Wywiad"Podróż życia: Kraków" - Elzbieta i Andrzej Lisowscy
Transkrypt
Wywiad"Podróż życia: Kraków" - Elzbieta i Andrzej Lisowscy
Rada miasta STRONA REDAGOWANA PRZEZ KANCELARIĘ RADY MIASTA I DZIELNIC KRAKOWA Podróż życia: Kraków fot. archiwum prywatne O podróżach, mitach i osobowościach Krakowa z najbardziej znaną parą podróżników, dziennikarzami Elżbietą i Andrzejem Lisowskimi, rozmawia radny Paweł Bystrowski. Elżbieta i Andrzej Lisowscy – krakowscy podróżnicy i dziennikarze, członkowie The Explorers Club w Nowym Jorku, honorowi członkowie Polish-American Travelers Club, autorzy przewodników, twórcy telewizyjnego „Światowca” oraz „Z plecakiem i walizką”, laureaci m.in. nagrody Ministra Turystyki Tunezji „Złoty Jaśmin” (2009 i 1997), Złotego Medalu Straussa (Wiedeń 2006) i Złotego Pióra („Zlatna Penkala” – Zagrzeb 2005), Grand Prix MEDIATRAVEL (Łódź 2004) i Polskiej Izby Turystyki GLOBUS’97 („za całokształt działalności dziennikarskiej w dziedzinie turystyki” 1997). Dawniej podróżnicy odkrywali geograficzne białe plamy. Czy obecnie są jeszcze takie miejsca, do których można wbić przysłowiową flagę? Elżbieta Lisowska: Nawet na pustyni w bezpiecznej Tunezji poczujemy niepokój, gdy w oazie nawali generator prądu. Wystarczy, że przesuną się wydmy czy nawet tylko piasek zawieje drogę i już lądujemy w zupełnie nowym dla nas świecie. Andrzej Lisowski: Oprowadzaliśmy kiedyś po Krakowie dra Alfreda Scotta McLarena – ówczesnego prezesa The Explorers Clubu, wybitnego 14 badacza i odkrywcę, członka najbardziej prestiżowych stowarzyszeń naukowych świata, który dowodząc amerykańskimi, podwodnymi łodziami atomowymi, dokonał pierwszego w historii przepłynięcia w zanurzeniu pod lodami Cieśniny Beringa i pod lodami szelfu kontynentalnego Syberii oraz pod biegunem północnym. On właśnie opowiadał nam na Kanoniczej o swoich projektach badania morskich głębin. Bo są takie miejsca pod powierzchnią oceanów, gdzie dotąd nie dotarły nawet bezzałogowe jednostki. EL: Także członkowie Polskiego Oddziału The Explorers Clubu uczestniczą wciąż w nowych odkryciach, czy to na Wyspie Wielkanocnej i Antarktydzie, czy w Meksyku. Poza tym zawsze jest radość odkrywania na nowo świata dla siebie samego. Jak na Saharze czy na pustyni Negew, gdzie po deszczu wyrastają nagle z piasku soczyście zielone rośliny… Czy jest jakaś idea przewodnia Państwa podróży? AL: Azja wyostrzała nasze zmysły na smak świata, zapach Ziemi, na inne poczucie czasu. Azja budowała w nas filozofię podróżowania. Uczyła tolerancji dla innych zachowań i kultur. Zawsze pamiętaliśmy, że Polacy są Indoeuropejczykami. Od lat przemierzamy ten kontynent śladami wielkich cywilizacji, miejsc kultu i jakiejś niezwykłej mocy. Także w innych rejonach świata wytyczamy sobie zawsze własne szlaki. Przejechaliśmy na przykład całą Holandię śladami Orientu, a Wiedeń poznawaliśmy po śladach cesarza Józefa II. EL: Naukowo zajmuję się mistyką muzułmańską i jeszcze na studiach poszukiwałam śladów związanych z zoroastryzmem. Fascynowały mnie stare obserwatoria astronomiczne będące jednocześnie obiektami kultu. Szukaliśmy ich na pustkowiach Uzbekistanu, pośród pól bawełny. AL: Niekiedy były to tylko dziury w ziemi z fragmentami kamiennych okien zwróconych w stronę określonej gwiazdy. Kiedyś nasz kierowca hotelowy (pojechał za łapówkę, bo nie mieliśmy specjalnych „propusków”) nie mógł zrozumieć, po co się tak męczymy. EL: W Iranie interesował nas świat mistycznych muzułmańskich ogrodów, a w Indiach dokumentowaliśmy to, co dzieje się przy grobach wielkich islamskich mistyków. W Bengalu spędziłam kilka miesięcy w bardzo niezwykłym świecie trudno dostępnych Baulów. Każda nasza podróż ma zawsze konkretny cel. Nawet ostatnio, we wrześniu tego roku, gdy wybraliśmy się na pierwszy od