„Ambicja”, autor: Konrad Budek z Warszawy
Transkrypt
„Ambicja”, autor: Konrad Budek z Warszawy
Ambicja Wycie ostrego, mroźnego wiatru było jedynym odgłosem na zamku Hara-Hantei. Schowany w głębokim płaszczu najemnik szedł spokojnie samym środkiem dziedzińca wejściowego. „Jeszcze nie naszpikowali mnie strzałami. Jest dobrze”. Król Harald bawił się pierścieniem. Szafir w oczku starczyłby na Ŝołd trzech regimentów najemnych. Sykstus uśmiechnął się na zaproponowaną sumę. Dzięki tym pieniądzom wyrwie się na dłuŜej z Twierdzy i odrobinę pozna świat. – Nie wyglądasz na doskonałego wojownika – burknął monarcha o nalanych policzkach, pokrytych siwą szczeciną. – Pozory mylą, panie – uśmiechnął się Sykstus. – Kogo jeszcze mieliście w zanadrzu? Czemu przysłali akurat ciebie? – śywą, chodzącą twierdzę, potwornego pająka-centaura oraz specjalistę od inŜynierii wojennej. – Chodzącą twierdzę? Fascynujące – pogładził brodę. – A ile ma załogi ten fort na nogach? – Jedną osobę, panie – wyjaśnił najemnik. – I wierz mi, Ŝe to wystarcza. Król zmarszczył brwi, co na jego wielkiej twarzy wyglądało, jakby spotkały się dwie chmury. – NiewaŜne – uciął. – Skoro przysłali ciebie, to znaczy, Ŝe się nadajesz. Samuraj wyszedł spokojnym krokiem naprzeciw najemnika. Niski, krępy, o potęŜnych rękach. Sykstus obnaŜył ostrze półtoraręcznego miecza. Pozdrowili się. Gdy ruszył na Sykstusa, zbroja z przeraŜającą maską na twarzy nie wydała nawet skrzypnięcia. Starcie było nieuniknione. Wiatr wył i rozwiewał brązowy płaszcz najemnika, ukazując rzędy sztyletów przy pasie. Cięcie. Sykstus był szybszy. Ogłuszający, burzowy grom przeszedł przez okolicę. Przeciwnik padł na ziemię, a jego zbroja rozsypała się. Była pusta. – Widzisz... Jak kaŜdy ojciec, jestem dumny ze swojego syna. Byłoby mi niezwykle przykro, gdyby coś mu się stało – król wypluł pestkę w kominek. – Chłopak ma juŜ siedemnaście lat, najwyŜszy czas znaleźć mu małŜonkę. Sykstus podniósł brew. – Jest taka mała tradycja w naszej części świata, Ŝe jeśli królewski syn chce mieć kobietę, musi ją zdobyć. Wykraść potworowi. Rozumiesz? Najemnik rozejrzał się. Wypchane głowy smoków, bazyliszków, wschodnie demony Oni 1/11 Damrok oraz inne paskudztwa zdobiły ściany. Pod kaŜdą z nich był portret pary królewskiej. No i wszystko jasne. – Widzisz, boję się, Ŝe mój syn moŜe nie podołać wyzwaniu, które rzuciłem. – Od teraz nie musisz się o to martwić, panie. Sykstus szedł ze wzniesionym mieczem przez wąskie korytarzyki wewnętrznej twierdzy. Hara-Hantei nie miał nic wspólnego z przejrzystym zachodnim zamkiem. Labirynty wewnętrznych przejść, kruŜganki i galeryjki miały rozproszyć atakujących, by łatwiej było ich rozsiec lub wystrzelać. Wąskie przejścia niwelowały przewagę liczebną. Obok Sykstusa przemknęła głowa ciągnąca za sobą błękitny warkocz komety. Gdyby nie wysoka samokontrola, usiekłby ją mieczem w locie. Najpierw niech się przedstawi. Trzy, potem sześć głów zaczęło się przed nim wygłupiać. Wywalały języki i przewracały oczami, idiotycznie chichocząc. MęŜczyzna ze sterczącym, czarnym kucykiem przekręcił się w locie i sypnął z oczu iskrami. Wywalił język i zaczął sobie dłubać nim w uchu, tak, Ŝe