Zwykłe Wakacje 2012
Transkrypt
Zwykłe Wakacje 2012
Marta Mańka Zwykłe Wakacje 2012 Zaczęły się wakacje. Dla uczniów to bardzo radosny moment. Większość dzieci gdzieś wyjeżdża, ja zostaje w kraju. Pod koniec czerwca przyjeżdża do nas cała rodzina: wujek i ciocia z Niemiec, moje kuzynki Zosia i Gosia, pięciu starszych kuzynów: Piotrek, Tomek, Sebastian, Bartosz i Wojtek, babcia i dziadek ze strony Taty z Szczecina i ze strony Mamy z Włoch oraz najmłodszy członek rodziny Franczeska. Franczeska jest aniołkiem (do pewnego czasu). Z rodziną co roku zwiedzamy inne miasto. W tym roku padło na Kraków. Nie cieszę się, według mnie, to będą najgorsze wakacje w życiu. Rodzice już od stycznia przygotowują „Plan dnia”, czyli miejsca, które mamy zwiedzić. Zwiedzanie zaczęło się od Krakowskiego Rynku. -Agatko, gdzie masz ten nowy aparat?- spytała mnie mama. -Mamo, przecież dałam ci go w tramwaju – odpowiedziałam. - Och, Marek! Zgubiliśmy już plecak, bilety a teraz aparat! – krzyknęła mama. -Mariola, nie denerwuj się.., co tam aparat – starał się pocieszyć mamę tata. -Beh, hai sollevato una Bella figlia! – powiedział mój dziadek, (po włosku) z pretensjami do babci, co miało znaczyć : No, piękną córkę sobie wychowałaś! - Dziadku..! – krzyknął Sebastian, po czym przerwał mu Bartek. -…Nie przeszkadzaj im! Po pierwsze na pewno się kłócą, a po drugie ni w ząb nie umiesz włoskiego, a oni ni w ząb polskiego. - Cisza! ...Dziadku popełniasz bardzo poważny błąd, jest to naukowo potwierdzone że ludzie zestresowani, i ci, którzy mają bardzo dużo na głowie szybciej się denerwują oraz są roztrzepani. Tak np. nasza ciocia, kobieta jak trzeba, ale jest bardzo przemęczona z powodu dzieci, pracy… i nie daje rady nad wszystkim zapanować. To nie jest wina babci, tylko przemęczenia. - Nagadałeś się już! – powiedział zdenerwowany Piotrek. -Quello che il ragozzo mi ha detto? – pytał się dziadek, babci : Co te smarkacze mówią do mnie? - Non lo so, ma probabilmente non parlale di chi ha ot tenuto miglior regalo per li Natale - powiedziała babcia . Nie wiem, ale chyba mówią o nie najlepszym prezencie, który dostali na Boże Narodzenie. -I co, nie zrozumieli cię!- powiedział dumny Bartek -Ile razy mam powtarzać ZAMILCZ!!!- powiedział Sebastian czerwieniejąc się ze złości. -Jak się odnosisz do starszego brata!- dodał Tomek. - A ty nie jesteś lepszy, ośle!- powiedział Sebastian - Mała dynia się wymądrza! – dopiekł Wojtek. - ..I jest mądrzejsza od ciebie pajacu! O mało nie doszło by do bójki, gdyby nie przyszła Gosia. - Chłopcy, co to ma znaczyć?!…. naprawdę cechuje was brak kultury. - A ty się nie wtrącaj! – rzekł Piotrek - Kto się zacznie bić, ten zgniłe jajo! – powiedziała Franczeska - I jeszcze ta mała… - Chłopcy naprawdę, robicie nam siarę! Poza tym wszyscy się na was patrzą. Postanowiliśmy więc opuścić Rynek i zmierzaliśmy w kierunku zamku „Wawel”. - Ega, a czy tu mieszkały księżniczki? – spytała mnie Franczeska. - Pewnie tak, ale „Hanna Montana” księżniczka popu pewnie nie. Zaczęło się zwiedzanie, było okropnie nudne… wszystkim się podobało z wyjątkiem mnie! Wszystkie komnaty, grobowce