Numer 10
Transkrypt
Numer 10
Na początku było... SLOWO Krótka historia nakładu Szalom! Witam dosyć symbolicznie, jakby dając do zrozumienia, że chcę z wszystkimi żyć w pokoju. Przecież nadchodzą święta Bożego Narodzenia, Mikołaj też już zapiął pas, czemu więc by sobie nawzajem nie przebaczać i nie zapominać? Są ku temu powody. O tych powodach wiedzą doskonale John Rambo, Darth Vader, Grace z Dogville, czy chociażby Spike Spiegel (dla fanów anime). Chociaż podejrzewam, że z racji nadchodzących świąt, na jakieś dwa tygodnie zapomną o swojej zemście, by później do niej wrócić, jak nakazuje ludzka sprawiedliwość. Jesteśmy gatunkiem inteligentnym, kochaliśmy i czytamy Jana Pawła II, rozumiemy, co to jest moralność, przebaczenie i miłowanie się nawzajem. Jakkolwiek, kiedy tylko przeszkadza nam to w dążeniu do własnego samozadowolenia i przeszkodzenia drugiemu człowiekowi, zapominamy o tym. Chyba dlatego w te święta jednym z moich głównych życzeń (vel. mrzonek) będzie prośba o dojrzałość ludzkich decyzji i większe zdecydowanie w tym, co udają. Uwzględniając w tym samego siebie. Po porządnej analizie mojego własnego powitania dalej zanurzam się w narcyzm pisania kolejnych słów. Znów mamy zimę. Czas, kiedy do klubów chodzi się w kurtkach i ciężkich butach. Silniejszym już nie chce się tak bardzo ‘prać’ słabszych na ulicach, bo jest im za zimno. Ciemność o wiele szybciej ogarnia całą ziemię, przez co szybciej można już rozpoczynać zabawy, które wraz z nadchodzącym karnawałem wybuchną ze zdwojoną siłą. Będziemy cieszyć się naszą wolnością wyboru, późnym wstawaniem i tańcem, by następnego dnia stawić się w stonowanych strojach w szkole, nie poznając siebie nawzajem (jak w „Podziemnym kręgu”) i grzecznie odpowiadając na lekcjach. Później, w domach, dopadnie nas marazm zimowy, nostalgia i melancholia, noc będzie tak samo za krótka jak dzień, a depresja zacznie taranować nasze drzwi. Właśnie na te czynniki zrzucimy całą odpowiedzialność za nasze niepowodzenia osobiste, jak również naukowe. Drodzy Państwo: nie trzeba mieć jaj, żeby się temu przeciwstawić. Wystarczy odrobina chęci, dobry sen i silna wolna wola (przynajmniej tak mawiają psychologowie). To tyle, Numer 7 (10) grudzień 2005 jeżeli chodzi o zasypywanie górą słów małych, czystych duszyczek i egzystencji. Teraz konkrety. Dajemy Wam w tym numerze dość sporo wywiadów, krótkich, acz jak najbardziej obowiązkowych. Niektóre nie doszły do skutku z różnych powodów, za co przepraszamy (a czasami nie przepraszamy, bo nie wszystko stało się z naszej winy). Słów też jakoby mniej, co tłumaczymy zmierzaniem w kierunku maksymalizacji przekazu za pomocą jak najmniejszej ilości słów (był taki kierunek w sztuce, a jak się nazywał, sprawdźcie sami). Choć tłumaczą się podobno tylko winni. To może nawet lepiej, bo wina zawsze jest sporą reklamą (spójrzmy chociażby na „Szatańskie wersety”). Gorąco zapraszamy do podziwu. wciąż pogrążający się Ded W środeczku… • • • • • • • • • • • Konstytucja+Prawo=Konflikt? Rozmowy z Tadeuszami Taki miks informacji Matematyczny szał Burza półmetkowa Nie-tolerancji raj Kertész i film Naczelny bierze lecytynę O zajęciach integracyjnych Sędziowskie afery i sport Belferstraße str.2-3 str.4 str.5-8 str.8 str.9 str.10 str.11 str.12 str.13 str.14 str.16 Bóg się rodzi! Wszystkim uczniom i pracownikom szkoły zespół redakcyjny z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia życzy, co następuje: - wszelakich pozytywnych wartości psychicznych, jakoby i fizycznych na cały rok. Odświętnie zaś, z okazji nadchodzącego karnawału, pamiętnych i pysznych zabaw. Redakcja Szkiełko i oko Przydatność osiemnastki W bieżącym roku szkolnym cały kraj usłyszał o prawach uczniów pełnoletnich. Przedtem większość ustaleń o 'prawach' tych, którzy byli już pełnoprawnymi obywatelami naszego jakże pięknego i demokratycznego kraju decydowało kuratorium oświaty wespół z dyrektorem i nauczycielami, pod dyktando kryteriów przez nich uznawanych za "pełnię praw obywatelskich". Niestety - jak pokazywała praktyka, cudzysłów w tym wyrażeniu był jak najbardziej potrzebny - bo instytucje, w pełni z siebie zadowolone, w większości traktowały osoby już dorosłe jak ich jeszcze niepełnoletnich podopiecznych, podpierając się przy tym stwierdzeniami, że człowiek jest dorosły dopiero wtedy, kiedy sam zarabia na siebie, posiada małżonkę / małżonka, dzieci i osobiście opłacone metry kwadratowe. I tutaj mamy pierwszy problem - wbrew wszelkim pozorom, tradycjom, wierzeniom i kultom, w naszym kraju człowiek staje się dorosły w momencie, kiedy ukończy 18 lat. Kwestia niezależności finansowej jest również ściśle uregulowana przez prawo - rodzina ma obowiązek utrzymywać dziecko do 18 roku życia lub, w przypadku, kiedy kontynuuje ono naukę, do roku bodajże 26. Zresztą, gdyby bliżej się przyjrzeć kwestii zarabiania na siebie - okazałoby się, iż wielu obecnych 30-latków wg kryteriów niektórych osób nie jest osobami dorosłymi choćby dlatego, że pracy jak nie mieli, tak nie mają i mieszkają u rodziców (tzw. "pokolenie maminsynków"). Wróćmy jednak do tematu: tak właściwie, to o co toczy się batalia? O rzeczy w dużej mierze podstawowe, banalne, zdające się być sprawami drugorzędnymi i jak najmniej istotnymi. Jednak w momencie, kiedy te prawa są odebrane przez statut szkoły (co już stwierdziły sądy, jest niezgodne z prawem, gdyż wobec pełnoprawnych obywateli żadna regulacja wewnętrzna nie może kolidować z konstytucją) - zaczyna to przeszkadzać, niczym ugryzienie małego, prawie nieszkodliwego krwiopijcy w jakąkolwiek część ciała. Niby się od tego nie umiera - ale zanim przestanie swędzieć, ofiara może nie potrafić skoncentrować się na niczym, co nie dotyczy bezpośrednio swędzenia i załagodzenia go. A dokładniej, jednymi z praw, które są uczniom odmawiane to: prawo wstępowania w związki małżeńskie, prawo do ochrony danych osobowych, prawo do odpowiadania za