Piątek, 11 czerwca 2010 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji
Transkrypt
Piątek, 11 czerwca 2010 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji
24 PARTNER CYKLU Piątek 11 czerwca 2010 Gazeta Wyborcza www.wyborcza.pl + + LECZYĆ PO LUDZKU Akcja społeczna „Gazety Wyborczej” oraz Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej Wajcha na walkę Jeśli białaczka szpikowa miała pokonać Jacka, to trafiła na niewłaściwą osobę. Hanna zbuntowała się, słysząc, że cukrzyca to wyrok. Małgorzata bez pomocy męża nie mogła się nawet umyć, dziś z nowym sercem – tak jak Jacek i Hanna – walczy o życie innych Przychodnia studencka w Gdańsku. – To cukrzyca – słyszy Hanka w gabinecie lekarza. Ma dopiero 19 lat. Jest połowa lat 70. Waptekach nie ma glukometrów do mierzenia poziomu cukru we krwi, nowoczesnej insuliny. O pompach insulinowych czy penach, miniaturowych wstrzykiwaczach, nikt nie słyszał. Insulinę wstrzykuje się raz dziennie szklaną strzykawką z grubą igłą. Chory kilka razy w roku trafia do szpitala, żeby wyrównać poziom cukru. Powikłania cukrzycy szybko robią zniego inwalidę. – Atmosfera wokół tej choroby była grobowa, to był wyrok – wspomina Hanna Zych-Cisoń, dziś radna sejmiku woj. pomorskiego. – Koleżanki patrzyły na mnie z przerażeniem, ich rodzice ze smutkiem. Rektor Politechniki Gdańskiej zaproponował mi urlop dziekański. Hanka nie chce się poddać, bierze się ostro do nauki, żeby nie dać powodu do wyrzucenia ze studiów. Próbuje też dowiedzieć się więcej o chorobie – nie ma jeszcze internetu, szuka więc medycznej literatury, rozpytuje lekarzy. Nie jest łatwo, lekarze uważają, że im mniej diabetyk wie, tym mniej się boi. W czasie studiów wychodzi za mąż, myśli o dzieciach – chociaż wtedy tylko co dziesiątej kobiecie chorej na cukrzycę udaje się donosić ciążę i urodzić zdrowe dziecko. Dlaczego? Dlaczego ja? Jak przeżyć? W1999r. Jacek Gugulski zChęcin koło Kielc stara się o kredyt na dom. Chce jak najszybciej rozpocząć budowę, ma żonę i dwóch synków. Kiedy odbiera wyniki badań okresowych, zniedowierzaniem wpatruje się wbiałą karteczkę. We krwi ma za dużo białych ciałek. Powtarza badanie cztery razy, wynik ten sam. W gabinecie hematologa wŚwiętokrzyskim Centrum Onkologii w Kielcach słyszy: przewlekła białaczka szpikowa. Jacek: – Pierwsze pytanie: dlaczego? Drugie: dlaczego ja? W końcu: co zrobić, żeby jednak żyć? Dostaje interferon, podstawowy w Polsce lek na raka. Życie układa się samo: co poniedziałek badania, co wtorek do lekarza po lek, do czwartku kości tak bolą, że leży nieprzytomny, w piątki, soboty, niedziele – praca we własnej firmie. Jakoś trzeba utrzymać rodzinę. Jest już internet, Jacek znajduje informacje o nowym leku z USA, który – potwierdzają badania – działa na jego typ białaczki. To glivec, jest refundowany we wszystkich krajach Unii Europejskiej, anawet wRumunii iBułgarii. Ale nie wPolsce. Miesięczna kuracja kosztuje ponad 9 tys. zł. Szpital w Kielcach kupuje mu jednak ten lek. Dziesięciomiesięczna terapia stawia go na nogi, więc Jacek rozpoczyna budowę domu. Wtedy szpitalowi kończą się pieniądze. Jacek: – Było jasne, że lek muszę sobie wywalczyć. Gdy choroba wyzwala dzielność Jacek Gugulski szuka