itp. nudziły mnie, chciałam już siedzieć w domu niż tu być. Wreszcie nadszedł koniec wycieczki, została nam tylko jedna atrakcja, czyli Smocza Jama. Wszystko byłoby super, gdybyśmy nie zgubili rodziców, dziewczyny nie zaczęłyby ich szukać, chłopcy nie poszliby do zamkowego ogrodu, a ja nie zostałabym z Franczeską! Wszystko zaczęło się walić, nawet nie miałam komórki, żeby do kogokolwiek zadzwonić i jeszcze Franczeska… Weszliśmy do Smoczej Jamy. Wkrótce padł jeden wyraz „siku!” i miły dzień się skończył. Byłoby super, gdybyśmy nie siedzieli tu z samymi Włoszkami! Nie umiałam znaleźć toalety, więc skręciliśmy w mały korytarzyk (tak z resztą nam się wydawało), w którym nie było żywej duszy. Franczeska zrobiła to co trzeba i zaczęło ją fascynować wszystko, co się tu znajdywało (mnie z wyjątkiem też). Zaczęliśmy wchodzić głębiej i oddalać się od grupy, myśleliśmy, że to dalsza część atrakcji, ale tak nie było. Piękne skały, jeziora i wszystko to, co mogło się znaleźć w jaskini, było bajeczne. Błąkaliśmy się tak ponad godzinę, aż wreszcie usiedliśmy na jakimś kamieniu. Franczeska już zasypiała na moich kolanach, ja musiałam zachować zimną krew. Siedzieliśmy, siedzieliśmy… a ja powoli zaczęłam się martwić, nigdzie nie było widać wyjścia i robiło się coraz zimniej. Nagle coś zaczęło się trząść, łamać, nie wiedziałam, co to jest! Szybko wzięłam Franczeskę na ręce i schowałam się za kamieniem, na którym siedzieliśmy. Jednakże kamień zaczął pękać i coś z niego wychodziło. Zaczęłam panikować. (Wyobraździcie sobie) wylazł z niego jakiś wielki jaszczur. Nie szedł w naszą stronę, lecz w kierunku jaskiniowego jeziora. Zastanawiałam się, skąd on się wziął. Przez chwilę straciliśmy go z oczu. I wtedy powiedziałam do Franczeski: - Franczesko, siedź tutaj cichuteńko jak myszka pod miotłą i nie wychodź! Poszłam nad jezioro, byłam ciekawa co to jest. Skradałam się bardzo cicho i ostrożnie. Wydawało mi się, że to najważniejsza chwila w moim życiu. Serce zaczęło bić jak szalone, kryłam je ręką z obawy, aby jaszczur go nie usłyszał. Zaczaiłam się nieopodal, parę metrów od ciała jaszczura. Przykucnęłam za kamieniem i przyglądałam się mu. Byłam nim wręcz oczarowana. Nie pił wody tak jak my językiem, lecz ją wdychał. Nagle jednak usłyszał hałas dochodzący z mojej strony i obrócił się w moim kierunku. Zaczęłam powtarzać „ I po co nam były te rodzinne wakacje!” Zza rogu zaczęły na mnie patrzeć dwa oczęta jaszczura, był cały zielony i śliski. Najbardziej jednak zdziwiła mnie jedna rzecz, mianowicie, że to nie była jakaś tam jaszczur tylko smok! Nie wiedziałam co robić, podejść do niego, bo przecież nie codziennie spotyka się smoka, czy po prostu uciec. - Jaki śliczny smok! Czy to ten z legendy o smoku wawelskim? – powiedziała Franczeska. - Co ja ci powiedziałam?