siebie (czyli prawo samodzielnego zwalniania się ze szkoły) i wreszcie prawo spożycia legalnych używek poza terenem szkoły (teren szkoły kończy się zazwyczaj po przekroczeniu furtki). Niby dlaczego to przeszkadza? O ile prawo do spożycia używek poza terenem szkoły (i uniemożliwienie obniżania 'zachowania' z tytułu tychże) nie jest kwestią najważniejszą, o tyle prawo do odpowiadania za siebie, wstępowania w związki małżeńskie i prawo do ochrony danych osobowych, a raczej ich brak, nierzadko może być problemem. Dlaczego? A dlaczego prawo do poślubienia osoby, którą się kocha w wypadku, gdy zdarzy się dziewczynie zajść w ciążę? Szczególnie w państwie, gdzie takie sytuacje traktowane są nad wyraz mało pochlebnie? Podobno dlatego, że "jeśli ktoś chce być taki dorosły, to niech idzie do wieczorówki". I oto stajemy przed wyborem urodzić dziecko przed ślubem, narażając siebie i rodzinę na durne przytyki ze strony 'bogobojnych' sąsiadów, czy może trafić do szkoły, po której jednak zdecydowanie trudniej jest zdać maturę na taką ilość punktów, aby umożliwić sobie studiowanie? Dość trudny wybór, nieprawdaż? Wygląda na to, że według niektórych władz chęć decydowania o sobie jest czymś, co powinno być albo uniemożliwiane, albo piętnowane. Smutne. Dalej - kwestia ochrony danych osobowych jest ważna przede wszystkim dla uczniów, którzy mają inny pogląd na swoją ścieżkę edukacyjną niż rodzice - Zosia za wszelką cenę zamierza zostać chemiczką, zaś ojciec, zapalony historyk bezustannie 'sugeruje' córce, że powinna iść inną drogą. W naszej szkole, wbrew pozorom, również dochodzi do takich sytuacji. I nierzadko zdarza się też, że osoba 'wepchnięta' na dany profil przez rodziców, jest również dalej 'popychana' ku jedynej słusznej drodze edukacji przez wychowawcę, a czasem nawet dochodzi do zawiązania swoistej koalicji przeciwko zainteresowaniom ucznia. Podczas rozmowy, rzecz jasna, rodzice by stwierdzili, że oni absolutnie nie bronią mu edukować się w innych przedmiotach - ale "zależałoby" im na tym, aby się jeszcze pouczył ... (tutaj proszę wstawić przedmiot, którego się nie lubi/ nie lubiło, a do którego usiłowali przekonać rodzice). Odpowiadanie za samego siebie - z tym się wiąże samodzielne zwalnianie się ucznia z lekcji, to, że uczeń po wyjściu ze szkoły (nawet między zajęciami szkolnymi czy też na przerwie!) jest sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. I to jest punkt, z którym wiele osób się nie zgodzi i stwierdzi, że to doprowadzi do katastrofy. Że uczniowie, spuszczeni ze smyczy, nagle zaczną uciekać ile wlezie, pisząc sobie usprawiedliwienia, iż nagle się okaże, że wszyscy są przewlekle chorzy, mają liczne problemy rodzinne, egzaminy pozaszkolne i konieczne wyjazdy. Że wielu z uczniów jeszcze nie dojrzało do tego, aby tak za siebie odpowiadać. To faktycznie może być problemem, ale jest to problemem nie tylko uczniów, ale i również osób o wiele od nich starszych. Dlaczego? To już jest kwestią naszej świadomości, która została wręcz brutalnie zgwałcona przez naszą historię. Kwestia tego, że komunizm, okupacja hitlerowska i zabory sprawiły, że podświadomie mamy po części wrodzone posłuszeństwo osobom, które stoją niejako wyżej w jakiejkolwiek drabinie hierarchicznej niż my, że mamy skłonności do powtarzania "dura lex, sed lex" i przekonania o tym, że wychowywać trzeba zawsze żelazną ręką, żądać posłuszeństwa i przekonywać tych, którzy są 'niżej', że my mamy rację i to nasze poglądy oni powinni posiadać. Jednak - co również bardzo dokładnie pokazały wydarzenia historyczne, mamy wrodzony zalążek buntu przeciwko temu, czego nie uważamy za słuszne, mamy wrodzoną chęć dochodzenia własnych praw. O ile, rzecz jasna, o nich wiemy. Bo problemem jest również to, że nie rozumiemy do końca swoich i cudzych praw, pozostając w kokonie przeróżnych wzorców moralności i zastanych reguł świata. Nasz kraj - co tu dużo mówić, ma nadal bardzo silne podstawy seksizmu, ksenofobii i przekonania, że istnienie naszego państwa, okupione zresztą niemałymi stratami, jest nieustanną walką pt "Polska kontra reszta świata". Przy czym, niestety, tendencje w dziedzinie powtarzania prawd, które były wg władców i filozofów starożytnych jak najbardziej -2- Szkiełko i oko aktualne, lecz się zdążyły zdezaktualizować i twierdzenie tego, że ludzie będący od nas 'wyżej' zawsze mają rację częściej się przejawia i jest bardziej pochwalane niż ten bunt, który w czasach walk był wartością jak najbardziej chwalebną, ale w momencie 'przejścia do cywila' stał się czymś gówniarskim i zarezerwowanym dla osób, które przechodzą burzę hormonów tudzież są 'nieprzystosowane'. Szkoła podobno powinna edukować we wszystkich dziedzinach życia - toteż powinna zmienić tryb edukacji. Obok bezlitośnie wbijanych do głowy regułek, miłości do Mickiewicza i stwierdzenia, że "Słowacki wielkim poetą był" powinno się nas edukować nie jako materiał na pracowników czy pracodawców, ale i również - materiał na ludzi, na obywateli wolnego, demokratycznego kraju. Brzmi patetycznie? Niestety, w momencie, kiedy się okazuje, że byli solidarnościowcy wyznają zasadę "są równi i równiejsi", zaś większość społeczeństwa przychyla się do tego - należy czasem uderzyć w taki ton. Wychowanie bowiem nie polega tylko na tym, aby wbić do głowy reguły savoir-vivre'u, miłości do ojczyzny i posłuszeństwa. Należy nauczyć wolności i odpowiedzialności za własne czyny - nie zaś pokazywać, że ktoś tam, hen, wyżej ma rację zaś Ty, maluczki, masz go słuchać. Bo tym sposobem, możemy w końcu oduczyć się schematów myślowych i zrozumieć, na czym, tak właściwie, polega fenomen pełnoletniości i wagi podejmowanych decyzji, nie zaś na cofaniu się i uczeniu, że nad nami zawsze stoi ktoś, kto wie lepiej i pomoże nam podjąć słuszną decyzję. Nie tędy droga. Kwestię używek pozostawię zaś bez zbędnych komentarzy - oprócz tego, że teren szkoły kończy się już za