Zapomniana reduta polskości w czasie okupacji

Transkrypt

Zapomniana reduta polskości w czasie okupacji
dodatek
do Głosu Ziemi Bychawskiej
nr 1 (185)
redaguje
BYCHAWSKIE
TOWARZYSTWO
REGIONALNE
Maria Dębowczyk
Kartki z dziejów bychawskiej oświaty
(opracowanie)
Zapomniana reduta polskości w czasie okupacji
czyli Szkoła Spółdzielcza w Bychawie 1941/42 (cz. 2)
Rola „Społem” w organizowaniu szkół spółdzielczych w czasie okupacji
(opracowano w oparciu o tekst Zofii Olszakowskiej-Glazerowej)
1
(33)
2 0 0 7
Ulice, domy, ludzie
Zamieszczamy trzeci fragment
wspomnień Tadeusza Grudnia,
bychawianina z urodzenia,
wieloletniego pracownika
bankowego, głównie
w Warszawie.
Małżeństwo
Z
wiązek Spółdzielni Spożywców „Społem”
rozwijał się dynamicznie już przed II wojną
światową. W 1928 r. zrzeszał prawie 2 tysiące
spółdzielni w całym kraju. Centrala miała swoje
wojewódzkie oddziały, a te w terenie pracowników
i działaczy spółdzielczych wywodzących się spośród
wiejskiej inteligencji – nauczycieli i młodzieży –
z „Wici”, „Siewu” oraz Kół Polskiej Akademickiej
Młodzieży Ludowej i części bardziej świadomego
chłopstwa. Poparcie rolników dla ruchu
spółdzielczego wzrastało wraz z widocznymi
korzyściami wynikającymi z istnienia różnego
typu spółdzielni – spożywczych, mleczarskich,
zaopatrzenia i zbytu oraz kas pożyczkowych,
które swoje wypracowane nadwyżki przeznaczały
na rozwój oświaty i kultury w środowisku
wiejskim.
Wybuch wojny i kilkuletni okres okupacji
nie zahamował działalności „Społem”, choć poddał ją pod kontrolę niemieckiego trenhaüdera. Oficjalna działalność „Społem” miała polegać na aprowizacji ludności Generalnej Guberni
w różne artykuły pierwszej potrzeby, w uzgodnieniu z okupantem. Inna, maskowana przez
tę jawną, przejawiała się w skrytym udzielaniu
pomocy polskim rodzinom dotkniętym represjami, w późniejszym okresie także oddziałom partyzanckim. Dzięki sieci sklepów i spółdzielni w terenie istniała możliwość różnorodnej pomocy – czy to działaczom konspiracyjnym czy „spalonym”, poszukiwanym przez gestapo. Zaopatrywanie ich w fałszywe dokumenty
i zaświadczenia o zatrudnieniu w spółdzielczości,
uratowało wielu od więzień czy nawet śmierci.
Siedziby spółdzielni współpracowały z członkami AK i BCH, ułatwiając kontakty czy czasowo
ukrywając podejrzanych.
Bezsprzeczną zasługą „Społem” dla utrzymania
ciągłości polskiej oświaty, zwłaszcza po likwidacji szkół ogólnokształcących przez okupanta było
podjęcie się organizacji szkół handlowych z klasami spółdzielczymi oraz jednorocznych SZKÓŁ
PRZYSPOSOBIENIA SPÓŁDZIELCZEGO
dla dorosłych, z myślą o kształceniu przyszłych
pracowników wiejskich spółdzielni i różnych
form spółdzielczości.
Na koniec roku szkolnego 1943/44
w Lubelskiem było:
5 Szkół Przysposobienia Spółdzielczego
18 Handlowych Gimnazjów z klasami spółdzielczymi
17 Handlowych Liceów z takimi klasami.
Ogólnie w tym okresie istniały 2 zakonspirowane szkoły wyższe oraz liceum prof. Lipińskiego
– tajna Szkoła Główna Handlowa.
O szkole spółdzielczej po latach
Oddajmy głos absolwentowi szkoły. Wspomina
Mieczysław Kuna:
Różnorodne przejawy działalności szkoły skumulowały się i nabrały blasku właśnie w bychawskim okresie jej istnienia. Bychawa może się
poszczycić, że jedną z kartek jej historii zapisała w roku szkolnym 1941/42 jednoroczna Szkoła
Przysposobienia Spółdzielczego, przeniesiona
tu z Zakrzówka. O wiele lepsze warunki lokalowe w porównaniu z poprzednią siedzibą, dzięki życzliwości kierownictwa szkoły powszechnej i władz samorządowych, sprawiły, że naukę
mogło tu podjąć więcej chętnych. Zgłosiło się
120 osób, zróżnicowanych wiekowo, zaszła więc
potrzeba utworzenia trzech klas, podczas gdy
gdzie indziej były dwie lub tylko jedna.
Wśród tej uczniowskiej społeczności wyróżniała się spora grupa osób zdolnych i nieprzeciętnych, zarówno bychawiaków, jak i przybyłych z różnych odległych stron Lubelszczyzny
i województw ościennych, kipiących energią
i pomysłowością, co wytwarzało twórczą atmosferę i pozytywnie inspirowało. Animatorkami
życia kulturalno-oświatowego w Szkole stały
się zwłaszcza absolwentki znanego i głośnego
Uniwersytetu Ludowego małżeństwa Ignacego
i Zofii Solarzów, działaczy ludowych i kulturalnych w Gaci Przeworskiej.