lat wypoczynek do Damaszku, nie potrafiliśmy być tylko turystami. Oprowadzając znajomych po Krakowie, nie obawiają się Państwo mandatu za brak uprawnień przewodnika? AL: Każdy kraj i wszystkie historyczne miasta – jak Wiedeń czy Madryt – chronią się przed pracującymi na dziko przewodnikami. Nigdzie jednak nie robi się „łapanek” w takim stylu jak u nas. Ci, co pamiętają wykłady zasłużonego dla Krakowa prof. Karola Estreichera, wiedzą, jak on by to wyśmiał i ostro się temu przeciwstawił. EL: Po prostu nie ulegajmy paranoi. Nie można na równi traktować oprowadzających bez uprawnień, ale za pieniądze i tych, którzy pokazują swoje miasto rodzinie czy znajomym. Ci drudzy często nawet skuteczniej promują Kraków, nie zasypując słuchaczy nadmiarem liczb 28 października 2009 r. rada miasta STRONA REDAGOWANA PRZEZ KANCELARIĘ RADY MIASTA I DZIELNIC KRAKOWA i faktów. Niewielu licencjonowanych przewodników potrafi przybliżyć prawdziwą atmosferę, świat osobowości i legend Krakowa. AL: Kiedyś pewien nasz znajomy profesor przekonał grupę uczestników światowego kongresu, że zapłacił hejnaliście, żeby ten zagrał specjalnie dla nich! Wyjechali z Krakowa przekonani, że przeżyli coś niezwykłego, niepowtarzalnego. To był oczywiście żart, ale tak też się tworzy „nowe legendy”. W Warszawie przecież sprzedano kilkakrotnie nawet kolumnę Zygmunta! EL: Nasze miasto kojarzyło się zawsze z pewnym luzem. Nie odcinajmy się od tego. Twórzmy Kraków, a nie Krakówek. Dla Krakowa przemysł turystyczny odgrywa coraz istotniejszą rolę, jak wyglądamy na tle innych miast? AL: Wciąż jeszcze żywe jest przekonanie, że Kraków promuje się sam. Zabytkami i w ogóle swoją przeszłością. No bo jak wytłumaczyć brak mocnej i prawdziwie niezależnej (także finansowo! – jak choćby Wien Tourismus w Wiedniu) instytucji zajmującej się promocją miasta? Właśnie dzięki niej dziennikarze na całym świecie poznają nawet z 2-, 3-letnim wyprzedzeniem programy najważniejszych wydarzeń kulturalnych stolicy Austrii. Ale w Krakowie często do ostatniej chwili zmieniają się programy i wykonawcy nawet międzynarodowych festiwali. Nie mamy jak Amsterdam 65 teatrów i sal koncertowych, 42 muzeów, 141 galerii, 40 kin, 22 obrazów Rembrandta czy 206 płócien van Gogha. A nie potrafimy na co dzień (a nie okazjonalnie) wykorzystać na potrzeby choćby koncertów wspaniałych historycznie i akustycznie kościołów, krużganków, dziedzińców. Boimy się wpuszczać artystów na Wawel czy do Collegium Maius. Tymczasem na przykład w wiedeńskim Muzeum Historii Sztuki (Kunsthistorische Museum) w każdy czwartek wieczorem można uczestniczyć w uroczystej kolacji (dostępnej dla każdego). I w trakcie tej kolacji można wybrać się samotnie, tylko z kieliszkiem wina, na spacer po Galerii Malarstwa z dziełami Tycjana, Rafaela, Breugla. EL: U nas stawia się przede wszystkim na okazjonalne festiwale. A w takich miastach jak Wiedeń czy Amsterdam turysta ma do wyboru kilkadziesiąt wydarzeń kulturalnych dziennie. Z kolei odbywająca się co roku, trwająca tydzień fiesta Las Fallas w Walencji przyciąga aż 2 miliony gości! Zapominamy też, że kapitałem Krakowa były i są wielkie osobowości. Nie dbamy o znanych artystów, którzy nazbyt często „uciekają” do innych miast. Zbyt długo czekamy np. na prawdziwe muzeum poświęcone sztuce Tadeusza Kantora. Nie potrafimy zadbać o pamięć o Piotrze Skrzyneckim. Pozwoliliśmy, by z krajobrazu miasta zniknęła większość tra28 października 2009 r. dycyjnych krakowskich kawiarni (mylonych dziś często z pubami), gdy tymczasem Wiedeń ma ich prawie tysiąc! Wszystko to, o czym mówimy, jest ważnym elementem promocji miasta. Często urzędnicy miejscy porównują Kraków z Barceloną, a tymczasem lotnisko w Barcelonie ma rocznie 50 mln pasażerów, a Balice 3 mln. Wiele pracy przed nami. Jak