Grzegorz Kozłowski, "Między najlepszym a najgorszym z możliwych
Transkrypt
Grzegorz Kozłowski, "Między najlepszym a najgorszym z możliwych
PIOTR BOSACKI Sprawa jest w załatwianiu 17 kwietnia – 14 czerwca 2015 Premierowy pokaz prasowy z udziałem artysty: czwartek 16 kwietnia, godz. 12.00-14.00 Kurator: Stach Szabłowski Koordynacja wystawy: Paulina Kowalczyk Współpraca: Sandra Zagajna Grzegorz Kozłowski Między najlepszym a najgorszym z możliwych światów. O sztuce Piotra Bosackiego „Myślenie jest z zasady synestetyczne. Wszystko do wszystkiego pasuje. Gdyby tak nie było, to nic by nie działało”. Tak kończy pierwszą zwrotkę swojego „Traktatu poetycznego” („Półmrok” nr 1/2012) Piotr Bosacki, urodzony w 1977 roku, związany z grupą Penerstwo autor filmów animowanych, obiektów, instalacji, kompozytor, poeta, artysta multimedialny. Mówi: „Myślenie jest z zasady synestetyczne”, jakby tłumacząc się z dużej rozpiętości swoich działań, i dopowiada, że wszystko do wszystkiego pasuje, narzucając określony sposób postrzegania działania twórczego i świata. Słyszymy, zdaje się, echo rozmyślań Leibniza, który mówił o najlepszym z możliwych światów, będącym wynikiem zewnętrznego aktu Stwórcy względem elementów ów świat budujących. Leibniz racjonalnie dowodził, że z boskości i doskonałości tego, który konstruowania dokonuje (dokonał), wynika, iż efekt owego zewnętrznego zamysłu i wyboru z wielu możliwości jest optymalny. Bosacki, zdaje się, zaprzęga rozstrzygnięcia Leibniza do myślenia o dziele sztuki albo raczej swoje myślenie o sztuce i tworzeniu odnajduje w Leibnizowskim myśleniu o świecie. Tłumaczy, że jego działanie, tworzenie filmów czy komponowanie trwa bardzo długo, że sam także wybiera spośród różnych wariantów, możliwych wersji, pozostawiając materię w zadowalającej go formie. Wszystkie prace Bosackiego można traktować (to takie narzucające się ich odbiorcy przekonanie) jako wynik procesu porządkowania albo raczej poszukiwania porządku. Wypowiedzi artystyczne są tu zawsze przemyślanymi konstrukcjami/mechanizmami – czy są kompozycją muzyczną („Zwoje”), czy wywodem narratora filmów animowanych snującego uporządkowaną, logiczną, zbliżoną niekiedy do wykładów z zakresu filozofii, opowieść. To ona (opowieść, jak i sama sytuacja opowiadania czy objaśniania) jest zresztą kluczową wpisaną w twórczość Bosackiego figurą. Napisał przecież Traktat poetyczny i często podkreśla, że język ma znaczenie najważniejsze i że to on pozwala syntetyzować oraz łączyć różnorodności i sprzeczności. I jeśli mówi Bosacki o języku, to raczej ma na myśli jego gramatykę, strukturę. W takim sensie językowy wymiar ma każda forma ekspresji będącej wynikiem procesu myślowego, a myślenie ma charakter językowy. Język jest myśleniem, a myślenie (wracamy do Traktatu) jest z zasady synestetyczne i dlatego „wszystko do wszystkiego pasuje”. Jeśli więc Leibniz, to czytany poprzez Wittgensteina. Inspiracji zarówno jednym, jak i drugim Bosacki nie ukrywa. W kolejnych realizacjach (nie tylko językowych, choć w tych jest to najbardziej widoczne) generuje nowe logiczne układy, testuje możliwości szeroko pojętego języka, powołuje nowe struktury, w których logice spodziewa się zawrzeć jakąś prawdę powstającą w związku z założoną relacyjnością myśli względem świata. Bosacki bawi się więc, ale na poważnie. Składając atomy w logiczną całość, wydobywając potencjalnie tkwiące w możliwościach języka (ale też