Bliskość Lublina umożliwiła częste wizyty
w szkole znamienitych gości, wśród nich Ireny
Kosmowskiej, Władysława Cholewy, delegata rządu londyńskiego na woj. lubelskie, Jana
Pasiaka – „Jawora”, komendanta BCH obwodu
Puławy, potem Okręgu Lublin (bliższe informacje o niektórych, jak i nauczycielach zamieścimy
w kolejnych częściach publikacji).
Szkoła miała też szczęście do doborowej
kadry pedagogicznej w osobach: kierownika
Pawła Edwarda Chadaja, Hanny Chorążyny,
Zofii Olszakowskiej, Mieczysława Kotera,
Aurelii Duszyńskiej, Anny Gadzalanki, Edwarda
Żelezika. Wszyscy oni, znani wcześniej z działalności społecznej i spółdzielczej, tworzyli harmonijny zespół, umiejący wszczepić w nas, uczniów,
ideały humanistyczne i spółdzielcze, wyrażone
w słowach hymnu:
Rok szkolny 1941/42 Szkoła Spółdzielcza w Bychawie.
Bychawa, 1942. Paweł Chadaj
– wystąpienie na zakończenie roku szkolnego.
Oto staje nas wolnych gromada /budowniczych
tworzących swój świat /w którym złoty cielec
już nie włada /a nowego w nim życia tkwi ład.
Oto co skłoniło Mieczysława Kunę, wówczas
mieszkańca Bychawy, do wstąpienia do szkoły:
„Kiedy dowiedziałem się, że w Bychawie jesienią 1941 roku ma być zorganizowana jednoroczna Szkoła Spółdzielcza dla Dorosłych, początkowo potraktowałem tę wiadomość bez specjalnego zaciekawienia. Ot, powstaje jakaś szkoła
o wybitnie specjalistycznym handlowym charakterze, a ja przecież (tak mi się przynajmniej wówczas wydawało) powinienem głównie skoncentrować się na dziedzinie humanistycznej (literatura,
historia, języki obce), jako że w tym kierunku
przejawiałem rzeczywiste zainteresowania. Cóż
więc – myślałem sobie – obchodzić mnie może
szkoła, która prócz przekazania swoim uczniom
merkantylnych wiadomości, nic więcej dać im
nie jest w stanie, zwłaszcza, iż działo się to w czasie okupacji hitlerowskiej.
Jeśli więc znalazłem się na liście uczniów tej
Szkoły, to nie dlatego, iż odczułem nagłe „powołanie spółdzielcze” lecz po prostu stało się to z kilku
bardziej prozaicznych względów. Uczęszczanie
do szkoły przynajmniej na jakiś czas odsuwało
ode mnie groźbę wywozu do Niemiec na roboty
i dawało perspektywę znalezienia później jakiegoś
zajęcia do końca wojny w biurach lub sklepach
spółdzielczych, co nie było dla mnie bez znaczenia, zważywszy, iż rodzice byli w ciężkiej sytuacji
materialnej. Doszedłem poza tym do wniosku,
że jeśli wojna przerwała mi uczęszczanie do gimnazjum, do którego z taka trudnością się dostałem, to w tej szkole zakosztuję chociaż jakiejś
namiastki systematycznej nauki, w myśl porzekadła „Na bezrybiu i rak ryba”.
Stałem się więc słuchaczem szkoły, która
od samego początku zadziwiła mnie i – co tu dużo
mówić – urzekła niezwykłą dla mnie atmosferą,
zupełnie odbiegającą od znanych mi gimnazjalnych stereotypów. Bo w istocie niezwykła to była
szkoła. Gdy wspominam te czasy przez pryzmat
minionych lat, nie mogę oprzeć się prawdziwemu wzruszeniu, ponieważ szkoła ta w zasadniczy
sposób zaważyła na ukształtowaniu mej postawy
światopoglądowej”.
Myślę, że przysłużę się historii w ogóle,
a Szkoły w szczególności, gdy przypomnę nazwiska 17 bychawiaków, którzy zgłosili swój akces
do szkoły w roku szkolnym 1941/42. Są to następujące osoby, według rodowych nazwisk: Romana
Przez szereg lat byłem członkiem Akademickiego Koła Polskiej Macierzy Szkolnej.
Była to żywa organizacja studencka o nastawieniu narodowym, w której wiele zyskałem w zakresie wyrobienia społecznego, umiejętności dyskutowania i świadomości politycznej. W tym Kole
kwitło też bogate życie towarzyskie młodzieży studenckiej stolicy, dzięki czemu poznałem
wiele osób. W tym gronie Hannę Oyrzanowską,
z którą ożeniłem się w 1938 roku. Odtąd całkowicie zmienił się tryb mojego życia. Przez to
małżeństwo wszedłem do bardzo rozgałęzionej rodziny Oyrzanowskich, Tyców, Bruskich,
Balarych, Wojlanisów. Był to klan wywodzący
się z dawnych ziemian, zachowujący ich tradycje. Oboje rodzice mojej żony zmarli na raka.
Mój teść w ostatnim etapie swojej pracy zawodowej był likwidatorem małej cukrowni, przeszedł
na emeryturę z pokaźną odprawą i zamieszkał
w Warszawie w reprezentacyjnym mieszkaniu
w najwytworniejszej dzielnicy miasta. Po jego
śmierci odziedziczyliśmy wielką sumę na rachunku w Banku Cukrownictwa, niestety, przepadła
wskutek wojny.
Wprowadziliśmy się po pogrzebie do innego
mieszkania w innej dzielnicy Warszawy Saska
Kępa, stać nas było na piękne trzypokojowe
mieszkanie. Razem z nami zamieszkała kilkuletnia wówczas Agnieszka Piwnicka, córeczka zmarłej niedawno przyrodniej siostry Hani. Hania
i ja podjęliśmy się jej wychowania. Ojciec jej,
Piwnicki, został w Modelu, gdzie po likwidacji
cukrowni, w której był zatrudniony, kupił małe
gospodarstwo. Moja żona czuła się w obowiązku zapewnić siostrzenicy lepsze wykształcenie
i wychowanie, niż mogłaby je ona uzyskać w
warunkach wiejskich.
