Pobierz. - Saderska i Wspólnicy

Transkrypt

Pobierz. - Saderska i Wspólnicy
Wygenerowano dnia 2016-07-19 dla loginu: K1502812
D2
Dziennik Gazeta Prawna, 19 lipca 2016 nr 138 (4285)
„Nieczytelny zygzak”
pełnomocnika
Radca prawny nie
musi podpisywać
pism procesowych
imieniem i nazwiskiem.
Wystarczy, by
sygnował je
własnoręcznie
oraz w sposób
zwykle przez siebie
wykorzystywany
Paulina Szewioła
[email protected]
Stan faktyczny
W niniejszej sprawie fundusz sekurytyzacyjny wystąpił przeciwko M.I. z pozwem w elektronicznym postępowaniu
upominawczym. Z uwagi na brak podstaw do wydania nakazu zapłaty sprawa
została przekazana do rozpoznania Sądowi Rejonowemu w Ostrowie Wielkopolskim. Ten wezwał pełnomocnika powoda do usunięcia braków formalnych, tj.
złożenia odpisu pozwu, pełnomocnictwa
oraz aktualnego odpisu z KRS w terminie dwóch tygodni od dnia doręczenia
wezwania pod rygorem umorzenia postępowania.
W ocenie sądu rejonowego wezwanie
to zostało wykonane wadliwie, bowiem
złożony odpis pełnomocnictwa nie za-
wierał podpisu prawnika powoda, a jedynie „nieczytelny zygzak”, tzw. parafę. Takie sporządzenie odpisu zdaniem
sądu naruszało art. 89 par. 1 zd. 2 k.p.c.
w zw. z art. 6 ust. 3 ustawy o radcach
prawnych. Z tego względu umorzył on
postępowanie.
Zażalenie na powyższe orzeczenie
wniósł powód. Zarzucił w nim naruszenie przepisów postępowania cywilnego, które miało istotny wpływ na wydane rozstrzygnięcie. W ocenie powoda
sąd rejonowy błędnie uznał bowiem, że
pismo procesowe nie zostało podpisane, mimo iż pełnomocnik procesowy
własnoręcznie umieścił pod jego treścią
ciąg znaków graficznych, które stanowią jego zwyczajowo przyjęty podpis.
Zaznaczył jednocześnie, że podpis nie
musi być czytelny ani zawierać pełnego
brzmienia imienia i nazwiska, a wystarczy, by został złożony własnoręcznie
oraz w sposób zwykle wykorzystywany
przez daną osobę.
Sąd Okręgowy w Kaliszu uznał, że
zażalenie zasługuje na uwzględnienie
(sygn. akt II Cz 360/16).
Uzasadnienie
Sąd zgodził się ze stanowiskiem skarżącego, że w prawie polskim nie ma legalnej definicji podpisu własnoręcznego, o którym mowa w treści przepisu
art. 78 k.c. W takiej sytuacji SO przyjął,
że taki podpis powinien wykazywać jedynie cechy indywidualne oraz formę
zwykle używaną przez osobę, która go
składa. Uznał jednocześnie, że skróconego podpisu, chociażby obejmującego
tylko inicjały, nie można identyfikować
z parafą, albowiem zostaje on złożony
w innym celu.
©℗
Komentarz
Justyna Saderska
MAT. PRAS.
adwokat, kancelaria
Saderska i Wspólnicy
Jednym z elementów pisma procesowego wymaganym ze względów formalnych jest podpis. Zgodnie z orzecznictwem i doktryną należy go złożyć
własnoręcznie, co wynika z art. 78
par. 1 k.c. Kodeks postępowania cywilnego wprawdzie nie zawiera definicji
podpisu, jednak konieczność zachowania jednolitości systemu prawnego nie
pozwala na przyjęcie odmiennej wykładni tego samego pojęcia w różnych
kodeksach. Uchwała składu siedmiu sędziów Sądu Najwyższego z 30 grudnia
1993 r. (III CZP 146/95) określa, że podpis ma stanowić napisane nazwisko,
niekoniecznie czytelne, ale dokonane
w sposób charakterystyczny dla osoby
podpisanej. Według Sądu Najwyższego
„odtworzenie mechanicznie na piśmie
procesowym wzoru podpisu” nie czyni
zadość wymaganiu przewidzianemu
w art. 126 par. 1 pkt 4 k.p.c. (orzeczenie
z 17 kwietnia 1967 r., II PZ 22/67), dlatego też np. podpis sporządzony pismem
komputerowym pod treścią pisma nie
pozwala uznać go za podpis w omówionym wyżej znaczeniu. Również nadanie pisma procesowego faksem lub
e-mailem z natury rzeczy nie zawiera
oryginalnego podpisu autora tegoż pisma i nie spełnia wymogów art. 126
par. 1 pkt 4 k.p.c.
