Wchodzenie w byt. - o. Stanisław Ziemiański SJ
Transkrypt
Wchodzenie w byt. - o. Stanisław Ziemiański SJ
1 Stanisław ZIEMIA SKI SJ FORUM PHILOSOPHICUM Fac. Philos. SJ, Cracovia – Kraków T. 10, 2005. WCHODZENIE W BYT 1. Wprowadzenie Cz sto u ywa si wyra enia „wchodzenie w byt” zamiast np. „zmiana substancjalna” czy w ogóle powstawanie.i Aby sprawdzi , czy to wyra enie jest poprawne, trzeba zbada , jak rozumie si w nim terminy składowe: „byt” i „wchodzenie” (i odpowiednio „wychodzenie” z bytu). Dlatego artykuł składa si z dwóch cz ci. W pierwszej b dziemy si stara okre li , co rozumiemy przez „byt”, w drugiej, co mamy na my li, mówi c o „wchodzeniu w byt”. Kiedy w czasie pewnej dyskusji padło hasło tzw. ontologii dynamicznej, a jako koronny jej przykład podano „rzek , do której nie mo na dwa razy wst pi ”, uznałem za konieczne zaprzeczy nie tylko trafno ci przykładu, ale tak e zakwestionowa bytowo rzeki. Uzasadniłem moje stanowisko tym, e ruch nie jest zmian , a wi c nie nadaje si do ilustracji ontologii dynamicznej, rzeka za to zbiór bytów indywidualnych, mianowicie cz stek H2O i wielu innych, np. CO2, ograniczony warunkami zewn trznymi (grawitacja i brzegi). Moja wypowied wywołała zdziwienie, a nawet konsternacj : Jak to, to Wisła nie istnieje? Po co wi c geografia? Zwykle dla stwierdzenia, e co jest bytem, wystarczy, e da si jako odgraniczy od innych bytów. I tak las da si odgraniczy np. od pól lub jeziora; rzeka da si odgraniczy od pagórka czy skały. Co jednak wchodzi w poj cie rzeki? Czy tak e brzegi, dno, czy poł czenie wody i jej koryta? Nie mo e to by woda stoj ca, ale musi by płyn ca. A czy co płyn cego jest jeszcze bytem? Dla Heraklita rzeka nie miała stało ci, była procesem. Ten pogl d mo na jednak odrzuci , traktuj c ruch miejscowy jako stan przypadło ciowy. Jednak nawet ruch rzeki jako stan nie gwarantuje jej prawa do zaliczenia jej do bytów. Rzeka jest zbiorem cz stek wody, których blisko jest wymuszona grawitacj i rze b terenu. Las nie jest jednym bytem, lecz zbiorem drzew rosn cych blisko siebie na du ym terenie. Do poj cia lasu nale y tak e podszycie, ciółka, grzyby, roztocze i yj ca w nim fauna oraz troszcz cy si o niego le nicy. 2. Problem bytu Najcz ciej przez byt rozumie si pewn odgraniczon od innych cało , któr da si okre li jako jednostk . Według tego uj cia problematyczne jest istnienie bytu kolektywnego, jakim jest np. las, rzeka. Aby oceni , czy co jest jednym bytem, czy zbiorem bytów, potrzebne jest nam kryterium. Sprawa kryterium nie jest prosta. Wysuwa si dwa kryteria, które si dopełniaj : kryterium energetycznosiłowe oraz kryterium funkcjonalistyczne. Nie s one doskonałe, ale z pewnym przybli eniem pozwalaj nam odró ni byt od zbiorowiska bytów. Kryterium energetyczno-siłowe polega na działaniu, czyli zastosowaniu energii wobec przedmiotu. Je li jedna z mniemanych cz ci odrywa si łatwo od reszty, która nie reaguje na działanie, mo na twierdzi , e cz odj ta nie była wła ciw cz ci bytu, ale odr bnym bytem, lu nie zwi zanym z reszt . I przeciwnie, je li po u yciu energii wobec pewnej cało ci ta cało reaguje jako cało , mamy widocznie do czynienia z jednolitym bytem. Tu jednak wychodzi na jaw niedoskonało tego kryterium. Co spaja cz ci w cało ? W przyrodzie istniej siły spójno ci uszeregowane według stopnia intensywno ci wi zania: grawitacyjna, elektromagnetyczna, atomowa słaba i atomowa mocna. Siła grawitacyjna nale y do najsłabszych, za to jest dalekosi na. Spaja ze sob ciała niebieskie. Jej, wespół z trzymaj c j w równowadze energi , zawdzi czamy układy słoneczne, galaktyki i supergalaktyki. Czy jednak układ słoneczny mo na traktowa jako jeden byt, czy raczej jako zbiór bytów poł czonych sił grawitacji? Jeste my skłonni odmówi takiemu układowi jednolito ci: Wewn trzne siły sło ca i planet wyró niaj je jako osobne ciała niebieskie. Łatwiej nam przyj jako jeden byt cało ci wi zane sił elektromagnetyczn . Takimi siłami utrzymuje si w cało ci nasze ciało, ale te skały, metale, nawet lód. I w tym przypadku siłom spójno ci przeciwstawia si energia kinetyczna cz stek, zwana ciepłem. Od proporcji sił i energii zale y stan skupienia ciał. To, co si wydawało jednolite, wraz z wzrostem temperatury przechodzi w faz ciekł , a nast pnie gazow . W tej ostatniej fazie trudno mówi o jednolito ci bytu, skoro poszczególne cz stki metalu czy niemetalu poruszaj si swobodnie. Istotniejsze jest wi c od energetuczno-siłowego kryterium funkcjonalistyczne. Według tego kryterium jednym bytem jest taki, którego wszystkie cz ci s potrzebne do jego funkcjonowania. Dotyczy ono systemów funkcjonalnych, zarówno sztucznych jak i naturalnych. Zastosowanie tego kryterium pozwala stwierdzi , która z cz ci nale y do bytu, a która nie. Je li odł czenie jakiego elementu układ nadal funkcjonuje, widocznie ten element nie był wła ciw cz ci bytu. Je li natomiast system przestaje funkcjonowa po usuni ciu jakiego elementu, widocznie był on cz ci nieodzown dla cało ci. Tu jednak te pojawia si trudno . Np. zegarek czy komputer to układy niezale nych cz ci poł czonych ze sob siłami elektromagnetycznymi i spojonych przez ich twórców. Chocia pozbawienie ich