stowarzyszeń pacjentów, są, ale mało przebojowe. DOMINIK WERNER ALICJA KATARZYŃSKA Hanna Zych-Cisoń nie dała się pokonać cukrzycy – żeby wywalczyć zwiększenie liczby poradni diabetologicznych w regionie, założyła Stowarzyszenie Osób Chorych na Cukrzycę w województwie gdańskim i została radną sejmiku pomorskiego Zakłada więc nowe – Ogólnopolskie Stowarzyszenie Pomocy Chorym na Przewlekłą Białaczkę Szpikową. W Warszawie, żeby było bliżej do NFZ i ministerstwa. – Nie dopuszczałem myśli, że coś mi się stanie – wspomina. – Po prostu przełożyłem wajchę na walkę. Marlena Kossakowska zZakładu Psychologii Klinicznej iZdrowia Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej nazywa przemianę taką jak ta Jacka Gugulskiego „psychologiczną korzyścią zchoroby”. Bada to od trzech lat. Okazuje się, że choć dla większości znas diagnoza ciężkiej choroby to trudne przeżycie, są tacy, którzy lepiej radzą sobie z traumą. – Tacy ludzie mają – tłumaczy Kossakowska – poczucie koherencji, czyli sensu życia, harmonii i tego, że wiele zależy od nich samych. Cechuje ich też często odporna, twarda osobowość – to ludzie, którzy traktują życie jak wyzwanie, któremu trzeba stawić czoło. To cechy osobowości, ma się je albo nie ma. Co ciekawe, choroba może je jednak wyzwolić. Może spowodować, że człowiek stanie się twardy, dzielny, koherentny, nawet jeżeli wcześniej zachowywał się inaczej. Chory musi jednak uznać fakt choroby i zobaczyć siebie w nowej roli – roli chorego. Chodź, to cię umyję Na sympozjach i zjazdach lekarzy zajmujących się przeszczepami występuje jako ostatnia. – Jestem finalnym produktem waszych starań – mówi publiczności Małgorzata Rejdych z Krakowa. Odpowiadają jej brawa. Dziś jeździ pociągiem, samochodem, sama się myje, sprząta mieszkanie, piecze ciasto, nawet tańczy. 13 lat temu powikłania po grypie uszkodziły zastawki i mięsień serca, doprowadzając do jego ciężkiej niewydolności. Karetka na sygnale pod domem to była norma. – Nie mogłam się schylić, zrobić kroku – wspomina. – Przy byle ruchu łapał mnie paraliżujący skurcz. Mąż mnie czesał, karmił, mył. Córka musiała szybko dorosnąć. Czekałam na śmierć. Małgorzata jest księgową, to spokojna praca, ale chore serce nie pozwala nawet na nią, musi przejść na rentę. W 1998 r. w Specjalistycznym Szpitalu im. Jana Pawła II w Krakowie przeszczepiają jej serce. Do domu wraca po kilku tygodniach rehabilitacji. Na powitanie córka przygotowuje ulubione gołąbki i ciasto. Wieczorem mąż mówi: „no to chodź się umyć”. – Tak jak przed przeszczepem? – pytam. – Tak, przez kilkanaście miesięcy, codziennie wieczorem musiał mnie myć – mówi Małgorzata. – Ale tym razem było inaczej, zrobiłam to sama. Ta pierwsza samodzielna kąpiel w domu była jak początek nowego życia. My, po przeszczepach, czujemy się, jakbyśmy się narodzili po raz drugi, dlatego staramy się nie przeżyć byle jak już ani jednego dnia. Małgorzata Rejdych w 2007 r. zostaje prezesem Stowarzyszenia Osób po Przeszczepie Serca w Krakowie. Czasem wystarczy jedna rozmowa Hanna Zych-Cisoń, pomimo przeciwwskazań, zachodzi wciążę. Stosuje drakońską dietę swojego pomysłu. To trudne, bo żywność jest na kartki. Przed porodem cztery miesiące leży w szpitalu, lekarze chwalą