- krzyknęłam i stwierdziłam, że mała nie zdaje sobie sprawy w jakich siedzimy kłopotach. I ku mojemu zdziwieniu smoczek wystraszył się, zrozumiałam, że on nie może zrobić nam krzywdy, lecz wciąż zachowywałam ostrożność. - I co zrobiłaś, wystraszyłaś go! - Nie zbliżaj się do niego! - Ale on jest taki słodki… -… nie idź tam, bo cię ugryzie! Mała nie posłuchała mnie i podeszła do smoka. Maluteńki smoczek zaczął się do niej przytulać. Wydawał bardzo dziwne dźwięki podobne do szczekania psa, miałczenia kota i ryczenia niedźwiedzia. Co prawda jeszcze nie ział ogniem, ale nie znam się na smokach, nie wiem kiedy smok zaczyna ziać ogniem. Mieliśmy więc problem! - Może nazwiemy go Pluto? – spytała mnie Franczeska - Pluto to imię dla psa! - Może Jacky lub Gilbert, a może Maurycy…. - Dziecko, ty się tak nie przywiązuj do tego smoka, przecież to zwierzę a nie zabawka! - A zabierzemy go do domu? - To nie jest zabawka. - Ale możemy spróbować. - Nie! - Dlaczego? - Bo tak powiedziałam. - Jak go nie zabierzemy, to ja zostanę tu razem z nim! - Ciekawe ile wytrzymasz? - Na pewno więcej od ciebie - Ciekawe, smarkaczu! - On mnie chociaż lubi. - Ta.. ciekawe o mało cię nie zjadł. - Cicho siedź! - A ty się nie odzywaj! Gilbert przyglądał się nam. Po chwili zaczął zwracać nam uwagę, ale oczywiście nie tak jak robią to ludzie tylko smoki, więc wielkim rykiem. Wtedy przestaliśmy się kłucić. Franczeska była już zmęczona, zaczęła trzeć oczy i ziewać. Nie chciałam się z nią dłużej droczyć, więc powiedziałam jej, żeby się położyła. Nie było łatwo, jak to z dzieckiem, ale doszłam do ładu. Ja już też byłam zmęczona i położyłam się koło niego. Gilbert (tak nazwaliśmy smoka) okrył nas swym wielkim ogonem. Miałam wrażenie, że spaliśmy całą wieczność. Nie mieliśmy żadnego budzika i nie wiedziałam, która jest godzina. Byłam pewna, że z tym smokiem jestem bezpieczna a to chyba najważniejsze. Nagle usłyszałam jakiś hałas i coś zaczęło sypać nam się na głowę. Okazało się, że nad nami była wielka dziura. Coś mi się wydawało, że to sprawka rodziców. Wszyscy, którzy wyglądali przez dziurę na dół byli zadowoleni, że wreszcie nas znaleźli. Ich radość nie trwała jednak długo gdyż niebawem zobaczyli Gilberta. Nie spędziliśmy z nim dużo czasu, lecz szybko się do niego przywiązaliśmy. Zaczęła się panika. Rozpoczęto zabezpieczanie terenu. Spuszczano liny i mężczyźni w kombinezonach zaczęli schodzić na dół. Na początku zaczęto nas wyciągać a potem zainteresowano się smokiem. Otoczono go, a, że był tylko do nas przyzwyczajony, więc okropnie się wystraszył i ku memu zdziwieniu zaczął ziać ogniem. Zrozumiałam, że czeka go prawdziwa rzeź a Franczeska niczym się nie przejęła i zaczęła krzyczeć. - Brawo Gilbert, pokaż im kto tu rządzi! - Franczeska cicho bądź! - Sama bądź cicho! Potem znowu zaczęła krzyczeć. - Tak, Gilbert, oby tak dalej! Gilbert spokojnie by się uratował, gdyby nie rozproszyła go nasza chwilowa kłótnia. Franczeskę i mnie wepchnęli do karetki pogotowia i pojechaliśmy do szpitala, gdzie mieliśmy pozostać na obserwacji. Zaczęłam .dopytywać się mamy jak nas znaleźli. - Mamo jak nas znaleźliście? - Skarbie, to długa historia. - Ale proszę! - No dobrze, pamiętasz jak was zgubiliśmy? - Mamo proszę do rzeczy. - Martwiliśmy się o was… - I.. - Chłopcy powiedzieli, że jesteście w Smoczej Jamie, więc poszliśmy tam, ale okazało się, że są tam same Włoszki. - No co ty, nie powiesz? - Agata! - No