sztuki) światy, tworząc coraz to nowe dzieła. Generując 1 kolejne systemy i struktury, spodziewa się obnażyć wspólną dla nich matrycę. I dlatego niektórych mogą prace Bosackiego nudzić albo wydawać się im powtarzalne – takie głosy dało się słyszeć przy okazji „Rzeczy oczywistych” przygotowanych na Spojrzenia 2013, ale jeśli tak, to na tej samej zasadzie nudne i powtarzalne musi wydać się samo myślenie. Każda z prac, co widać najlepiej na przykładzie filmów, jest po prostu kolejnym światem budowanym na podobnych zasadach i każda na nowo jest też tym samym traktatem albo jego punktem. Być może dla rekonstrukcji tych zasad najuczciwsze byłoby skupienie się na jednej konkretnej realizacji, na przykład na filmie „Szechina”, w którym nieprzypadkowo w jednym z kadrów pojawia się właśnie Wittgenstein ze swoimi (symbolicznie tu zaznaczonymi) siedmioma tezami. Zakładając więc jakąś optymalność czy precyzyjność generowanych myślowo światów (pamiętając o Wittgensteinie i wracając do Leibniza), dodać jeszcze trzeba, że w pracach (światach) Bosackiego widać jednak równocześnie ruch w drugą stronę. Jego misterne konstrukcje to w końcu efekt nie tyle gromadzenia i multiplikowania, ile ograniczania. Artysta umieszcza w nich najwięcej, jak się da (konstrukcyjnego, intelektualnego ładunku) i równocześnie najmniej, jak się da (sięgając po bardzo prostą i subtelną formę). Słuchając wysublimowanych fraz czy oglądając konstrukcje wpisane w dzieła Bosackiego, mamy równocześnie poczucie jakiejś ulotności, pozorności potęgowane często prostymi, programowo zwyczajnymi środkami, po które artysta sięga. Można powiedzieć, że Leibniz ze swoim najlepszym światem spotyka się w tej sztuce z Schopenhauerem, który twierdził, że świat, na którym żyjemy, jest jednak światem z możliwych najgorszym, bo gdyby był tylko trochę gorszy, nie istniałby. W „Umiłowaniu Życia” słyszymy podobne otwierające film stwierdzenie: „Świat jest tak urządzony, żeby się dało wytrzymać”. Wyniki działań artystycznych Bosackiego są wypadkową istnienia i przecinania się tych dwóch koncepcji. Syntezą napięcia między tym, co (także w sensie logicznym) pozytywne i negatywne. Wynikiem równoczesnego pomyślenia w pozornie sprzeczny ze sobą sposób o świecie, a przede wszystkim o dziele, które ma ten świat opisywać. To synteza z różnymi akcentami – zależnymi pewnie bardziej od odbiorcy niż od samego dzieła. Dla odbiorcy jest zaś Bosacki artystą wymagającym, tworzy utwory wielokontekstowe, niewolne od odniesień, aluzji. Trudność wynika zaś przede wszystkim z istnienia pewnego metapoziomu. W sztuce Bosackiego na relacje: dzieło – świat, podmiot – świat czy widz – dzieło zawsze nakłada się też autotematyczna relacja artysta – tworzywo (refleksja nad językiem, strukturą myślenia, kodem). Dzieło wyraźnie chce tu być odbierane wielopoziomowo – sięgając po z gruntu naukowe narzędzia, opowiada o konkretnym świecie, człowieku w tym świecie, ale też wciąga do refleksji o samym opowiadaniu, o statusie sztuki czy procesach tworzenia. W ten sposób sztuka Bosackiego staje się wspólnym głosem artysty, logika, fizyka, matematyka czy biologa, ale też teoretyka sztuki – mówiących równocześnie. Teoretyzowania jest tu tyle (takie ma się wrażenie, słuchając choćby narratora filmów animowanych), ile być powinno i nie więcej. Odbiorca dzieł Bosackiego ma prawo w równej mierze być onieśmielonym i ośmielonym. Bosacki wciąga do dyskusji, zmusza