istotnej cz ci zaburza funkcj , trudno nam przyj , e s one jednostkowymi bytami. Raczej skłonni jeste my powiedzie , e s szczególnym zbiorem bytów. Nieco lepiej z układem funkcjonalnym naturalnym, tzn. z bytem ywym. Pod pewnym wzgl dem przypominaj nam one układy funkcjonalne sztuczne, bo i w nich ka da cz jest dokładnie dopasowana do innych tak, aby spełnia okre lon funkcj . Np. oko jest tak zbudowane, aby przyjmowało fotony biegn ce od przedmiotu. Przetwarza je na impulsy elektromagnetyczne przekazywane do mózgu i „interpretuje” je jako barwy. Uszkodzenie jakiejkolwiek cz ci oka powoduje upo ledzenie widzenia lub jego zupełny zanik. W przypadku organizmów ywych kryterium funkcjonalno ci jest wi c o wiele bardziej operatywne. Jednak i tu pojawia si w tpliwo : Niektóre narz dy mo na zast pi tworem sztucznym (np. sztuczne serce, płuca, nerki). Czy takie cz ci nale jeszcze do organizmu jako cało ci, czy s raczej osobnymi bytami wszczepionymi w ywy organizm? Co z organizmu musi pozosta , aby mo na mówi jeszcze o ywym bycie? Chyba tylko mózg, którego nic nie mo e zast pi . ywe systemy funkcjonalne maj t wy szo nad sztucznymi, e posiadaj zdolno do regeneracji i do klonowania. Wprawdzie zdolno do regeneracji jest tym wy sza, im mniej skomplikowany jest organizm. Niemniej w ka dym organizmie ta zdolno w jakim stopniu istnieje. Zasklepianie si ran, zrastanie si ko ci, a nawet odrastanie nerwów to przykłady regeneracji. Proste organizmy, jak np. wirek planaria maculata, ma zdolno rekonstrukcji całej postaci z dowolnie odci tej cz ci. Jamochłony, jak stułbia, potrafi odbudowywa swoj struktur , nawet gdy zostały poci te na drobne kawałki.ii Zjawiska te wiadcz o jedno ci formy, która nosi w sobie pewn konieczno i idealno . Zauwa ył to ju Arystoteles, mówi c o entelechii jako o docelowym stadium rozwoju organizmu. Prócz tego istnieje totipotencjalno komórek. Ale i kryterium funkcjonalistyczne ma pewne słabe strony. Jak oceni status bytowy np. dictyostelium, które w pewnym okresie stanowi zbiór osobno eruj cych komórek, i nikt, kto by je jakiej cało ci. W innym okresie komórki te obserwował, nie pos dziłby ich o to, e stanowi cz zbli aj si wzajemnie do siebie, zaczynaj budowa jakby słup, na którego szczycie wytwarza si kula. W niej dokonuje si powstawanie zarodników. Przy sprzyjaj cych okoliczno ciach kula p ka, a wiatr roznosi zarodniki. One znów przez jaki czas prowadz ycie indywidualne, by pó niej zej si razem w celu zbudowania owej słupowej struktury.iii Powstaje pytanie: Co tu jest indywidualnym bytem: poszczególne egzemplarze dictyostelium, czy zespołowy twór w postaci słupka z kulk u szczytu? Podobne pytanie mo na by zada co do ula i pszczół: czy bytami s poszczególne owady, czy cała pszczela rodzina? To samo dotyczyłoby innych gromadnie yj cych istot, jak osy, mrówki, termity. Istnieje u nich specjalizacja podobna do specjalizacji tkanek w organizmach ssaków, ptaków itp, Ró nica jest tylko w tym, e tkanki, pomijaj c ruchome krwinki, s trwale spojone ze sob . Problem ten znany był w scholastyce jako problem unum per se i unum per accidens. Słownik terminów scholastycznych tak te wyra enia okre la: "Unum per se: Je li byt w ogóle nie ma zło enia, lub gdy składniki s substancjalne i w stosunku do siebie maj si jak akt i mo no , np. dusza i ciało; lub gdy te składniki maj t sam subsystencj , jak to zachodzi w przypadku Chrystusa, to mamy do czynienia z unum per se. Je li za składniki substancjalne nie maj si do siebie jak akt i mo no , a posiadaj odr bne istnienie, jak np. jeden stos kamieni, jeden naród, jedno miasto, jedna trzoda itd., lub je li układ nie zachodzi na płaszczyznie substancjalnej, jak zło enie z podmiotu i przypadło ci, powiadamy, e mamy do czynienia z bytem per accidens.iv Jak trudny jest problem okre lenia, co jest bytem, a co tylko zbiorem bytów lub nawet wła ciwo ci, wida to na przykładzie dyskusji na temat relacji wewn trznych i zewn trznych, jaka toczyła si mi dzy Blanchardem a Nagelem w pierwszej połowie XX w.v Podczas gdy Blanchard uwa ał, e wiat jest tak nasycony relacjami, i ka da jego cz jest zwi zana z innymi, do tego stopnia, e da si 2 z jednego bytu wnioskowa o innych i wypowiada zdania analityczne, Nagel twierdził, e relacje mi dzy ró nymi własno ciami s tylko zewn trzne i dlatego brak jakiej własno ci w jakim bycie nie niesie z sob jego zaprzeczenia. Nazywanie czego bytem, zdaniem Nagela, jest tylko praktycznym zwyczajem j zykowym. Nazwy s arbitralnie nadawane przez społeczno pewnym zespołom własno ci, wi c zaprzeczenie której z nich niekoniecznie musi da zmiany nazwy. Wyczuwa si w tym sporze konflikt z jednej strony plato sko-arystotelesowskiego nastawienia i przekonania o istnieniu naturalnych cało ci, a z drugiej strony nominalistycznego pogl du neopozytywistów, uwa aj cych poj cie natury za nie maj ce podstaw w rzeczywisto ci. Wydaje si , e słuszne jest stanowisko po rednie: wi kszo zjawisk w wiecie ma powi zania konieczne i teleologiczne (ukłon w stron Blancharda), jednak warunki brzegowe, takie jak ilo masy i energii i ich proporcja we Wszech wiecie, s po prostu faktem (koncesja dla Nagela). A wi c obok