Start zawodowy
Pracowałem wtedy w Banku Towarzystw
Spółdzielczych, przeszedłem przez dyskonto,
księgowość, wydział dewizowy. Bank był małą
instytucją, dobrze zorganizowaną, nauczyłem się
wiele, poznając pracę na różnych szczeblach organizacyjnych i różne osoby w hierarchii zawodowej. Ale z nikim bliżej się nie zapoznałem, dopiero podczas okupacji i później spotkałem kilka
osób z dawnego otoczenia.
Pierwszego września 1939 roku zaskoczył nas
atak lotniczy na stolicę. Jeszcze tylko kilka dni
chodziłem do pracy do banku.
Losy wojenne
Wbrew wszelkim oczekiwaniom wojna toczyła się szybko. Już po kilku dniach zajęta została znaczna część Polski. Ogłoszono przez radio,
że mężczyźni zdolni do noszenia broni powinni opuścić Warszawę i udać się na wschód,
gdzie będą formowane polskie siły zbrojne. Więc
Dokończenie na str. 2
Dokończenie na str. 2
reg_1-33.indd 1
2007-02-08 23:40:45
dodatek do Głosu Ziemi Bychawskiej nr 1(33)
Grupa uczniów i nauczycieli. W drugim rzędzie stojących, pośrodku P.E. Chadaj.
Zapomniana reduta polskości w czasie okupacji
Dokończenie ze str. 1
Korbianka, Kazimiera Mierzwianka, Wacława
Luterkówna, Janina Luterkówna, Mieczysław
Kuna, Ryszard Buczek, Jerzy Chmielewski,
Janina Dutkiewiczówna, Zofia Koprowiakówna,
Wacław Łobodziński, Albin Kostrzewski, Lucyna
Josikówna, Czesława Ciężka, Irena Siudówna,
Natalia Kryskówna, Julian Makuła i Anna
Miszczak. Reprezentacja w szkole bychawiaków
(14,2%) miała swoje znaczenie.
Wspomina była nauczycielka Zofia Olszakowska-Glazerowa: „Złoty cielec” z hymnu,
a więc pieniądz, w myśl spółdzielczych ideałów
nie miał być celem i panem. W słowach tej spółdzielczej pieśni czuło się romantyczne uniesienie i swoiste posłannictwo oraz przekonanie,
że w nowym świecie pieniądz powinien mieć służebną rolę wobec wyższych społecznych celów
i dążeń, do których droga prowadzi przez kooperację. Staraliśmy się więc w młodych kształtować
oprócz pracowitości, rzetelności, obowiązkowości,
jako cech prawego człowieka, także i inne – przydatne zwłaszcza w przyszłej pracy spółdzielczej:
przedsiębiorczość, inicjatywę, zdolność podejmowania decyzji, a wreszcie umiejętność współdziałania, potrzebę współpracy. Ustalony z okupantem oficjalny program nauczania uwzględniał 35
godzin lekcyjnych w tygodniu, w tym m.in. spółdzielczość, organizację i gospodarkę spółdzielni,
towaroznawstwo, technikę reklamy, arytmetykę
handlową, księgowość i in.
Obowiązkowy, ze zrozumiałych względów,
język niemiecki, traktowano w szkole fikcyjnie,
de facto jako czas na poszerzenie innej wiedzy,
w tym ćwiczenia w sprawności maszynopisania. Dzięki kontaktom z okolicznymi spółdzielniami, sklepami i odbywaniu tu obowiązkowych
praktyk uczniowskich oraz prowadzeniu sklepiku
szkolnego uczniowie stykali się ze spółdzielczą
codziennością i realnością.
Wspomnienia własne
Pawła Edwarda Chadaja*
Dom rodzinny i lata szkolne
Urodziłem się 13.01.1896 roku we wsi Drążgów
w biednej rodzinie chłopskiej, z ojca Adama
Chadaja i matki Marianny z Szewczyków, właścicieli kilku morgów ziemi w tejże wsi Drążgów.
Po przekazaniu ziemi mojej przyrodniej siostrze przenieśliśmy się do sąsiedniej wsi Ułęż
na 7-morgowe gospodarstwo, spłacane z trudem
przez rodziców przez wiele lat.
W domu nie było drewnianej podłogi, tylko
gliniane klepisko, brakowało takich sprzętów jak
stół i krzesła. Cała rodzina jadła drewnianymi łyżkami z jednej glinianej miski, stawianej na stołku
(…). Podstawę wyżywienia stanowiły ziemniaki
z kapuśniakiem lub barszczem, kluski na mleku,
kasza i chleb, którego często brakowało na przednówku. A gdy jedyna krowa w okresie zacielenia
przestawała dawać mleko, to i bez niego trzeba się
było obywać. Prawdziwym rarytasem była odmiana białego chleba ‘pośledniak’, przywożonego
przez rodziców z jarmarku w Rykach (…).
* Wspomnienia i fotografie udostępniła Zofia
Benedycka z Olsztyna, wnuczka P. Chadaja (profesor
Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie)
reg_1-33.indd 2
Nauka w szkole początkowej odbywała się
w języku rosyjskim, rozpoczynała się w listopadzie, a kończyła na Wielkanoc. Pisałem na tabliczce marmurkowej szyferkiem, żeby nie wydawać pieniędzy na zeszyty. Później dostałem najtańsze zeszyty po 4 grosze, z najgorszego papieru.
