1 Sandra Dobkowska Już nic nie muszę, ale
Transkrypt
1 Sandra Dobkowska Już nic nie muszę, ale
Sandra Dobkowska Już nic nie muszę, ale wszystko może się zdarzyć Z głębokiego snu wyrywa mnie dzwonek budzika. Ciemna noc. Boże, dlaczego muszę wstawać tak wcześnie? Po chwili jestem już przytomna i wszystko wiem – od niedawna zajęcia mam o wcześniejszej godzinie. Dotychczas oznaczało to pobudkę o świcie, ale dni są coraz krótsze i dziś jest to niemal środek nocy! Do Uniwersytetu Trzeciego Wieku mam daleko i żeby dojechać na czas, będę musiała urządzać sobie nocne pobudki. Czy jednak ktoś mi przyrzekał, że zdobywanie wiedzy nie będzie wymagało poświęceń? Spotkania ciekawe, trudno mi z nich zrezygnować, zaczynam więc brnąć w ciemność. Jakoś to przeżyję. Nowa przygoda życiowa Przyszła nagle i nie wiadomo skąd – idea, że chcę, że muszę zmienić coś w moim życiu. Może już wcześniej zaczęła kiełkować, lecz nie zdawałam sobie z tego sprawy? Moja dobra znajoma wspominała kiedyś, że zaczęła uczęszczać na zajęcia UTW w swojej dzielnicy, ale nie wzbudziło to wówczas mojego zbytniego zainteresowania. A jednak... Któregoś dnia usiadłam przed komputerem i zaczęłam szukać. Propozycji wiele, trudno podjąć decyzję. W sukurs przychodzi mi córka. Słyszała o Uniwersytecie Trzeciego Wieku działającym w Collegium Civitas – wyższej uczelni o bardzo dobrej renomie. Program oferowany przez UTW wygląda interesująco. Ostatecznie zadecydował profil uczelni. Trafiłam w dziesiątkę! Nie zawsze mieszkałam na zabitej deskami wsi, ale takie właśnie miejsce wybrałam sobie na okres życia, w którym nic już nie muszę, mogę zaś robić to, co chcę. No i cóż się okazało? Że w początkowej fazie nie potrafiłam oddzielić się od wielkomiejskiego życia, zbyt wiele jeszcze mnie z nim łączyło. Z czasem jednak zaczęłam wtapiać się w moje sielskie otoczenie i czerpać z tego całkiem niemało przyjemności, aż w końcu zrozumiałam, że czegoś mi jednak brakuje. Czytanie książek, radio, telewizja, wreszcie także całkiem ożywione życie towarzyskie okazały się naprawdę miłe – świetnie rozluźniają, ale też rozleniwiają. Miałam poczucie, że czas przecieka mi między palcami. A mogłabym przecież bardziej sensownie go spożytkować. Tak zaczęła się w moim siedemdziesięcioletnim życiu zupełnie niespodziewana przygoda intelektualna. Dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy? Na emeryturze jestem już od ponad dziesięciu lat, nie opiekuję się wnukami, nie mogę narzekać na nadmierne obciążenie codziennymi obowiązkami domowymi. Widocznie jednak ta nowa przygoda miała rozpocząć się dopiero teraz. Nie czas żałować róż... Znów jestem studentką Na razie wszystko jest nowe. Wielka aula na dobrze ponad sto miejsc, prawie same kobiety, mężczyzn zaledwie kilku. Skąd taka dysproporcja? Wiem, mężczyźni statystycznie żyją krócej, ale to przecież nie tłumaczy tego, co widzę na tej sali. Myślę, że kobiety są w 1 większości bardziej aktywne, chyba także bardziej ambitne i wytrwałe. A może jesteśmy bardziej konsekwentne w realizacji planów i celów, których nie udało się osiągnąć, gdy byłyśmy obciążone pracą na dwóch etatach (mówiąc o tym drugim, mam na myśli dom). Teraz, gdy mamy już siwe włosy, stać nas na odrobinę więcej luzu. Aula zapełniona niemal do ostatniego miejsca i bardzo gwarna. Widać, że większość słuchaczy UTW dobrze się zna i że spotkania tutaj są okazją, by zapytać sąsiadkę (sąsiada) co nowego, a może umówić się na resztę rozmowy przy kawie po wykładzie. Wygląda to interesująco. Stopniowo pewnie i ja wtopię się w tę nową społeczność. Wykład inauguracyjny. Jestem pod wielkim wrażeniem. Co za kultura przekazu, co za erudycja, co za poziom! Nie będę ukrywać, że od razu, na wstępie zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona – no i chyba „kupiona”. To nie jest tak, że w czasie pierwszych studiów nie miewałam podobnych fascynacji. Ależ owszem! Zważywszy, że byłam młodziutka, nieopierzona, bez dzisiejszego bagażu wiedzy i doświadczeń, takie intelektualne zauroczenia zdarzały się nierzadko. Bywali profesorowie, którzy potrafili z najbardziej banalnego tematu wyczarować poezję. I choć dzieli mnie od tamtych lat dobre pół wieku, tych profesorów pamiętam do dzisiaj i to oni wytyczali moje późniejsze życiowe ścieżki. Nigdy nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś, i to w całkiem podeszłym wieku, znów zostanę studentką i że okaże się to dla mnie tak interesującym doświadczeniem. Zawrót głowy Chyba najbardziej nieoczekiwana jest dla mnie różnorodność tematów: polityka, sprawy międzynarodowe, dyplomacja, prawo, socjologia, polityka społeczna, demografia, psychologia, religioznawstwo, literatura, historia sztuki, muzyka, architektura. A w to powrzucane jak rodzynki do ciasta fizyka, astrofizyka, geologia, medycyna... Początkowo sądziłam, że będę sobie wybierać te tematy, które zawsze były dla mnie ważne, a więc z dziedziny szeroko pojętych nauk humanistycznych i społecznych. Szybko zrozumiałam jednak, że nie wolno mi opuścić żadnego nie przyciągającego na pierwszy rzut oka wykładu, bo niemal zawsze okazują się to perełki. Gdybym uległa pierwszemu impulsowi, nigdy nie dowiedziałabym się, co straciłam. Stopniowo zaczynam nawiązywać kontakty z nowymi koleżankami. Nie jest to, wbrew pozorom, takie bezproblemowe. Nie należę do osób otwartych i ta wielka masa nowych twarzy na początku trochę mnie deprymowała. I tu z nieoczekiwaną pomocą przyszły mi warsztaty psychologiczne. Zajęcia w kilkunastoosobowej grupie oraz zaproponowany przez prowadzącego zwyczaj zwracania się do siebie po imieniu sprawiły, że wkrótce wszystkie poczułyśmy się bliskimi koleżankami. Od tej chwili uczestniczenie w wykładach przestało być aż tak stresujące. Nie wchodzę już do auli pełnej nieznanych mi, anonimowych osób (gorzej, bo większość z tych obcych dla mnie ludzi już się zna i utrzymuje ze sobą kontakty), lecz pośród tego wielkiego zgromadzenia odnajduję Jolę, Basię, Irenę, Elżbietę – moje nowo poznane koleżanki z warsztatów psychologicznych. Okazuje się to niezwykle ważnym doświadczeniem. Poczułam 2 się mniej wyobcowana, a niebawem rozpoczęły się wspólne wypady na kawę po wykładach i krąg moich nowych koleżanek zaczął się stopniowo poszerzać. Książki – moja pasja Dołączyłam do Klubu Książki. Świetne zajęcia typu seminaryjnego i ta sama zasada co na warsztatach psychologicznych – nieduża grupa, wszyscy mówimy sobie po imieniu. Z punktu widzenia psychologii to wspaniałe narzędzie, sprawiające, że z miejsca czujemy się zintegrowaną grupą, skupioną wokół konkretnego tematu. W ten znakomity sposób grono osób, które bliżej poznałam, znów się poszerzyło. Zajęcia, prowadzone w bardzo interesujący sposób, są dla mnie rodzajem intelektualnej przechadzki po literaturze i poruszanych w niej problemach. Czytanie to jedna z moich największych przyjemności. Przenosi w nowe światy, każe zmierzyć się z nowymi problemami, pozwala poznać niezmierzone bogactwo ludzkich charakterów i osobowości. Daje tę nieporównywalną z niczym innym szansę poszybowania wyobraźnią w nieznane czy też niespodziewane rejony. Mogę chyba uznać za szczęśliwy zbieg okoliczności, iż niemal każda z „zadanych” do przeczytania lektur okazuje się dla mnie odkryciem i to w różnych aspektach. Po teksty wielu autorów po prostu nie sięgnęłabym sama, innych znam, lecz nagle trafiam na nie przeczytany wcześniej tytuł. Przy obecnym zalewie książek na rynku nie sposób zapoznać się z choćby maleńką ich cząstką nie korzystając z podpowiedzi, co dobre. Dzięki naszemu Klubowi