jej furtką. aQrat Od teorii do praktyki: spojrzenie drugie. Pomijając wszelkie teoretyczne rozważania i nie rozczulając się zbytnio nad sprawą Bartka Gryndzi z XXI LO w Łodzi, postanowiliśmy sprawdzić, jak cała sprawa pełnoletnich uczniów odbierana jest w naszym LO. W tym celu udaliśmy się na rozmowę do dyrekcji, a konkretniej do pani wicedyrektor Elżbiety WielochKostrzewy. Red.: Załóżmy sytuację, że przychodzi do pani pełnoletni uczeń i prosi o nie ujawnianie jego ocen rodzicom na najbliższej wywiadówce, powołując się na ustawę o ochronie danych osobowych. Jak pani reaguje? Jakie stanowisko wobec takich uczniów zajmuje nasza szkoła? E.W-K.: Rodzice posyłając swoje niepełnoletnie dzieci do szkoły, zawierają z nami, jej pracownikami, interpersonalną umowę o tym, że będziemy ich dzieci nie tylko uczyć, ale również wychowywać i opiekować się nimi. Mamy obowiązek sprawować opiekę nad uczniami przez cały okres trwania ich edukacji w naszej szkole. Tak samo, jak rodzice mają prawo i obowiązek interesowania się poczynaniami swoich dzieci. W momencie, kiedy przestajemy informować rodziców o nieobecnościach, czy też ocenach ucznia, nie stosujemy się do umowy zawartej z rodzicami, kiedy to zdecydowali się (konsultując to ze swoimi dziećmi) posłać swoich potomków do naszej szkoły, przez co stajemy się mało wiarygodni. Red.: Podobnie jak w wypadku oddawania dorosłej osoby pod opiekę np. pielęgniarki – oczekujemy, że będzie ona przy tej osobie cały czas, nawet mimo jej sprzeciwów. E.W-K.: Będąc uczniem liceum, przebywając na zajęciach, wycieczce, imprezach szkolnych, pozostajesz pod opieką nauczycieli. Oni odpowiadają za twoje bezpieczeństwo, niezależnie od tego, czy jesteś już pełnoletni czy jeszcze nie. Red.: Z porozumienia zawartego między ministerstwem zdrowia i ministerstwem oświaty w 1994 roku wynika, że szkoła ma prawo wymagać zaświadczenia lekarskiego tylko wtedy, gdy nie pojawię się na którymś z egzaminów zewnętrznych. W takim razie dlaczego nie zezwala się na samodzielne usprawiedliwianie pełnoletnich uczniów, którzy mają już pełną odpowiedzialność karną? E.W-K.: Przed 1994 rokiem uczeń miał obowiązek każdą swą chorobę i nieobecność usprawiedliwiać za pomocą przeróżnych zaświadczeń, również lekarskich. Ministerstwo zrobiło ustępstwo, jednak nie oznacza to, że możemy na podstawie własnego twierdzenia, że źle się czujemy, wypisywać sobie usprawiedliwienia. Bycie uczniem przedłuża możliwość usprawiedliwiania przez rodziców nieobecności w szkole. Studenci wyższych uczelni, mimo iż w świetle prawa są dorośli, nie mają takiej możliwości usprawiedliwiania swoich nieobecności. Potrzebne im są wtedy zaświadczenia lekarskie, sądu, policji itd. Red.: Mimo wszystko Bartek Gryndzia wygrał sprawę w sądzie i jego usprawiedliwienia muszą być obecnie uznawane przez dyrektora XXI LO w Łodzi. E.W-K.: Moim zdaniem wykorzystał tutaj pewną lukę w prawie. We Wrocławiu pewien student wygrał sprawę o alimenty, które ma dostawać od rodziców, z racji braku środków do życia. Z jednej strony Bartek wygrywa na podstawie swoich praw jako człowieka pełnoletniego i samodzielnego, a z drugiej inny młody człowiek wygrywa sprawę, w której podkreśla, że nie jest jeszcze zdolny do samodzielnego życia. Możemy wywnioskować, że w takich wypadkach wynik sporu może być tylko kwestią interpretacji prawa przez sędziego. Dopóki prawo w sposób jednoznaczny nie rozstrzyga pewnych kwestii, dopóty wynik sprawy będzie zależał od subiektywnej interpretacji prawa przez sędziego. Poza tym sprawa Bartka nie została jeszcze zamknięta – istnieją jeszcze przecież sądy wyższej instancji, apelacje… Red.: Czy do naszej szkoły mogą uczęszczać uczniowie będący w związkach małżeńskich? To samo pytanie dotyczy uczennic w ciąży E.W-K.: Osobiście nie pamiętam sytuacji, żeby jakieś małżeństwo chodziło do naszej szkoły. Co do dziewczyn w ciąży – mieliśmy kilka takich przypadków i za każdym razem szkoła w takiej sytuacji nie przeszkadzała uczennicom w ukończeniu liceum i zdaniu egzaminów. Red.: Ostatnie pytanie: jakie są opinie innych nauczycieli na temat spraw pełnoletnich maturzystów? E.W-K.: Kiedy rozmawiałam na ten temat z nauczycielami, spotkałam się z podobną opinią jak moja. Red.: Dziękuję bardzo za rozmowę. Rozmawiał: Ded -3- Takie Tam Tadeusze 2005 czyli konkurs opowiedziany w prologu i 4 aktach Telewizja Polska zrezygnowała w tym roku z emitowania ceremonii rozdania Oscarów (w końcu niewielu ludzi wstaje w nocy z niedzieli na poniedziałek, aby siedzieć przed telewizorem od 2 w nocy do 6 rano), ale poradziliśmy sobie z tym faktem. W ramach wszelakich plebiscytów będących substytutami Oscarów, nagród Emmy, Złotych Palm i równie złotych Globów, zalewających wszelkie media (od Superjedynek po Telekamery) nasza szkoła zorganizowała sobie własne nagrody – Tadeusze. Chwytna nazwa i dobrany moment rozdania statuetek zapewniły należytą pompę temu konkursowi. Relacji z rozdania nagród nie zamieszczamy z bardzo prostych powodów – wszyscy uczniowie na niej byli (a przynajmniej powinni być). Dla przypomnienia – miało to miejsce pod koniec dnia patrona, 13 października. Nasi redaktorzy zadali kilka pytań pomysłodawcom, organizatorom oraz zwycięzcom (niestety, nie wszystkim) przedsięwzięcia. Ded Akt I - Pomysł i organizacja Godzina 14:12:58:04, drzwi klasy nr 18, w oczach niepewność i lęk. Ręka cały czas leży na metalowej lufie w spodniach. Dłonie oblewają się potem, przed oczami przelatują nam niezapomniane chwile, palce dotykają coraz gorętszej broni w kieszeni. Ostatnie zdanie przed wejściem: ,,Nie daj się sprowokować! Z takimi trzeba twardo, raz popuścisz i już nie dasz rady!” Jesteśmy w środku. Z kieszeni powoli wyjmuję dyktafon, kładę go na stole i przesuwam w kierunki profesor Z. ,,Wywiad” - i wszystko jasne. Włączam taśmę, pada pierwsze pytanie. Nie jest łatwo. Idzie nam powoli, jednak skutecznie. Próbujemy wydusić każde