ją za świetne wyniki. Dzieli się swoimi doświadczeniami z kobietami z innych sal, mówi, jak dbać o siebie. W PRL nie ma systemu opieki na cukrzykami, nie ma dla nich poradni, lekarzy diabetologów. Kiedy syn Hanny ma dwa lata i bawi się klockami w bloku na gdańskiej Zaspie, ona i dwóch kolegów cukrzyków zakładają Stowarzyszenie Osób Chorych na Cukrzycę w woj. gdańskim. Szybko stają się częścią Polskiego Stowarzyszenia Diabetyków. Czego chcą? Poradni diabetologicznych w każdym rejonie woje- Najlepiej radzą sobie z chorobą ci, którzy traktują życie jak wyzwanie i wierzą, że wiele zależy od nich samych wództwa i wykształconych diabetologów, żeby wcześniej diagnozować chorych i zmniejszyć ryzyko powikłań. – Znajdźcie chętnych lekarzy, wyszkolimy ich – obiecuje prof. Stefania Horoszak-Maziarz, ówczesna konsultantka regionalna ds. cukrzycy. Znajdują kilku, rusza szkolenie. Hanna jeździ po urzędach miasta, lekarzach wojewódzkich, prosi, pyta. Czasem wystarczy jedna rozmowa i znajdują się: gabinet, biurko, lekarz. Powstaje kilkanaście poradni diabetologicznych: w Kartuzach, Kościerzynie, Tczewie, Wejherowie, Gdyni, Gdańsku. Pod koniec lat 80. do Polski docierają nowoczesne technologie w leczeniu cukrzycy. Paski do glukometrów wchodzą na listy refundacyjne, peny stają się coraz powszechniejsze – to zasługa Hanny, która wspólnie z Polskim Stowarzyszeniem Diabetyków negocjuje z ministerstwem i firmami farmaceutycznymi. W 1999 r. z inicjatywy stowarzyszenia przy Akademii Medycznej wGdańsku powstaje specjalistyczna poradnia diabetologiczna. Kilka lat potem Hanna zostaje radną pomorskiego sejmiku. Walczy outworzenie stanowisk edukatorów diabetologicznych, przygotowuje projekt powrotu pielęgniarek do szkół, chce stworzyć poradnię dla dzieci chorych na cukrzycę. Mam haka na raka 15 telefonów dziennie. Pytania się powtarzają: jak zdobyć leki? NFZ odmó- wił finansowania, co robić? Żona ma białaczkę, gdzie znaleźć pomoc? Gugulski od ośmiu lat łyka jedną tabletkę dziennie w ramach programu leczenia przewlekłej białaczki szpikowej. We krwi nie ma komórek nowotworowych, przed glivekiem miał ich 30 proc. Pięć lat wcześniej jego stowarzyszenie przechodzi chrzest bojowy. Od początku 2005 r. chorzy na białaczkę leczeni glivekiem nie dostają go, bo firma farmaceutyczna Novartis podnosi cenę z 9 do 12 tys. zł za opakowanie. NFZ nie chce tyle płacić. Pacjenci zrozpaczeni. W negocjacje włącza się stowarzyszenie. Jest ugoda. Producent obniża cenę, NFZ pozwala przepisywać lek także osobom po 50. roku życia (wcześniej znajdowali się w grupie „nierokującej” skutecznej terapii). W 2007 r. stowarzyszenie rozrasta się o pacjentów z innymi chorobami krwi. Dwa lata później Gugulski mobilizuje inne polskie organizacje pacjentów onkologicznych (m.in. chorych na raka piersi, chłoniaka, raka prostaty, nowotwory płuc) i zakładają Polską Koalicję Organizacji Pacjentów Onkologicznych. Łącznie skupia 45 tys. chorych. Gugulski rzuca własną działalność, zostaje prezesem Koalicji, reprezentuje ją w pracach nad Narodowym Programem Zwalczania Chorób Nowotworowych. Koalicja współorganizuje akcje profilaktyczne „Mam haka na raka”, „Zdrowa gmina”. Jacek jeździ do burmistrzów, namawia do profilaktycznych