Ogłosił, więc ofiary na malowanie, które—jak zwy¬kle—posypały się hojnie. Porozumiał się z niejakim G. Ruggiero z Waterbury, Conn., który podjął się wymalować kościół za $1,800. Obrazy, malowane nie na płótnie, lecz na murze, wypadły nawet pięknie; mury i sufit były jednak zbyt jaskrawe. To dzieło rozpoczęto w 1910, ukończono zaś w lutym 1911 roku. Malowanie było ostatnią, większą pracą ks. Pawła Waszki w kościele. Następnie przyszła kolej na plebanię i szkołę. PLEBANIA Plebania parafii św. Michała ma swoją nie długą, lecz dość ciekawą historię. Organizator parafii, ks. Jerzy Głogowski, C.M., zamieszkał w początkach w pokoju, wynajętym w domu ś. p. 14 Jana Dziadika na Main St. Było to tylko mieszkanie tymczasowe, by łatwiej dopilnować spraw kościelnych. Na właściwą plebanię wybrał zaraz jeden z domów na parceli, zakupionej przez Towarzystwo Parafialne, stojący na południowym narożniku przy Derby Ave. Po gruntownym remoncie zamieszkał w nim ks. Stanisław Konieczny, C.M., pierwszy proboszcz św. Michała dnia 11-go listopada 1905 roku. Dom ten był nie duży, tak, że gdy dwóch księży w nim zamieszkało, nie było miejsca dla ewentualnego gościa czy też skromne przyjęcie. Drugi proboszcz, ks. Paweł Waszko wstydził się tej plebanii i, choć było to w czasie kończenia budowy kościoła, odważył się na radykalne zmiany własnego podwórka. Na propercie, prócz plebanii, stały jeszcze trzy inne domy. Dwa na Bank St., jeden przy kościele na Derby Ave. Domy na Bank St. były małe, zwłaszcza ten bliższy kościoła, a więc z góry nieodpowiednie na godną proboszcza plebanię. Dom, stojący na południowym narożniku był w dobrym stanie i szkoda było go burzyć. Ten sprzedano i przesunięto na Mt. Pleasant w czerwcu 1907 roku. Stoi do dziś pod nr. 188, a właścicielem jego jest Frank Bilka. Najmniejszy, tuż przy kościele kazał ks. P. Waszko zburzyć, Co stało się dopiero później. Został ostatni, największy: o tym myślał ks. P. Waszko, gdy 4-go maja 1907 roku bardzo jasnych słowach odezwał się do zgromadzonych w kościele parafian: "Mam prawo żądać od was tego, aby ksiądz polski nie potrzebował się wstydzić zaprosić do siebie innych księży" (były to czasy ciężkiej sytuacji finansowej). Do tej plebanii przeprowadzili się księża w pierwszej połowie grudnia 1907 roku. Z góry przypuszczano, że i ta plebania nie oznacza końca wędrówek księży, jeśli kiedyś ma stanąć szkoła, potrzebująca dużego miejsca. Uporawszy się trochę z długami, ks. P. Waszko przypuścił nowy szturm i nabył dwie parcele, przylegające od strony północnej do kościoła. Pierwszą, wzdłuż Bank St. z jednym domem kupił od Józefa i Laury Brascho 3-go marca 1911 roku za $8,150.00, drugą, także z jednym dużym domem, od strony Derby Ave. od Marii F. Canfield Narramore dnia 15-go maja 1912 roku za $4,180.00. Plany nowej plebanii opracował znowu J. A. Jackson, kontrakt budowy otrzymał Gormann. Budowę rozpoczęto jeszcze w 1912 roku. W styczniu 1913 roku zaciągnięto nową pożyczkę w Derby Savings Bank na sumę $7,000.00. Sama tylko budowa kosztowała $9,483.00, nie licząc robót plumberskich itd. Do nowej, obecnej plebanii przeprowadzono się w 1913 roku. Plebania, mająca trzy piętra, zbudowana jest z drzewa i obłożona czerwoną cegłą. Z frontu zdobi ją dwupiętrowa weranda, której parter był dawniej otwarty. Jest obszerna i wygodna. Przedstawia się na zewnątrz okazale, ale bez żadnych ozdóbek, jak w ogóle wszystkie budynki, stawiane przez ks. Pawła Waszkę. SZKOŁA I KONWENT Parafię bez szkoły można słusznie porównać do rodziny bez matki, stąd też logiczny wniosek: obok kościoła powinna stanąć szkoła. Można tę ważną kwestję rozwiązać po macoszemu, szkoły 15 nie budując wcale a religii ucząc niedzielami. Nasza parafia rozwiązała tę sprawę po matczynemu: buduje własną szkołę, ma własne nauczycielki, ale za to może dać dzieciom, prócz solidnego wychowania na uczciwych obywateli, gruntowną znajomość wiary, ukochanie pięknych tradycji narodowych i język polski. Parafia św. Michała może się szczycić tym, że tylko przez dwa początkowe lata nie miała własnej szkoły, co w całości zawdzięcza niespożytej energii i przezorności ks. Pawła Waszki. Zaledwie nabożeństwa przeniosły się z dolnego do górnego kościoła, w tym samym 1907 roku przerobiono basement na cztery klasy, w których zaraz otwarto szkołę. Jedna grupa dzieci przyszła ze St. Mary's, inna ze szkół publicznych. 16