bytów stanowi cych unum per accidens istniej te byty zachowuj ce si jako una per se. Z podobnym problemem odr bno ci i jedno ci bytów spotykamy si na gruncie teorii kwantów. Przy okazji sprawdzania nierówno ci Bella okazało si , e wyniki eksperymentów s z ni niezgodne. Szukano wi c racji tej niezgodno ci i pytano, które z zało e teoremu Bella nie zachodzi. Do wyboru były trzy mo liwo ci: odrzuci realizm, niezale no cz stek, zasad indukcji. Fizycy tacy, jak Bernard d'Espagnat i Frank Laloë zachowali realizm oraz zasad indukcji, odrzucili tzw. lokalno . Nielokalno oznacza, e cz stki powstałe w tym samym procesie zachowuj si tak, jakby pomimo oddalenia stanowiły nadal jedn cało . Gdyby t wła ciwo rozci gn na cały Wszech wiat, znaczyłoby to, e wszystkie jego cz stki s powi zane, a wi c Wszech wiat stanowiłby jeden wielki byt. Na szcz cie okazuje si , e na płaszczy nie makroskopowej tej zale no ci si nie dostrzega; mo liwe, e jest niesłychanie mała i w porównaniu z innymi zale no ciami zaniedbywalna.vi 3. Wchodzenie w byt i wychodzenie z niego Drugim podproblemem zwi zanym z wchodzeniem w byt jest sprawa rozumienia terminu „wchodzenie” i paralelnego terminu „wychodzenie”. Arystoteles w ród ró nych znacze terminu „byt” umieszcza tak e drog do substancji oraz zanikanie.vii Nie jest to wła ciwe znaczenie tego terminu, lecz analogiczne analogi atrybucji (przypisania) ze wzgl du na relacj do bytu wła ciwego, tzn. do substancji. W tym uj ciu mo na mówi o zmianie tak, jak si mówi o bycie, ale trzeba sobie zdawa spraw , e jest to mówienie niewła ciwe. Teoria zmiany budowana była przez Arystotelesa stopniowo, odbijało si to na niestało ci terminologii. Pocz tkowo traktuje on synonimicznie dwa terminy: µ i .viii Powoli jednak zaczyna odró nia jeden termin od drugiego. Wst pem do tego odró nienia jest podział zmian na cztery przypadki: 1) z podmiotu w podmiot, 2) z niepodmiotu w podmiot, 3) z niepodmiotu w podmiot, 4) z niepodmiotu w niepodmiot.ix Czwart z teoretycznych mo liwo ci nale y odrzuci , poniewa mi dzy niebytami nie ma ani sprzeczno ci, ani przeciwie stwa, a zmiana zachodzi jedynie mi dzy tymi przeciwstawno ciami. Zostaj wi c trzy mo liwo ci: trzecia nazywa si [powstawanie], druga [zanik], pierwsza za odró nia si od dwóch pozostałych, poniewa zachodzi nie mi dzy sprzeczno ciami (podmiot-niepodmiot), ale mi dzy podmiotami. Dlatego nazywa j Arystoteles ju tylko [ruch].x Ruch nale y do trzech kategorii: do jako ci, wielko ci i miejsca. Jest to niezgodne z twierdzeniem, które wypowiedział wcze niej, e tyle jest gatunków ruchu, ile jest gatunków bytu,xi poniewa tych gatunków, czyli kategorii wymienił 10. O ile mo na jako usprawiedliwi wi zanie ruchu z wielko ci i jako ci (Arystoteles ma dla nich specjalne nazwy: , ), to trudno uzna dynamik tzw. ruchu miejscowego ( ). Zaliczanie tego ruchu do zmian niesie z sob tyle trudno ci i sprzecznych zda , e byłoby nieroztropno ci nadal przyznawa mu dynamik . Problem ruchu lokalnego przedstawiłem w kilku artykułachxii oraz w podr czniku: Teologia naturalnaxiii. Po wielu latach, cz sto bezskutecznych usiłowa przekonania polskich rodowisk filozoficznych o konieczno ci wył czenia ruchu lokalnego z zakresu zmiany, z zadowoleniem przyj łem artykuł Thomasa McLaughlina, Aristotelian Mover-Causality and the Principle of Inertiaxiv. W tym artykule Autor stwierdza, e ruch bezwładny nie potrzebuje przyczyny. „W czysto bezwładnym ruchu nie aktualizuje si adna mo no i dlatego nie jest wymagany aden zł czony z nim poruszyciel.”xv „Czysto bezwładny ruch w ogóle nie mo e by ruchem, poniewa nie ma w nim sprowadzenia mo no ci do aktu.”xvi „Ruch bezwładny pojmuje si jako stan ciała, stan nie zmieniaj cy si . Trwaj c w tym stanie, ciało raz wprawione w ruch nie potrzebuje innego zł czonego z tym poruszyciela, który by utrzymywał jego ruch 3 podczas poruszania si . Porusza si na mocy swego stanu. Skoro ruch bezwładny jest nie zmieniaj cym si stanem ciała, jest równowa ny spoczynkowi, poniewa w adnym z tych stanów nie ma zmiany.”xvii „Równowa no bezwładnego ruchu i spoczynku poci ga za sob twierdzenie, e ciało w czysto bezwładnym ruchu nie zmienia si .”xviii Tym wi ksze było moje zaskoczenie, gdy w artykule, który ukazał si 6 lat pó niej na łamach tego samego czasopisma,xix Thomas Mc Laughlin zmienił zdanie. Przyjmuj c arystotelesowsk definicj ruchu za słuszn i niezale n od rozwoju fizyki, McLaughlin stara si znale w ruchu miejsce dla mo no ci i aktu. Stwierdza wi c najpierw, e „ciało w ruchu jest stale i ci gle przedmiotem działania sił.”xx A poniewa wszechobecno sił grawitacyjnych niesie z sob odpowiednio obecno potencjalnej energii grawitacyjnej, a siły działaj wsz dzie, gdzie s rzeczywiste ruchy, współczesna fizyka traktuje wszystkie rzeczywiste ruchy jako ci gł aktualizacj mo no ci.xxi Nale y tu zauwa y , e McLaughlin za mało precyzyjnie odró nia działanie sił i działanie energii. Posłu my si dla wyja nienia tej sprawy cytatem z rozprawy Jana Dordy SJ o przyczynowo ci. Pisze on: „Otó siły pojmujemy jako wi zy mi dzy atomami lub cz stkami atomowymi lub ich dowolnie wielkimi zespołami nawet w skali astronomicznej. Poniewa za