koniec wyszedł mu drugim. – To niesmaczne – skwitował Sykstus i usiadł, beznamiętnie patrząc na błazenadę głów. Na samym szczycie najwyŜszej wieŜy zamknięta była księŜniczka. Złota klatka. Obite purpurą i aksamitem pomieszczenie zdobiły porcelanowe twarze roześmianych dzieci. Wygodne fotele, ginące w fałdach draperii, obiecywały wygody z pogranicza grzechu. CięŜki dym kadzidełek wzmacniał zaduch. Na puchatym dywanie leŜała zatopiona w kimonie księŜniczka z wtuloną w nią słuŜką. Dwie delikatne istotki, dwa kolorowe motyle skazane na siebie. Przed otyłym obliczem króla stał wąsaty rycerz w powgniatanej zbroi. Wieniawa, wieloletni dowódca straŜy zamkowej, byłby marszałkiem królestwa, gdyby nie niskie pochodzenie. Nawet go to nie martwiło. – Pięćdziesięciu, nie... lepiej stu. Cholera wie, co cię tam spotka. Ten diabeł z Centryfugi idzie w pojedynkę szturmować twierdzę. Nie ufam mu. – Panie, jeśli mogę wyrazić swoje zdanie... – W tej konkretnej sprawie nie moŜesz. Sam wiesz, Ŝe nie było innego wyboru. – Był, panie. Co najmniej trzy, jeśli nie dziesiątki – kwaśno uśmiechnął się rycerz. KsiąŜę był doskonałym wojownikiem i świetnie wykształconym zarządcą. Wiele wyśmienicie urodzonych dziewcząt z radością zostałoby jego Ŝoną. W kaŜdym z trzech sąsiednich księstw jedna. – Wiem – zgodził się król. – Ale w przeciwieństwie do ciebie, Wieniawa, ja jestem ambitny. 2/11 Damrok Sześć oderwanych głów tańczyło przed Sykstusem. Wychodziło z nich robactwo, skakały na językach, stukały się czołami oraz bez przerwy chichotały. W końcu – wobec braku reakcji Sykstusa – ustawiły się grzecznie w rzędzie. – No, co jest? – spytała największa głowa piskliwym głosem. – To nasz popisowy numer, a ty nic? – Owszem. Nie robi to na mnie wraŜenia. Znam sztuczki, których nigdy nie wykonacie. – PokaŜ! PokaŜ! – chórek cienkich, draŜniących głosów wwiercał się nieprzyjemnie w głowę. Sykstus z wielkim namaszczeniem podniósł brwi i pstryknął palcami. Dwa razy. – Hej! Tak nie moŜna! – krzyknęła głowa kobiety o długich włosach. – My nie mamy rąk! – Wasz problem. Kombinujcie. Wstał i otrzepał spodnie. W powietrzu rozszedł się drugi grom. Naga słuŜka o skórze w odcieniu złota krzątała się dookoła swojej bladolicej pani. KsięŜniczka przysiadła na wielkim parapecie i patrzyła na zamkowe uliczki, od kiedy niebo rozdarł kolosalny grom. Wiatr wył i trzaskał okiennicami dolnych pięter. ZadrŜała. Zaraz poczuła na sobie delikatny, kojący dotyk słuŜącej. Miała ochotę zapaść się w ramiona swojej towarzyszki. – JuŜ czas – szepnęła słuŜka do swojej pani. – Pierwszy grom zagrzmiał, pozostały jeszcze dwa. KsięŜniczka wtuliła się w delikatne ramię nagiej słuŜącej. Wystawiła kark do delikatnych pieszczot. Czy potrzebny jej wybawiciel? Wieniawa wkroczył z oddziałem do zamku. Wiatr wył potępieńczo i przeganiał liście po kamiennych płytach. – Czysto – zameldował dowódca kuszników. Wieniawa zatrzymał go jednak podniesieniem ręki. – Coś mi się tu nie podoba – wskazał na leŜącą pośrodku rozsypaną zbroję. – To tylko zbroja, panie – sierŜant poprawił kapalin na głowie. – Co nam zrobi pusta zbroja? – Nie mam pojęcia, wolę iść ostroŜnie. Szyk! Perfekcyjnie uformowany