Untitled - Poezjem
Transkrypt
Untitled - Poezjem
Zbigniew Dmitroca w s p ó ł c z e s n a p o e z j a r o s y j s k a biuro liter ackie w r o c ł a w 2 0 15 3 Wi acz e sł aw Ku pr ija now 7 Kołysanka Śpij we śnie przez twoje serce niezauważalnie przejdzie noc Zabierze ze sobą cienie porannych wątpliwości zwitki dziennych krzywd strzępy wieczornej trwogi Rano znowu w sercu zagości pogoda Możesz znowu wątpić w świat 9 Ig or Pom i er a ncew 31 [– Mamo, mamo] – Mamo, mamo! Złóż mi życzenia. Skończyłam czterdzieści lat! Jestem twoją córką. No, mamusiu, dlaczego milczysz? To ja – Katia, twoja córka. No, mamusiu? Ty płaczesz? Naprawdę! To i dobrze. Milczysz? Czy płaczesz? Przyciśnij rurkę do ust, jeszcze bliżej, oddychaj. Mama milczy. Z wizytą u niej piąty rok jest doktor Alzheimer. 45 Jel ena Fa najł owa 53 [Głosy zostawiły Joannę w ciemnicy] Głosy zostawiły Joannę w ciemnicy Może nie przenikały przez kamienie Albo więźniarka przestała je interesować? Może pękły jej bębenki Po torturach? Może zbzikowała z bólu? Głosy zostawiły Joannę w spokoju. Tylko swój skowyt słyszała tylko rzewny lament Wciąż powtarzała: jestem ropuchą ropuchą ropuchą 62 Dm itr ij Wodi en n ikow 75 [Ale właśnie zmarł jeszcze jeden człowiek] …Oto dlaczego to lato tak stało …w gardle jak kość i jak woda: …pociechą ani szczęściem się nie stało, …dziękczynieniem – tak, zgoda. Ale właśnie zmarł jeszcze jeden człowiek, który mnie kochał. I tak jakby serce krwawiło, lecz wyjdziesz z domu po chleb, a tam – młode długonogie istoty, i co ich obchodzi nasza szczęśliwa miłość? I nagle się domyślasz, że życie jest w ogóle nie o tym. Nie o tym, że ktoś umarł, a ktoś żyje jeszcze, nie o tym, że ktoś umarł, a komuś ubywa, a o tym, że wszystkich zalewa światło niebieskie, i nad nikim się szczególnie nie roztkliwia. – Bo całe nasze życie – jest tylko pogonią za szczęściem, ale szczęścia tak wiele, że unieść go nie zdołamy. Wyjdziesz po chleb – a tu życie minęło ze szczętem: „To lato, Nastiu. Moje serce kraje się w kawały”. Odchodzą mężczyźni i kobiety (dlaczegoś), a ty stoisz na korytarzu i znowu mówisz to zdanie: – W delikatnej zieleni wczesnego poranka letniego dobrze zaczynać życie, dobrze zaczynać umieranie… Matka odchodzi, ojciec się starzeje, pali w drzwiach papierosa, odchodzą dzieci i wiersze na palcach odchodzą pomału… A ty mówisz, stojąc w drzwiach: – To lato, to lato, najdroższa… Moje serce kraje się w kawały. 96 Dem i a n Ku dr i awcew 97 [Kraj stał mi się dziś bliższy] Kraj stał mi się dziś bliższy i straszniejszy jeszcze znów czarna cyrylica jeży się złowieszczo i siwieją osiki od samych korzeni i mleko się pod nosem łysych bysiów pieni tak jak doznana krzywda wzbierająca złością pomiędzy wspaniałością przeszłości a wielkością nadchodzącej przyszłości wrzeciono się kręci i pies świńską szczecinę stroszy zamiast sierści nagródź mnie panie boże bielmem białkiem jaskry napój sfermentowanym do cna mlekiem własnym jesteśmy rozmazani w kadrze wyglądamy jak rumianek z płatkiem oderwanym nie kredką woskową węgielkiem wojskowym językiem do krwi rozdrapanym 116 A n dr i ej Rodionow 119 [my marynarze poległego kurska] my marynarze poległego kurska płynęliśmy pod warstwą słonych dni tamtego dnia kiedy zeszliśmy z kursu ogromny gród na dnie ujrzeliśmy miasto na dnie oceanicznej głębiny złote iglice zapomnianego miasta Fram w tym mieście są gigantyczne świątynie a w samym centrum jest największy chram żeby obejrzeć przybytek nieznanego kultu założyłem akwalung i przedostałem się tam nieznana rasa podobna do rusałek modliła się do Cthulhu i piskliwie wołała fhtagn fhtagn! istoty jeszcze bardziej przerażające niż ta rasa łapały za rybie ogony tamtych bab cthulhuje w tym mieście wybierali R’lyeh rasa R’lyeh rasem musi być ogromny krab od ohydnego widoku zrobiło mi się tak straszno że z przerażenia zjeżył mi się włos a gdy uratowałem się ucieczką od tych paskud widziałem przez iluminator że krab płakał w głos ruszą śruby i opuścimy gród ponury i nie usłyszymy więcej jego dzwonów grzmiących z wież jego złotych iglic budowli wielkich jak góry tak samo jak i nas nikt nie zobaczy też 137 M a r i a Sti epa nowa 141 [Nie czekaj w domu, najdroższa] Nie czekaj w domu, najdroższa, Na mnie ni na amanta. Przedstawiam ci sytuację: Wkoło wojna totalna. Stacjonujemy w ziemiance, Na samiutkim dnie ziemi, Nad nami nawała ognia, Myśmy uszli z płomieni. I