możemy podpatrywać innych, myśląc o rozwoju turystyki? AL: Akurat Barcelona jest miastem, które non stop pracuje nad swoim wizerunkiem, proponując wciąż coś nowego. Żyje sztuką Gaudiego, ale też mocno podkreśla znaczenie swojej średniowiecznej przeszłości. Wielka fontanna jest tłem codziennych spektakli, a logo FC Barcelona promuje nie tylko stadion, ale i muzeum futbolu. Jednocześnie miasto otwarte jest na zupełnie nowe kierunki promocji. EL: Katalończycy potrafią liczyć. Oni wymyślili, że w najtrudniejszych turystycznie miesiącach styczeń-luty będą m.in. promować się jako miasto zakupów. I przyjeżdżają tam na zakupy ludzie z całej Hiszpanii i świata. A specjalne poprowadzone trasy autobusów bardzo te zakupy ułatwiają, umożliwiając jednoczesne poznawanie miasta. AL: Ale tam kupujemy w gustownych butikach wtopionych w zabytkową tkankę miasta Często po sąsiedzku z modernistycznymi wizjami Antonia Gaudiego. To idealne połączenie historii i handlu. U nas idzie to w złą stronę – „galeria” w „galerię”… Po ostatnich Wiankach rozgorzała w Krakowie dyskusja o kosztach (4 mln zł) oraz programie imprezy. Przedstawiciele branży turystycznej argumentowali, że w programie Wianków należy łączyć treści edukacyjno-historyczne z koncertem. Tymczasem Wianki zostały przekształcone jedynie w koncert muzyczny. AL: Tutaj dotykamy fundamentalnych spraw finansowania oraz planowania przedsięwzięć z wieloletnim wyprzedzeniem. Tylko w ten sposób osiągniemy efekt promocyjny. Jak wiedeńczycy, którzy właśnie tak wylansowali m.in. Szlak Sylwestrowy. EL: Najlepsze są systemy mieszane. Wianki na pewno nie mogą być jedynie imprezą ludyczną z przytupem, ale tradycję można pokazywać nowocześnie. Jednocześnie wiem, że dla wielu moich znajomych Kravitz był czymś, co ich zachęciło do pójścia na Wianki, choć nas akurat nie. Jeśli mówimy o promocji patriotyzmu i historii, to na pewno nie można tego wkładać łopatą do głowy. AL: Ale Kravitz czy nawet Rolling Stones to nie jest coś, co zachęci do przyjechania do Polski, bo to każdy może u siebie „w domu” ogląd- nąć. Kravitz był ważny z uwagi na Polaków, a nie turystów zagranicznych. A co do tradycji, to rozwijajmy także nowe, lecz obrosłe już legendą. Jak odtworzony przed laty z wielką fantazją i rozmachem, przez Piotra Skrzyneckiego, wjazd księcia Józefa do Krakowa. Czy w Krakowie można się zakochać? AL: Kraków trzeba nosić w sercu. I o to serce bardzo dbać. Nie pozwólmy, by nasze miasto stawało się coraz większym, pełnym spalin plenerowym parkingiem! Nie zgadzajmy się, by takie krakowskie ikony jak Teatr Słowackiego czy Planty sąsiadowały z kolejnymi molochami – sklepami. Nie dajmy zniszczyć zabudową przyrody Zakrzówka, nie gódźmy się na bezmyślne wycinanie drzew, dbajmy o ścieżki rowerowe z prawdziwego zdarzenia, nie zakłócajmy dawnego układu urbanistycznego Kazimierza (niech kojarzy się z historią i kulturą, a nie z piwem!). Pytał Pan na początku o nasze podróże. Naszą najważniejszą była wyprawa na studia do Krakowa. Oboje jesteśmy z Dolnego Śląska, a tu się poznaliśmy. Wierzymy w czakram, w Kraków, kochamy atmosferę tego miasta (nawet w stanie wojennym nie wpadło nam do głowy, by stąd emigrować), czujemy się krakowianami. Nigdy nie czuliśmy się tu obco. Wielu napływowych ludzi tworzyło nie tylko atmosferę, ale i nowe mity Krakowa. Estreicherowie, Demarczyk, Penderecki, Skrzynecki to byli przecież krakowianie napływowi. EL: Mit to ważne słowo, bo Kraków jest mitem. Twórzmy nowe mity, nie narzekajmy, ale cieszmy się, że coś się dzieje, że jest Cracovia Sacra, Festiwal Tańców Dworskich, Noc Muzeów, Łaźnia Nowa. I te oddychające historią wiekowe mury... Potwierdzam, co powiedział Andrzej: naszym najważniejszym celem w życiowej podróży był i jest Kraków. Paweł Bystrowski 15