owe powi zania daj na wynik cało ci i jedno ci, dlatego siłom jako wi zom przyznajemy charakter przyczyn formalnych nadaj cych jedno układom materialnym atomów.”xxii „ aden układ atomów nie mo e sobie nada ruchu przez siły wewn trzne temu układowi; st d wniosek oczywisty, e wszelki ruch w układzie zawdzi cza swój pocz tek ruchowi ciała lub układu ciał zewn trznego naszemu układowi.”xxiii W sprawie energii J. Dorda pisze: „Zwłaszcza niezast pionym jest ilo ciowe wyra anie zmian przez obrazowe «przekazywanie energii», byle pami ta , e to oznacza dokonania si pewnych zmian we własno ciach ciał, oraz e te własno ci obj te ilo ciowo wyrazem «energia» nie przeła z jednego ciała na drugie na sposób lokatora zmieniaj cego lokal, lecz w jednym ciele gin , w drugim [...] powstaj .”xxiv Dalej Dorda zauwa a, e ró niczka pracy i ró niczka energii kinetycznej s co do warto ci to same, podobnie ma si sprawa z p dem i pop dem.xxv Wró my do wypowiedzi McLaughlina. Według niego „ruch ciała ma dwie strony. Ma dwa przyporz dkowania potencjalno ci. Jedno przyporz dkowanie ze wzgl du na wcze niejsze miejsce, od którego ciało si oddaliło. [...] Drugie przyporz dkowanie potencjalno ci ze wzgl du na pó niejsze miejsce, do którego ciało zmierza.”xxvi Zauwa my, e McLaughlin nie dostrzega ró nicy mi dzy dwoma płaszczyznami analizy ruchu. Na ni szym pi trze traktuje si (niewła ciwie) ruch jako przej cie z jednego miejsca do drugiego, przy czym miejsca uwa a si za pewne własno ci, które si zdobywa i traci, co jest fałszywe. Na wy szym pi trze sam ruch traktuje si (słusznie) jako pewn bytowo , która mo e powsta lub zanikn , a wi c podlega zmianie. Dopiero to drugie uj cie jest wła ciwe i nadaj ce si do analizy w terminach aktu i mo no ci. W tym duchu wi c pisze McLaughlin: „O ile poruszaj ce si ciało podlega zmianie stanu, działa na nie siła, taka jak grawitacja lub ci nienie powietrza, a ciało posiada pewn mo no sprowadzon do aktualno ci.”xxvii Natomiast co do samego ruchu bezwładnego przyznaje, e „ adna mo no nie aktualizuje si i dlatego niepotrzebny jest aden poruszyciel.”xxviii W tym momencie musimy przypomnie stanowisko J. Dordy. Grawitacja to przyczyna formalna, a nie sprawcza. Wpływ powietrza jest sprawczy negatywnie: odbiera ono energi ciała b d cego w ruchu. W zderzenia ciał zmienia si jedno i drugie ciało w tym zdarzeniu uczestnicz ce. Jedno zyskuje energi , drugie j traci. McLaughlin zakłada arbitralnie, e ruch musiał mie poruszyciela, tak jak fundament domu miał konstruktora. Co wi cej w przykładzie z budow domu synonimicznie u ywa słów: „force” [siła] oraz „action” [działanie]. Dłu szej analizy wymagałyby twierdzenia McLaughlina, e „dla Akwinaty przyczynowo sprawcza niesie z sob przyczynowo celow , poniewa tak samo jak aden aktualny cel nie jest osi gany bez przyczyny sprawczej, która do tego celu doprowadza, tak i adna przyczyna sprawcza nie mo e działa bez celu, dla którego działa, poniewa działanie jest działaniem w pewien okre lony, a nie w inny sposób. [...] Ciało porusza si w pewnym okre lonym kierunku ku czemu , jeszcze nie zaktualizowanemu.”xxix Je li nawet taka jest my l w. Tomasza xxx, to nie jest to jedyne jego uj cie celowo ci.xxxi McLaughlin nawet w sile grawitacji dopatruje si celowo ci: „Dokładniej mówi c, grawitacja działa w taki sposób, by poruszy jabłko i ziemi ku ich wspólnemu rodkowi ci ko ci, ku miejscu, do którego s w mo no ci i który jest celem ich ruchu.”xxxii Pomijaj c to, e grawitacja nie jest przyczyn sprawcz , lecz formaln , o czym była mowa wy ej, musimy stwierdzi , e ukierunkowanie, o którym pisze McLaughlin, nie ma nic wspólnego z celowo ci , lecz nale y do charakterystyki ruchu, do jego to samo ci. Sprawa celowo ci nie jest jednak naszym głównym problemem; poruszyli my j tu 4 okazyjnie. Mówienie w omawianym artykule i w ogóle o wcze niejszych i pó niejszych chwilach bez wcze niejszej analizy czasu mo e prowadzi do nieporozumie . McLaughlin nie odró nia czasu ahistorycznego od historycznego. Na poziomie mikroskopowym nie ma kierunku czasu: wszystkie równania opisuj ce procesy s symetryczne, dopiero na poziomie makroskopowym, gdzie mamy do czynienia z wielkimi zbiorami cz stek, mamy mo liwo wprowadzenia tzw. strzałki czasu, dzi ki czemu mo emy odró ni przeszło od przyszło ci. To nie sam czas ma ten kierunek, ale zdarzenia, które po sobie nast puj , tworz szereg nieodwracalny. McLaughlin nie bior c tego pod uwag daje bez uzasadnienia w diagramie ruchu planety wokół sło ca strzałk na spirali czasu.xxxiii Bez uzasadnienia, arbitralnie przyjmuje te jakie punkty na linii czasu, które nie s z sob równoczesne.xxxiv Cho mo na si zgodzi z konkluzj Autora, e „arystotelesowska definicja ruchu oraz zasada bezwładno ci s kompatybilne”, nie mo na przyj , e dadz si one analizowa w terminach aktu i mo no ci. Filozofowie my l cy w duchu Stagiryty, jak w. Tomasz z Akwinu, korzystaj z terminologii Arystotelesa. W punkcie wyj cia swej trzeciej „drogi” Akwinata mówi o powstawaniu i gini ciu bytów jako przejawie ich przygodno cixxxv. Rozumiał on to radykalnie tak, jakoby po zgini ciu wszystkich bytów nic nie pozostało. Z tej za nico ci nic nie