Jako utrwalony należy uznać pogląd,
zgodnie z którym podpis na dokumencie nie musi być czytelny, a wystarczy,
że zostanie złożony w formie zwykle
używanej przez sygnatariusza
(zob. m.in. postanowienia: z 17 sierpnia
2000 r., II CKN 894/00; z 26 lutego
2003 r., I CKN 1436/00 oraz z 17 czerwca 2009 r., IV CSK 78/09). Istotne jest
przy tym, że określony znak pisarski,
użyty w roli podpisu, musi umożliwiać identyfikację osoby, od której
pochodzi, a więc wykazywać cechy
indywidualne i powtarzalne, o czym
świadczyć może to, że takim samym
znakiem zostały opatrzone wszystkie
pisma sporządzone przez pełnomocnika, znajdujące się w aktach sprawy. Nie
spełnia powyższych kryteriów samo
tylko posłużenie się inicjałami (pierwszymi literami imienia i nazwiska).
Mają one z reguły charakter parafy,
rozumianej jako znak stwierdzający
jedynie, że dokument został przygotowany do złożenia na nim podpisu.
Tak więc aby spełnić wymagania formalne pisma procesowego, należy złożyć pod jego treścią podpis definiowany
jako pewien powtarzalny, słowny znak
graficzny, postawiony własnoręcznie,
którego treść powinna obejmować
co najmniej nazwisko składającego,
także w postaci skróconej i niekoniecznie czytelnej, lecz charakterystycznej
©℗
dla podpisującego się.
„Prawnik” powstaje we współpracy z
twarze prawa
analiza wyroku
gazetaprawna.pl
Zagadkow
Zwieńczeniem kariery Kamila Zaradkiewicza
mógł być, zdaniem niektórych, nawet
urząd sędziego Trybunału Konstytucyjnego.
On sam otwarcie kwestionuje dziś sens
istnienia tej instytucji
Emilia Świętochowska
[email protected]
J eszcze kilkanaście miesięcy temu zawodowy życiorys Kamila Zaradkiewicza
wyglądał na modelowe ucieleśnienie
naukowego sukcesu i oddanej służby
publicznej. Od ponad 15 lat był lojalnym
urzędnikiem Trybunału Konstytucyjnego,
a od 2006 r. do niedawna pełnił stanowisko
dyrektora zespołu orzecznictwa i studiów
w biurze TK, komórki zajmującej się m.in.
opracowywaniem analiz na potrzeby składu orzekającego oraz przygotowywaniem
dorocznych raportów na temat działalności instytucji.
Sędziowie trybunału, którzy mieli okazję
z nim współpracować, pamiętają go przede
wszystkim jako rzetelnego fachowca. Tym
trudniej jest im dzisiaj określić postawę
Zaradkiewicza w kategoriach innych niż
zaskoczenie, rozczarowanie i zawód. – Nasza współpraca zawsze układała się dobrze.
Nie miałem żadnych zastrzeżeń do tego,
jak wywiązuje się ze swoich obowiązków
– twierdzi Wojciech Hermeliński, sędzia
TK w stanie spoczynku. – Bardzo krytycznie natomiast oceniam teraz publiczny
charakter jego wypowiedzi. Urzędnik państwowy, zajmujący eksponowaną funkcję
w trybunale, powinien powstrzymać się
od wygłaszania swoich prywatnych poglądów związanych z funkcjonowaniem
tej instytucji – dodaje.
– Wykonywał swoje zadania sumiennie,
choć nie mogę powiedzieć, żeby czymś się
wyróżniał. W każdym razie nie mieściło mi
się w głowie, że wieloletni pracownik TK,
na dodatek naukowiec z tytułem doktora
habilitowanego, może wykazać się tak dużą
nielojalnością w stosunku do instytucji i jej
szefa – mówi Jerzy Stępień, prezes trybunału w latach 2006–2008.
Podobne sprzeczne emocje Zaradkiewicz wywołuje dziś wśród swoich naukowych mentorów i wydziałowych kolegów.
Profesor Ewa Łętowska, która dobrze poznała akademicki dorobek Zaradkiewicza
dwa lata temu, kiedy była recenzentką
w jego przewodzie habilitacyjnym, pod kreśla, że spełniał on wszelkie kryteria
rzetelnego i bezstronnego naukowca.
– Napisał znakomitą rozprawę na temat
prawa własności w kontekście ochrony
konstytucyjnej. Byłam także jak najlepszego zdania o warsztatowej stronie jego
naukowej działalności, w tym uczciwości
intelektualnej – zapewnia prof. Łętowska,
sędzia TK w stanie spoczynku. Monografia
„Instytucjonalizacja wolności majątkowej.