W roku 1905 jesienią za namową starszych zorganizowaliśmy strajk szkolny (…) zwróciliśmy
rosyjskie książki, oświadczając, że chcemy uczyć
się po polsku… W nocy starsi zniszczyli portrety
cesarza i jego rodziny (…) Nauka w szkole została zawieszona (…) Po pewnym czasie przybył
nowy nauczyciel Andrzej Zieliński, przywiązywał
większą wagę do nauki języka polskiego, a nawet
wprowadził historię Polski. Zachęcił mnie i sześciu moich kolegów do dalszej nauki w seminarium nauczycielskim.
W okresie wakacji uczyłem potajemnie 15
dzieci sąsiadów, na czym przyłapali mnie żandarmi, zostałem skazany na zapłacenie 25 rb. kary.
W przeciwieństwie do moich pięciu kolegów
zmuszony byłem wybrać seminarium nauczycielskie rządowe w Siennicy, gdyż moich rodziców
nie stać było na ponoszenie kosztów w prywatnym seminarium warszawskim.
Moja podróż do Siennicy była z przygodami,
pierwszy raz jechałem pociągiem (moja matka,
która zmarła w wieku 60 lat, nigdy nim ani
autem nie jechała). Zapomniałem, dokąd powinienem wykupić bilet, gdy wysiądę w Pilawie,
aby się przesiąść do innego pociągu. Nikt z pytanych nie wiedział, gdzie jest Siennica, że należy
dojechać do Mińska Mazowieckiego. Na szczęście spotkałem pewnego mężczyznę, który jechał
z uczniem do Siennicy i wszystko skończyło się
dobrze. Do szkoły przyjęto 25 osób spośród 150,
którzy się zgłosili, i tylko 4 przyjezdnych, w tym
mnie.
Radość trwała krótko. Ojciec powiedział,
że jako najstarszy mam pomagać w gospodarstwie. Rozpłakałem się, ale matka uprosiła ojca
o zmianę decyzji, dała mi na drogę 5 rb. i pojechałem. Żeby uiścić czesne ojciec sprzedał krowę.
Po półroczu zwróciłem mu gotówkę, gdyż otrzymałem stypendium.
Uczniowskie sposoby na rusyfikację
Językiem wykładowym w szkole w Siennicy
był język rosyjski. Trwała planowo realizowana
akcja wynaradawiania: podkreślano potęgę Rosji,
a milczano o tym, co wniosła Polska do kultury
i cywilizacji (…). Samorzutnie bądź przy pomocy
z zewnątrz, powstawały tajne organizacje w celu
przeciwstawiania się rusyfikacji (…). Spotykaliśmy
się potajemnie w okolicznych lasach, by mówić
i słuchać o historii, literaturze polskiej, uczyć się
języka polskiego; mieliśmy też tajną bibliotekę
polską ukrytą w celi klasztornej, otrzymywaliśmy też książki i broszury z Warszawy. W trzecim roku nauki zostałem wybrany przewodniczącym tajnej organizacji szkolnej i jako taki byłem
łącznikiem z Warszawą, nawiązaliśmy kontakt
z grupą niepodległościowców, poznałem wtedy L.
Krzywickiego, S. Sempołowską, Al. Zawadzkiego
i in.
Dyrekcja seminarium podejrzewając, że w szkole istnieją tajne organizacje, różnymi sposobami
starała się je wykryć: celowo przyjęci do szkoły Rosjanie nas szpiegowali, zabrano stypendium uczniowi piszącemu polskie wiersze, mimo
że wyróżniał się zdolnościami. Potrzebną kwotę
na opłacenie jego czesnego zebraliśmy więc
pomiędzy sobą i wręczyliśmy Stachowi. A ten,
żeby dokuczyć znienawidzonemu rusyfikatorowi, rozmienił 75 rb. na same kopiejki i wysypał je na stół. Uczniom Rosjanom urządziliśmy
w internacie „koca” i upozorowaliśmy, że napad
na nich był z zewnątrz. Znaleźli się w szpitalu,
a do internatu zjechało wojsko i żandarmeria.
Trzech uczniów usunięto z seminarium, ale tajna
organizacja pomogła im znaleźć miejsce w innej
szkole.
Szczególnie uroczyście miało być obchodzone w szkole 300-lecie panowania dynastii
Romanowych (1913 r.). postanowiliśmy temu
przeszkodzić: do kotła, w którym obgotowywało się mięso na obiadową pieczeń, wrzucono dwa
kilogramowe kawałki mydła do prania, a w sali,
gdzie odbywał się odczyt ilustrowany obrazami, rozsypano w czterech rogach proszek wywołujący kichanie. Sala zaczęła gremialnie kichać,
a z kuchni, zamiast zapachu obiadu rozchodził
się zapach pralni. Dyrektor oburzony oznajmił
wśród huraganowego kichania: Pragnęliśmy urządzić wspaniały obchód (…) ale między wami znalazł się podlec, co popsuł wszystko. Dlatego (za
karę!) nie pokażemy wam naszych carów – bohaterów”. Otwarły się momentalnie drzwi na korytarz pod naszym naciskiem i z krzykiem: Hura!
Do Łobodowskiego na kaszankę! pobiegliśmy
do restauracji w mieście. Sprawców nie wykryto.
Dzięki tajnej organizacji nie tylko nadrobiliśmy te przedmioty, których w szkole nie uczono, (…) lecz również nauczyliśmy się pracować
samodzielnie, zrozumieć wagę i odpowiedzialność pracy, jakiej się podejmujemy by uczyć później dzieci polskie, cały nasz kurs wyrzekł się picia
alkoholu – toasty wznosiliśmy herbatą.
