Alicja Kozicz kl.Vb Alicja Dutczak kl. VIb
Transkrypt
Alicja Kozicz kl.Vb Alicja Dutczak kl. VIb
Alicja Kozicz kl. 5b Fragment pamiętnika żołnierza 24 marzec 1944r. Otrzymaliśmy szansę walki z Niemcami. Mamy uczestniczyć w zdobyciu wzgórza Monte Cassino. Tam trwają walki już od stycznia. Niemcy nie chcą odpuścić. Czy będę miał szansę by wciąż tu pisać? Czy opiszę zwycięstwo, czy zginę … 10 maja 1944r. Nie ma za wiele czasu na pisanie. Na wzgórzu kwitnie teraz wiele maków, które przypominają mi rodzinne strony. Tęsknię za moją rodziną, w ogóle nie wiem czy oni jeszcze żyją. Wczoraj nasz dywizjon otrzymał tajny rozkaz zdobycia wzgórza od strony północnej – jest to skaliste, strome zbocze u podnóża klasztoru. Praktycznie nie do zdobycia…Trwają przygotowania. Czy damy radę? Jestem zdenerwowany, przerażony a jednocześnie podniecony. Wiary w zwycięstwo dodaje mi nasz generał. Dla nas jest jak kochający ojciec. To wielki człowiek i wielki bohater. Jego słowa głęboko zapadły mi w sercu, dały otuchy i odwagi. Chcę mieć lwa w sercu, chcę walczyć jak król zwierząt… dla Polski… Wierzę, że przeżyję i że za kilka dni wypełnię kolejną stronę mego pamiętnika, i że będzie to zapis o chwalebnym zwycięstwie. Tak bardzo wierzę… 12 maja1944 Wielu moich towarzyszy broni już zginęło. Dlaczego właśnie oni mieli tutaj polec? Ilu jeszcze nas tutaj zginie? Przerażający jest widok umierającego żołnierza. 15 maja 1944 Czuję jakby i mnie dopadła żelazna kula. Nie jeden raz słyszałem jak kula świsnęła mi obok ucha. Przede mną jeszcze wiele trudów, więc muszę trwać dzielnie. Z dnia na dzień coraz bardziej czuję, że tracę nadzieję i siłę, lecz jeszcze się nie ugiąłem, ponieważ walczę dla mojej ojczyzny, i nie przestanę walczyć, aż Polska powróci do Polaków i będę o nią walczyć, aż do ostatniej kropli krwi. 23 maja 1944 Kilka dni temu zdobyliśmy klasztor. Już sam nie wiem kiedy to było. Atak rozpoczął się 11 maja o świcie. Mimo ciągłego ostrzału wroga szliśmy wciąż do przodu. Krok po kroku, szaniec za szańcem, skała po skale byliśmy coraz bliżej szczytu. Widzieliśmy z Jankiem ile krwi to kosztowało. Straciliśmy wielu z naszego dywizjonu. Dokonując kolejnej zmiany pozycji poczułem, że silne uderzenie w prawe ramię powaliło mnie na ziemię. Niemal straciłem rękę. Janek natychmiast był przy mnie. Pamiętam jeszcze jak przetransportował mnie w dół do sanitariusza. Pożegnał się i wrócił do walki. Wtedy widziałem go żywego po raz ostatni. Zginął u podnóża klasztoru. To była straszna i okrutna bitwa. Mieszają się we mnie różne uczucia: nadzieja, radość, smutek, wiara w lepsze jutro. Koniec wojny jest już bliski. Czuję też ulgę gdyż kilka dni temu byłem bliski śmierci a jednak przeżyłem. Mam też w sercu ogromny smutek i żal gdyż w bitwie straciłem wielu przyjaciół i towarzyszy broni. Choć nie chcę pamiętać tego, co tam na wzgórzu widziałem, to nie chcę również, by zapomniano o tych którzy tam walczyli a przede wszystkim o tych co tam polegli . Jednym z nich był mój przyjaciel Janek. On nie wróci do Polski, do rodziny. Wielu z nas zostanie tutaj na wieki. Jednak polegli oni na polu chwały w walce o wolność, ze sławami „Bóg, Honor, Ojczyzna” na ustach. 