do pracy intelektualnej, ale też wykonuje tyle działań za odbiorcę i nadaje swojemu intelektualnemu zamysłowi taką formę, że ten (odbiorca) równie dobrze może pozostać na poziomie przyjemności odbioru dzieła. Skonstruowanego przez artystę w taki sposób, by przy całej swojej intelektualności było także ładne. Bosacki staje się w ten sposób jakimś postnaukowym wcieleniem estety. Estetyka jest tu, jak wynika z wypowiedzi artysty, nadbudowywana nad przypadkiem, bo wynika z zachwytu nad efektem procesu tworzenia. Akt twórczy jest zaś działaniem równocześnie przypadkowym i nieprzypadkowym, chaotycznym i porządkującym. Bosacki mówi o proporcji 90:10 na korzyść przypadku i dodaje, że: „prawdopodobnie robienie sztuki polega na tym, żeby w taki sposób kontrolować tych 10%, żeby 90% układało się w sposób możliwie jak najpiękniejszy”. I od razu należy oczywiście spytać o kryteria oceny, warunkujące owo artystyczne przeczucie, że coś jest „ładne” albo wystarczające w danym momencie. Tu dochodzi się z kolei do przekonania, że w działalności Bosackiego estetyka jest pochodną szukania optymalnej formy dla tego, co chce się powiedzieć albo o co chce się zapytać. Owszem, tym, co jest ostateczną regułą napędzającą systemy tej sztuki, jest chęć porządkowania i estetyzowania, ale oparta na jakimś przeczuciu kierunku, który można by nazwać prawdą. Owo zorientowanie ku prawdzie sprawia, że gest artystyczny Bosackiego i podmiotu wpisanego w jego sztukę daleki jest (mimo owego zachwytu nad samą możliwością opisu) od afirmacji opisywanego świata. To raczej działanie, które jest wykonywane w celu oswojenia i uporządkowania świata, którego ostatecznie wyjaśnić i uporządkować się nie da. Proste czynności bohaterów tych dzieł podniesione są do rangi rytuałów zaświadczających o bezcelowości czy 2 bezsensowności działań, w których się rozpływają, tracąc i usilnie na nowo konstruując swoją tożsamość („Film bez dźwięku”). Wielokrotnie powtarzają mechaniczny ruch kołowy, czasem, jakby szukając wyjścia, krążą po labiryncie („Film żarówkowy”), pozostając przy tym po prostu bryłami trwającymi w czasie („Sztaby i zegary”). Bohaterowie ci (tu mam już na myśli filmy mówione Bosackiego, którym trzeba dać pierwszeństwo z racji posiadania faworyzowanej przez artystę warstwy językowej) obserwują w tych poczynaniach siebie i świat i dokonują próby stworzenia uniwersalnej refleksji, która ma być przy okazji próbą komunikacji. Filmy, w których Bosacki użycza głosu narratorowi („Szechina”, „Umiłowanie Życia”, „Drakula”, „Kompletne bzdury”, „Rzeczy oczywiste”) są też próbą jeszcze skuteczniejszego porozumienia się z odbiorcą jego sztuki. To kierunek, wydaje się, z góry skazany na niepowodzenie, ale to język jest medium, dzięki któremu najwyraźniej możemy zaprzeczyć możliwości całkowitego wysłowienia, uporządkowania świata i zakomunikowania o jego porządku. Jakby to, czego nie wiemy albo to, że nie wiemy, też miało swoją logikę i mechanizm (ma go na pewno nasze myślenie i mówienie o tym). Ta możliwość zaprzeczenia samemu sobie jest tym, co pozwala język i dzieło sztuki oceniać jednak dodatnio. Równoczesne konstruowanie i negowanie jest przecież regułą (działania Bosackiego byłyby tu celową ilustracją tego faktu) każdej (nie tylko językowej) działalności artystycznej, która dąży do obiektywnej komunikatywności i równocześnie – jako zapis konkretnego, jednostkowego procesu tworzenia/myślenia – obnaża swoją niedoskonałość, indywidualność, umowność. Dla „Penerstwa” ta niedoskonałość stała się programowa i wynikała z intuicji, że nie da się jej zostawić poza dziełem, ale przeciwnie, w uczciwym geście trzeba ją do niego na równych prawach wciągnąć. Nieprzypadkowo Bosacki używa do ilustrowania wywodów narratora bardzo prostych środków, a dla ilustrowania filozoficznych czy fizycznych koncepcji sięga po najprostsze przykłady. Choćby w „Drakuli”, gdzie, chcąc zobrazować mechaniczne i fizyczne podstawy percepcji świata, opowiada między innymi o „patrzeniu językiem” w sytuacji, gdy „komuś plomba wyleci”. Narrator filmów wygłasza traktaty filozoficzne w taki sposób, jakby nie były one niczym więcej niż zwykłą gadaniną, zagadywaniem znudzenia. Najciekawsze jest znowu to, że te dwa pozornie odległe rejestry (żywioł mowy potocznej i filozoficzny wykład) wzajemnie się nie wykluczają, ale raczej uzupełniają, a wręcz podtrzymują, tworząc sytuację, w której bardziej od konstatacji liczy się sam żywioł konstatowania. Grający rolę mędrca, zadowolony z faktu, że może się wypowiadać właśnie w tej roli. Na to pozwala mu język i żywioł narracji, któremu ulega, sięgając po pozornie nieprzystające do siebie dyskursy i środki. Skutkiem napięcia między nimi (ale też odkrycia ich podobieństwa) jest zaś wpisany w poszczególne realizacje komizm. Nieprzypadkowo Bosacki (choć trochę z innych powodów) porównywał dzieło sztuki do dowcipu, mówiąc o podobnym efekcie wywołanym przez jedno i drugie. O jakimś trudno uchwytnym wzruszeniu, zaskoczeniu czy osłupieniu, z którym nie wiadomo, co zrobić. Przyjmując rozpoznanie Bosackiego, dodać można jedynie, że takie zdefiniowanie efektu wywołanego przez artystę (i podmiot powołany przez Bosackiego) nie tylko upodabnia go do kogoś opowiadającego dowcip, ale także czyni z niego poetę. Intelekt artysty i samo dzieło sztuki stają się swoistym medium, przez które przemawiają równocześnie wszystkie dyskursy. Bosacki szuka ich wspólnego mianownika – uniwersalnego języka swoich prac. Moja ulubiona filozoficzna myśl z „Kompletnych bzdur” brzmi: „Na szczęście są rzeczy nie do sprawdzenia. Można tak lać w krzakach, że obraz tego faktu nie doleci do żadnych oczu w kosmosie” i jako wynik poszukiwania uniwersalności jest tyle samo prostacka, co poetycka. W ten sposób artysta daleki jest od wpisywania się w tradycyjnie rozumianą sztukę zaangażowaną. Dąży bowiem do jakiegoś uniwersalizmu. Szuka ogólnych prawd i chce mówić uniwersalnym kodem, który wsysa wszelkie kody indywidualne, bo jedynie pozostawiając je wewnątrz siebie, może zaświadczyć o takim działaniu. Kod dzieł Bosackiego chce być przede wszystkim (pozostałe są przygodne) pochodną intelektualnego (nie ma nic bardziej uniwersalnego) zamysłu nad światem. To żywioł intelektualny nim rządzi i przez to jest wolny od prostych uwikłań i zaangażowań. Chce dopaść świat na poziomie struktur, a nie na poziomie sensów przez nie generowanych w określonym czasie i przestrzeni. Dlatego zanurza się w teraźniejszości (społecznej) tylko na tyle, na ile jest mu to potrzebne do przedstawiania „rzeczy” bardziej podstawowych. Fizyczne elementy, których Bosacki używa do konstruowania swych prac też są pozbawione swoich ustalonych wcześniej znaczeń. Sięga po proste konkretne środki, jakby również na poziomie formy chciał używać elementów jak najbardziej pierwotnych czy podstawowych. Używa