JESZCZE ZDĄŻĘ

Transkrypt

JESZCZE ZDĄŻĘ
JESZCZE ZDĄŻĘ
Mama właśnie zadzwoniła, żeby ci powiedzieć o śmierci
Maureen. Umarła dziewczyna, która cię dręczyła od przedszkola aż do matury. To ona, i tylko ona, sprawiła, że nigdzie
nie byłaś mile widziana: ani w harcerstwie, ani w żeńskiej drużynie futbolowej, ani przy opracowywaniu Księgi Pamiątkowej
naszej klasy. To Maureen oznajmiła, że nie zaprosi cię na swoje dziewiąte urodziny, bo straszna z ciebie tyka i pewnie byś
przebiła głową dach jej domu. To Maureen orzekła autorytatywnie, że masz cerę w kolorze sraczki, twój kolumbijski tata to
handlarz narkotyków, a chłopcy nie mogą na ciebie patrzeć, bo
wyglądasz jak ich służące, głupie popychadła. To ona, Maureen,
przestała wreszcie istnieć!
Oficjalnie ogłoszono, że powodem jej śmierci była jakaś wada
wrodzona, ale tak naprawdę Maureen zmarła dlatego, że od dawna nic nie jadła. Przez całe lata usiłowano wszelkimi metodami
zregenerować jej organizm. Poszedł na to cały majątek jej rodziców – od tej pory Maureen uczestniczyła w bezpłatnych programach eksperymentalnych pod patronatem rektora Columbia
University. Tata Maureen, jak wiesz, zmarł kilka lat temu na raka mózgu. Szybko to poszło: od diagnozy do pogrzebu ledwie trzy
miesiące. Wiesz także, że pod koniec życia Maureen była trochę
stuknięta, to właśnie ona – pomyśleć tylko! – zaczęła do ciebie
pisać listy. Licho wie, skąd wzięła twój adres. Dziesiątki razy
44
zmieniałaś miejsce zamieszkania od ukończenia liceum, kiedy to
doszło między wami do ostatniego starcia, zaraz po rozdaniu
świadectw dojrzałości. Pamiętasz? Miałaś wtedy na sobie białą
sukienkę i czerwone różyczki miniaturki wplecione we francuski
warkocz, a Maureen wrzasnęła: – Dziwka ulepiona z gówna!
Dopiero zaczynała tracić na wadze, więc odkrzyknęłaś, że
ona za to jest karlicą, opasłą albinoską, której żadna dieta nie
uratuje!
I już zawsze będziesz żałować tych słów.
Nie miałaś pojęcia, czemu Maureen tak bardzo cię nienawidzi. Jej brat – miły chłopak – dostał się do Yale i był chlubą rodziny. Zawsze pytał grzecznie, jak ci leci, ilekroć wpadliście
przypadkiem na siebie. Rodzice Maureen też byli całkiem
w porządku. Przyszli nawet na pogrzeb twojego dziadka; powiedzieli, że znali go z Klubu Rotariańskiego. Ale Maureen była skończonym potworem! Ta krępa, wysportowana Maureen,
z nogami o grubych kostkach i z czarnymi włosami, odziedziczonymi po portugalskiej mamie. Piegi jak dalmatyńczyk miała
po irlandzkim dziadku.
Twoja mama wzdycha, że to prawdziwa tragedia, kiedy umiera dziewczyna, którą się od małego znało.
– A jej matka… – mówi. – To biedna, biedna kobieta!
I dodaje, że pójdzie na pogrzeb, a ty, kochanie, powinnaś
chyba posłać rodzinie Maureen kartę kondolencyjną, jak to
zrobiłaś, gdy ubiegłego lata utonął w basenie syn dekoratorki
wnętrz, pamiętasz? Tak… Nawet nie znałaś tego chłopaka, ale
lubiłaś jego mamę, bo kiedyś, gdy przechodziłaś akurat przez
pokój, oderwała wzrok od próbek obić – przyniosła je dla twojej mamy – i powiedziała, że masz oczy jak z bajki.
Tak więc Maureen nie żyje, a twoja mama czyta ci przez telefon jej nekrolog, zamieszczony w dzisiejszej gazecie. Maureen
Reilly. W wieku dwudziestu czterech lat. Ukochana córka, ukochana przyjaciółka… Przypominasz sobie, jak kilka lat temu zoba-
45
czyłaś ją w kościele na pasterce. Nawet w grubym zimowym ubraniu widać było, jak cienkie ma uda. I wyłupiaste oczy. A zęby jej
sterczały jak te sztuczne z plastiku, które się nakłada dla zgrywy,
żeby z łoskotem spadały na podłogę. Dawna królowa aerobiku
z YMCA straciła mnóstwo włosów, a zmarszczek miała więcej niż
jej matka. Skończyła wtedy, zdaje się, dwadzieścia dwa lata, a już
wyglądała jak truposz z tym swoim kretyńskim wyrazem twarzy –
jakby śmiała się z czegoś, co błąkało się jej po głowie.