mogłoby samorzutnie si odrodzi . Tej tezie przeczy powszechnie dzi uznawana zasada zachowania masy i energii. Kiedy mówimy, e jaki byt powstaje, nie my limy o stworzeniu, ale o przetworzeniu lub o zmianie substancjalnej. „W przemianie substancjalnej bierze udział wspólne podło e (podmiot) przemian. Gdyby takiego podło a nie było, wówczas nie byłoby przemiany jednej substancji w drug , ale całkowite znikni cie jednego przedmiotu i zaistnienie z niczego drugiego przedmiotu. [...] Co tu jednak znaczy «powstanie z niczego»? Przynajmniej to, e zaistnienie i ukwalifikowanie nowego przedmiotu (substancji) nie stoi w adnym bezpo rednim (a wi c i po rednim) i naturalnym zwi zku z otoczeniem bytowym, e nic w wiecie nie przygotowało powstania danego przedmiotu ani te nie weszło w jakikolwiek sposób jego skład. Ale takie przypuszczenie jest jawnie niezgodne z danymi do wiadczenia. Pomija ono mi dzy innymi fakt zachodzenia okre lonych prawidłowo ci, dotycz cych charakteru tego, co ginie i tego, co powstaje w przemianach substancjalnych.”xxxvi Urodzenie si dziecka jest traktowane zwykle jako wej cie w byt. Nie jest to jednak oryginalne pojawienie si de novo innego bytu, bo istniej rodzice i istnieje materia, z której tworzy si dziecko. Powstaje nowa struktura z ju istniej cych składników, wyznaczona przez informacj genetyczn ojca i matki. Jest to jednak struktura wyj tkowo zwarta. P. Lenartowicz w strukturach ywych widzi realizacj poj cia substancji w najwła ciwszym znaczeniu. Poj cie to mo na zdefiniowa jako: zintegrowany, aktywny wnosz cy informacj czynnik, który wyja nia niesłychanie selektywn i powtarzaln struktur zjawisk rozwojowych i regeneracyjnych.xxxvii Co do innych typów bytów zmiany substancjalne miałyby ten sens, e pewne cało ci, których cz ci s silnie zespolone wewn trznymi siłami, mo na rozbi na mniejsze cz ci lub zespoli cz ci rozdzielone. Klasycznym przykładem zmiany substancjalnej podawanym przez J. Dord jest zmiana fotonów na elektrony i odwrotnie. Produkt powstały po zmianie posiada zupełnie inne własno ci, ni miał przed zmian . Np. Pr dko fotonów w pró ni np. wynosi blisko 300 000 km na sekund , pr dko elektronów jest znacznie mniejsza. Wprawdzie jedne i drugie cz stki maj charakter falowy i korpuskularny, jednak fotony nale do grupy bozonów, elektrony do grupy fermionów; fotony prawdopodobnie nie maj masy, elektrony j maj . Zmiana substancjalna jest skokowa, zmiany przypadło ciowe — ci głe. W zwi zku z tym pojawia si problem, na który zwrócił uwag Eddington, czy powstanie jakiego bytu jest discovery, czy manufactury, tzn., czy ujawnia si to, co ju wirtualnie istnieje, czy powstaje rzeczywi cie co nowego?xxxviiiJ. Dorda opowiada si za manufatury. Jako dowód podaje: defekt masy, towarzysz cy wi zaniom cz stek elementarnych, tzw. równowa no masy i energii w przypadku «materializacji» i «dematerializacji», nietrwało i krótko ycia mezonów i hiperonów.xxxix Dla ontologa mniej interesuj ce jest powstawanie bytów przypadło ciowych (per accidens). Nie stanowi one bowiem cało ci o strukturze koniecznej, idealnej, optymalnej, wołaj cej o przetrwanie. Jednak w codziennej praktyce s one tak e wa ne. Do takich bytów nale y przecie wi kszo rzeczy powszechnego u ytku. Narz dzia, jakimi si posługujemy, urz dzenia ułatwiaj ce nam ycie, cho by komputer, który upraszcza spraw zapisywania, kopiowania i przetwarzania my li — to wszystko byty przypadło ciowe. Ich trwało jest wzgl dna; opiera si na trwało ci wi za elektromagnetycznych mi dzy cz stkami materiałów, z jakich zostały skonstruowane. Warto za maj one o tyle, o ile słu 5 celom im wyznaczonym przez twórc i u ytkownika. Ich „wchodzenie w byt” polega na poł czeniu cz ci, które musz by wcze niej przygotowane, tj. b d poddane obróbce mechanicznej, b d chemicznej. Nowo ci jest nadanie im takich jako ci i takiego uporz dkowania, aby stały si systemem funkcjonalnym. Człowiek, jako przyczyna działaj ca celowo, dobiera lub wytwarza własno ci rodków odpowiednich dla osi gni cia zamierzonego celu. Istotny jest tu pomysł, eksperyment my lowy, nie tylko wyobra niowy, który nast pnie jest wprowadzany w czyn. Człowiek nie jest tu przyczyn stwórcz , lecz przetwórcz . Jego inicjatywa dotyczy nowego poł czenia elementów, takiego, jakie przedtem nie istniało. I cho relacja jest najsłabsz kategori bytu, ona wła nie stanowi główn cz oryginalnych pomysłów. Pomysły te nie musz dotyczy wył cznie cywilizacyjnych urz dze . Mog nale e te do dziedziny kultury. Istnieje w niej pewnego rodzaju architektura, posługuj ca si subtelnymi materiałami b d fizycznymi, b d symbolicznymi. Dla malarza materiałem s farby o ró nych barwach, dla kompozytora s to d wi ki, które wybrzmi w takiej czy innej postaci w zale no ci od napisanej partytury i umiej tno ci wykonawców. Dla filozofa mog to by pewne idee, z których konstruuje on system. Dla powie ciopisarza jest to materiał j zykowy, z którego tka on ciekaw fabuł , dla poety ten sam j zyk słu y do wyra enia spraw trudnych do przekazania, a czyni on to za pomoc nowych skojarze , jakby muzyki słów. Tym ró nym tworom ludzkiego ducha nadajemy cech warto ci, w zale no ci od funkcji, jakie