czworobok posuwał się przez dziedziniec. Obudowany murem szerokich pawęŜy, zdawał się niezniszczalny. Zbroja nagle powstała. Hełm wzleciał w powietrze, a korpus doczepił się z głuchym stuknięciem. Ręce i nogi same wleciały na miejsce, podobnie jak miecz, który zawędrował do ręki. – Strzelać bez rozkazu! – krzyknął Wieniawa i zasłonił się tarczą. Z korbaczem w ręku czuł 3/11 Damrok się silny. Kolejne strzały przebijały kirys przeciwnika na wylot. Bez kropli krwi. Z bocznych wejść wylali się włócznicy. Na mur biegli samurajowie, zbrojni w wielkie, asymetryczne łuki. – Zasadzka! – krzyknął Wieniawa, wznosząc broń. Kilka długich strzał o charakterystycznych, podłuŜnych grotach świsnęło mu nad głową, a jedna zadzwoniła o hełm. – Rozproszyć się! Z oddziału wyodrębniły się małe grupki. Zasłonięci tarczami szarŜowali na łuczników. Wieniawa ze swoim oddziałem uderzył na przywódcę. Korbacz zatańczył w powietrzu i wbił głowę przeciwnika w korpus. PrzeraŜony Wieniawa cofnął się. Hełm wypadł dołem. Weterani przebijali się przez kolejnych wrogów. Zamaszyste cięcia pozbawiały ich rąk, głów, lecz przeciwnicy nie reagowali. – To puste zbroje! – Wieniawa w końcu wydusił z siebie okrzyk. Oddział ruszył i samymi uderzeniami tarcz oraz masą rozniósł piechotę przeciwnika na kawałki. Dosłownie. Ostatnie linie przewracały się o leŜące na ziemi resztki pancerza. I wtedy rozległ się grom. – Fascynujące – mruknęła słuŜka. KsięŜniczka siedziała nago w oknie, a równie naga słuŜąca namaszczała jej skórę olejkiem. – Ktoś bierze nasz zamek szturmem. Alabastrowa skóra księŜniczki kontrastowała z czernią jej włosów. Gładkie kształty błyszczały od pachnącego olejku. Anielskie dłonie słuŜki wędrowały po jej biodrach, brzuchu i plecach. – Sądzisz, Ŝe warto? – spytała słuŜka. KsięŜniczka uśmiechnęła się porozumiewawczo. Sykstus dotarł do przepięknego, ascetycznego ogrodu. Starannie zagrabiony Ŝwir przypominał morskie fale, a wielkie kamienie porośnięte mchem – wyspy. A na środku altanka. Zadumał się na chwilę. Pięknie i minimalistycznie, ale nie ubogo. Ciekawe, kto zaprojektował wypoczynkowy ogród w samym sercu twierdzy. Przytroczył miecz na plecy. Kamienie nie były wielkie, ale da radę. Skoczył. Bez rozbiegu przebył w powietrzu ponad siedem metrów i wylądował na jednym z głazów. Niewielkie porosty imitowały lasy na wyspach. Przysiadł na podobieństwo gargulca. Stąpanie po zaoranym Ŝwirze byłoby zbyt proste. Dalekim skokiem znalazł się na kolejnej wyspie. Byle nie naruszać porostów. Dzięki fakturze skóry na palcach mógł się wspinać po szkle. Dosłownie przyklejał się do gładszych powierzchni. Ostatnim skokiem wylądował na dachu altanki. Zsunął się do wnętrza i czekał. Na podłodze była plansza do go. Podwójny pojemnik zawierał czarne i białe kamyczki. – Gratuluję – z cienia uformował się stalowoszary potwór o setkach ostrzy wyrastających z 4/11 Damrok przedramion i pleców. Zgarbiona sylwetka przycupnęła obok planszy. Głowa stwora wyrastała bezpośrednio z kręgosłupa, którego ostatnie kręgi zawijały się na czole jak fantazyjne loki. – Dziękuję – odpowiedział Sykstus. – Piękny ogród. – Staram się, jak mogę – bestia nie posiadała mięśni twarzy, więc