badań mieszkańców. Szkoli liderów stowarzyszeń z komunikacji z decydentami, uczy wolontariatu. Walka o serca Pacjenci po przeszczepach nie muszą walczyć o leki. Państwo je refunduje bez ociągania. Nie narzekają też na opiekę po przeszczepie: gdy coś się dzieje, szpitale są dla nich otwarte. Dziś w Polsce na przeszczep serca czeka 250 osób, stan 200 jest „w miarę”, 50 chorych może nie doczekać operacji. Nie są w stanie walczyć o siebie, robią to koledzy z nowymi sercami. – Prowadzimy warsztaty psychologiczne dla oczekujących – mówi Małgorzata Rejdych. – Po operacji organizujemy dla nich rehabilitację, uczymy dyscypliny lekowej. Sednem działalności stowarzyszenia Małgorzaty jest jednak walka o jak najwięcej serc do przeszczepów. Po aferze z doktorem G. (kardiochirurg zatrzymany w 2007 r. przez CBA, któremu minister Ziobro publicznie zarzucił m.in. uśmiercenie pacjenta, co się nie potwierdziło w śledztwie) liczba przeszczepów spada. Małgorzata odwiedza szkoły średnie, uczelnie, imprezy zdrowotne, tłumaczy, że przeszczep to nie eksperyment, ale metoda ratowania życia. Że warto podpisać zgodę na przeszczep. – Co pani teraz szykuje? – Właśnie przygotowujemy się do europejskich zawodów lekkoatletycznych dla osób po przeszczepie. – Pani też startuje? – W kilku konkurencjach, m.in. badminton, rzut piłeczką, marszobieg – mówi z dumą Małgorzata. 1 Leczyć po ludzku 25 www.wyborcza.pl/leczyc poznaj prawa pacjenta (broszura PDF) www.wyborcza.pl Gazeta Wyborcza Piątek 11 czerwca 2010 + + Czytaj jutro: U nas tylko ryba nie bierze (lekarstw) Nasza strona w internecie: Wyborcza.pl/leczyc W USA z powodu przedawkowania leków bez recepty umiera około 100 tys. osób rocznie. W Polsce nie sposób ustalić, ilu osobom szkodzą leki, bo kupić je można nie tylko w aptece, ale i w kiosku, na stacji benzynowej, w supermarkecie Nasz e-mail: [email protected]. Pisz też na: „Leczyć po ludzku”, „Gazeta Wyborcza”, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa Seksuolog pierwszego kontaktu MAŁGORZATA SMOLIŃSKA Poradnia Seksuologiczna szpitala im. Orłowskiego w Warszawie. Do dr. Stanisława Dulki przychodzi nowy pacjent: 44. dżentelmen wyglądający na młodszego. Skarży się, że nie ma wzwodu i w ogóle ostatnio źle z nim. Lekarz dopytuje: – A jaką ma pan pracę? – Czy uprawia pan jakiś sport? Chociaż rower, basen, a może bieganie? – A jak z dietą, bo widzę, że jakieś pięć kilogramów to dobrze byłoby zgubić? Dr Dulko sprawdza wyniki badań krwi i poziom cholesterolu pacjenta, ciśnienie, pyta o papierosy, alkohol i przechodzi do leków. 44-latek wyjmuje zeszyt. – Ja myślałem, że chce mi pokazać swoją historię lekową, którą zapisał w tym zeszyciku. Powiedziałem, że przeszłość mnie nie interesuje, że znaczenie mają tylko te leki, które teraz bierze. A on na to, że właśnie w tym zeszycie je spisał – opowiada dr Dulko. – Więc razem liczymy i liczymy i okazuje się, że codziennie bierze aż 28 leków! Bo laryngolog zapisał mu dwa preparaty, okulista krople, bo dobre na oczy, gdy się pracuje w klimatyzowanym pomieszczeniu, do tego kardiolog dorzucił coś na nadciśnienie i bierze coś na cukrzycę. Dr Dulko odesłał 44-latka do lekarza rodzinnego, by zmniejszyć liczbę leków do