Książki dostaję do ręki gotowe propozycje i to naprawdę z „górnej półki”. Nieco dalej idzie propozycja sięgnięcia po pióro w celu sprawdzenia swych własnych umiejętności pisarskich na specjalnych warsztatach. Tu już nie wystarczy przeczytać książkę i postarać się coś o niej powiedzieć. Trzeba zdobyć się na odwagę wypróbowania własnych możliwości twórczych, posługując się różnymi formami literackimi. Wyższa szkoła jazdy – dla ambitnych. Ale przecież jeśli nie spróbujesz, nigdy nie dowiesz się, na co cię stać. A może nad czytanie książek i próby samodzielnej twórczości literackiej przedkładasz oglądanie filmów? Proszę bardzo – do wyboru, do koloru. Interesują cię dawne cywilizacje, ich historia, odkrywanie śladów najdawniejszej architektury – wszystko to znajdziesz w Klubie Filmowym „Cywilizacje”. Jesteś miłośnikiem dobrego kina fabularnego – możesz je obejrzeć w Mini Klubie Filmowym. Najciekawsze jednak jest to, że na pomysł podzielenia się swoją pasją z resztą studentów wpadła jedna z naszych koleżanek, tak jak ja – studentka UTWCC, miłośniczka dobrego kina i posiadaczka imponującej kolekcji wspaniałych filmów. Świetny pomysł! Od przybytku głowa (nie) boli Niezwykle ciekawe okazują się oferowane przez Uniwersytet spotkania i imprezy kulturalne w mieście, poza uczelnią. Na naszej tablicy ogłoszeniowej aż roi się od różnorodnych propozycji. Dziś spotkanie z obsypaną ostatnio nagrodami literackimi pisarką w Domu Literatury. To już kolejna możliwość poznania autorów naszej literatury i to tej z „najwyższej półki”. Takie spotkania organizowane są tu cyklicznie i to z pisarzami, których 3 naprawdę miałam wielką ochotę poznać, usłyszeć, co mówią o sobie i swoich twórczych inspiracjach. Na innym spotkaniu, tym razem w Domu Spotkań z Historią, przekonuję się, że jeden z naszych wykładowców, szacowny politolog z tytułem profesorskim, obdarzony niemałą charyzmą i imponującą wiedzą historyczną, jest jednocześnie filmoznawcą. Organizowane przez niego pokazy filmów poprzedzane są obszernym wprowadzeniem do tematu, w trakcie projekcji komentowane przez niego w niezwykle interesujący sposób i z ogromnym znawstwem zarówno historycznego tła obrazu, jak i tzw. kuchni powstawania filmu. Zaś w trakcie dyskusji po projekcji mój uniwersytecki profesor ukazuje się w zupełnie nowej odsłonie – jako świetny znawca filmu, sprawiający wrażenie, jakby świat reżyserów i aktorów, sekrety finansowania filmów i warunków dopuszczenia do dystrybucji, problemy z cenzurą (zważywszy na okres ich powstawania – PRL) nie mają dla niego żadnych tajemnic. Stałam się fanką profesora i jego filmowych spotkań. Wrócę jednak jeszcze do bardziej praktycznych zajęć, jakie oferuje mój Uniwersytet Trzeciego Wieku. Mam na myśli naukę języka angielskiego oraz kursy komputerowe. Dziś, dzięki wielkim zmianom, jakie zaszły w naszym kraju przed ćwierćwieczem, niemal każdy młody człowiek zna dobrze jeden lub nawet kilka obcych języków. Za czasów mojej młodości nie było to takie oczywiste – nauczanie języków kulało, a możliwości szkolenia się w nich za granicą były mocno ograniczone. Jeśli więc komuś nie udało się to w młodości, ma szansę zrobić to jeszcze teraz – w swoim „trzecim wieku”. Korzyść podwójna – poznanie nowego języka (lub podniesienie swych dotychczasowych umiejętności na wyższy poziom) a zarazem świetna gimnastyka umysłu. To samo dotyczy możliwości posługiwania się komputerem. Nasze dzieci nauczyły się tego w stosunkowo młodym wieku, wnuki wyssały tę umiejętność z mlekiem matki. A my? My „mieliśmy pod górkę”. Niektórym udało się już wcześniej poznać obsługę komputera, lecz dla wielu z nas jest to wiedza zupełnie lub w dużym stopniu nieznana. Dobrze, że mój uniwersytet proponuje również takie zajęcia. Komputer w wielu