słówko, każdą literkę, nawet poranną pastę do zębów. Schemat wygląda następująco: pytanie – odpowiedź, proszę – dziękuję. Wszystko toczy się wokół ceremonii rozdania nagród ,,Tadeusze 2005”. Chcemy dowiedzieć się wszystkiego. Kiedy? Jak? O której? Po co? A to wszyscy dla Was Nasi Kochani Milusińscy: żeby przekazać Wam jak najwięcej, żeby was uświadomić, żebyście nie byli już takimi małymi gapciami i wiedzieli wszyściutko. Tak to dla Was najdrożsi, to wszystko dla Was. Kończymy z tą etykietą! Sprawa wygląda następująco. Punkt: 1.) Edycja konkursu – nr I 2.) Organizatorki, inicjatorki, inspiratorki – prof. Anna Mazur, prof. Agnieszka Bryś, prof. Renata Zadworna (tajemnicza prof. Z. z początku drugiego akapitu) 3.) Kategorie: - super belfer - super debiut - złotousty nauczyciel - super wychowawca - super klasa - super uczeń 4.) Pomysł na kształt statuetek zrodził się na początku roku. Każda nagroda wykonana została ręcznie przez enigmatyczną artystkę pochodzącą z naszego kochanego powiatu. Wygląd figurki przypomina osobę Tadeusza Kościuszki i stąd też nazwa całej uroczystości -,,Tadeusze 2005”. Właśnie w ten sposób można streścić nasz krótki, lecz rzeczowy quasi-wywiad. W tych kilku punktach zawarliśmy całość niesamowitej, wciągając, tętniącej swoim własnym życiem rozmowy z surową prof. Renatą Zadworną. Sz.K.;I.R. Akt II - Kumpel Redakcja: Czy spodziewałeś się takiego wyró żnienia? Mikołaj Krekora: Oczywiście, że nie... R. Czy uważasz, że ta wygrana do czegoś Cię zobowiązuje? M.K. Nie. R. Zgadzasz się z werdyktem? M.K. Nie wiem. R. Zawdzięczasz ten sukces koleżankom-fankom, czy kolegom-sportowcom? M.K. Kolegom-fanom... R. Jak myślisz, jakie cechy twojej osobowości zadecydowały o tej wygranej? M.K. Nie wiem. R. Masz jakieś preferencje muzyczne, filmowe...? M.K. A co to są preferencje? R. Noooooo... upodobania... M.K. Aha, nie mam. R. Czytasz coś? M.K. „Poradnik domowy” i „Naj”... R. No cóż... A co robisz w wolnych chwilach? M.K. Oglądam kanały sportowe. R. Kto z nauczycieli jest dla ciebie autorytetem? M.K. Nikt. R. Twoi idole sportowi... -4- Takie Tam Ogłoszenia… M.K. Muhammad Ali, Michael Jordan i Bartek Cielas. R. Twoje zainteresowania... M.K. Sport i Pokemony... szczególnie lubię Bulbasaura... R. Chcesz kogoś pozdrowić? M.K. Tak. Rodziców, brata, klasy: Ia, Ib, Ic, Id, Ie, If, Ig, Ih, IIa, IIb, IIc, IId, IIe, IIf, IIg, IIh, IIIa, IIIb, IIIc, IIId, IIIe, IIIf, IIIg, IIIh i cały obóz z Sierakowa. Być może te zwięzłe odpowiedzi są dowodem niezwykłej wręcz skromności Mikołaja lub też ciężkiej traumy przeżytej w dzieciństwie... bądź nadal przeżywanej... Mimo wszystko wierzymy, że chciał być z nami szczery...do bólu. Być może świadczy to jednak o niższości intelektualnej płci męskiej... Kto wie... Daleko nam do poglądów feministycznych. A.W;P.Ś. Akt III - Debiut Pragniemy zaprezentować Wam wywiad z panem prof. Tomaszem Golańskim, nauczycielem W-F i zdobywcą nagrody Tadeusza w kategorii Super-Debiut. Pomimo, że nasz rozmówca jest bardzo zabiegany i trudno go złapać, udało nam się zadać mu kilka pytań. SŁOWO: Jak Pan myśli, co sprawiło, że zyskał Pan uznanie społeczności uczniowskiej i zdobył nagrodę Tadeusza? Prof. TOMASZ GOLAŃSKI: Nie mam zielonego pojęcia. Uważam, że należy po prostu być sobą i robić to, co się umie jak najlepiej. Odbierając nagrodę Tadeusza byłem zaskoczony, ale także zadowolony, że moja praca podoba się uczniom. S: Przenieśmy się na chwilę do przeszłości. Jak wspomina Pan czas szkoły średniej? T.G: Patrząc z perspektywy czasu, myślę, że były to najlepsze lata. Jednak tamte czasy zdecydowanie różniły się od dzisiejszych. Obecnie uczniowie mają większe możliwości zarówno w szkole jak i pozą nią. Dawniej nie mieliśmy tylu różnych form spędzania wolnego czasu. S: Czy był Pan dobrym uczniem? Jakie przedmioty lubił Pan najbardziej? T.G: Chodziłem do Technikum Mechanicznego. Z nauką nie miałem żadnych problemów. Moim ulubionym przedmiotem była fizyka (a uczył jej pan prof. Muzyka) S: Dlaczego akurat związał Pan swoją przyszłość ze sportem? T.G: Zawsze nim się interesowałem. Przez 6 lat grałem w piłkę ręczną. O moim zawodzie trochę zadecydował przypadek. Po maturze wylądowałem najpierw w studium wychowania fizycznego. Nie ukrywam, że trafiłem tam ratując się przed wojskiem☺. Służba trwała wtedy jeszcze 2 lata, a bieganie z karabinem na pewno nie było moim marzeniem☺ Kolejnym krokiem była AWF w Poznaniu i tak już zostało. S: Wiele osób pyta nas, czy wiemy coś o czekających nas w przyszłości wydarzeniach sportowych. Może wie Pan, czy przewidziane są jakieś imprezy np. w ferie zimowe? T.G: Cały czas próbujemy zorganizować turniej unihokeja, jednak nie obiecuję, że dojdzie on do skutku. Mogę za to zapewnić, że cały czas będą organizowane rozgrywki w piłkę siatkową i koszykówkę. Sz.K.;I.R. Akt III (a zarazem epilog) – Główna wygrana Redakcja: Przyjął pan nominację i… Prof. Dariusz Gajewski: Byłem bardzo zaskoczony. Oczywiście – mile zaskoczony. Wśród nominowanych kolegów i koleżanek znaleźli się doprawdy wymagający rywale. R.: Sukces? D.G.: To dla mnie radosne zobowiązanie. Chciałoby się utrzymać tak sympatyczną opinię na swój temat, szczególnie wśród osób, które okazały mi tak wiele zaufania i sympatii. R.: Czy uważa się pan za superbelfra? D.G.: Nie, stanowczo nie. Wielu kolegów i koleżanek jest bardziej super. Przekonamy się o tym już za rok. Taką oto złotą myślą kończymy tegoroczne podsumowanie Tadeuszów. Pozostaje nam już tylko czyhać na kolejne statuetki… Ogłoszenia… Wydarzenia różne, nadchodzące i podróżne, w tym numerze zagościły może w trochę mniejszej ilości, za to na pewno w sporej obszerności. Grudzień zapowiada się całkiem ciekawie dla spragnionych kultury. Chciałabym Was zaprosić na 3 wydarzenia. Myślę, że każdy wybierze coś dla siebie. Zacznijmy od mocniejszego uderzenia – koncert Huntera w Pajęcznie (sala sportowa przy liceum