Zobaczyła cię i pomachała do ciebie z ich rodzinnej ławki.
Starałaś się nie patrzeć na jej obumierające ciało, a potem, gdy
wracaliście autem do domu, beznamiętnym tonem dyskutować
ze swą rodziną o wyglądzie Maureen. Taka była kiedyś ładniutka – mówili – a teraz popatrz, co się z niej zrobiło!
Ostatnią plotką na temat Maureen była wieść, że Kevin, jej
chłopak jeszcze z liceum, zapalony piłkarz, miał tego wreszcie
dość i ożenił się z Shannon, najserdeczniejszą niegdyś przyjaciółką Maureen, równie jak on bezduszną futbolistką. Nawet
zrobiło ci się wtedy żal Maureen, pamiętasz? Zostałaś właśnie
zdradzona po raz pierwszy w życiu i gotowa byłaś współczuć
każdej skrzywdzonej kobiecie.
Miesiąc później Maureen napisała do ciebie. Chciała, żebyście
się spotkały. Wiedziała, że mieszkasz obecnie w Nowym Jorku,
ale może byś przyjechała do Jersey...? Napomknęła, że nadal
mieszka z rodzicami, ale ciuła grosz do grosza, by wynająć sobie
mieszkanie w Hoboken albo Weehaven. Przez głupotę wspomniałaś o tym liście swojej mamie, a ta dotąd ci przemawiała do
sumienia, aż w końcu zgodziłaś się na to spotkanie z Maureen.
Umówiłyście się w kolejowej restauracji, przy torach. Zdecydowałaś się na sałatkę i gapiłaś się na Maureen, która nic dla
siebie nie zamówiła. Przyglądała się tylko, jak ty jesz.
Rzuciła od niechcenia:
– Nie wiem, czy słyszałaś: mam pewne kłopoty z jedzeniem.
Mruknęłaś, że owszem, coś słyszałaś, nie dodając, iż w całym
mieście aż huczało, że Maureen musiała zrezygnować z col-
46
lege’u, aby się poddać kuracji. A teraz pracuje raptem po kilka
godzin w tygodniu, pakując prezenty w sklepiku z ubrankami
dla dzieci. Nie napomknęłaś też o siatce żył na twarzy Maureen,
tak rozdętych, jakby zaraz miały trzasnąć.
Maureen zauważyła:
– Pamiętam, że i ty miałaś podobne kłopoty. Jeszcze w liceum. Byłaś wtedy taka chuda!
Jakim sposobem rozmowa zeszła na ciebie?! Do tej pory łudziłaś się, że jest widać na świecie sprawiedliwość: Maureen chce
przeprosić za to, jak podle cię traktowała! Ale ona chciała tylko
pociągnąć cię za język, jakimiż to tajemniczymi sposobami cię wyleczono, gdy w jedenastej klasie postanowiłaś pozbyć się raz na
zawsze swego śniadego ciała. Kiedy z pucułowatego brzdąca
zmieniłaś się w nastolatkę, uderzająco podobną do flaminga, na
każdej lekcji tenisa musiałaś znosić docinki trenera na temat niesamowicie długich nóg, sterczących z krótkich spodenek. W dodatku, choć głodziłaś się jak szalona, te podłe, baloniaste cycki
ani rusz nie chciały ci zmaleć! Niektóre z dziewcząt szczyciły się
dorodnym biustem, ale ty się swojego wstydziłaś. Każda wzmianka na temat stanika wywoływała u ciebie popłoch. Nosiłaś stare
swetry brata, żeby nikt, broń Boże, nie dostrzegł ramiączka! Choć
mama wiecznie powtarzała, że każda dziewczyna winna chlubić
się swą kobiecością, ty robiłaś, co mogłaś, by swoją doszczętnie
zniszczyć: nigdy się nie malowałaś, wiecznie obgryzałaś paznokcie
i ściągałaś swe długie włosy w jak najciaśniejszy koczek.