nie mogła się uśmiechnąć, ale aura uprzejmości aŜ od niej promieniowała. – Zagramy? – wskazała szponem planszę. Wieniawa pozbierał oddział do kupy. Dwadzieścia trupów. To jakiś koszmar! Puste zbroje skopały im tyłki! Kręte uliczki twierdzy mieściły najwyŜej trzech ludzi albo półtora takiego chłopa jak Wieniawa. Ledwie miał miejsce na zamach. Czuł się zagroŜony i cały czas obserwowany. Z otwartą paszczęką przeleciała obok kometa w kształcie głowy. Wieniawa odruchowo zamachnął się korbaczem, lecz stwór był szybszy. Po chwili wyleciało pięć innych głów. – Patrzcie, jakie towarzystwo! – krzyczały i sypały iskrami. – Formować szyk! Naprzód! – krzyknął Wieniawa. Zasłonił głowę tarczą i wystartował sprintem. Powietrze zafalowało od gorąca. „Ale fajnie zwiewają!” – krzyczały głowy, unosząc się nad tłumem. Czarnowłosej kobiecie wyrosły z uszu stalowe bicze. Wpadła w środek tłumu, wirując szaleńczo. Raz po raz struna zgrzytała o metal. Pancerze pękały, a struny darły ciała, strzelając krwią. – Dalej! Byle do końca uliczki! – krzyknął Wieniawa i zakasłał sucho. Głowa męŜczyzny z kucykiem pluła na niego ogniem. Pełen gniewu wyskoczył i sięgnął paskudę korbaczem. Palnięty ogniomistrz z masochistycznym chichotem odleciał w sąsiednią uliczkę. – Ja teŜ tak chcę! – krzyknęła głowa dziecka, wypluwając kawał naramiennika jednego z Ŝołnierzy. Spomiędzy wilczych zębów sterczały kawałki kości i mięsa. Wieniawa wziął wielki zamach, by spełnić jej Ŝyczenie. Dziecko zrobiło unik, a kolczasta kula z głuchym chrzęstem uderzyła w sierŜanta. śołdak padł na ziemię bez Ŝycia. – Zrób to jeszcze raz! Ale zabawa! KsiąŜę szedł spokojnie przez dziedziniec. ŚwieŜa krew kontrastowała z szarością płyt. Jesienne liście tworzyły zmieszane z posoką kompostowe stosiki. Jedna ze zbroi zaczęła się podnosić. Zgnieciony hełm wygładził się jak nadmuchany pęcherz. Wojownik stanął w pozycji, wyciągnął miecz i skłonił się nisko. KsiąŜę odkłonił mu się uprzejmie i dobył miecza. Samuraj nabierał prędkości. KsiąŜę spokojnie czekał. Gdy nadeszło cięcie, delikatnie sprowadził je swoim mieczem na bok, wyciągnął sztylet i wbił w zbroję na wysokości gardła. Rozpadła się, nie wydając ani jednego dźwięku. Obejrzał dokładnie, co zostało z przeciwnika. Rzędy napisów zdobiły zbroję od wewnątrz. Ukłonił się, jak 5/11 Damrok nakazywał obyczaj, i poszedł dalej. Skąd wzięło się tyle trupów, skoro ten zamek stoi opuszczony od setek lat? I czemu ta chorągiew wydaje się znajoma? Sykstus postawił kolejny kamyczek i przekręcił klepsydrę. Potwór podrapał się jednym z ostrzy po plecach. Przesunął po Sykstusie tym, co – jak myślał najemnik – było odpowiednikiem oczu. – Nie jesteś do końca człowiekiem – stwierdził potwór. – Ty nie jesteś nim wcale – odpowiedział Sykstus. Bestia zadumała się na chwilę. – Touche! – podsumowała i postawiła szponami kolejny kamyczek na planszy. – Czy wyjawisz mi, w jakiej dokładnie części jesteś maszyną, a w jakiej człowiekiem? – To niedyskretne pytanie... – Sykstus zawiesił głos. – Nazywam się Edgar. – Sykstus, miło mi cię poznać – uścisnął szponiastą kończynę. – Wystarczy mi, Ŝe większość ludzi nie jest świadoma mojej specyfiki. – Moja