dobrze. - I wasz dziadek zaczął się dopytywać czy nie widziano tu pary małych dziewczynek. - Ej, ja mam 13 lat, nie jestem mała! - Jesteś, bo zachowujesz się nieodpowiedzialnie! - No opowiadaj, bo powoli dojeżdżamy. - Więc na czym to ja skończyłam? - Na tych Włochach. - AAA, już pamiętam! Zgłosiła się jedna kobieta i powiedziała, że weszliście bezpośrednio do wnętrza skały. - Ale my nie weszliśmy bezpośrednio do wnętrza skały, tylko do niewielkiej szczeliny, która się między nimi znajdowała! - Tak masz racje bo to przecież nie logiczne żeby dwójka dzieci weszła bezpośrednio do skały. Że ja też wcześniej na to nie wpadłam..ale i tak zadzwoniłam na policję. - Ach, mamo nie rozumiesz że zniszczyłaś największy skarb Polski! - Chodzi ci o tego smoka? Nie martw się on będzie pod obserwacją i zostanie prawdziwym diamentem Krakowa, a poza tym nie histeryzuj tak! - No i już ma zniszczone życie! - Jak to? - Przecież to jest zwierzę i potrzebuje wolności! - To nie zwierzę tylko jaszczur! - No wiesz co nie spodziewałam się tego po tobie, że na wielki cud natury mówisz po prostu „ JASZCZUR” ! - Już jesteśmy! – krzyknął kierowca karetki. Byłam rozczarowana nie spodziewałam się tego po mamie przecież lubi wszystkie zwierzęta i jest weterynarzem, a smoków nie lubi? Chociaż tak właściwie to smoki nie są zwierzętami, więc ode mnie ma te 50% poparcia. Nie umiałam usiedzieć w tym niewygodnym łóżku lekarskim. Wciąż myślałam o Gilbercie (śmieszne imię jak dla smoka). Dostałam parę zastrzyków i miałam siedzieć tu do jutra! Nie wytrzymałam. Gdy wszyscy wyszli rodzice, lekarz i pielęgniarki zaczęłam kombinować jak stąd się wyrwać? Wymyśliłam niezły plan. Razem ze mną dzielił pokój pewien starszy pan. Nie było miejsca na oddziale dla dzieci czy młodzieży więc musiałam zostać na oddziale dla dorosłych. Na jego łóżku leżały całkiem niezła odzież. Była mniej, więcej na mnie, „Bez właściciela więc biorę! Byle się jakoś zamaskować’ – pomyślałam. Włożyłam to co mi pasowało i starałam się po cichu wyrwać z tego pokoju. Spod okna wyślizgnęłam się w kierunku mojego łóżka. Potem minęłam jego łóżko i toaletę która znajdowała się w naszym pokoju. Zmierzałam w kierunku drzwi. Dotknęłam klamkę i powoli przekręcałam ją na dół. Nagle poczułam, że ktoś od zewnątrz robi to co ja. Puściłam klamkę i schowałam się za drzwiami. Do pokoju weszła pielęgniarka zdążając w kierunku starszego pana. Podawała mu leki, a ja tym czasem wyślizgnęłam się z pozostawionych otworem drzwi na zewnątrz. Ona przeniosła wzrok na moje łóżko i zobaczyła że jest puste. Potem wybiegła jak oparzona z pokoju i zauważając mnie na korytarzu zaczęła biec w moją stronę i krzyczeć : - Ej, ty zatrzymaj się! Zauważyłam że mam kogoś na ogonie zaczęłam przyspieszać kroku a po chwili biec. Biegłam w kierunku laboratorium, w którym badano smoka. Laboratorium było szklane, więc można było zauważyć, wszystko co się tam dzieje. Gilbert leżał przykuty do łóżka, jak gdyby nie wiadomo jaką krzywdę miał komukolwiek zrobić. Wyglądał marniej niż przedtem w jaskini. Było mi go okropnie żal. Lecz nagle rozległ się głos naukowca : - Chłopaki pora na przerwę! Zostawili biednego Gilberta samego i poszli do baru znajdującego się naprzeciwko. Wejście zostawili otwarte. Gdy już wszyscy wyszli, wślizgnęłam się tam. Gilbert leżał bezwładnie, wyglądał na zmęczonego. Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się. Miałam wrażenie że to odwzajemnił. Stałam przy nim i rozmyślałam. Jego dwoje oczy zaczęły się powoli zamykać, a „twarz” stawała się coraz bledsza. Nagle na monitorze pojawiła się wielka czerwona kreska. Ogromne łzy zaczęły płynąć mi po policzkach. Wyszłam z laboratorium. Nie szłam w kierunku szpitala lecz prosto przed siebie. Było mi coraz zimniej. – Ciekawe co by się stało, gdybyśmy nie odnaleźli smoka?zadawałam sobie wciąż te samo pytanie. Nagle drobne krople zaczęły spadać na moją głowę. Zaczęło lać jak cebra. Cała przemoczona spoglądałam na Wawel, który nie wyglądał zbyt pięknie w czasie burzy. Gdy tak szłam, minęłam nagle ogród zakonu Dominikanów, który znajdował się na Starym Mieście. Stanęłam przed bramą i zaczęłam mu się przyglądać. Wielkie drzewa zasłaniały gmach klasztoru, piękne kwiaty wiły się między uliczkami i stare ławki obrastał bluszcz. Gdy patrzyłam na ogród, przypominały mi się najprzeróżniejsze baśnie, które tata czytał mi na dobranoc. Nagle przypomniała mi się jedna z nich. Pewna ukochana zaniosła swojemu mężowi bukiet róż, który go przywrócił do życia. Pomyślałam, że Gilbert jest bohaterem niejednej baśni. Można spróbować, znaleźć mu bukiet róż z Dominikańskiego ogrodu. Zerwałam parę kwiatów, które czym prędzej zaniosłam Gilbertowi. Niechcący spadło na nie parę moich łez. Weszłam ponownie do laboratorium i położyłam je na jego piersiach. Nagle otworzył oczy i uśmiech powrócił na jego „twarz”. Zaczęły mu powracać rumieńce i wracał do zdrowia. Wtem drzwi otworzyły się i stanął w nich naukowiec, ten sam, który zaprosił wszystkich na przerwę. Nie wiedziałam co robić, ale Gilbert wiedział. Wyrwał ręce z metalowych pręt i rozwinął swe wielkie skrzydła. Zauważyłam, że nieźle urósł. Wskoczyłam na jego grzbiet a potem Gilbert ruszył. Rozbił swą głową sufit laboratorium i ruszyliśmy w głąb nieba. Było wspaniale, według mnie każdy kiedyś powinien odbyć taką podróż. Lecieliśmy tak nad Krakowem, potem skręciliśmy na południe Europy. Mijaliśmy domy wsie i miasta, różnych ludzi chodzących po ulicach. Nagle przed nami ukazał się ogród, który znajdował się na chmurze. Był przepiękny. Jego roślinność była inna, ta która nie rosła na Ziemi. Podążaliśmy w tamtym kierunku. Wylądowaliśmy na miękkiej trawie, która porastała całą chmurę. Korony drzew były różowe, woda o smaku truskawkowym wbite w grunt lizaki symbolizowały kwiaty. Było przepięknie. Powietrze było czyste, nie tak jak na dole, a ziemia świeża, gęsta i pachnąca. Eden, po prostu raj. Usłyszeliśmy nagle jak coś wychodzi z krzaków. Schowałam się za Gilbertem, a on stał wyprostowany, jakby na kogoś czekał. Z krzaków wyszedł kolejny smok, tylko większy. Ciarki przeszły mi po plecach. Rozumiem jeden smok, ale drugi i to dwa razy większy! Gilbert zaczął biec w jego kierunku. Okazało się, że to nie smok, tylko smoczyca, uznałam, że to mama Gilberta. Jednak najbardziej zadziwiła mnie inna rzecz, mianowicie, że smoczyca przemówiła do mnie ludzkim głosem. - Dziękuję Ci Agatko że przyprowadziłaś mi syna. - EEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!