Zakradłszy się kiedyś do pokoju nauczycielskiego, by łyknąć
wody sodowej z syfonu, podsłuchałaś niechcący, jak dwaj nauczyciele rozmawiają na twój temat. Pan Testa, ten od historii
analitycznej*, skończony kretyn, który ukończył wasze liceum
* Przyjęty w USA Analytical Program, czyli nauczanie polegające nie tylko
na utrwalaniu w pamięci uczniów faktów historycznych, lecz – przede wszystkim – na wyrabianiu w młodzieży skłonności do analizowania ich i oceniania,
zarówno ustnie, jak i na piśmie. Uczeń może sobie wybrać, jakiej historii chce
się uczyć – analitycznej czy tradycyjnej (przyp. tłum.).
47
dziesięć lat temu, opowiadał temu drugiemu belfrowi o twoich
czarnych elastycznych legginsach z suwakami przy kostkach
(miałaś je na sobie tego dnia) i o tym, jak prześwitywały spod
nich twoje niebieskie majtki, kiedy siedziałaś w ławce, a on krążył po sali w czasie kartkówki, żeby zerkać na nie ukradkiem.
Przyznał też, że jeśli jest w szkole jakaś dziewczyna, której gotów byłby zapłacić, byle się z nim pieprzyła, to chyba tylko ty.
Poczułaś się jak unurzana w łajnie i po powrocie do domu od razu oddałaś czarne legginsy waszej gosposi, żeby je wysłała swojej córce do Salwadoru. Jednak nawet po zniknięciu legginsów
pan Testa zaoferował się, i to nie raz, że odwiezie cię do domu
własnym samochodem, i namawiał, żebyś w przerwie na lunch
przyszła do jego gabinetu porozmawiać z nim o swoich planach
na przyszłość. Miałaś – i słusznie! – opinię kompletnej naiwniaczki, mimo że co roku biłaś rekordy, jeśli chodzi o wagary.
Byłaś porządnym dzieciakiem i wiałaś z zajęć tylko po to, żeby
siedzieć w domu i pochłaniać książki o kobietach wiodących
ekscytujące życie w dalekich krajach.
Pewnego razu pan Testa zaprosił cię do siebie, żebyś obejrzała razem z nim jakiś film – i wtedy postanowiłaś się zwrócić do
szkolnego psychologa. Ale zamiast poskarżyć się przed nim na
pana Testę, powiedziałaś, że jego zajęcia są dla ciebie za trudne
i chcesz z powrotem uczyć się zwyczajnej historii. Wróciłaś więc
do dawnych lekcji; posadzono cię w najgorszym miejscu – obok
Jerry’ego, który już w siódmej klasie obmacywał na tylnej ławce
szkolnego autobusu dziewczynę z klasy specjalnej, a jego kumpel robił zdjęcia. Teraz, na historii, Jerry niemal bezgłośnie
szeptał ci najgorsze świństwa, a ty udawałaś, że to do ciebie nie
dociera.
To był rok wielkiej epidemii samobójstw. Nie znaczyło to jednak, że ludzie umierali jak muchy. Zdarzył się właściwie tylko jeden przypadek udanego samobójstwa – zabiła się nie uczennica,
lecz jej matka. Ale śmierć tej mamuśki, która nafaszerowała się
48
pigułami, dała wszystkim do myślenia. Wkrótce co poniedziałek
na szkolnych korytarzach aż szumiało od plotek o tym, kto próbował ze sobą skończyć podczas ostatniego weekendu (przeważnie za pomocą jakichś prochów, wódki i tylenolu). Najnowsza
ofiara zawsze mogła liczyć na popularność – do następnego poniedziałku, kiedy ośrodkiem zainteresowania stawał się ktoś inny.
Dzieciaki z teatru zapaliły się do tych samobójstw. Ze szkolnych
sportowców prawie nikt. Ale zawsze można było liczyć na grube,
nikomu niepotrzebne dziewczyny, beznadziejnie zakochane
w którymś ze szkolnych podrywaczy. Nawet ty tego spróbowałaś,
pamiętasz? W swoje szesnaste urodziny zażyłaś trzydzieści pigułek nasennych. Co prawda były ziołowe – najlepszy dowód, że nie
podeszłaś do sprawy zbyt poważnie. No i nikt niczego nie zauważył, poza tym że pospałaś sobie dłużej niż zwykle.