14.03.1944r. Wokoło mnie panuje cisza. Przerażająca cisza. Najchętniej chwyciłbym ją w garść i schował w kieszeni. Wszyscy siedzimy skołowani z opuszczonymi głowami. Michał wpatruje się uparcie w czarno-białe zdjęcie na którym jest wraz ze swoją żoną. Na naszych mundurach widnieją pojedyncze zatarcia, które świadczą o stoczonych walkach. Wątpię czy ktoś z nas dzisiaj będzie w stanie zasnąć. Kiedy zamykam oczy stają mi przed nimi wyobrażenia o jutrzejszym dniu. Przerażające. Niemcy to bezwzględny naród. Moim zdaniem Anders podjął decyzję o kolejnym ataku zbyt pochopnie. Operacja zwie się "Dikens". Ma ją rozpocząć długotrwałe bombardowanie. Generał uznał, że jeśli dobrze się spiszemy to w ciągu godziny zrównamy Monte Cassino z ziemią. Naszą ogromną przewagą będzie atak z zaskoczenia. Wątpię czy będą się nas spodziewali. Boję się. Byłbym głupcem, gdybym się nie bał. W ostatnim czasie widziałem już tyle okrucieństw, że przestałem być na nie wyczulony. Zabijam z zimną krwią. Nie myślę już o tym, że gdzieś daleko czeka na tego człowieka kochająca rodzina. Kilka miesięcy temu zginęli moi najbliżsi przyjaciele. Wtedy odczułem tą stratę. Od tego czasu jest we mnie pustka. Zero uczuć. Wojna zabrała mi wszystko, co było mi najbliższe. Dom, ojczyznę, przyjaciół i rodzinę. Nigdy nie będę już w stanie wrócić do życia i odzyskać radość. Całymi siłami chcę się zemścić. Teraz tylko to sprawia, że jeszcze się nie poddałem "sztuczne utrzymywanie przy życiu". 17.03.1944r. To się chyba nigdy nie skończy. Wszyscy jesteśmy na skraju załamania psychicznego. Marzę o śnie. Od 2 dni nawet nie zmrużyłem oka. W nocy co chwile słychać pojedyncze strzały. Traktujemy to jako wezwanie do walki, o 1 w nocy wybiegamy z namiotów rzucamy się na ziemię z wycelowanymi lufami i nasłuchujemy. Próbujemy być silni, ale nie wiem ile jeszcze wytrzymamy. Potwornie boli mnie głowa od huków armat i spadających bomb. Zewsząd da się wyczuć nieznany dotąd odór. Lęk pomieszany z bezsilnością. Czyżby tak pachniała śmierć? 19.03.1944r. Jesteśmy z siebie dumni. Na polu walki coraz lepiej. Nasze działania niestety znacznie utrudnia pogoda. Nieustannie pada. Zalało nam baterie co wiąże się z utratą kontaktu radiowego. Gruz i leje po bombach zablokowały nasze czołgi. Do namiotów i okopów wlewa się woda, wszystko ma zapach zgnilizny i potu. Nasze mundury ociekają deszczem. Zimne stróżki powoli przepływają przez moje plecy powodując dreszcze. Mimo braku łączności, ostatnio doszły do nas wieści, że jeden z naszych korpusów batalionu Gurków zdobył zamek i "Wzgórze Kata". Dodało nam to skrzydeł. Mamy nadzieję, że wkrótce przełamiemy Linię Gustawa, zresztą wszystko na to wskazuje. 