przypadkach umożliwia kontaktowanie się ze światem zewnętrznym a nawet więcej – po prostu ułatwia codzienne życie. Dla wielu z nas jest to fakt nie do przecenienia, zważywszy, że często jesteśmy już sami, z ograniczeniami wynikającymi ze stanu zdrowia czy niepełnosprawności. Drugi obieg Koleżanki i koledzy – studenci UTWCC – to fascynujące zbiorowisko ludzi o szerokim wachlarzu zainteresowań, prowadzących, mimo swej seniorskiej kondycji, często bardzo aktywny tryb życia i przejawiających ogromną ilość wszelkiego typu inicjatyw. Nie pierwszy raz w życiu zasiadam w studenckich ławach i wydawało mi się, że odebrałam w życiu solidne wykształcenie. Jednak gdy przysłuchuję się pytaniom zadawanym naszym profesorom po zakończonym wykładzie, co jest naszym stałym zwyczajem, często uświadamiam sobie, jak wiele mogłabym (czy powinnam) jeszcze się nauczyć. Mam jednocześnie pełną świadomość, że jest to niemożliwe, ponieważ zgromadzeni w auli studenci-seniorzy reprezentują różne zawody i nierzadko są wysokiej klasy specjalistami w swych dziedzinach. Nie sposób przecież być alfą i omegą. 4 Podobnie czuję się na naszych kameralnych spotkaniach, już po zajęciach, przy kawie. Dowiadujemy się nawzajem o sobie ciekawych rzeczy, odkrywamy swoje osobowości, dzielimy się naszymi doświadczeniami i czerpiemy z tego niemało przyjemności, ale także pożytku. Bo każdy z nas jest aktywny w innej dziedzinie, przejawia inne zainteresowania, posiada inne doświadczenia i bywa, że potrafi nimi „zarazić” otoczenie. Bardzo mi taka twórcza inspiracja odpowiada i czerpię z niej garściami. Ten równoległy „drugi obieg”, giełda ciekawych zdarzeń – odczytów, wartych obejrzenia spektakli teatralnych czy wystaw w muzeach, wycieczek, na które warto się wybrać, ale także naszych spotkań przy kawie – wydaje mi się równie interesujący jak oficjalny program zajęć na UTWCC. To taki podskórny nurt naszego uniwersyteckiego życia, który często owocuje potem nowo nawiązywanymi kontaktami towarzyskimi, a niekiedy nawet przyjaźniami. Historia się powtarza – przecież gdy studiowaliśmy w młodości, też nawiązywaliśmy przyjaźnie, niektóre z nich przetrwały od dziś. Tai-chi, krzesło i tybetańskie misteria Taka piękna wiosna! Przyszła znienacka i świat nagle stał się piękniejszy. Tymczasem ja, zamiast cieszyć oczy budzącą się do życia przyrodą, mam coraz mniej czasu, coraz częściej jeżdżę do Warszawy na różne moje uniwersyteckie spotkania. Ich siła przyciągania rośnie, co oznacza, że zajęcia domowe coraz częściej „przegrywają” w konkurencji z wykładem, wyjściem do muzeum, spacerem z przewodnikiem po mieście niby moim, a – jak się nierzadko okazuje – jakże mało mi znanym. Ostatnio wśród proponowanych nam przez UTW dodatkowych zajęć odkryłam tai-chi. Nigdy wcześniej nie zetknęłam się z tym, postanowiłam spróbować. Bardzo cenię sobie fakt, że na nowe zajęcia mogę pójść na próbę i dopiero potem podjąć decyzję, czy mam chęć je kontynuować. No i mam jasność: to „nie moja bajka”. Trochę żałowałam, bo przydałoby się więcej ruchu. W sukurs przyszła mi gimnastyka na krzesłach. Świetna zabawa! Więc jednak się ruszam. A jaka korzyść dla moich „seniorskich” kości, stawów i mięśni! Od razu poczułam się młodsza. Zamiast w ogródku, ćwiczę na krześle. A właściwie – znów dzięki inicjatywie mojego Uniwersytetu Trzeciego Wieku – mogę nawet nie wstawać z łóżka, by poczuć się jak młody Bóg (a może zgodnie z terminologią gender „młoda Bogini”?): gimnastyka tybetańska w łóżku. Strzał w dziesiątkę! Czy można było wymyślić coś lepszego dla osoby w moim wieku? Nim jeszcze wstanę z łóżka, już czuję się pełna energii i chęci do życia. Może to autosugestia, ale niewinne ćwiczenia w moim przypadku czynią cuda. Od czasu, kiedy poddałam się tym tybetańskim misteriom, każdy dzień rozpoczynam pełna entuzjazmu i mam poczucie, że – prawie, prawie – mogę przenosić góry. Gdy ostatnio wśród ogłoszeń na UTW natrafiłam na propozycję wyjazdu na pole golfowe, by spróbować gry w golfa, niemal zaniemówiłam z wrażenia. Czy w moim wieku można zacząć uprawiać nowy sport? Nie wiem. Może? Ale jeśli nawet nie, to tej gimnastyki umysłu, jakiej jestem poddana na moim uniwersytecie, nikt mi nie odbierze. 