jest widoczna na pierwszy rzut oka – odpowiedział Edgar i gdyby nie brak twarzy, uśmiechnąłby się. – Nie da się ukryć. Sykstus spojrzał na planszę. – Wygrałeś. – Nie szkodzi – stwierdził potwór. – MoŜesz iść dalej. – Dlaczego mnie przepuściłeś? – Ty nie odpowiadasz na niedyskretne pytania, ja równieŜ pozostawię to bez odpowiedzi. Wieniawa wystrzelił z krwawej uliczki jak z katapulty, potknął się i padł na twarz. LeŜał tak przez chwilę. „Pieprzę juŜ te latające łby, mam was wszystkich dosyć”. Reszta oddziału powoli wylewała się z zaułka kuglarzy. Zostało mu tylko pięćdziesięciu ludzi. Pocięci, zjedzeni i spaleni. Morale spadło. Wieniawa wstał, choć ledwo Ŝył. Niektórzy Ŝołnierze nieśli rannych. Nie dadzą rady ich wynieść z zamku, a pozostawieni sami sobie zginą. Witamy w piekle. – Dupa – mruknął Wieniawa, bo czuł potrzebę powiedzenia czegoś Ŝołnierzom. Oddział nawet nie odkrzyknął standardowego „winna być skopana”. Jest źle. Jest bardzo źle. Kolejny grom uderzył, gdy księŜniczka wraz ze swoją słuŜką usłyszały kroki na korytarzu. Przytuliły się. Nikomu nie udało się przebrnąć przez zamek. Niezliczone pułapki skutecznie go broniły. Od setek lat twierdza była pusta. KsięŜniczka i słuŜka miały tam wstęp jedynie dzięki 6/11 Damrok uprzejmości wielkiego klucznika – starannie wychowanej bestii o setkach ostrzy. Tymczasem postać w sąsiedniej sali usiadła. I czekała. Wieniawa wraz z oddziałem wlókł się w stronę centralnej wieŜy. Dotarli do Ŝwirowego placyku z omszałymi głazami i altanką na środku. A w niej potwór. Absolutnie przeraŜająca, porośnięta setkami ostrzy bestia, której płaski łeb wyrastał bezpośrednio z korpusu. – Odejdź! – krzyknął Wieniawa. Potwór zwrócił się w jego stronę jak sfinks. – Wybacz, ale nie mogę – odpowiedziała bestia zadziwiająco ludzkim głosem. – Odstąp! To twoja ostatnia szansa! Jest nas więcej! – Do czasu – mruknął ktoś z oddziału, ale dowódca spiorunował go wzrokiem. Wieniawa z wrzaskiem rzucił się do przodu. Zapadł się po pas w ciepłym budyniu, ale parł dalej. Grząski muł chwytał jego stopy. Dowódca rzucił się w stronę najbliŜszego głazu i podciągnął z całych sił, by nie utonąć. Wyrwał z ruchomych piasków nogi i rzucił w stronę kolejnego głazu. Ciepła masa oblepiała pancerz grudkami. Nie mógł zrzucić zbroi. Bestia czekała... – Za mną! To jest moŜliwe! – krzyczał, brodząc coraz głębiej. Dotarł do kolejnej wysepki, a stwór przyglądał mu się z zainteresowaniem. Gdy Wieniawa juŜ czuł, Ŝe piaski podchodzą mu pod gardło, a zbroja powoli zaczyna się wgniatać pod napierającym piachem, złapał się drugiego brzegu i z całych sił wyciągnął w górę. Ubabrany błotem, wyszedł na podłogę i padł ledwo Ŝywy ze zmęczenia. – Brawo – pogratulowała bestia. – Ciekawe, ilu twoim ludziom uda się podobna sztuczka. Coraz to kolejne hełmy niknęły w lotnych piaskach ogrodu. Zaoranych jak morskie fale. KsiąŜę szedł śladami krwi i trupów. Ktoś tutaj zebrał solidny łomot. Ślady na ścianach, powgniatane pancerze... Im dalej, tym dziwniej. Wydawało się, Ŝe kilku Ŝołnierzy wpadło do kwasu, inni spłonęli, a jeszcze innych coś Ŝywcem zjadło wraz z pancerzem. Pod łokciem księcia przeleciała niebieska kometa. Cofnął się