26.03.1944r. Pogrom. Tylko tyle mogę powiedzieć w tej chwili. Jedynie to słowo opisuje zdarzenia z ostatnich dni. W ciągu całej operacji, czyli 11 dni straciliśmy 48 tys. żołnierzy. Nie zdobyliśmy wzgórza, ani nie przełamaliśmy Linii Gustawa. Straciliśmy całą chęć do walki, mimo, że i tak mieliśmy jej niewiele. Wielu z nas straciło najbliższe osoby. Jesteśmy przemęczeni, fizycznie jak i psychicznie. Wczorajszego dnia nastąpiło załamanie w szeregach. Nie zaprzeczę, że się tego nie spodziewałem. Wszyscy mają już dosyć wojny. Ostatnio usłyszałem przez przypadek rozmowę Andersa i Leese'a. Mówili coś o planowanej operacji. Nazwali ją "Honker". Mam dość sceptyczne nastawienie do ich pomysłu. Jestem ciekawy, kiedy zamierzają go wyjawić. Mam nadzieję, że nie planują bombardowania klasztoru, ponieważ ostatnia taka próba skończyła się źle. Amerykańscy piloci bombowców pomylili się i zamiast Cassino zbombardowali Venafro, gdzie mieściły siedziby dowódców Brytyjskich. Leese nie krył złości. Przez ich błąd, życie straciło 18 żołnierzy walczących w 8 armii. 11.05.1944r. Nie przesłyszałem się. Miesiąc temu, bodajże 8 kwietnia Anders przedstawił nam swoje plany. Są przerażające. Naszym aktualnym celem jest zdobycie Monte Cassino. Kiedy o tym usłyszeliśmy dostaliśmy zastrzyk adrenaliny. To nam się zdecydowanie podoba. Dzisiejszego dnia z samego rana wszyscy byliśmy już gotowi do rzezi, która stała się już nieunikniona. Rwaliśmy się do walki. Siedziałem i czyściłem mój karabin maszynowy. Wojna była dla nas niczym narkotyk. Strasznie wciągała, czuliśmy niedosyt kiedy nie pozbawiliśmy kogoś życia. Przyzwyczailiśmy się już do strachu, powoli przeobrażał się on w pozytywne uczucie, które nas żywiło. Tak, strasznie się zmieniliśmy. Czujemy się jak wilki w klatce. Po dłuższej chwili oczekiwania, odczytano nam rozkaz dowódcy. Znacznie nas pokrzepił, dostałem gęsiej skórki. Przypomniałem sobie najmłodszych z nas, żołnierzy z Kampanii Młodzieżowej. Dzieci. Dzieci które teraz powinny grać w kulki z kolegami na domowym ogródku i biegać za piłką na boisku. Na co im przyszło, przeżywać takie okrucieństwa. Ich małe ręce były rękami mordercy. Jutro atak zaplanowany jest o godzinie 1:00 . Znowu wkraczamy do akcji, nareszcie... 13.05.1944r. Nastąpiła przerwa w działaniach. Na szczęście mamy trochę odpoczynku, po tym wyczerpującym dniu. Nie zmrużyłem oka od ponad 48 godzin. Jestem strasznie wyczerpany. Mimo wszystko wypełnia mnie duma. Myślę, że zasłużona. Wykonaliśmy wiele znaczących akcji dla tej wojny w przeciągu niecałej doby. Podobno 15 maja mamy wrócić do życia, do realnego życia, czyli na plac boju Damy radę, wierzę w to z całych sił. Nadzieja nie umiera... 17.05.1944r. Byłem przy śmierci Mjr Jana Żychonia. Bardzo wzruszyło mnie zdanie, które powiedział na łożu śmierci: "Za Polskę i dla Polski". Człowiek, który zginął dla ojczyzny. Wszystko wskazuje, że śmierć wszystkich poległych nie pójdzie na marne. Zdobędziemy Monte Cassino! Moim zdaniem Szwaby już są na granicy, aby się poddać. Jeszcze trochę i przyciśniemy ich do muru. Hitlerowcy się nas boją, zaostrzyli reguły walki. Ostatnio mojemu przyjacielowi pocisk ciężkiej artylerii oderwał rękę. 18.05.1944r. Udało się! Monte Cassino zdobyte! Z samego rana Hitlerowcy zawiesili na klasztorze białą flagę. Po sprawdzeniu ruin klasztoru zastała na nim umieszczona polska flaga. Później zawieszono również brytyjską. W południe Emil Czech odegrał hejnał mariacki. Teraz czeka nas najtrudniejsza próba - powrót do normalnego życia. Alicja Dutczak, klasa VIb