im. Sienkiewicza, 09.12, cena biletu: 18 zł). Grupy „długowłosych” nie trzeba specjalnie namawiać na wyjazd. Niezdecydowanym przypomnę, że Hunter jest laureatem Złotego Bączka, a to najlepiej świadczy o sile ich przekazu na żywo. Drugim wydarzeniem jest wystawa fotografii pt. „Nie zadepczcie połonin”. Swoje prace z Bieszczad(ów) zaprezentują: Piotr Chudy, Przemek Chmielewski, Robert Pawłowski, Arek Szymanek i Krzysztof Gagatek. Wystawa rozpoczyna się 17.12 -5- Ogłoszenia duszpasterskie o godzinie 18 w kinie Syrena (wstęp wolny). Głównym organizatorem jest Wieluński Dom Kultury. „Niespodzianką” dla gości będzie występ Starego Dobrego Małżeństwa. Nie jest to muzyka popularna, Krzysztof Myszkowski nie idzie na łatwiznę w doborze tekstów (wiersze Stachury, Ziemianina). Jednak uwierzcie, że może ona przenosić do krainy łagodności. Na 20.12 grupa Teka zaplanowała swój spektakl. Będziemy mogli zobaczyć w ich interpretacji „Opowieść wigilijną” Dickensa. Mam nadzieję, że docenicie starania aktorów oraz pani profesor Mazur, zapełniając aulę. Na koniec z radością przypominam, że adwent nie jest już okresem postu… więc bawcie się dobrze. K.W. Paplanie popłaca… W dniach 9-12 XI 2005 r po raz 30-ty na zamku w Golubiu-Dobrzyniu odbył się finał Międzynarodowego Konkursu Krasomówczego Młodzieży Szkół Ponadgimnazjalnych. Nasze województwo reprezentowali Marcin Cieśla (3f ) oraz Justyna Dłubek (2 c). Przygotowywani byli przez pana Packiego i trzeba przyznać, że wypadli świetnie. Marcin opowiadający o znanym „bieszczadzkim zakapiorze” Władku Nadopcie, zajął 9 miejsce. Justyna Dłubek opowiadając o nalotach na Wieluń 1 IX 1939 r. wywalczyła sobie 1 miejsce i tytuł laureata. Przeprowadziliśmy krótką rozmowę z Justyną. - Jakie to uczucie być najlepszym z najlepszych? - Trudno powiedzieć. Dotarło to do mnie po około tygodniu. Kiedy ogłaszali wyniki płakałam. Ręce ci drżą i nogi robią się jak z waty. Ale tego nie da się opisać. Czujesz, że było warto. - Czy trudno było wygrać? - Bardzo trudno. Występowało około 30 osób, które trzeba było przegadać... - Więc może powiesz nam coś na temat atmosfery która panowała wśród uczestników? - Było bardzo miło, nie czuło się rywalizacji. Czujesz się jak na jakiejś wycieczce. No i w zamku można było wyczuć ducha poprzedniej właścicielki i zmarłego kustosza. - Czy spotkałaś tam jakieś ciekawe osoby? - „Gwoździem programu” był przewodniczący Jury, pan prof. Sawrycki. - Dziękuję za rozmowę. Tegoroczne sukcesy naszych krasomówców nie są jedynymi w historii konkursów krasomówczych. W eliminacjach wojewódzkich podopieczni prof. Pawła Packiego startują od kilkunastu lat, często kwalifikując się do finałów w Golubiu-Dobrzyniu. Do tej pory finalistami zostało kilkunastu uczniów (niektórzy 2-krotnie), a wielu z nich zajmowała miejsca w pierwszej dziesiątce : - Ewa Dyja (1989) - Bartłomiej Kamiński (1998 - laureat, II miejsce; 1999) - Natalia Krachmaluk (2000 - wyróżnienie) - Szymon Pawelec (2003) - Marcin Cieśla (2005) - Justyna Dłubek (2005 - laureatka, I miejsce) Ponadto uczestnikami finału byli: - Justyna Kopytowska (1992, 1993) - Wioletta Wlazłowska (1995) - Agnieszka Paśnik (1998) - Małgorzata Białek (2000 i 2001) - Michał Kokociński (2001) - Igor Kuranda (2004) M.M. Absolwent pożądany. 29 Listopada 2005 r. odwiedził nas kolejny gość, w ramach cyklu spotkań ze znanymi absolwentami naszego liceum. Prof. Krzysztof Szaflik zainteresował przede wszystkim uczniów myślących o karierze, w której przysięgę Hipokratesa powinno się znać lepiej, niż własną kieszeń. Podczas spotkania można było najlepiej zauważyć pewne zachowania… Podczas gdy pan profesor wspominał o swoich latach jako licealisty, aula pozostawała wypełniona. Po przejściu do naukowej części wykładu w dziedzinie, w której prof. Szaflik jest ekspertem (czyli ginekologii i położnictwa), pozostali już tylko uczniowie z profili biologiczno-chemicznych. Wniosek: większość uczniów bardziej ciekawa jest plotek, co nasi nauczyciele robili w przeszłości, niż tego, w jaki sposób w dzisiejszych czasach leczy się płody dziecięce. Młode matki zapowiadają się na stałe czytelniczki „Życia na gorąco”. Ded Krótka wyprawa po świadomość konsumencką. Dnia 23 listopada wybrałam się wraz z panią prof. Jureńczyk na konferencje Internetowego Magazynu Młodego Konsumenta YOMAG.NET. Na miejscu, wysiadając z samolotu należało niemalże natychmiast wykazać się operatywnością i komunikatywnością, aby dotrzeć na miejsce spotkania z moimi niemieckimi gospodarzami. Podczas gdy w innych krajach moglibyście spotkać się z ignorancją wobec panującej mody, to w Berlinie pierwszy napotkany na Twojej drodze młody człowiek może Ci pomóc, w mniejszym lub większym stopniu znając j. angielski. Po godzinnym spóźnieniu, wyszukując drogę wśród wielu U-Bahn’ów, bądź też S-Bahn’ów spotkałam się z Niemką, z którą miałam spędzić parę najbliższych dni. Przechodząc do rzeczy, które należały do naszego celu, czyli uczestnictwa w konferencji, rozpoczęła się ona o godzinie porannej w niemieckiej szkole WilmaRudolph-Oberschule. W spotkaniu tym wzięły udział 4 kraje: Niemcy, Hiszpania, Norwegia i Polska (której byliśmy jedynymi przedstawicielami, goszczącymi tam jedynie gościnnie, jako że szkoła w programie „Comenius” nie uczestniczy). Początek konferencji objęła krótka mowa Czecha Petra Jakubicka, -6- Ogłoszenia duszpasterskie pracującego nad wyglądem oraz działaniem strony www.yomag.net, do której obejrzenia gorąco zachęcam. Szczególnie zainteresowało mnie w tym portalu to, iż można tam znaleźć angielsko, bądź też niemieckojęzycznych penfriend’ów, czego wcześniej nie zauważyłam. Następnie grupa nauczycieli i uczniów rozdzieliła się i rozpoczęła się nasza właściwa praca. Pierwszą rzeczą, o którą zostaliśmy poproszeni przez naszą niejako przewodniczkę, tamtejszą nauczycielkę bussinesowego j. angielskiego, było sprawdzenie metek, napisów, z jakiego kraju