spełniaj . Mo e to by funkcja dobra moralnego, je li skutek danego czynu przynosi korzy człowiekowi indywidualnemu lub tym bardziej społeczno ci ludzi. Czyn nazywamy złym, je li szkodzi i niszczy, je li zubo a i obra a kogo . Mo e to by funkcja prawdy, gdy wytwór człowieka informuje, czyli wzbogaca wiedz o wiecie i o samym człowieku. Przeciwie stwem prawdy jest bł d i fałsz. Mo e to by funkcja estetyczna, je li dany wytwór powoduje zgodne z zamierzniem uczucia: np. zachwytu, rado ci, zdziwienia, l ku, komizmu, wzruszenia itp. Przeciwny pi knu jest kicz, banał, sztampa, brzydota. W swojej twórczo ci człowiek wprawdzie musi si liczy z regułami i prawidłowo ciami, np. w matematyce czy logice, a tak e w komponowaniu muzyki czy w malarstwie, jednak ma przy tym otwarte szerokie pole swobodnego działania i wyboru. W zwi zku z tym napi ciem rodzi si pytanie, na ile człowiek jest twórc , a na ile tylko odtwórc i kompilatorem? S to pytania, które maj du e znaczenie w krytyce literackiej, w dyskusjach ró nych jury; s codziennym chlebem recenzentów i ekspertów. Je li za jest prawdziwym twórc , jak to ma si do jego odpowiedzialno ci za czyny? Dlaczego człowieka, który wykonał czyn dobry, nazywamy dobrym, a szkodz cego komu nazywamy złym? Ani ten dobry, ani zły nie zmienił si z powodu swego czynu, a jednak kwalifikujemy go pozytywnie lub negatywnie. Wła ciwie oba te przymioty: dobry i zły moralnie, dobry czy zły artysta, maj charakter analogiczny i to o charakterze anlogii atrybucji, czyli przypisania orzecze , które faktycznie i realnie im nie przysługuj . Podobnie jak zdrowy klimat nie jest formalnie zdrowy, a jednak nazywamy go tak, poniewa przyczynia si do zdrowia człowieka, tak nazywamy człowieka dobrym, poniewa spowodował dobry skutek, a złym, poniewa stał si przyczyn zła fizycznego. Mo na jednak ewentualnie tak e doszukiwa si w człowieku czego wi cej ni tylko relacji przyczynowej do skutku dobrego czy złego. Mianowicie twierdzi , e w umy le i woli człowieka istnieje struktura pozytywnego lub negatywnego nastawienia do ludzi. Postaw pozytywn nazywamy cnot , negatywn za — wad . Z nich wypływaj dobre lub złe czyny. Podsumowuj c, człowiek nie tyle jest twórc w cisłym znaczeniu, co dystrybutorem ju istniej cych mo liwo ci oraz transformatorem i konstruktorem układaj cym ju istniej ce elementy w now cało , maj c spełnia zamierzon przez niego funkcj . Odwrotno ci powstawania jest gini cie. I w tym przypadku pojawia si pytanie, czy zanikaj cy byt nie pozostawia po sobie adnego ladu? W. Stró ewski w swojej Ontologii zastanawia si nad negatywnym faktem zniweczenia, znikni cia. Jego zdaniem nie wystarczy powiedzie , e „na miejsce A powstało B, bez podkre lenia, e A znikn ło raz na zawsze i e w swej niepowtarzalnej istocie («Awo ci») nie mo e by przez nic innego zast pione. Wida to szczególnie wyra nie w przypadku mierci człowieka, ale tak e wtedy, gdy mamy do czynienia na przykład ze zniszczeniem wielkiej warto ci dzieła sztuki. [...] Istota sprawy polega na tym, e na miejsce A pojawiło si non-A. [...] Mamy tu wi c do czynienia z okre lonym faktem egzystencjalnym, daj cym si wyrazi adekwatnie tylko za pomoc negacji przekre laj cej.”xl Wyczuwa si w tym stanowisku poło enie akcentu na warto przedmiotów, a nie tylko na sam akt istnienia przeciwstawiony tre ci. Stró ewski wi c posługuje si specyficznym uj ciem istnienia, odniesionego do stanu rzeczy, czyli do tre ci jako pewnej cało ci i jedno ci. Nawi zuje tu do R. Ingardena, według którego „stan rzeczy jest poł czeniem przedmiotów (obiektów, rzeczy)”xli. 6 Posługuj c si terminologi Arystotelesa, w zmianie substancjalnej przechodzi si z bytu w niebyt wzgl dny: µ , a nie w niebyt absolutny: . W odró nieniu od zmian substancjalnych, daj cych si bada naukowo, zupełnie czym innym b dzie „wchodzenie w byt” w przypadku stworzenia oraz „wychodzenie z bytu” w razie unicestwienia. Nie mamy wszak e na codzie do czynienia z takimi przypadkami. Je li si zdarzaj , nale do sfery cudów, czyli bezpo rednich interwencji Absolutu. Stworzenie ma miejsce, gdy jaki organ lub cz organizmu dotychczas nie istniej ca nagle si pojawia bez ingerencji medycyny. Klasycznym przykładem takiego cudu jest uzdrowienie Piotra Ruddera, dokonane w 1875 roku w Oostaeker w Belgii przy grocie Naj w. Panny z Lourdes. Nagle zregenerował si u niego brakuj cy trzycentymetrowy odcinek ko ci goleniowej i taki sam odcinek ko ci strzałkowej w nodze po o miu latach daremnego leczenia.xlii Unicestwienie zachodzi, gdy nagle znikaj w organizmie bakterie chorobotwórcze, czy komórki rakowe. Jako przykład takiego uzdrowienia mo e posłu y nagłe uzdrowienie z gru licy Marii Legrand, którego wiadkiem naocznym był doktor Alexis Carrel, pó niejszy konwertyta. Cudy zdarzaj si w tzw. kontek cie religijnym. Zwykle poprzedzone s modlitw samego zainteresowanego lub jego otoczenia. Nie zawsze wiemy, do czego zdolna jest przyroda, ale wiemy, czego przyroda na pewno nie potrafi. Sama przyroda np. nie mo e pogwałci zasady zachowania czy II. zasady termodynamiki. Po udowodnieniu istnienia Boga jako pierwszej przyczyny wiata trzeba uzna istnienie cudów za mo liwe. 4. Ko