z wraŜenia do pozycji obronnej, ale nie sięgnął po miecz. Zatańczyło przed nim sześć oderwanych od ciała głów, za kaŜdą ciągnął się niebieski warkocz. Wywalały języki i sypały z oczu iskrami. Obserwował je z rosnącym zainteresowaniem. W końcu jedna z głów zrobiła salto przez środek okręgu, który utworzyła reszta. – To było świetne! – ksiąŜę zaczął bić brawo, szczerze rozbawiony widokiem. Głowy patrzyły z przeraŜeniem na klaszczące dłonie księcia. Szczęki im opadły, a warkocze pobladły. – Przez setki lat ani jednego, a dzisiaj to juŜ drugi – mruknęła kobieca głowa o dziwnych uszach. – Zbierajmy się stąd. Głowy zniknęły w chmurze dymu. KsiąŜę wzruszył ramionami. „Kto zrozumie artystów” – 7/11 Damrok myślał, omijając kolejne zwłoki. I kolejny znajomy sztandar. Z twardym oddziałem dwudziestu, którzy przetrwali, Wieniawa szedł do najwyŜszej wieŜy. KsiąŜę będzie musiał sobie radzić sam z przebyciem ruchomych piasków. Schody skrzypiały pod stopami cięŜkozbrojnych rycerzy. Ostatnie, rzeźbione drzwi rozstąpiły się przy kopnięciu. Wykończony długą wspinaczką i ciągłą walką o Ŝycie Wieniawa wpadł do sali. Na środku siedział blady człowiek o długich, czarnych włosach. Przed nim na podłodze leŜał miecz półtoraręczny. Na pierwszy rzut oka widać, Ŝe to najwyŜszej klasy oręŜ. Wygodne, łowieckie ubranie było uszyte z doskonałych materiałów, a przy pasie miał masę noŜy i innego ekwipunku. Na pewno nie Ŝółtodziób. Groźniejszy niŜ wygląda. – Celować! – krzyknął Wieniawa i przyjął pozycję obronną. Ostatni straŜnik! Postać tymczasem otworzyła oczy. To z pewnością nie człowiek! Miał czarne białka i Ŝółte tęczówki. – Nie jesteś księciem – stwierdził straŜnik i nawet się nie podniósł. – Zatłuczemy cię, bestio – Nie chcę z wami walczyć. Nie mam powodu. Wieniawa wiedział, Ŝe to kolejny podstęp. Tak jak z tym potworem na środku ruchomych piasków, który nawet nie kiwnął szponem, by ich zabić. Sami się potopili. Albo zdezerterowali. – Chłopaki – demon nadal siedział – przestańcie, zanim popełnicie największy i ostatni błąd w Ŝyciu. Kusze zaskrzypiały od naciągu. Wieniawa wzniósł rękę, by wydać rozkaz strzału. KsiąŜę usiadł na brzegu przedziwnego ogrodu. Zaczesany na podobieństwo morskich fal Ŝwir był dominującym elementem tej kompozycji przestrzennej. Podobieństwo do morza potęgowały wyspy-kamienie, porośnięte mchem imitującym lasy. Na samym środku była altanka, a na jej dachu siedział chyba najbardziej odraŜający potwór, jakiego ksiąŜę spotkał przez całe swoje Ŝycie. JeŜący się setkami ostrzy z pleców oraz kończyn, przypominał wyjątkowo demonicznego gargulca. KsiąŜę jednak nauczył się, Ŝe to miejsce rządzi się specyficzną logiką. Pomachał stworowi na powitanie. Bestia szponiastą kończyną wykonała równie przyjazny gest. – Witaj! – zakrzyknął. – Witam! – odpowiedziała bestia miłym głosem. – Jak cię zwą, przybyszu? – KsiąŜę Magnus, a ciebie? – Edgar Klucznik, miło mi cię poznać. KsiąŜę dźgnął mieczem piasek. Powierzchnia przypominała koŜuch na budyniu. Chyba nie warto sprawdzać, czy jest tam głęboko. 