Wykształcenie swoje po zakończeniu seminarium w 1914 r. uzupełniłem na rocznym kursie
pedagogicznym i na Wydziale Nauk Społecznych
Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie
oraz na kursach Centralnego Biura Kursów dla
Dorosłych, specjalizowałem się w nauczaniu
dorosłych.
cd. w następnej części, w której napiszemy m.in.
o losach ukrywającej się w Bychawie rodziny Stanisława
Mikołajczyka, wicepremiera, a potem premiera rządu
emigracyjnego
Sprostowanie błędów w cz. 1
1. Mieczysław Kuna pracował pod koniec okupacji w sekretariacie
gminy w Bychawie a nie w gimnazjum, jak mylnie podano
2. Każde pojawienie się w szkole Niemca wywoływało nastrój
(atmosferę) napięcia; ostatnie słowo złośliwy chochlik drukarski
przekształcił na „niepicia”.
Przepraszamy
Grupa uczniów i nauczycieli.
Moje życie.
Wspomnienia (cz. 3)
Dokończenie ze str. 1
czwartego czy piątego września wyruszyłem na
piechotę w stronę Lublina, szedłem wśród tłumu
uciekających, który był często ostrzeliwany przez
niemieckie samoloty. W Lublinie połączyłem się
z moim młodszym bratem Henrykiem, który był
w zakonie jezuitów. Dalej poszliśmy razem, najpierw do Bychawy, gdzie u mamy spędziliśmy
kilka dni, Potem dalej na wschód. Nocowaliśmy
w mieszkaniach chłopskich, przeszliśmy aż za
Chełm Lubelski i doszliśmy do wsi Świerszcze
aż za Bugiem. Stamtąd zaczął się nasz odwrót,
bo ze wschodu wracały rzesze polskich żołnierzy rozbrojonych, gdyż na Polskę napadła armia
radziecka. Po kilkunastu dniach doszliśmy do
Warszawy, zdobytej przez Niemców. Zastaliśmy
Hanię i Agnieszkę na Walecznych, w rozbitym
mieszkaniu, bez szyb. I tam mieszkaliśmy aż do
Powstania Warszawskiego.
Dostałem się do pracy w banku „Społem”,
Hania trochę zarabiała szyciem rękawiczek ze skór
króliczych i tak przeżywaliśmy okupację. Trudno
byłoby ten okres życia opisać, pełen niepokoju,
trwogi i zamieszania. Dopiero rozpoczęcie wojny
Niemiec ze Związkiem Radzieckim stworzyło
realną możliwość zakończenia wojny. Przez podziemną Armię Krajową zostałem wyznaczony na
objęcie stanowiska Wojewody Olsztyńskiego, po
zakończeniu zwycięskiej wojny. Nawet zostałem
zaprzysiężony, korzystałem z materiałów dotyczących Prus Wschodnich, przygotowując się do
tej funkcji. Ale komórka AK-owska została przez
gestapo zlikwidowana, a potem wydarzenia polityczne potoczyły się inaczej, inne siły polityczne
kreowały stosunki po wojnie. Żona w tajemnicy
przede mną była członkiem organizacji podziemnej kobiecej. W dniu Powstania Warszawskiego
udała się na punkt zbiorczy, ale szybko udało jej
się wrócić, a powstanie na Saskiej Kępie i w ogóle
na prawobrzeżnej Warszawie, na Pradze, zostało
stłumione w ciągu jednej doby.
W Banku Społem stykałem się ze środowiskiem politycznym o nastawieniu lewicowym, na
granicy socjalizmu i komunizmu. Dotychczas całe
życie, począwszy od Chyrowa, znajdowałem się w
obozie prawicowym, o silnym zabarwieniu narodowym, a nawet nacjonalistycznym.
O wybuchu powstania wszyscy byli uprzedzeni, tuż po południu wróciłem do domu 1 września na Saską Kepę; później pewno nie byłoby
możliwe przejście przez Most Poniatowskiego na
Wiśle. Przez dwa tygodnie nie wolno nam było
wychodzić z domu, obserwowaliśmy pożary lewobrzeżnej Warszawy, ataki lotnictwa niemieckiego,
odgłosy walki, ulice były strzeżone przez żołnierzy niemieckich.
15. września ogłoszony był rozkaz władzy niemieckiej, że wszyscy mężczyźni będą ewakuowani. Zostaliśmy załadowani, przewożono nas kolejką wąskotorową z dworca na Pradze, ja wyskoczyłem z wagonu i uciekłem w Jabłonnie. Strzelano
za nami, ale nie wiem czy ktoś był ranny lub
zabity. Tam schroniłem się w mieszkaniu naszego
krewnego ze strony żony Antoniego Tyca, który
był sędzią w tej miejscowości. Po jakimś czasie
przyszła do mnie Hania i Agnieszka, więc trwaliśmy w tym miasteczku przyfrontowym, w którym odpoczywały oddziały radzieckie ściągane z
bliskiego frontu, który zatrzymał się na prawym
brzegu Wisły, wydając na łup agresji niemieckiej
lewobrzeżną Warszawę.
Stamtąd omijając płonącą Warszawę dotarliśmy do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie zatrzymaliśmy się u krewnych mojej żony Tyców, a
następnie Witoszków. Znaleźliśmy tam lokum
wielokrotnie lepsze, niż miały je całe rzesze
Polaków wypędzonych z Warszawy. Oparcie
też znalazłem w miejscowym oddziale Banku
Społem. Po kilku miesiącach nawiązałem kontakt
z dyrekcją Banku i przenieśliśmy się do Krakowa.