czterech-pięciu. – Koniec końców okazało się, że jedynie trzy są niezbędne – opowiada seksuolog. – Mężczyzna był szczerze zdziwiony, że leki, które tak sumiennie łykał i zapisywał w zeszyciku, skutkują spadkiem potencji. O seksie ani mru-mru – Ten pacjent to kuriozum. Najczęściej przyjmują po 6-10 leków. Ja na „dzień dobry” pytam pacjentów, ja- Seks po zawale Nie jest prawdą, że po zawale nie można uprawiać seksu. Dobrze prowadzony, współpracujący z lekarzem pacjent czy pacjentka mają na to szansę. Robi się próbę wysiłkową i jeśli zawałowiec wejdzie bez problemu na drugie piętro, to może się kochać. Bo spokojny, codzienny akt seksualny porównywalny jest – w kategoriach wydatku energetycznego – do wejścia szybkim krokiem na drugie piętro w starym budownictwie. R 1 E EAST NEWS Mężczyzna kupuje papierosy. Sprzedawca podaje mu paczkę z napisem: „Palenie tytoniu może powodować impotencję”. Palacz oddaje ją i mówi: „Wolę paczkę o raku płuc” – to najpopularniejszy czarny dowcip wśród seksuologów kie leki biorą. Kłopot w tym, że lekarze innych specjalności rzadko kiedy informują pacjentów o wpływie danej terapii na życie seksualne – mówi dr Dulko. Niestety, potwierdzają to badania zespołu prof. Aleksandra Araszkiewicza, prezesa Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, przeprowadzone kilka lat temu wśród lekarzy różnych specjalności. Prawie trzy czwarte lekarzy rodzinnych, diabetologów i psychiatrów pracujących w lecznictwie otwartym odmówiło udziału w ankiecie, deklarując przy tym swoją niechęć do pytania pacjentów o problemy ze zdrowiem seksualnym. Badania pokazały, że najczęściej rozmów z pacjentami o seksie unikali lekarze pierwszego kontaktu – aż 86 procent! Gdy tymczasem to właśnie oni powinni zbierać takie informacje, omawiać wszystkie aspekty leczenia, traktować pacjenta kompleksowo. Prof. Artur Mamcarz, kierownik III Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii WUM w warszawskim szpitalu na Solcu. – Problem w tym, że podzieliliśmy medycynę, gdyż postęp wymuszał wąskie specjalizacje, ale zapędziliśmy się w kozi róg. My tu teraz zszywamy medycynę. Po to te konferencje, szkolenia, kongresy. Szczególnie aktywnie współpracujemy w trójce: urolog, kardiolog, seksuolog. Seksuolodzy odpytują nas z nowinek w kardiologii, a nam uświadamiają, że pod żadnym pozorem nie możemy pomijać w rozmowach z pacjentami tematu sprawności seksualnej. Nie zwalajmy na leki Co jeszcze odkrywa seksuolog Dla wielu pacjentów, zwłaszcza mężczyzn, wizyta u seksuologa to początek zainteresowania własnym zdrowiem. To brak wzwodu mobilizuje ich do szukania porady medycznej. Mają szczęście, jeśli trafią na jednego z około setki praktykujących lekarzy seksuologów (gabinety seksuologiczne mają również psychologowie, pedagodzy), na pewno zostaną przemaglowani ze swojego stanu zdrowia. Sami chorzy przyznają często, że podejrzewali u siebie nadciśnienie, bo kiedyś tam mierzyli je na babcinym ciśnieniomierzu. Ale – jak to w życiu – „jakoś” nie mogli wybrać się z tym do lekarza. Seksuolog zleca badania, konsultacje. Z badań przeprowadzonych przez prof. Barbarę Darewicz, kierownika Kliniki Urologii UM w Białymstoku, sześć lat temu wynika, że wśród 3366 mężczyzn na pierwszym