Twoi rodzice – imigranci – nie byli w stanie pojąć, czym jest
depresja. Postanowili urządzić ci urodzinowe przyjęcie, które
zakasuje wszystkie inne. Mieli nadzieję, że podziękujesz im
przynajmniej uśmiechem. Maureen wspomniała o tym przyjęciu, kiedy się spotkałyście w restauracji kolejowej, na dowód, jakie to były cudowne dni: wynajęta sala w hotelu, muzyka jak się
patrzy, suknia szyta na zamówienie… Ty zapamiętałaś tylko jedno: zaraz po pokrojeniu tortu wymknęłaś się na parking i szlochałaś na styczniowym mrozie, ponieważ NIKT – prócz twojego
brata i kuzyna – nie poprosił cię do tańca. Miałaś nadzieję, że
ktoś zauważy twą nieobecność i zacznie cię szukać, ale nikt się
nie zjawił.
Ta impreza przypominała wszystkie poprzednie, które rodzice urządzali dla ciebie w dzieciństwie. Ściągali całą twoją klasę,
nęcąc dzieciaki występami magików i rozmaitymi grami towarzyskimi. Na wszystkich tych przyjęciach rodzice siedzieli w salonie, przyglądając się krytycznie waszym rodzinnym meblom,
dzieci natomiast miały bawić się razem w dużym pokoju. Ale ci
twoi goście ignorowali cię nawet w dniu urodzin. Dziewczęta
zbierały się w grupki i jedna przed drugą popisywały się, robiąc
49
gwiazdę. – Spróbuj, Sabino! – szydziły, wiedząc doskonale, że nie
potrafisz. Byłaś zawsze zbyt wysoka, wyższa od wszystkich,
z chłopcami włącznie. I nie potrafiłaś ujarzmić tych swoich długich kończyn nawet na tyle, by poruszać się z wdziękiem, a co dopiero chodzić do góry nogami! Pozostałe dziewczęta – małe, sprężyste smarkule – uważały, że piruet to żadna sztuka, podczas gdy
ciebie już dawno temu wyrzucono z rytmiki dla maluchów: w wieku lat pięciu udowodniłaś niezbicie, że nie potrafisz fiknąć
zwykłego koziołka. Nauczycielka – profesjonalna cheerleaderka
z włosami skręconymi jak u barana – powiedziała twojej mamie,
że jesteś beznadziejna i nawet zaproponowała, że zwróci jej
pieniądze. Mama odparła swoim głębokim głosem, z wyraźnym
hiszpańskim akcentem, że nic nie szkodzi, gdyż ani ona, ani twój
ojciec nie zamierzają oddawać cię do cyrku, nie musisz więc koniecznie turlać się na grzbiecie jak jakaś stonka ziemniaczana.
Ten wysoki wzrost mógł ci się przysłużyć znacznie później, gdy
pojechałaś z rodzicami do Nowego Jorku, by obejrzeć jakiś spektakl na Broadwayu. Udaliście się potem do pobliskiej restauracji.
Poszłaś do toalety, żeby zwymiotować to, co zjadłaś, a gdy się
stamtąd wynurzyłaś, jakiś pan, który wyglądał na Europejczyka,
w szykownym garniturze, odprowadził cię do waszego stolika
i oświadczył twojemu tacie, że powinnaś zostać modelką. Wręczył
rodzicom swą kartę wizytową na dowód, że to nie żadne oszustwo. Jego nazwisko było ci znane z magazynów mody. Miał
własną agencję i chciał, żebyś przyszła do niego na zdjęcia próbne. Położył ci rękę na ramieniu i spytał: – A co ty o tym sądzisz?
Owszem, spodobała ci się myśl, że będziesz piękna, podziwiana i niedostępna. Miałaś jednak wrażenie, że to jakaś zwariowana komedia, nie rzeczywistość. No i twój tata od razu obraził tamtego pana, oświadczając, że jesteś stworzona do czegoś lepszego!
Wtedy w restauracji kolejowej Maureen miała na sobie zielony sweter i z tej właśnie przyczyny ten kolor już na zawsze ci się
z nią skojarzył. Jej niegdyś gęste włosy były teraz kępką cieniut-
50
kich nitek, związanych czerwoną gumką. Maureen umalowała
się, ale ten jej makijaż na chropawej skórze przypominał raczej
maskę cyrkowego błazna. Zrobiło ci się wstyd, że ludzie widzą
cię w jej towarzystwie. A ona paplała bez przerwy o zdarzeniach
z waszego dzieciństwa takim tonem, jakbyście się od zawsze
przyjaźniły.
– Pamiętasz, jak w piątej klasie na festynie dyżurowałyśmy
w stoisku ze złotymi rybkami?
Jak mogłabyś o tym zapomnieć? Tego roku Maureen zapowiedziała całej klasie: – Jeśli będziecie dla niej mili, powiem
tacie, żeby zaaresztował waszych rodziców! – A oni jej uwierzyli.