Dla uciekinierów z Warszawy Bank wynajął
willę Harenda koło Zakopanego i tam spędziliśmy kilka miesięcy pod opieką miejscowego
oddziału organizacji „Społem”, z którą to instytucją nasz bank był sfiliowany. Tam doczekaliśmy
się wypędzenia Niemców i wejścia armii radzieckiej. Potem zostaliśmy przetransportowani do
Krakowa, a następnie do Łodzi. Znajdowałem się
teraz w instytucji, która liczyła się u nowej władzy. Nasz prezes Banku Społem został wiceministrem resortu finansów.
końcowa część wspomnień w następnym numerze gazety
2007-02-08 23:40:46
dodatek do Głosu Ziemi Bychawskiej nr 1(33)
„Galeria Młodych”
„Po co biegniesz za księżycem w dal na łowy,
gdy masz w domu kwiat?” Tak napisała kiedyś
Agnieszka Osiecka. Metafora poetki sprawdza
się i u nas, w podlubelskie prowincji. W Bychawie
wśród nas są też próbujący tworzyć własną wizję
świata i wyrażać siebie – piórem, pędzlem, rylcem,
kreską. Czy z aparatem fotograficznym w ręce.
Był taki dzień w grudniu, gdy postanowiliśmy
ich przedstawić szerszej publiczności. Zdarzył się
wieczór w Bychawskim Centrum Kultury, gdy
wszystkie miejsca w holu były zajęte. Znalazła się
też wymarzona publiczność tj. wspaniałe grono
osób, które na co dzień bywa na spektaklach,
zwiedza wystawy i czyta książki.
W ten niezwykły wieczór – 15 grudnia –
otworzyliśmy Galerię Młodych. Po raz pierwszy Bychawskie Spotkania Regionalne, dziewiąte
z kolei, przybrały taką nietypową formę- spotkania z młodymi artystami. Powitaliśmy i zaprezentowaliśmy publiczności aż dziesięć osób.
Niektórzy z nich opowiedzieli o sobie sami, przygotowując wcześniej własne prezentacje, innych
przedstawili organizatorzy.
Autorka wielu wierszy – Maria Wiktoria
Wierzchowska, mówi o sobie: „Nie mam talentu muzycznego, moje kreski nie potrafią stworzyć
żadnej formy. Mogę się wyrażać jedynie za pomocą słów. Dlatego piszę, próbuję przekazać światu,
co zaobserwowałam, jakie to wywołało we mnie
emocje a przede wszystkim – siebie. Te wiersze prawdopodobnie nie zawierają wzniosłych
wartości, ale są prawdziwe”. Tego wieczoru nikt
nie miał wątpliwości, co do tego, że wiersze Marii
Wierzchowskiej były prawdziwe, zwłaszcza, gdy
zaprzyjaźniona recytatorka Ilona Fijołek-Mituła,
zaprezentowała publiczności kilka z nich.
Zainteresowania Grzegorza Sztyraka to: rysunek, grafika, sztuka ludowa (zdobienie kraszanek), portretowanie, konserwacja starych mebli,
modelarstwo. Jego przygoda z rysunkiem rozpoczęła się już w latach przedszkolnych. Potem
brał udział w licznych konkursach plastycznych,
które pozwalały mu rozwijać się w tym kierunku
i dały motywację do dalszej pracy i udoskonalania umiejętności. Teraz pracami dzieli się ze społecznością lokalną. Sam o sobie wypowiada się
niechętnie, najlepiej o nim mówią jego rysunki.
Część z nich to prace rysowane do naszej gazety, dla Towarzystwa Regionalnego, dla przyjaciół
i wyłącznie dla siebie... Grzegorz nie przyznał się
do swojej ulubionej i najlepszej pracy.
Tomek Krzpiet to współautor popiersia ks.
Antoniego Kwiatkowskiego w parku w Bychawie.
reg_1-33.indd 3
Ma 19 lat i jest absolwentem Liceum Plastycznego
w Lublinie. W „Galerii Młodych” zaprezentował
tylko jedną rzeźbę, do której modelem był ojciec,
zatem dla niego bardzo cenną.
Opowiadanie pewnego młodego człowieka –
Marcina Słowikowskiego przybliżyła publiczności Ilona. Marcin jest autorem dramatów teatralnych, wystawianych przez Teatr Młodzieżowy
„Odmieniec”, między innymi:„Schizofrenii”,
„Seniory Mariji”, „Nowych Szat Króla”. Choć
nie mógł uczestniczyć w otwarciu „Galerii
Młodych”, to jednak na tą okazję przygotował
swoje krótkie cv. Fragmenty pozwalam sobie
zacytować: Zacznę od początku. Gdybym urodził
się dwa dni później, miałbym dopiero jakieś pięć
i pół roku. Zawsze, kiedy o tym myślę, oddycham
z ulgą. W przedszkolu nagminnie rysowałem
uśmiechnięte słoneczka, co chyba świadczy o tym,
że jestem optymistą. W szkole podstawowej
zacząłem się buntować i raz na zawsze skończyłem z konkursami recytatorskimi. Wzbogaciłem
się o kilka kilogramów i wsiadłem na Rower
Błażeja. Szczęśliwie omijając reformę szkolnictwa
dojechałem prosto do liceum…”
Nadia Kobylarz to z wykształcenia dekoratorka wnętrz. Uwielbia malarstwo pędzlowe, kocha
olej i akryl. Maluje dla innych, rzadziej dla siebie. Lubi, gdy jej prace sprawiają innym przyjemność. Swoje obrazy zaprezentowała już w 2000
roku na wystawie w Bychawskim Domu Kultury.