czenie si zmian Z wchodzeniem w byt wi e si sprawa ko czenia si zmian. Dost pne naszym rozwa aniom s w wiecie w porz dku przyrodzonym tylko zmiany materialne. Te za s zwi zane z ruchem przestrzennym. Działanie jednego ciała na drugie odbywa si za pomoc ruchu mechanicznego lub jego zamienników. Ruch w postaci energii kinetycznej jest równowa ny pracy.xliii Poniewa za ruch mechaniczny podlega prawu zachowania, powstaje problem, dlaczego ruchy mechaniczne ustaj i dlaczego dzi ki nim tworzy si co , co przez pewien okres czasu trwa? Jest kilka mo liwo ci ko czenia si zmian: 1) Zamiana ruchu (czyli energii kinetycznej) na energi potencjaln , która jest mo no ci energii kinetycznej. Powstaje ona wtedy, gdy jakie ciało porusza si w kierunku przeciwnym działania pola sił (przyci gaj cych lub odpychaj cych); 2) Prawo przekory Le Chateliera-Browna. Głosi ono, e ka da przemiana, wywołana w pewnym układzie przez wpływ zewn trzny lub przez inn pierwotn przemian , przebiega w takim kierunku, by dzi ki niemu powstrzyma zmian układu, wprowadzon przez wpływ zewn trzny lub przez pierwotn przemian ; 3) Odci cie dopływu energii kinetycznej. Stosowane jest w regulatorach i stabilizatorach maszyn. Jest wspomagane przez rozproszenie energii, o którym w nast pnym punkcie; 4) Chaotyzacja energii kinetycznej. Jest to najpowszechniejszy sposób zatrzymywania ruchu. Stosowany jest np. w hamulcach, gdzie energia kinetyczna mechaniczna zamienia si w ciepln , niezdoln do skupienia si i uporz dkowania mog cego wykona znacz c prac . Wchodzenie wi c w byt zakłada, e zrealizował si który ze sposobów zako czenia zmiany. Najbardziej interesuj cy jest fakt ko czenia si cie ek rozwojowych i budowania ywych systemów funkcjonalnych i całych organizmów. Mo na próbowa wytłumaczy to zjawisko mechanizmem regulacji zaprogramowanej w materiale genetycznym. Istniej specjalne hormony wzrostu, które w pewnym okresie rozwoju musz by zneutralizowane. W przeciwnym razie dochodziłoby do wybujało ci (akromegalii) do tego stopnia, e kilkunastoletnie dziecko wa yłoby ponad 100 kg (Jest kilkadziesi t takich przypadków w Polsce). Regulacja wzrostu organizmu mo e mie charakter homeostatu. Musi on jednak by wbudowany w struktur danego gatunku. Jak rol w procesie dojrzewania odgrywa grasica, która nast pnie zanika. Jej pozostanie mo e powodowa nagłe zgony. Od strony filozoficznej mo na przypisa formie substancjalnej (tutaj duszy lub genomowi) tak istotn tendencj do osi gania optymalnej wielko ci i kształtu organizmu (czyli fenotypu). Koordynuj ca rola formy substancjalnej przejawia si szczególnie w procesie regeneracji. Forma substancjalna decyduje o repertuarze mo liwo ci, jakie posiada b dzie dana substancja materialna, m.in. tak e wielko organizmu i długo jego ycia.xliv 7 8 5. Podsumowanie Problem „wchodzenia w byt” mo e si wydawa czysto teoretyczny, nie maj cy praktycznego zastosowania. Tak jednak nie jest. Z tym problemem wi e si sprawa przyczynowo ci, zarówno ograniczonej do samego wiata, jak i si gaj cej do Bytu transcendentnego. Mianowicie zasada przyczynowo ci stwierdza, e cokolwiek si staje, staje si dzi ki przyczynie sprawczej. Je liby nic naprawd nie powstawało, a tylko si przetwarzało, mieliby my sytuacj podobn do parmenidejskiego statyzmu lub co najwy ej tzw. przyczynowo zamkni t . Tak te najcz ciej si dzieje. Wobec zasady zachowania energii, energia ani nie przyrasta, ani nie ginie. Zostaje tylko udzielana jednym bytom przez inne. Ten fakt stoi u podło a cz stych zarzutów przeciw argumentacji za istnieniem Boga. Jest jednak mo liwo wyj cia z zamkni tego koła kr enia energii. Niezale ny od zasady zachowania energii i masy jest proces jako ciowej degeneracji energii. Powoli we wszech wiecie wyczerpuj si zapasy czystej i u ytecznej energii. Energia potencjalna zawarta w obłokach wodoru i jego skupiskach w gwiazdach powoli uwalnia si podczas syntezy helu i innych lekkich pierwiastków i zostaje w formie promieniowania rozpraszana w przestrzeniach kosmicznych. Poniewa sama materia nie potrafi z powrotem zregenerowa swojej energii, bo jest to niesłychanie nieprawdopodobne, powstaje pytanie, sk d si wzi ł stan energii o małej entropii, dzi ki któremu jest jeszcze mo liwe ycie na ziemi? Zasada racji dostatecznej wymaga, by zjawiska nie maj ce wyja nienia w obr bie samej przyrody miały jednak jakie wyja nienie gdziekolwiek indziej. Tam bowiem, gdzie wyst puje powstawanie, czyli zaczynanie si czego , co przedtem nie istniało, pojawia si relacja przyczynowa. Samoprzyczynowanie jest nie do przyj cia, gdy prowadzi do zaprzeczenia zasady niesprzeczno ci, jednej z najbardziej podstawowych zasad.xlv Pełne wyja nienie istnienia porz dku energetycznego we wszech wiecie daje przyj cie istnienia Bytu niematerialnego, który jest zdolny porz dkowa energi , stwarzaj c warunki egzystencji istotom ywym. One za dzi ki procesowi heterokatalizy daj pocz tek nast pnym pokoleniom istot ywych. Argumentacja ta spotyka si z wieloma zarzutami. Nie s one jednak na tyle silne, by j obali .xlvi Je li artykuł ten nie rozwi zał wszystkich poruszonych w nim problemów, to przynajmniej zwrócił na nie uwag i przestrzegł przed zbyt niefrasobliwym posługiwaniem si wyra eniem: „wchodzenie w byt”. i Zob. T. Placek, Sposoby istnienia w czasie według R. Ingardena i A. N. Whiteheada, „Principia”, III (1991); W. Stró ewski, Ontologia, Kraków 2003, s. 129. ii Zob. P. Lenartowicz SJ, Elementy filozofii zjawiska biologicznego, Kraków 1986, s. 120, 133. iii Zob. Tam e, s. 273. iv v w. Tomasz, In lib. V Met., lectio VII, sequ. Zob. Encyclopedia philosophica, hasło Relativity........ vi Por. S. Ziemia ski, Filozoficzne implikacje ortodoksyjnej interpretacji teorii kwantów, „Forum Philosophicum” 3 (1998), s. 77-95, szczególnie s. 81-82. Szersz dyskusj z monizmem przeprowadzono w art. S. Ziemia ski, Filozofia analityczna a argument z przygodno ci, „Forum Philosophicum” 5 (2000), s. 207-213. vii Met. 2, 1003b7-8. viii Por. Phys. 1, 201a8-9; 2, 201b18; E 1, 224b7-8. ix Zob. Phys E 1, 225a7-12. x Tam e, b1-3. xi Phys 1, 201a8-9. xii M.in. Arystotelesowska koncepcja ruchu jako punktu wyj cia dowodu kinetycznego, „Studia Philosophiae Christianae” 5 (1969), 2, s. 179-197; Prawo wzrostu entropii w kosmologii relatywistycznej, „Rocznik Wydziału Filozoficznego Towarzystwa Jezusowego w Krakowie 1988”, Kraków 1989, s. 135-154; Ruch przestrzenny jako stan, „Forum Philosophicum”, t. 1, 1996, s. 95-104. 9 xiii Filozoficzna problematyka Boga, Kraków 1995, szczególnie s. 77-89 oraz 176-206. xiv „International Philosophical Quarterly”, June 1998, vol. XXXVIII, n. 2, s. 137-151. xv „In a purely inertial motion, however, no potency is actualized, and thus no continuous conjoined mover is required” (s. 138). xvi „...a purely inertial motion would not be a motion at all, since there is no reduction from potency to act”(s. 139). xvii „Inertial motion is thought of as a state of a body, a state that is unchanging. By persisting in its state, a body once set in motion requires no additional conjoined mover to keep it moving throughout its motion. It moves in virtue of its state. Since inertial motion is an unchanging state of body, it is equivalent to rest, for in neither state is there any change” (s. 140). xviii „The equivalence of inertial motion and rest implies that a body in purely inertial motion does not change” (s. 142). xix Local Motion and the Principle of Inertia: Aquinas, Newtonian Physics, and Relativity, „International Philosophical Quarterly”, June 2004, XLIV, n. 2, (174), s. 239-264. xx „The body in motion is always continuously subject to the action of forces” (s. 252). xxi Por. tam e, s. 253. xxii Studium o przyczynowo ci sprawczej z zastosowaniami w kosmologii i w teodycei, Kraków, 2001, s. 261; por. tak e s. 171. xxiii Tam e, s. 263. xxiv Tam e, s. 170. xxv Tam e, s. 171-2. xxvi „The motion of a body is two-faced. It has two ordinations of a potentiality. One ordination is with respect to a prior place from which the body has moved. [...] The other ordination of potentiality is with respect to the posterior place to which the body is moved” (s. 254). xxvii „Insofar as a moving body is undergoing a change of state, a force, such as gravity or air pressure, is acting upon it, and the body is having some potency reduced to actuality” (s. 255). xxviii „No potency is actualized, and, thus, no mover is required” (tam e). xxix Tam e. xxx Por. STh, I-IIae; CG III 2; in II Phys., 241-274. xxxi Na temat koncepcji celowo ci u Arystotelesa i u w. Tomasza napisałem w artykule: La finalité comme «antihasard» chez Aristote et St. Thomas d'Aquin, „Studi Tomistici”, 14. Atti del Congresso Tomistico Internazionale, V. Problemi metafisici, Citt del Vaticano 1982, s. 351-358. Przyczyna celowa koordynuje wiele czynników od siebie niezale nych do jednej funkcji. Zarówno Arystoteles jak i w. Tomasz daj przykład piły jako urz dzenia, w którym wiele czynników musi współdziała , aby mogła ona spełnia swoje zadanie. xxxii McLaughlin, art. cyt., s. 257. xxxiii Tam e, s. 259. xxxiv Tam e, s. 264. xxxv STh, I., q. 2, a. 3. xxxvi Antoni B. St pie , Wprowadzenie do metafizyki, Lublin 2001, s....... xxxvii „integrated, active, informing agency, which explains the extremely selective and repetitive pattern of developmental and regenerative phenomena", Substance and cognition of biological phenomena, „Forum Philosophicum”, t. 4 (1999), s. 67. xxxviii A. S. Eddington, The Philosophy of Physical Science, Cambridge 1939, r. VII, Discovery or Manufactury, s. 106-114. 10 xxxix Studium o przyczynowo ci, op. cit., s. 167. xl W. Stró ewski, Ontologia, Kraków 2004, s. 174. 176. xli Spór o istnienie wiata, Warszawa 1987, t. II/I, s. 252. xlii E. Wassman SJ, Eine plötzliche Heilung aus neuesten Zeit, „Stimmen aus Maria Laach”, t. 58 (......), s. 112-128. xliii Por. J. Dorda, op. cit., s. 280-282, gdzie przeprowadza rachunek wykazuj cy równowa no energii kinetycznej: dP = dK. xliv Zob. P. Lenartowicz, Elementy filozofii zjawiska biologicznego, op. cit., s. 119-134. xlv Zob. J. Dorda, op. cit, s. 83-4. xlvi ró niczki pracy i ró niczki Zob. S. Ziemia ski, Prawo wzrostu entropii w kosmologii relatywistycznej, „ocznik Wydziału Filozoficznego Tow. Jez. w Krakowie, 1989”, Kraków 1989, s. 135-154; J. Dorda, op. cit., s. 313-344.