8/11 Damrok – Edgarze, czy pomógłbyś mi przejść? Bestia jednym skokiem znalazła się przy księciu. Podmuch niósł ze sobą zapach świeŜo ostrzonego noŜa lub pilnika do metalu. Magnus złapał mocno tępy koniec jednego ze skrzydeł. Stwór z niesamowitym szarpnięciem przeskoczył na drugi brzeg. Z lotu ptaka ogród bardzo przypominał morze z niewielkimi wyspami. – Dziękuję, Edgarze, bardzo mi pomogłeś. – Czy wobec tego zagrałbyś ze mną w go? – Nie umiem grać w go, ale moŜe ty umiesz grać w warcaby? – odpowiedział ksiąŜę po chwili. – Nigdy nie miałem okazji, ale chętnie się nauczę – gdyby klucznik miał twarz, uśmiechnąłby się. SłuŜka królewny przymknęła oczy. Wiedziała, czym moŜe się skończyć wtargnięcie opancerzonego rycerza do sali. Nie uwierzy. Zamek Hara-Hantei rani zarówno ciało, jak i umysł. Widziała, jak kopniakiem wywaŜa drzwi do komnaty i po kilku krzykach zabija ją i księŜniczkę. To pewnie kolejna zasadzka. Oblizała rozdwojonym językiem zaostrzone zęby. Zamek jest gotowy i na to. – Mówię wam, chłopaki, to naprawdę ostatnie ostrzeŜenie – Sykstus siedział, gotów do walki. – Gadaj zdrowa, bestio. Mamy cię na końcu bełtów! – siedem kusz było wycelowanych w najemnika. Sykstus siedział spokojnie. To beznadziejne. Nie da się inaczej. Uwolnił do krwi hiperadrenalinę. Bełty wystrzeliły ze świstem. Najemnik miał setki razy szybszy czas reakcji niŜ człowiek. Przeskoczył nad bełtami w sam środek oddziału. Ledwie pociski wbiły się w podłogę, juŜ młyńcował mieczem między kusznikami. Maszynowa część umysłu analizowała sytuację i przeprowadzała szybką symulację najbliŜszych sekund. Wyświetlane na siatkówce cienie wrogów wykonywały swoje pierwsze ruchy, podczas gdy najemnik wyprowadzał juŜ wyprzedzający atak i kontrę w jednym. Szerokim zamachem odciął zasłonę hełmu Ŝołnierza pierwszej linii. Chwilę później zabił go sztychem w nasadę nosa. Sykstus walczył zawieszony między teraźniejszością a przyszłością, jak widmo śmierci, która za chwilę nadejdzie. Błyskawicznie rzucony sztylet wbił się w gardło najdalej stojącego przeciwnika. Miecz gwizdał w powietrzu i metalicznie zgrzytał, rozrywając kolczugi, tnąc blachę i odbijając klingi. Raz po raz posoka bryzgała spomiędzy przerŜniętych płyt pancerza. Zgromadzeni wokół Wieniawy weterani wielu bitew padali martwi na ziemię. Sykstus doskoczył do dowódcy i cięciem od dołu otworzył mu zasłonę hełmu. Gdy ukazała 9/11 Damrok się twarz, przydzwonił pięścią w nos wroga. Zdezorientowanego Wieniawę szybko związał za pomocą liny, którą miał przytroczoną na ukos przez tułów. Najbardziej nie lubił powrotu do standardowego postrzegania rzeczywistości. Gwałtowne przyspieszenie czasoprzestrzeni odczuwał jak uderzenie drewnianym młotem w pierś. Podłoga wokół opancerzonych trupów robiła się szkarłatna. Ściany zdobiły zawiłe freski kropel krwi, rozrzucanych zamaszystymi cięciami Sykstusa. Najemnik usiadł na swoim miejscu. Cały we krwi. Wielka sala była pełna trupów. KsiąŜę poprawił miecz i sztylet przy pasie. Na środku siedział ubabrany posoką człowiek o czarnych jak smoła oczach i Ŝółtych tęczówkach. – Bądź pozdrowiony – ukłonił się ksiąŜę. – Jestem Magnus, a ciebie jak zwą? – Sykstus. Nie musisz się obawiać, nie jestem tutaj, by z tobą walczyć. – Co więc cię tu sprowadza? – Magnus się rozejrzał. – Wieniawa! Na wszystkich