- odpowiedziałam sparaliżowana. - Jest też kolejny wystraszony turysta- zauważyła smoczyca. - CCCCCCCCCCCCzyli ja nie jestem pierwszym człowiekiem który się tu znajduje? - Nie, no skądże! Tutaj było ich aż tyle, że nie chce mi się ich liczyć! - AAAAAAAA gdzie oni teraz są? - Gdzie, pytasz? Zostali zjedzeni. - JJJJJak to zjedzeni! - No zostali zjedzeni, bo trochę zdenerwowali rodzinkę smoków. - TTTTTToooo jest tu was cała rodzina! - No pewnie!.. Przepraszam tylko ich zawołam.. Kochani zapraszam, droga wolna! Mówiła to tak naturalnie, jakby to było oczywiste. Myślałam, że śnię aż tu z krzaków wyszła cała rodzinka smoków. - No, ale przejdziemy do rzeczy. Gdyby nie ty, to mój synek zdechłby jak pies! Wielkie dzięki ! Oczywiście nie odpowiadałam od razu, tylko po pewnym czasie. Cała się trzęsłam. - A, dlaczego by zdechł? - Widzisz, piękna, a tak po za tym usiądź, i wszyscy usiedli. Jesteśmy zgromadzeniem smoków pochodzącym ze starożytnego Wschodu. Nie możemy zostać na Ziemi, bo nie bylibyśmy tam bezpieczni i jest tam nieodpowiedni klimat i powietrze tak zanieczyszczone, że pozdychalibyśmy tam wszyscy. Łącznie z moim synem i wami ludźmi. Takie małe ostrzeżonko na przyszłość, dbajcie o waszą przyrodę, bo niestety ginie! - TTTTTTTTak, łatwo Ci powiedzieć… - Ja sobie zdaję sprawę, że inaczej to słyszeć od dorosłej smoczycy a inaczej od zwykłego człowieka… Ale i tak dziękuję Agatko. - AAAAA tak na marginesie, skąd znasz moje imię? - A myślisz, że z góry nie słychać jak cię ktoś woła tam na dole? - Łał! Tak minęła nam cała noc albo nawet więcej. Było wspaniale. Smoki poczęstowały mnie ich przysmakiem, czyli krakowskimi talarkami. Mówię prawdę, smoki dosłownie je uwielbiają. - O kurczę, późno, trochę, zasiedziałaś się tu panienko. - Naprawdę muszę już iść? - Tam na dole jest cała awantura z powodu ciebie. Dziewczyno oszczędź im nerwów. - Dobrze, ten jeden raz.. może będę grzeczna. No to pa kochani! Oczywiście pożegnania nie miały końca. - Musimy się jeszcze kiedyś spotkać! - Spoko, jak znajdę czas… i dziękuję, że jednak mnie nie zjedliście! Po tych słowach usiadłam na chmurce i powoli zaczęłam szybować po niebie. Popatrzyłam w dół, a zanim się obróciłam, smoczej chmury już nie było. Na dole już trwała cała awantura z powodu mojego zniknięcia. W głębi serca nie chciałam tam wracać. Chciałam być wolna, tak bez końca lecieć, zwiedzać świat, być niezależną.. Tyle tylko brakowało mi do szczęścia. Dzisiaj przeżyłam najpiękniejszy dzień wakacji. Teraz siedzę przy oknie i myślę o smokach, czekam na nie. Pokochałam to niesamowite miasto Kraków, rodzinkę powoli też, da się lubić. Przeżywając tę przygodę miałam 13 lat, teraz mam 74, smoki nie powróciły. Może komuś z was uda się takiego znaleźć? Dbajcie o naszą planetę kochani, wtedy na pewno będą większe szanse na przylot smoka. Któż to wie?