ci, co są tu dawno, I ci przybyli świeżo, I słuchają swojego kina, Pokotem w ciemności leżąc, I ziemia między nami płynie Gęsta jak wino. My byliśmy ludźmi – jesteśmy Białkową uchą, Zapachem spermy i łez my, Korzeniami i próchnem, Sam jestem tylko strzępem sukna Nadpalonego wokół, A ten, kto stał z tobą u okna, Składa się z dziur głębokich. Gdy na stole pod wieczór Postawią postne potrawy, Gdy choinkę zaświecą I zaśpiewają ave, Gdy lodową skorupę Kopytem wielbłąd rozłupie – Ni kadzidło, ni złoto, Ni żywica, ni mirra 156 Nie zmogą głodu i chłodu, To znaczy kłamałaś, miła. Nie stój tak, nie stój nad tym krzakiem. Nie ruszaj jego korzeni, Pustej odzieży jestem skrawkiem, Spoczywającym w ziemi. 157 Li nor G or a lik 163 [Gwałtownie wchodzi druga] Gwałtownie wchodzi druga. Widzi pierwszą – nigdzie się już nieśpieszącą, oswojoną z tym gęstym ciepłem. – Bogu dzięki, Natasza! Chodź szybko do mnie, Natasza! Druga się kołysze, mgnienie albo dwa. Ale najpierw prędko przechodzi do tylnej ścianki lewego płuca, robi maleńką dziurkę, wygląda na zewnątrz. Nie, nie, nie ma tam nic dobrego – zimno, deszcz, huk. Tak się tutaj śpieszyła, niczego nie obejrzała. To wszystko takie niespodziewane, rano jeszcze w łódce nabojowej – a teraz już są dorosłe. Tak się wystraszyłam. Jak dobrze, że jesteś tu, Katiu. Nie, nie, już się zagrzałam. Jak dobrze, że jesteś tu, Katiu. To takie niespodziewane, nie pożegnałyśmy się nawet. Myślałam, że cię więcej nie zobaczę. O Boże, głuptasku, czemu płaczesz? Przecież widzisz, że nigdzie nie idę, no co tobie? Jesteśmy w cieple, razem, nic się nam nie przytrafi. Znasz przecież mamę, jasne, że mama nas znajdzie. Przestań, głuptasku, bo inaczej i ja się popłaczę. 176 Ig or Bi eł ow 185 Dywizja radości Byliśmy raną otwartą i uśmiechem złowieszczym, przyjeżdżaliśmy do dom w towarzystwie blond dziewczyn, poznawszy ciebie, stwierdziłem, że od paru już dni w mym sercu kołacze popiół spalonych przeze mnie wsi. Ostatkiem siły wołałem do ciebie – achtung, dziecino. Po czystym rasowo niebie twój cudowny głos płynął, i może w przeczuciu grozy ziemia runęła w mroczne, głębokie jak szyby kopalń, kryształowe noce. Kto wie, w jakim salonie w ogóle została odbita na twoim śniadym ramieniu owa gwiazda dawida, w dzień czy w bezbarwny wieczór, czy też o złotym świcie niemiecką muzyką się stałaś i znikłaś całkowicie? Uchwyć melodię, ażeby w nocnych klubach nietanich fala wybuchu miłości tłukła nami o ściany, by w nocy, żonglując echem oków, systemów, reżimów, Dj Stalingrad podjechał – i całkiem nas rozłożyło. U bram miasta, gdzie dotąd śnieg zaszczany, zapluty, w mundurach od hugo bossa będzie leżał mój pluton, będzie zachód ogromny, a potem ziąb straszliwy, lecz krew rozcieńczy morze i golfstrom się ożywi. Słuchając zachrypłych ryków najlepszych radiowych stacji, porozmawiamy ze sobą – aby się nie zatracić tam, gdzie nie opłakuje wiatr zmiany miejsc na świecie. Gdzie nikomu żelazny krzyż południa nie świeci. 200 L ew Obor i n 209 [Rano koperta znajduje się na jego terytorium] Rano koperta znajduje się na jego terytorium. Idzie po kwadratowych płytach wśród ciemnozielonej trawy, nie przerywając rozmowy telefonicznej. Słychać: „Wiesz, że to będzie banalne i niesmaczne, powiedzieć, że…” Zatrzymuje się, trzymając słuchawkę między ramieniem i uchem. Wyjmuje kopertę ze skrzynki na listy. „…przechodzimy konieczny etap”. I z niej rozwinie się światło. I z niej wykiełkuje odrodzenie. Czas wsysać korzeniami substancje mineralne. Nie przychodzi mu na myśl, co dodać: rozmowa się urywa. Wkłada telefon do kieszeni, powoli rozrywa kopertę. Na dłoń się wysypują kosmyki siwych włosów. 227 A n tologie Poet yck ie 8 Redakcja i opracowanie graficzne serii Artur Burszta Na Okładce Sławomir Mściwoj Gębczyński „Nowe trendy w sztuce przyjdą ze Wschodu” (fragment) Copyright © for the poems and translations is retained by individual authors and the translator 2015 Copyright © for the Polish edition by Zbigniew Dmitroca and Biuro Literackie 2015 Copyright © for the reproduction by Sławomir Mściwoj Gębczyński 2015 Druk PASAŻ Kraków ul. Rydlówka 24, 30-363 Kraków Wydawca Biuro Literackie Przejście Garncarskie 2, 50-107 Wrocław tel. 71 346 01 42, [email protected] www.biuroliterackie.pl isbn Oprawa twarda 978-83-65125-08-8 isbn Oprawa miękka 978-83-65125-09-5 Dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego 279