sznurków, gumek, gwoździ, kartonu, małych kartonowych elementów czy prostych wykonanych długopisem w zeszycie rysunków. Bosacki oddaje najbardziej skomplikowane myśli w sposób możliwie najprostszy, nie tyle ilustrując swoje 3 procesy myślowe i konkretne myśli, ile raczej je „ufizyczniając”. Najlepiej te tendencje ilustruje chyba „Film o Kostuchu”, w którym gumka i gwoździe układają się w kształty ilustrujące quasi-teoretyczny wywód wypowiadany przez małą dziewczynkę. Niektóre kadry filmów Bosackiego stawały się osobnymi, umieszczanymi na ścianach galerii obiektami i w podobny sposób zapisem myśli stają się wszelkie jego działania – czy są to proste prace na papierze z „Czarnego Zeszytu”, czy zapisywane na długich zwojach papieru kompozycje (konstrukcje) muzyczne. Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że figurą organizującą dzieła Bosackiego jest aforyzm – rozumiany szeroko, nie tylko w odniesieniu do tekstów pisanych czy mówionych. I że jest to z jednej strony wynik filozoficznych inspiracji, z drugiej znowu pochodna poetyckiej intuicji. Gdyby dopowiadał, pointował, nie kazał narratorowi filmów przechodzić od jednej jakby osobnej myśli do drugiej, czy osadzał swoje działania w konkretnych społecznych kontekstach – mówiłby mniej. To intuicja (strategia) z gruntu poetycka – i w tym sensie Bosacki jest za każdym razem (jako autor filmów, instalacji, kompozytor) poetą. Poetąfilozofem, pozwalającym materii swojego dzieła układać się w coraz to nowe kształty. Wielość działań Bosackiego (tworzenie nowych wariantów, nieostateczność rozwiązań) powoduje, że gdzieś na wyższym poziomie jego zamknięte struktury wydają się otwarte jeszcze bardziej – przede wszystkim chyba na próby odkrycia ich znaczenia. Nieprzypadkowo narratora filmów nieraz przyłapujemy na marzeniu o czymś, co pozwoliłoby zakończyć trwającą nieustannie intelektualną pracę. W „Draculi” marzy o łóżku „wzdłuż wszystkich ścian”, a w „Kompletnych bzdurach” wspomina bliski epifanii moment, w którym czuł się jak „przewodniczący komisji do spraw łatwych”. W „Szechinie” wreszcie, która w całości jest zapisem religijnego snu, marzy o spojrzeniu w oczy „niewiasty stojącej tyłem”, podsuwając zdanie kluczowe także, jak się wydaje, z perspektywy działalności Bosackiego jako artysty, który nie znając prawdy, wciąż szuka formy, która pozwoli ją choćby przeczuć. „I zostało mi dozwolone, że chociaż nie zobaczę świetlistej twarzy, to mogę ją tu narysować, po to, żeby moi uczniowie i inni, którzy chcą wiedzieć, o co chodzi, dowiedzieli się, o co chodzi”. Objaśniając tytuł jednej ze swoich najnowszych prac (dającej tytuł całej wystawie), Bosacki tłumaczy, w jaki sposób odpowiada osobom, którym obiecał wykonanie czegoś i które po pewnym czasie znowu spotyka. Mówi im, że „sprawa jest w załatwianiu”, tłumacząc swoją opieszałość, ale też przenosząc rzecz, o którą dana osoba prosiła, w mitologiczną przestrzeń rzeczy nie do wykonania. Z faktu wykorzystania przywoływanego przez artystę zdania w tytule wystawy wyciągnąć można kilka wniosków. Po pierwsze, artysta określa miejsce najnowszych prac na swojej twórczej drodze i umożliwia zobaczenie w nich kolejnego etapu tych samych, podjętych dużo wcześniej, działań. Daje do zrozumienia, że ciągle szuka, że nie zaprzestał działań, że „załatwiana jest” ta sama „sprawa”. Po drugie, wyjaśnia, zdaje się, swoją artystyczną rolę i funkcję swej działalności, której wyniki