5 Druga młodość Córka, gdy opowiadam jej, jak bardzo zmieniło się moje życie od czasu, gdy zostałam ponownie studentką, jest ze mnie dumna. I ja sama też widzę, jak bardzo się uaktywniłam. Sprawia mi niemało satysfakcji fakt, że w moim wieku cały czas zdobywam ciekawą wiedzę, że stałam się znów uczestnikiem i odbiorcą szeroko pojętej kultury, że zyskałam grono nowych znajomych, dzielących ze mną podobne zainteresowania i fascynacje. W gronie dawnych znajomych, w przeważającej części rówieśników, opowieści o moim aktualnym życiu budzą spore zainteresowanie, a niekiedy wyczuwam nawet nutkę zazdrości. Bo przecież moje życie całkowicie się zmieniło. Zaczęłam od dwóch wykładów tygodniowo, a dziś tak to się wszystko rozrosło! Myślałam, że już nic w życiu mnie nie zaskoczy. Błąd! Z wykładu z fizyki (niczego tak nie nienawidziłam w szkole jak fizyki), poświęconego różnym zjawiskom optycznym, wyszłam urzeczona. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że trzeba być nie lada erudytą, by prezentując taki temat, skupić przez półtorej godziny uwagę ponad setki starszych pań (i kilku panów). Chylę czoła przed wspaniałymi umiejętnościami popularyzatorskimi i niezwykłą pomysłowością luminarza nauki, który z takiej dziedziny nauki jak fizyka potrafi uczynić poemat. Chwilami uświadamiam sobie, że ta wielka liczba różnorodnych możliwości pożytecznego spędzania czasu na wykładach oraz na wszelkiego rodzaju spotkaniach, prelekcjach, projekcjach filmowych, koncertach, spektaklach teatralnych, wystawach i innych eventach artystycznych, jakie oferuje na co dzień mój Uniwersytet Trzeciego Wieku poza murami uczelni i poza oficjalnym planem zajęć, sprawia, że wychodząc rano z domu, mogłabym niemal codziennie wracać wieczorem. Jestem wprost bombardowana niezliczonymi propozycjami. To wielkie wyzwanie, może już nie na miarę sił i czasu, ale zawsze mogę wybrać to „coś”, co dla mnie waży najwięcej. Czy starość musi być smutna? Na to pytanie próbowała odpowiedzieć nam pani dr psychologii, jedna z naszych wykładowczyń na UTWCC. Ja mam na nie zdecydowaną ripostę – brzmi ona: nie! Mam nadzieję, że potwierdza to cały powyższy wywód na temat zmian, jakie zaszły w moim życiu od momentu podjęcia studiów na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Mam ostatnio permanentne subiektywne „poczucie zadowolenia” (termin zaczerpnięty ze wspomnianego wykładu), które – jak się spodziewam – będzie trwać tak długo, jak długo będę się starać ciągle jeszcze do czegoś dążyć. Nigdy nie żyłam biernie, choć w miarę wchodzenia coraz głębiej w „smugę cienia” tych aktywności stopniowo ubywało. Dziś mogę powiedzieć, że spotkanie z Uniwersytetem Trzeciego Wieku Collegium Civitas wyzwoliło we mnie gejzer energii i chyba ciągle na razie rosnący głód nowych przygód intelektualnych, którego już się nie spodziewałam w moim wieku. Dzięki wielorakim bodźcom, jakie płyną z tylu różnych stron, czuję się zarówno bardziej mobilna w sensie czysto fizycznym, jak i bogatsza intelektualnie i duchowo. Stefania Grodzieńska jedną ze swych książek, napisanych w wieku 86 lat, zatytułowała „Już nic nie muszę”. Jakżeż bardzo odpowiada to mojej obecnej sytuacji życiowej - nic już wprawdzie nie muszę, lecz mam poczucie, że wiele jeszcze mogę. Czyżby to była druga młodość?. Wstyd się przyznać, ale tak się właśnie czuję. 6