W ten wieczór w „Galerii Młodych” Nadia pokazała nam swoje próby pejzażowe, utrzymane
w ciepłych, jasnych barwach.
Obok prac Nadii, na sztalugach znalazło się
kilka obrazów innej bychawianki – Moniki
Machunik. Monika nie była z nami obecna tego
wieczoru. Patrząc na obrazy Moniki, nikt by się
nie domyślił, że prócz plastycznych zdolności,
posiada także znakomity umysł ścisły. Studiuje
na III roku matematyki o specjalności informatycznej UMCS w Lublinie. W tym roku rozpoczęła także drugi kierunek studiów – informatykę
z fizyką. Z okazji spotkania przygotowała kilka
słów o sobie: malowanie traktuję bardzo ama-
torsko i zajmuję się nim w wolnych chwilach,
których ostatnio zresztą coraz mniej... Jedynie
w wakacje ujawnia się moja artystyczna dusza.
Nie wiem czy komuś spodobają się moje obrazy, nie mam wykształcenia w tym kierunku,
ale jestem bardzo wrażliwa na przyrodę. Maluję
pod wpływem impulsu, więc mogą być one dla
mnie inspiracją. Bardzo przywiązuję się do swoich obrazów, ale czasem uda mi się coś komuś
podarować. Z tego względu nie mogę zaprezentować wszystkich moich prac.
Choć Grzegorz Milanowski uważa, że „najpiękniejsze wiersze to zawsze te nienapisane”,
to ja w twórczości poetyckiej Grzegorza odnalazłam wiele naprawdę ciekawych tekstów. Niektóre
z nich traktują o miłości, wiele o Bogu. Dwa
z nich zaprezentowała tego wieczoru Ilona.
Leszek Asyngier Junior to bychawski poeta,
kompozytor, bard. W „Galerii Młodych” Leszek
sam opowiedział o sobie i swojej twórczości.
Trzy wiersze jego autorstwa zaprezentowała również pani Maria Dębowczyk, między innymi
znany już z naszych łam utwór „Moje miasto”.
Szczególne emocje publiczności wzbudziła także
recytacja dykcyjnego wiersza „Burza na Szczodrej”
w wykonaniu Leszka. Autora fascynuje tworzywo, jakim jest język polski, o czym mogą się przekonać czytelnicy cyklu „Gimnastyka polskiego
języka” w GZB.
Przez cały wieczór dyskretnie wokół nas przemykał się z aparatem fotograficznym Marcin
Rugała. To on zatrzymał na zdjęciach czas i utrwalił główne momenty tego wieczoru. Niestety,
ze zrozumiałych względów sam nie stał się bohaterem żadnej z fotografii. Marcin jest studentem
Wydziału Artystycznego UMSC w Lublinie.
Fotografią zajmuje się od ponad trzech lat.
Swoje prace prezentował w m.in. w Galerii
Bezdomna w Lublinie, Galerii Pomost DDK
S.M. „Czechów”, Bibliotece Głównej KUL,
Wojewódzkim Centrum Kultury w Lublinie
i innych miejscach W „Galerii Młodych” zaprezentował kilka swoich projektów. O swoim fotografowaniu mówi: Rzeczywistość, którą przedstawiam w swoich fotograficznych obrazach jest ciągłym poszukiwaniem „zasady świata”. Motywem
jest tu zawsze brak odpowiedzi. Tak więc moje
prace nie stwierdzają, lecz pytają, poszukują
i odnajdują lub nie.
Kulminacyjnym punktem tegorocznych
Spotkań Regionalnych okazało się zwiedzanie
największej w „Galerii Młodych” wystawy rzeźb
i malarstwa Andrzeja Kułaka z Bychawy. Andrzej
jest Absolwentem Wydziału Artystycznego
UMCS. Pracę dyplomową wykonał w pracowni rzeźby prof. A. Mieleszko w 1996 roku.
Szczególnie bliska jest mu rzeźba i malarstwo.
Ponadto lubi wędkować, wolne chwile poświęca na projektowanie i własnoręczne wytwarzanie
woblerów.
W „Galerii Młodych” w zaledwie jeden wieczór dziesięciu młodych ludzi miało okazję zaprezentowania swojej twórczości i siebie. Wszyscy
zrobili to w różny sposób. To był ich wieczór.
Obecna publiczność, mogła poznać ich lepiej
w dalszej części spotkania, która miała miejsce już w Kawiarni Artystycznej „Złota Lira”.
Czas przy smacznym poczęstunku uprzyjemnił
swoim koncertem zespół Phi Project z Bychawy.
Za obecność wszystkim – młodym twórcom
i gościom – w imieniu organizatorów serdecznie dziękuję!
Monika Głazik
fot. M. Rugała
Leszek
Nadia
Andrzej
Grzegorz
Maria
Tomasz
Grzesio
2007-02-08 23:40:47
dodatek do Głosu Ziemi Bychawskiej nr 1(33)
List z Izraela, którego
autorką jest pani Dorit Zamir,
drukujemy w całości, bez
jakichkolwiek zmian, spełniając
prośbę o podanie jego treści
do wiadomości publicznej.
Bychawa – miasteczko moich
rodziców
Nazywam się Dorot Zamir z domu
Mandelbojm. Mieszkam w Izraelu, w mieście
Kfar-Sara. Urodziłam się w Buenos Aires w 1940
r. Moi rodzice, wychodźcy z Bychawy, przybyli do Argentyny w roku 1927. Od wczesnego
dzieciństwa słyszałam od nich wiele opowieści
o Bychawie. W przeciągu 66-ciu lat Bychawa
tkwiła w mojej wyobraźni, wydawało mi się,
że ja również przechadzam się po miasteczku,
podziwiam piękno przyrody i wdycham świeże,
zdrowe powietrze.