bogów, a ty co tu robisz? Podszedł do niego i zdjął z niego więzy. Weteran podniósł wzrok na księcia. – Panie... Przyszło nas stu. PrzeŜyłem tylko ja. Ale widzę, Ŝe dotarłeś szczęśliwie. – I bez waszej pomocy bym dotarł – mruknął kwaśno przyszły monarcha. – Ten zamek testuje kaŜdego bez wyjątku – oznajmił Sykstus filozoficznie. – Jakie miałeś rozkazy? – Mów – dodał szybko Magnus. – Nakazuję ci to przysługującym mi prawem sukcesji. – Miałem zabić najemnika. Wieniawa wstał, ale zakręciło mu się w głowie. Z jednej strony podtrzymał go Sykstus, z drugiej Magnus. – To tłumaczy, dlaczego twój ojciec tyle zaproponował. Nie zamierzał mi zapłacić – zauwaŜył Sykstus. KsiąŜę sięgnął do torby i wyjął z niej glejt. Odcisnął w laku swoją pieczęć. – Daj to skarbnikowi. Ufam, Ŝe Centryfuga to solidna firma i nie zaŜądasz więcej, niŜ obiecał ci ojciec. Podał najemnikowi zwój. Sykstus schował go w milczeniu do torby przy pasie. Postanowił zaczekać z Wieniawą, aŜ Magnus wróci z komnaty księŜniczki. O ile wróci. W drzwiach stanął wysoki, barczysty młodzieniec. Uśmiechnął się, gdy zobaczył dwie delikatne, młode kobiety. KsięŜniczkę w kimonie oraz schowaną za jej plecami nagą słuŜkę. Delektował się słodkim, duszącym aromatem olejków eterycznych. – Jesteś człowiekiem – zauwaŜyła ubrana w kimono. – Ty takŜe. Tak mi się wydaje – odpowiedział Magnus. 10/11 Damrok – Twój ojciec ci nie zaufał, ale mój zaufa – odezwała się księŜniczka. Miała cudowny głos. – Zamek Hara-Hantei nie ma pana od setek lat. Magnus głęboko odetchnął. Zamek Hara-Hantei, niezdobyta twierdza. Własne tereny. Armia duchów w zbrojach, wielki klucznik, setki pułapek i moc zaklęta w tych murach, zanim na ziemi pojawili się ludzie. – Oczywiście... oprócz słuŜby u naszego cesarza i władzy nad zamkiem – z ramion księŜniczki zsunęło się kimono – dostaniesz mnie. – I mnie – słuŜka wyszła zza pleców swej pani. – Jak to: wypowiedział mi posłuszeństwo?! PrzecieŜ jest spadkobiercą tronu! – król zakrztusił się winem i wypluł je w ogień kominka. Wieniawa z opatrunkiem na nosie siedział w fotelu obok. – KsiąŜę Magnus jest teraz panem zamku Hara-Hantei. Formalnie jest lennikiem cesarza... – Ale tak naprawdę jest sobie panem. Hara-Hantei... Mój chłopak! – Przypominam, panie, Ŝe nie wierzyłeś w niego na początku. Starzec na tronie zasępił się. „Najemnik pobrał swoje honorarium i zniknął bez słowa. Mój syn panem na Hara-Hantei. Dał radę sam. Zuch! A ja... Chyba za bardzo chciałem. Chyba zgubiła mnie ambicja”. Pioruny strzelały w wysokie wieŜe Centryfugi. Pokryta siatką zardzewiałych rur twierdza unosiła się w powietrzu nieznaną, niemagiczną mocą. Smok zaczepił się łapami przed wejściem. Na karku bestii stał Magnus, teraz ubrany we wschodnią tunikę pana Hara-Hantei. – Dzięki, Ŝe mnie podrzuciłeś – rzucił najemnik, ciągnąc skrzynię złota do Centryfugi. KsiąŜę tylko się uśmiechnął. Intuicja władcy podpowiadała mu, Ŝe z maszynoludźmi lepiej Ŝyć w zgodzie. – A tak między nami – Sykstus pozwolił sobie na drobną poufałość – czy gdybym cię zabił, to ja byłbym teraz panem Hara-Hantei? – Nie, przyjacielu – ksiąŜę uśmiechnął się bez cienia urazy. – Nie jesteś człowiekiem. 11/11 Damrok