Koncepcja prawa podstawowego własności
i jej urzeczywistnienie w prawie prywatnym” wygrała zresztą prestiżowy konkurs
miesięcznika „Państwo i Prawo” na najlepszą pracę habilitacyjną, a także otrzymała nagrodę prezesa Rady Ministrów.
– Ogromnie żałuję, że prof. Zaradkiewicz
nie zdecydował się ograniczyć swojej aktywności do kontynuowania bardzo dobrze zapowiadającej się kariery naukowej.
Sądzę, że jego postępowanie z ostatnich
miesięcy przybiera niekiedy charakter
kontrproduktywny, także z punktu widzenia jego własnej kariery – dodaje prof.
Łętowska.
Krajową Radą Sądownictwa Naczelną Radą Adwokacką Krajową Radą Komorniczą
Krajową Izbą Doradców Podatkowych Krajową Radą Radców Prawnych
Pierwszym sygnałem, że w konflikcie
wokół Trybunału Konstytucyjnego Zaradkiewicz nie zamierza być pokornym
urzędnikiem i obserwatorem ex cathedra, były wywiady udzielone pod koniec
kwietnia dziennikowi „Rzeczpospolita”
oraz stacji TVP Info. To właśnie w nich
powiedział, że orzeczenia TK nie zawsze
są ważne i ostateczne oraz stwierdził, że
nie każdy akt wydany przez sędziów należy obiektywnie potraktować jako orzeczenie. Zasugerował także, że wyrok można
uznać za ostateczny dopiero po analizie
prawnej dokonanej przez niezależny organ. Tyle że konstytucja ani żadna ustawa nie wskazują, jaki podmiot miałby
być kompetentny, aby rozstrzygać tego
rodzaju spory. Od konstytucjonalistów,
zdumionych intelektualną przemianą
kolegi, można dziś usłyszeć, że nie tak
dawno na konferencjach naukowych Zaradkiewicz wygłaszał zupełnie inne tezy.
Niektórzy wysłali mu e-maile wyrażające
niezadowolenie zarówno z formy, w jakiej przedstawił swoje poglądy, jak ich
merytorycznej wartości. Nie otrzymali
odpowiedzi.
Krótko po tych wywiadach Zaradkiewicz
został poproszony przez szefa biura TK Macieja Granieckiego o rozważenie rezygnacji
z stanowiska dyrektora, a do tego otrzymał zakaz wypowiadania się w mediach.
Długo jednak nie wytrzymał, zwłaszcza że
z miejsca stał się wtedy bohaterem prawicowych portali. Swoją kampanię medialną
kontynuował zresztą, mimo zwolnienia
lekarskiego, na które udał się w kwietniu
(nie odwołał także swojego majowego wykładu dla radców prawnych w stołecznym
samorządzie).
Każda jego kolejna wypowiedź publiczna
na temat trybunału, a zwłaszcza prezesa
Andrzeja Rzeplińskiego, jest przy tym coraz
bardziej kategoryczna, śmiała i naszpikowana przytykami personalnymi. Sędziom
TK zarzucił, że wykraczają poza swoje kompetencje i formułują poglądy stricte polityczne, a całe środowisko prawnicze oskarżył o to, że próbuje zastraszać i eliminować
ze swojego grona osoby, które mają poglądy
inne niż mainstream. O samym prezesie
Rzeplińskim powiedział, że „nadwyręża
zaufanie do tej instytucji, jaką jest TK, żeby
nie powiedzieć, że doprowadza trybunał
do ruiny”. Równie dyplomatyczny nie był
jednak w swoich lakonicznych wpisach na
Facebooku. Zaproszenie studenckiego koła
naukowego praw człowieka na wykład „Po
co nam Trybunał Konstytucyjny?” (prowadzony przez Jerzego Stępnia) skwitował
krótko: „strata czasu”.
Co więcej ostatnio zaczął otwarcie sugerować, że teoretycznie likwidacja tej instytucji w Polsce jest możliwa. – Nie byłoby to
nierealne, choć z punktu widzenia prawnego konieczna byłaby zmiana konstytucji. Ale też nie byłoby to zagrożeniem dla
demokracji, a w szczególności przejawem
jakichś pokus totalitarnych, bo w wielu
państwach europejskich nie ma trybunałów konstytucyjnych. Mało tego, w niektórych krajach, jak np. w Szwajcarii, istnieje zakaz kontroli konstytucyjności prawa
przez sądy – powiedział niedawno na antenie Telewizji Republika.
Krajową Radą Notarialną