są ubrania, które mamy na sobie. Jeśli jesteś ciekawy, drogi czytelniku, jakie napisy przeważały, spójrz na swoje metki, zapewne również przeważał będzie napis „Made in China”. Zaczęliśmy więc działać nad materiałem zawierającym wskazówki o zalewaniu rynków europejskich przez tanie produkty, bądź te drogie, produkowane jednak za grosze. Sami rozpoczęliśmy wyszukiwać w internecie informacje na ten temat i okazało się, że nasza świadomość, jako młodzieży, która rocznie na własne potrzeby wydaje 5000000000 euro, jest bardzo niska. Chcieliśmy sprawdzić czy naprawdę nie wiemy o tym, że tak tanio płacimy, dlatego, że robotnicy w Chinach pracują po 15 i więcej godzin, a robotnikiem są również dziecidużo młodsze od nas, czy też jest to dla nas obojętne. W tym celu na najbardziej znanych handlowych ulicach Berlina przeprowadziliśmy rozpoznanie. Zadając szereg dramatycznych pytań o poglądy dotyczące pracy dzieci, okazało się, ze w większości przypadków niska cena ważniejsza jest od naszego człowieczeństwa. Wynikami naszej pracy podzieliliśmy się dnia drugiego. Zasmuceni i niejako z poczuciem winy poszukiwaliśmy metod, które pozwoliłyby na uświadomienie ludzi o tym nieludzkim procederze w naszych sklepach, jak również o metodach, które wykluczyłyby z naszych sklepów produkty, robione przez dzieci oraz przez przepracowanych, biednych ludzi. Efektem naszej pracy stał się artykuł, który w najbliższym czasie przeczytać będzie można na stronie www.yomag.net pod nazwą „Asian products: blessing or a curse?”. Muszę przyznać, że wyjazd ten powiększył moją wiedzę merytoryczna na ten temat, jak również pozwolił mi na rozwinięcie komunikatywnego użycia j. angielskiego. Zauważyłam również, że podczas długotrwałego użycia obcego języka przestaje liczyć się to, że nie znasz jakiegoś detalu- ważne jest, że wszystkie Twoje myśli sprowadzają się nie do tłumaczenia, lecz do rozwijania ich w danym języku. Polecam wyszukiwanie penfriend’ów, obcowanie z ludźmi z całego świata oraz zainteresowanie się programem Sokrates Commenius „Tradycja i technologia” koordynowanym przez prof. TelukKwapisz, prof. Jureńczyk oraz prof. Podymę. Najgoręcej, gdyż z niejaką dumą współtwórcy polecam artykuł, jak również sprawdzenie metek na Twoim ubraniu. Czy napis „Made in Asia” nadal nic Ci nie będzie mówił? Hadeska Demokracji się zachciało! W szkole szykuje się kolejna akcja mająca za zadanie włączenie uczniów w życie szkoły. Dyrekcja się temu nie sprzeciwia, a sprawa wygląda następująco: W I LO ma powstać parlament. I to na dodatek całkowicie poważny parlament, ze sporymi kompetencjami. Wizję tej instytucji przybliżała nam pani prof. Renata Zadworna. W parlamencie mielibyśmy możliwość przegłosowywania projektów i pomysłów na temat szkoły (na przykład w sprawie charakteru zawodów sportowych, czy też szczęśliwego numerka). Członkowie parlamentu mieliby raz na dwa miesiące gromadzić się na auli i przedstawiać swoje projekty, podlegające później głosowaniu. Oczywiście, po takich głosowaniach wyznaczone ku temu osoby (łącznicy) przedstawialiby pomysły dyrekcji i dopiero po jej decyzji mielibyśmy pewność, czy dany projekt wchodziłby w życie. Parlament byłby jednym słowem organem oddolnej inicjatywy, jak również pełniłby rolę stróża. Posiadałby kompetencje do zmiany przewodniczącego samorządu szkolnego (w razie nie wywiązywania się z obowiązków), przez co mógłby również nadzorować pracę samorządu. W skład parlamentu wchodziłyby wszystkie trójki klasowe oraz nauczyciele. Wybieraliby spośród siebie marszałka, dwóch wicemarszałków, oraz członków trzech komisji: 1. Komisji Prawa i Demokracji (ta zajmowałaby się sprawami organizacyjnymi, uchwałami, tematami spotkań itp.) 2. Komisji Promocji Zdrowia (miałaby dopilnować urządzeniu zawodów sportowych, akcji ekologicznych itp.) 3. Komisji Rozrywki. (odpowiedzialnej za organizację szkolnych świąt, pomocą w wydawaniu gazetki oraz prowadzeniem kroniki parlamentu). Na razie pomysł powstania parlamentu znajduje się w bardzo początkowej fazie, jednak pani prof. Zadworna zakłada, że w najlepszym przypadku możliwe jest zorganizowanie pierwszych obrad już w styczniu 2006. Pomysł utworzenia takiej instytucji w liceum ogólnokształcącym zdał już egzamin w kilku -7- Ogłoszenia… Liczby w słowach szkołach, dając uczniom pole do wygłaszania swoich pomysłów i problemów, a co za tym idzie, podejmowania działań, by je naprawiać. Czy sami będziemy chętni do podobnych sposobów identyfikowania się ze szkołą – okaże się już niedługo Ded O laur(eatkach) Topoli Poezja w „Słowie” ma swoje miejsce, a po rozwiązaniu XII edycji regionalnego konkursu poetyckiego „O laur Topoli” okazuje się, że nasza twórczość ma też miejsca na podium nagrodzonych! Chwalimy się więc: I miejscem dla Kasi Sułkowskiej, II dla Weroniki Sobieraj (o której pisała Calineczka, w listopadowym numerze) i dwoma wyróżnieniami: wierszy Justyny Dłubek oraz Ady Gałki. Wydarzenie to nie lada: Klub Literacki Topola, organizujący konkurs, istnieje od 1987 roku, nazywany jest zduńskowolskimi desantem poetyckim, bo jego członkowie zdobywają największą liczbę nagród na konkursach ogólnopolskich. Jedna z najmłodszych członkiń Związku Literatów Polskich, Katarzyna Godlewska, której wiersze wydawane są w tomikach, odkąd skończyła 15 lat, zaczynała właśnie od Topoli. Tym samym, jeśli mogę mówić w imieniu wszystkich zwyciężczyń- dumne jesteśmy! W imieniu własnym zaś, zachęcam do dzielenia się twórczymi próbami wszystkich szkolnych poetów, którzy wciąż chowają wiersze do szuflad. Nie po to poezja, także ta młoda, żeby milczała, a „słowo ezoteryczne” niech będzie efektem działań nie aż tak bardzo tajemniczych autorów. Tak Wam, jak sobie, życzę samych pięknych wierszy, a obok- jak zwykleporcja naszej twórczości. Ka. A teraz coś z zupełnie innej beczki Na modłę i oddanie hołdu ‘Teleexpressowi’ kończymy dawkę informacji czymś nietuzinkowym. Absolwenci – ‘matura 2005’ nie mogą odejść ze szkoły. Ten dziwny rocznik, który przez trzy lata zrzędził na większość nauczycieli i odradzał nam przyjście do I LO, nie potrafi wyemigrować na stałe, pozostając jakby w formie uśpienia. Jak niedźwiedzie, zapadają w długie sny, by wciąż powracać do szkoły, siedzieć na auli i przeszkadzać pracownikom szkoły. W szczególności spodobało się to tzw. mundurowym absolwentom, tj. przebywającym obecnie w 25 Brygadzie Kawalerii Powietrznej oraz tym z KULu. Przygotowany jest obecnie program resocjalizacji dla wszystkich absolwentów tego typu, by powoli, acz skutecznie, mogli się w końcu znaleźć w innej rzeczywistości. Zostaną podjęte wszelkie próby pozbycia się absolwentów lub chociaż przekształcenia ich w formę odwiedzających tylko „z rzadka”. Zresztą, już niedługo kolejna akcja oddawania krwi w naszej szkole. Zawsze poza krwią autobus może zabrać ze sobą coś ekstra … Ded połamaniec połamaniec Witam wszystkich serdecznie! Oto kolejna porcja zagadek dla wszystkich lubiących „myśleć inaczej”. Mam nadzieję, że spodobają się wam. Są proste, choć mamy nadzieję, że będziecie o nich dyskutować. Podkreślam fakt, że wszystkie zagadki mają logiczne i proste w swej istocie rozwiązanie. Powodzenia! Zagadka nr 1 (banalna, „na zachętę”) Żyjący ok. 2000 lat przed naszą erą Ahmes był nadwornym matematykiem i pisarzem faraona Amenemhata III. Oto jego zadanie: Sto miar ziarna należy podzielić między pięciu robotników tak, aby drugi otrzymał o tyle miar więcej od pierwszego, o ile trzeci otrzymał więcej od drugiego, czwarty – od trzeciego i piąty od czwartego. Prócz tego dwóch pierwszych robotników razem powinno otrzymać siedem razy mniej miar ziarna niż trzej pozostali. Ile miar ziarna otrzymał każdy robotnik? Przychodzi "i" do lekarza, a lekarz mówi: Coś się pani uroiło! Zagadka nr 2 Trzej mężczyźni z żonami chcieli się przeprawić na drugą stronę rzeki. Do dyspozycji mieli 2-osobową łódkę. Jak mają przeprawić się na drugą stronę, jeżeli w żadnym momencie nie można zostawić żony w towarzystwie mężczyzn bez obecności jej męża? Przychodzi wektor do lekarza, a lekarz mówi: Kto pana tu skierował? Zagadka nr 3 (no cóż…, jak już wspomniałem same banały dzisiaj) Było młode małżeństwo, ona piękna, on bogaty i cały czas przesiadujący w pracy. Była noc, nagle mąż dostaje telefon (był akurat w pracy) z informacją, że jego żona jest z nieznajomym mężczyzną w łóżku. Mąż natychmiast wyjechał z miejsca pracy i po chwili był w domu, wszedł do sypialni i rzeczywiście zobaczył, że jego żona leży w łożu, a obok niej mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widział. Gdy mąż ujrzał tę sytuację poszedł do kuchni i zaparzył sobie oraz małżonce kawy, a później poszedł do żony i dał jej całusa (obcy mężczyzna przez cały czas leżał na łóżku). Pytanie: Kim jest obcy dla męża mężczyzna i co się dokładnie stało tej nocy? Przychodzi zbiór do lekarza, a lekarz mówi: Jest pan skończony! Paradoks żółwia: prędkość sprintera 10m/s prędkość żółwia 1m/s Sprinter i żółw poruszają się w tym samym kierunku. W chwili początkowej biegacz znajdował się w punkcie A, natomiast żółw w punkcie B przed biegaczem. Odcinek drogi AB ma długość 10m sprinter przebiegł go w czasie 1s. Jednakże w ciągu tego czasu żółw przesunął się do przodu o 1m i teraz jest w punkcie C. Aby sprinter dobiegł do punktu C potrzebuje 0.1s jednak wtedy żółw przesunie się o 0.1m do punktu D itd. kontynuując nasze rozumowanie żółw zawsze będzie przed sprinterem a ten nigdy go nie dogoni. T.P.;P.J. -8- Szkiełko i oko Półmetek, którego nie było Z chaosu i niepewności o przyszłość półmetka drugoklasistów wyłoniło się rozwiązanie. Nawet rozwiązania, a może tylko ich część, bo spośród ośmiu klas bawiło się jak do tej pory pięć, trzy pozostałe przyjemność przesuwają na terminy bardziej odpowiadające członowi „pół”. W tym roku bowiem jesteśmy uparci, autonomiczni i (od)dzielni, na dodatek zaczynamy en avance, z okazji przetrwania dwóch dziesiątych okresu roku szkolnego. Co więcej, nie na hali sportowej przy Nadodrzańskiej, na auli też nie, ani w żadnej nieodkrytej przestrzeni na terenie naszej szkoły. Piątego listopada zasiedliśmy w sali „Romy”(IIc i IIh) i budynku Cechu Rzemiosł Różnych (IIa, IIe i IIg). Wszystko wskazuje na to, że powrócimy osiemnastego lutego (IIb, IId, IIf?), w nowym wydaniu, opakowaniu, miejscu i składzie. Nie wyprzedzę jednak reszty, poczekajmy na następny odcinek z serii półmetki 2005- 2006, napisze o nim ktoś inny, albo nie napisze nikt. Nasz rocznik jest bowiem mocno relatywny- jak się okazuje wszystko może być, ale może nie być, może być półmetkiem, półmetkami, albo i nie, bo w końcu „tradycja” mocno została nagięta, a czy złamana, to też trudno ocenić, wszystko zależy od punktu widzenia i układu odniesienia… Jeśli za ten ostatni przyjmiemy wizję półmetka sprzed roku, to (narażam się) wypadamy korzystnie: bo kto kilka tygodni temu w sobotę z nami był, wie, że organizacji i organizatorom całości należy się ukłon (nie wymienię w tym miejscu nazwisk tylko dlatego, żeby kogoś nie pominąć; jak się jednak okazało, nie w każdym wypadku na pochwałę zasłużyły tylko klasowe samorządy)- tak za cierpliwość, jak i determinację, że krytyka byłaby złośliwością i że, nie będąc małostkowym, pełna kultura. Naprawdę, osobiście nie mam ochoty dodawać nic więcej, właśnie taki jest mój punkt widzenia. Klasa moja się bawiła, aż nazbyt, śpiewająco, klasy sąsiednie sprawiały identyczne wrażenie. Oczywiście jednak nie piszę w tym miejscu o wszystkich, bo to niemożliwe i z tego właśnie względu należy przypomnieć jeszcze inną wersję drugoklasowego balu, mianowicie tą sprzed lat dwóch. Za starych, dobrych czasów półmetek był. Był półmetkiem szkolnym i był tylko jeden. Był na auli. Był zorganizowany w porozumieniu uczniów i ich rodziców, samorządów WSZYSTKICH klas, wychowawców i dyrekcji. Pod pewnymi warunkami