zawsze będą niedoskonałe, nieostateczne. I wreszcie po trzecie wygłasza (jeszcze raz wyraźnie powtarza) swój artystyczny manifest. Skoro owo „sprawa jest w załatwianiu” miało tuszować również fakt niekiwnięcia palcem w danej sprawie, to Bosacki znów przenosi punkt ciężkości z wyniku, który jego działalność artystyczna miała osiągnąć, na sam fakt działania czy raczej niedziałania. Jakby analogicznie do przywoływanej prozaicznej codziennej czynności „sprawa” istniała w ciągłym wykonywaniu, w działaniu i jedynie przez nie była utrzymywana. Tytułowa praca Sprawa jest w załatwianiu to instalacja składająca się z odkurzaczy, które podłączone są do białych pojedynczych paneli, tworzących wspólnie jeden kilkuelementowy panel. Odkurzacze zasysają powietrze wraz z kurzem, który osadzając się na panelu, zaczyna tworzyć coraz to ciemniejsze, ale ulotne i niepewne w swoim efekcie dzieło. W zamyśle autora ów biały (to kolor właściwy dla całej pracy i przestrzeni, w której jest wystawiana) z czasem zbliżać ma się do barwy czarnej i upodobnić do paneli, służących wygłuszaniu. Ważny jest więc sam mechanizm zasysania świata. Reszta (jego efekt) to tylko kurz, który się osadza i który (jako ów efekt działania mechanizmu) jest ulotny i niepewny, bo jakby wynikający z założenia, że służyć ma jedynie (albo aż) ujawnieniu owego mechanizmu. To, co powstaje (obraz, reprezentacja), jest w ten sposób wtórne, ale wcale nie nieważne, gdyż sam fakt, że powstaje, jest właśnie znaczący. Ze względu na dominującą w koncepcji artysty biel można by zaproponować interpretację opartą na metaforze „białej kartki” Locke’a i powiedzieć, że Bosacki bada owej kartki właściwość, próbując zilustrować jakiś wewnętrzny mechanizm ciągłego reprodukowania się świata – naszą gramatykę jego odbioru. W koncepcji tej pracy wyczytać można też pewną artystyczną intuicję warunkującą kształt 4 najnowszych działań Bosackiego. Sztuka, która w celu wypowiedzenia prawdy o świecie nadmiernie rozbudowuje swoją formę i nadmiernie wzbogaca środki wyrazu, tak naprawdę od sensów się oddala. Nieprzypadkowo chyba efekt procesu twórczego będącego tematem instalacji „Sprawa jest w załatwianiu” z każdym kolejnym dodanym elementem (każdą cząsteczką, drobiną kurzu osadzającą się na białym uprzednio filtrze) coraz bardziej przypominać ma panel wygłuszający, służący ostatecznie przecież oddzielaniu i izolowaniu. Nieprzypadkowo też (to już na pewno) najnowsze prace Bosackiego sięgają po coraz to bardziej ascetyczne, wręcz minimalistyczne środki, a sam artysta w każdej z nowych prac konsekwentnie nie mówi. Jakby realizował teraz ostatnią (siódmą) z tez Wittgensteina. O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć. Bosacki (milcząc i ograniczając formę do potrzebnego minimum) jest jeszcze bardziej zorientowany nie na prezentowanie wyników swojej pracy, ale na dokumentowanie samego działania i artystycznego eksperymentu. Do niektórych, jak choćby w „Chamber Music”, zaprasza zresztą samego widza. Artysta podejmuje tematy wpisane w jego sztukę od zawsze, kontynuując albo realizując na nowo pewne wcześniejsze pomysły, ale to, co wcześniej było punktem dojścia, jakąś logiczną strukturą rozpoznawaną pod artystyczną wypowiedzią mnożącą sensy - teraz jest punktem wyjścia. Najpierw jest pomyślany eksperyment i sposób działania, który sensy (nie do końca kontrolowane) ma dopiero generować. W ten sposób najważniejsze staje