miejscu listy winowajców ED jest nadciśnienie, potem cukrzyca, miażdżyca i schorzenia neurologiczne. Wśród K podwyższony zły cholesterol, powodują brak erekcji i brak chęci do seksu w ogóle – mówi prof. Mamcarz. – I mężczyźni, i kobiety, którzy jedzą dużo i tłusto, palą papierosy i spacerują tylko po własnym mieszkaniu, żyją tak, jakby rywalizowali, kto pierwszy wyląduje szpitalu z zawałem serce czy udarem mózgu. Wśród seksuologów krąży anegdota: mężczyzna kupuje papierosy. Sprzedawca podaje mu paczkę z napisem: „Palenie może zmniejszyć przepływ krwi i powodować impotencję”. Mężczyzna oddaje ją i mówi: „Wolę tę paczkę o raku płuc”. czynników organicznych powodujących problemy ze wzwodem aż 40 proc. to zaburzenia naczyniowe, a 30 proc. – cukrzyca. Podczas wizyty u seksuologa wychodzi też utajona cukrzyca lub jej początki czy dyslipidemia (podwyższony zły cholesterol i za niski poziom tzw. dobrego cholesterolu). Zaburzenia erekcji to często pierwszy objaw problemów kardiologicznych wyprzedzający zawał i udar, bo tętnice doprowadzające krew do ciała jamistego w członku (które napełnione krwią powodują wzwód) są jeszcze cieńsze niż tętnice wieńcowe i mózgowe. – Dokładnie te same czynniki, które powodują nadciśnienie, cukrzycę, L 152 mln mężczyzn na świecie dotkniętych jest zaburzeniami erekcji (ED). W samych Stanach Zjednoczonych jest ich około 30 milionów, w Polsce mówi się już o dwóch milionach. Problem stale narasta A Zwyczajowo o dysfunkcję erekcji obwinia się leki kardiologiczne. Prof. Mamcarz zadaje kłam tej teorii. – Jedynie leki starszej generacji mogą wpływać negatywnie na męskość, nowoczesne preparaty brane w odpowiedni sposób przez dłuższy czas nie powodują impotencji. Czasem wręcz pomagają. Sartany i inhibitory konwertazy, nowoczesne leki hipotensyjne, mogą mieć zbawienny wpływ na śródbłonek tętnic, również tych odpowiedzialnych za mechanizm erekcji. Większość osób o tym nie wie. W zeszłym roku dr Giuseppe Cocco z Rheinfelden w Szwajcarii przeprowadził eksperyment – 114 mężczyzn z nadciśnieniem tętniczym i innymi czynnikami ryzyka podzielono losowo na trzy grupy. Wszystkim przez 60 dni podawano beta-blokery – popularne leki stosowane w leczeniu choroby wieńcowej i nadciśnienia, które w powszechnej opinii powodują ED. Członkom pierwszej grupy powiedziano, co to są za leki i że mogą po nich wystąpić kłopoty ze wzwodem. Drugą grupę poinformowano jedynie, że preparat, który dostaną, to beta-bloker, a trzecią – że to będzie lek na nadciśnienie tętnicze. Po badaniu padło pytanie, komu ta terapia zaburzyła sprawność seksualną. W pierwszej grupie 32 proc. mężczyzn odpowiedziało „tak”, w drugiej – już tylko 13 proc., a w trzeciej – 8 proc. – Jak się ma winnego, to się łatwiej przyznać do nieudanego życia seksualnego. Łatwiej mówić, że nie mam erekcji, ponieważ lekarz zapisał mi takie a takie leki, niż że nie mam erekcji, bo źle się prowadzę: zero ruchu, objadam się, palę, nie robię badań okresowych – podsumowuje prof. Mamcarz. – Jeśli pacjent radykalnie nie zmieni stylu życia, to nikt mu nie pomoże. Prof. Mamcarz ma dla krnąbrnych pacjentów wyliczankę: impotencja, zawał, udar, zgon. Na niektórych to działa, zwłaszcza młodszych. M A 29407967