Tata Maureen był sierżantem policji miejskiej. Kiedyś przyszło ci do głowy, że może on, a może ktoś inny, podle ją wykorzystywał – i dlatego zmieniła się w takiego potwora. Randy,
z którą się zaprzyjaźniłaś na lekcjach francuskiego, była molestowana przez ojczyma i wyrosła na wzorową uczennicę – same
piątki i szóstki – i zwariowaną porządnicką, która odkurza pokój pięć razy dziennie. A Nicole, twoja znajoma z konnej jazdy,
przyjaźniła się z chłopakiem, którego wuj gwałcił przez całe
życie…
– Jak się skończyły twoje kłopoty z jedzeniem? – chciała się
koniecznie dowiedzieć Maureen.
To było już tak dawno temu… Spróbowałaś sobie jednak
przypomnieć.
Twoi rodzice nie mogli patrzeć na to, jak podczas obiadu suwasz tylko widelcem po talerzu, a jeśli już coś weźmiesz do ust,
to żujesz i żujesz, żeby w końcu wypluć do serwetki i wyrzucić.
I jak się gapisz uparcie w ścianę, gdy tacie napływają łzy do
oczu. Rodzice upominali cię: – Jak śmiesz marnować jedzenie,
kiedy twoi niemieccy krewni umierali z głodu w obozach koncentracyjnych? Wyginęła wtedy doszczętnie cała gałąź naszej
rodziny! – A zresztą, czyż oni sami, twój tata i twoja mama,
w początkach swego małżeństwa nie żywili się wyłącznie naj-
51
tańszymi rybami i konserwami? Jak śmiesz się tak zachowywać?!
Puszczałaś jednak ich słowa mimo uszu. I wówczas rodzice
posłali cię do psychoanalityka, niesamowicie bladej Angielki,
która wyraziła zgodę na to, żebyś zwracała się do niej po imieniu. Jeśli odwiedzałaś ją regularnie, rodzice prawie nie robili
wokół ciebie szumu. Płacili tej psychoanalityczce i tylko od czasu do czasu wiercili ci dziurę w brzuchu na temat jedzenia.
Ostatecznie przybrałaś kilka funtów na wadze. Piersi zrobiły się
jeszcze pełniejsze. Ale wewnętrzny przymus: – Nie wolno ci nic
jeść! – gdzieś zniknął.
Powtórzyłaś Maureen to, co ci klarowali podczas terapii.
Przemknęło ci nawet przez myśl, że można by pogadać z nią
ostrzejszym tonem, jak to zrobił twój brat, kiedy ten szał głodzenia się doszedł u ciebie do szczytu: – Żaden chłopak nie pocałuje takich zwiotczałych ust! Nie przytuli zasuszonej mumii
z tak pomarszczoną gębą i wyrwą zamiast cycków!
A jednak tego nie zrobiłaś. Powiedziałaś sobie, że to nie twoja sprawa.
Zamiast tego oznajmiłaś, że musisz się już zbierać, by zdążyć
na następny pociąg do Nowego Jorku. I umyślnie powiedziałaś
to tak, jakbyś wiodła tam wyjątkowo podniecające życie.
Głupio ci teraz, gdy o tym myślisz. Ale zanim się rozstałyście
tamtego dnia, miałaś jeszcze nadzieję, że Maureen poprosi cię
o wybaczenie za to, jak cię dręczyła. I przyzna, że to przez nią
znalazłaś się poza nawiasem normalnego życia. Ona jednak, pomarszczona i odwodniona, spoglądała tylko na ciebie przez stół
tymi swoimi wyłupiastymi, owadzimi oczyma; wciąż masz przed
oczyma jej straszliwie wychudzone ręce – trzęsły się, gdy próbowała utrzymać w nich szklankę wody.
Powiedziałaś, żeby pisała albo dzwoniła, kiedy zechce. Dodałaś nawet, że zawsze będziesz w pobliżu, gdyby potrzebowała
życzliwej duszy. Uściskała cię, ale było w tym coś niematerialne-
52
go, nie z tego świata… nawet jeśli czułaś w jej oddechu wyraźny
odór wymiocin. Kiedy przyszedł następny list, przejrzałaś go
pospiesznie i rzuciłaś do kosza, żeby nigdy więcej nie myśleć
o Maureen.
Chciałaś zapomnieć. A jednak myślałaś o niej często, choć
pragnęłaś wyrwać z pamięci złe wspomnienia i poczuć dla niej
szczerą litość… choćby przez chwilę. Nigdy ci się to jednak nie
udało. Mówiłaś sobie: To przyjdzie z czasem… Jeszcze zdążę!