się dla artysty nie prezentowanie efektów, ale samo działanie. Można chyba powiedzieć jeszcze prościej, że wcześniej byliśmy na zajęciach z gruntu teoretycznych, które miały nam kierunek poszukiwań Bosackiego przybliżyć i uświadomić, teraz zaś jesteśmy na zajęciach praktycznych i to trochę od nas samych zależy, z jakimi wnioskami z nich wyjdziemy. Najnowsze prace to swoiste laboratoria, a rolą artysty jest po prostu tworzenie odpowiednich (optymalnych) warunków. Najlepiej widać to w filmach z cyklu „Die Kunst der Animation”, w których Bosacki testuje możliwości klasycznej animacji, ale też bada niczym naukowiec właściwości materii poddanej określonym procesom. Co ciekawe, wszystkie te animowane miniatury oparte są na pewnym zapętleniu. Obserwujemy rozpad i zaprogramowaną destrukcję, by za chwilę być świadkami powrotu do formy sprzed owego destruowania. Od razu też przychodzą na myśl działania, których w warstwie czysto teoretycznej i językowej dokonywali dekonstrukcjoniści, obnażając procesy sensotwórcze. Bosacki jest w swoim działaniu podobny – niszczy, by pokazać, w jaki sposób coś JEST. Znów używa bardzo prostych elementów (zanurzonych w acetonie długopisów czy rozpuszczającej się tabletki), by sfilmować materię w momencie, gdy jest ona swojego fizycznego kształtu pozbawiana, broni się przed zmianą swojego kształtu (to w cyklu „Drzewa i kaczki”) albo przed rozpadem. Symbolicznym przedstawieniem takiego działania jest w jednym z filmów koło pozostające w ruchu i jakby nerwowo uciekające przed widoczną gdzieś w tle ideą nożyczek. I trzeba też powiedzieć, że wszystkie te eksperymenty nie zwalniają od interpretacji. Zaryzykuję stwierdzenie, że w swojej laboratoryjnej formie są jeszcze bardziej pojemne i bogate w znaczenia (filmy te można na przykład czytać także w wymiarze czysto egzystencjalnym). Przywoływany przez Bosackiego w Rzeczach oczywistych aforyzm Nielsa Bohra mówi, że „ekspert to ktoś, kto ma coraz większą wiedzę w coraz mniejszym zakresie, aż w końcu wie absolutnie wszystko o niczym”. Wydaje się, że artysta konsekwentnie za tą myślą podąża, kontynuując wytyczone sobie wcześniej kierunki. Szuka formy mogącej wyrazić ostatecznie prawdy, które nie tyle zna, ile raczej które (swoją sztuką) przeczuwa. Formy coraz bardziej sterylnej, minimalistycznej, zbliżającej jego prace do jakiegoś swoistego modelu dzieła w ogóle. Symbolem tej drogi może być „Film dywanowy”, oparty na pomyśle przycinania włosia dywanu pojawiającego się w kolejnych kadrach. Im włosie jest krótsze, tym animacja jest bardziej wyrazista i ostra w swych konturach. Im Bosacki mówi mniej, tym mówi bardziej wyraźnie. Zawsze w celu ilustrowania sięgał po proste, konkretne środki. Teraz jednak swoje działania odziera z wszystkiego, co odwracało uwagę od prawideł, które chciał odkrywać. Kierując się w stronę minimalizmu, tworzy zaś ciągle osobne kosmosy, które są refleksją nad tym, co nazywamy światem. W instalacji pod tytułem Kosmos, gdzie do stworzenia modelu działania kosmosu posłużyły artyście dafnie, znów jesteśmy jakby w świecie (wracam do Leibniza i Schopenhauera), który ma jakiś mechanizm, jakiś zamysł, ale równocześnie jest oddany przypadkowi i przez to nietrwały i niepewny. Bosacki ciągle o owym świecie opowiada, udowadniając, że „sprawa” (ostateczne opowiedzenie o nim) zawsze będzie „w załatwianiu”, bo prawdziwie (jedynie?) istniejącą SPRAWĄ jest samo załatwianie. 5