Moja matka Neche urodziła się w Bychawie
w 1904 r., a ojciec Fajwel w 1905. Tak się złożyło, że ich rodziny mieszkały w tym samym
domu, w związku z czym rodzice wyrośli razem
i od początku zawarli przyjacielskie stosunki.
Przyjaźń przekształciła się w miłość, a później
w małżeństwo, które zawarli w Argentynie.
List z Izraela
Dom był dwupiętrowy, znajdował się przy
parku miejskim, naprzeciw rynku. Ciekawą postacią w mojej rodzinie był dziadek (ojciec ojca)
Nechemia Mandelbojm. Dziadek Nechemia cieszył się dużym poważaniem w miasteczku, dzięki
jego szerokiej wiedzy oraz stanowisku głównego
nauczyciela w żydowskiej szkole. Jednym z jego
uczniów był Symcha Erlich, który po wyjeździe
do Izraela pełnił w latach osiemdziesiątych funkcję ministra skarbu w rządzie izraelskim.
W pracy pedagogicznej w szkole pomagał
dziadkowi mój ojciec Fajwel. Ojciec był człowiekiem bardzo twórczym w dziedzinie muzyki, miał
również zdolności literackie. Od niego nauczyłam się kilku piosenek w języku polskim. Ojciec
był bardzo przystojnym mężczyzną i cieszył się
dużym powodzeniem wśród kobiet.
Moja matka Neche pochodziła z prostej kupieckiej rodziny. Była ładną kobietą posiadającą
mądrość życiową i dobre serce. Niestety, nie miała
żadnego wykształcenia, nie potrafiła pisać i czytać. W wieku 20 lat udała się do Lublina, aby pracować jako pomoc domowa u zamożnej rodziny.
Tam przebywała aż do wyjazdu do Argentyny.
W 1925 roku zmarł dziadek Nechemia z powodu ciężkiej gruźlicy, epidemia której panowała
w tamtym okresie. Miał wszystkiego 35 lat.
Sytuacja ekonomiczna obu rodzin stawała się
coraz trudniejsza. Niedługo po śmierci dziadka
Nechemii ojciec mojej matki postanowił wyjechać do Argentyny, aby w nowym mieście próbować zbudować lepsza bazę do życia. Zaczął
tam od pracy jako handlarz w branży skórzanej, robił i sprzedawał walizki, torby. Z czasem
zaczęło mu się dobrze powodzić i namówił resztę rodziny na przyjazd do Argentyny. Dlatego
rodzina mojego ojca opuściła Bychawę i udała się
do Argentyny.
Wszyscy trzymali się razem i nawzajem sobie
pomagali. Sytuacja finansowa zaczęła się poprawiać, ale pamięć o Bychawie pozostała w ich sercach na zawsze. Zarówno oni, jak i inni wychodźcy z Bychawy podtrzymywali ze sobą stałe kontakty. Razem snuli wspomnienia z rodzinnego
miasteczka, razem obchodzili święta rodzinne
i religijne. Silna potrzeba zachowania wspólnej
tożsamości w nowym kraju wpłynęła na utworzenie „Związku Wychodźców z Bychawy”. Taki
związek powstał również w Izraelu. Również tutaj
imigranci z Bychawy pragnęli pielęgnować pamięć
o przeżyciach z młodości, spędzonej w małym
miasteczku w Polsce.
Wiele wiadomości o Bychawie zdobyłam czytając „Księgę pamięci” napisaną przez wychodźców
z Bychawy, którzy rozjechali się po całym świecie
– Izrael, Stany Zjednoczone, Francja itd. Księga
ta, wydana w Izraelu w 1969 r. przedstawia ważny
dokument historyczny. Zawiera ona zarówno osobiste wspomnienia wielu byłych mieszkańców
Bychawy, ich zdjęcia jak i ciekawe materiały dotyczące rozwoju miasta.
W 2006 roku udało mi się zrealizować moje
wieloletnie marzenie – odwiedzić Bychawę.
Wizyta ta dostarczyła mi wielu wzruszeń. Przede
wszystkim poznałam niezwykłego człowieka –
panią Marię Walczak. Pani Maria wykazała wiele
zrozumienia dla moich uczuć i dołożyła starań,
aby pomóc mi odnaleźć miejsce zamieszkania
moich rodziców. Jestem jej głęboko wdzięczna
za serdeczny stosunek i bardzo pragnę, aby nam
się udało kontynuować przyjacielską więź również
na odległość.
Z okazji nadejścia Nowego Roku 2007 składam najlepsze życzenia zdrowia i pomyślności
wszystkim mieszkańcom Bychawy. Moje serce
jest z wami.
Dorit Zamir
Bychawa
Zwyczajowe (dawne) lokalne
nazwy części Bychawy
przypomniał i wskazał Stanisław Sprawka
Mapkę wykonał Marek Kuna
Legenda
1. Skawinek
2. Baranowizna
3. Półćwiartki albo Łamane Ćwierci
4. Księże
5. Małeckiego Doły
6. Pasternik
7. Szpaler
8. Kryski Doły
9. Rogalec
10. Rabinówka
11. Rudnik
12. Walentówka
reg_1-33.indd 4
13. Stawiska
14. Lipnik
15. Podzamcze
16. Dysiów Lasek
17. Grzesiaka Doły – Grzesiakowe Doły
(obecnie Kacze Doły)
18. Głazika Doły - Głazikowe Doły
19. Mała Wola
20. Ogrodziska
21. Polanówka
22. Błonie
23. Niwka
2007-02-08 23:40:48