znaleźli oni consensus i jakoś wszystko „się dało”, czego w tym roku, ani rok temu nie powtórzono. Dlaczego? Powszechnie winy się upatruje w nas, drugoklasistach, mocno skonfundowanych kwestią ewentualnej nieobecności osób towarzyszących i stosunkowo wczesną porą zakończenia balu. Pewnie coś w tym jest, pewnie nawet sporo, a jednak nie do końca jasnym wydaje mi się wyjaśnienie zamieszania z półmetkiem tylko buntowniczością, czy, jak kto woli, zarozumialstwem drugoklasistów. Ostatecznie, gdyby bal półmetkowy tradycją był rzeczywiście, nie powinno wystarczyć oddolne „ale”, tym bardziej, że wcale nie dotyczące wszystkich, żeby taką tradycję obalić. Pozostaje więc pytanie, czy skoro może każdy sobie, kto chce i jak chce, ze szkoły, ale poza szkołą, to wszystko działa sprawnie? To bardziej mi przypomina niekontrolowaną dyscyplinę, niż kontrolowaną swobodę. Bezdyskusyjnie, dyskusji o półmetku jest już za dużo. Jedyne, co z nich wynika, to jakieś widmo- bo półmetka nie ma, ale są półmetki, które niekoniecznie odpowiadają własnej semantyce. Niezależnie już od tego, kto jest z sytuacji zadowolony, a kto nie i, których jest więcej- wcale to wszystko nie wygląda ładnie. Miałam napisać o moim półmetku, ale o nim nie napisałam, bo to by było takie- jednopiątometek trzech ósmych klas drugich. Proszę nie wymagać większej jasności wywodu. Wywód powstaje analogicznie do istniejącego porządku. Czyli- na co komu porządek? Fakt, że bal z piątego listopada zapamiętam- i na pewno nie tylko ja - jako najmilszą do tej pory uroczystość „pod krawatami” wcale nie skreśla poczucia absurdalności: z jednej strony umiemy się dogadać, umiemy się zorganizować (w większościnie przeszkadzać jednostkom organizującym, o których już była mowa) i bawić kulturalnie, z drugiej- szkolne to w końcu, czy pozaszkolne? Jakieś para-szkolne. Na ten moment w dodatku nieskończone, więc ten artykuł powinien ukazać się w lutym? Może jesteśmy pod wpływem telewizji zdominowanej polskimi serialami i też się tak rozkładamy, żeby jak najdłużej pozostawiać w niejasności? Pozostawiać oczywiście kwestię półmetka. I jego przyszłego bytu, zagrożonego chyba. W takiej bowiem, jak tegoroczna postaci, nie wiadomo czy przetrwa, czy w ogóle jest coś, co ma przetrwać. Odpowiedzi należy szukać, byle nie w pojedynkę. Bo nuż umrze nam szkolna społeczność, jak tak będzie, że szkoła tu, a jej społeczność gdzie indziej… Z Żuławskiego- bo kolejne trzy ósme półmetka wciąż przed nami- CDN. Ka. Od redakcji Po raz kolejny mogliśmy zaobserwować ciekawe zjawisko wyprowadzania ze szkoły tego, co szkolne… W sposób oczywisty okazuje się, że tradycja pewnych szkolnych imprez rozsypuje się, mimo że coraz częściej w większości elitarnych szkół mówi się o jej pielęgnowaniu. Ta dbałość o tradycję w życiu szkoły nie może być tylko domeną pracujących w niej nauczycieli. To, co dzisiaj może się wydawać tylko krótkim, trzyletnim etapem, w perspektywie dłuższej stanie się kluczowym momentem budowania naszej tożsamości. Źle się -9- Szkiełko i oko Latający cyrk słowny stanie, jeśli oprzemy ją tylko na powierzchownym doświadczeniu. Słyszymy zatem o dobrej „półmetkowej” zabawie; zdawkowo docierają do nas echa o ilości bodźców, które tą dobrą zabawę pobudzały; wiemy o garniturach, krawatach i drogich kreacjach wieczorowych. Imponuje rozmach i atrakcyjność menu… A jednak… Pozostają gdzieś wątpliwości, dlaczego impreza implikowana przez szkołę jest tej szkoły pozbawiona. Dlaczego nie da się uzyskać kompromisu w sprawie, która jednak nadaje nam i szkole pewien obraz – instytucji nieciekawej i przeszkadzającej. Z natury rzeczy szkoła winna przeszkadzać tam, gdzie obyczajowe normy nie są przestrzegane. Ale przecież szkoła domaga się tego prawa tylko kilka razy podczas naszego pobytu tutaj – w czas półmetka, studniówki; podczas kilku wyjazdów wycieczkowych i festiwali. Poza tymi (jednak sporadycznymi) okolicznościami jest cały szereg piątkowych i sobotnich wieczorów, kiedy bawimy się gdzie chcemy, jak chcemy i za ile chcemy… Rodzice dają kasę, kelnerzy donoszą (itd), a młodouskrzydleni, odstresowani i wolni „chwytają chwilę”. Szkoda, że raz na jakiś czas nie da się odmienić metody zabawy i zobaczyć, że jest w tym jakiś sens. Jak być tolerancyjnym. Witaj czytelniku! Jak widać, na ostatnie burzliwe dni wybrany został dość często poruszany temat. Niemniej jednak, jest to temat, który mimo ciągłego wałkowania w naszym kraju nadal nie został wyczerpany i konieczność rozmowy nań jest nie do podważenia. Jednak - nie zamierzam podejść do tego absolutnie poważnie i zabazgrać waszej "białej karty" myśli szkodliwym, lobbystycznym fermentem, lecz podejść do zagadnienia z pewnym, charakterystycznym tej rubryce, przymrużeniem oka. Zaczynajmy więc! Tolerancja, jaka jest - widzi każdy. Oczywiście, że wiesz, co to oznacza. Masz, dajmy na to, szanować upodobanie Kazika do noszenia koszulki z Lando Carlissianem z Gwiezdnych Wojen. Cóż, przynajmniej w teorii. Jako człowiek wysoce uświadomiony w swoich prawach obywatelskich wiesz również, że masz święte prawo do niegodzenia się z opinią Kazika. Skoro bowiem Kazik nosi do szkoły koszulkę z Lando, zapewne go lubi. Ty zaś go nie lubisz i jesteś zdania, że powinien był zginąć na Gwieździe Śmierci, o ile w ogóle powinien opuścić Bespin! Ale przecież Ty z tego tytułu nie nosisz koszulki z napisem 'Lando Carlissian powinien był zginąć na Gwieździe Śmierci'. Nie obnosisz się z przecież z tym, że uważasz, że obok Ewoków i (o zgrozo!) Jar Jara był jednym z najgorszych bohaterów, jakich Lucas śmiał wcisnąć do niesamowitej i ukochanej sagi! Nie obnosisz się z tym, że dla dobra wszystkich byłych, obecnych i przyszłych fanów Gwiezdnych Wojen powinno się go wymazać! Nie obnosisz się z tym, że tak właściwie ledwo co tolerujesz jego obecność zapewne wcisnął mu go jakiś durny współpracownik lub też reżyser świadomie wcisnął tą kiczowatą postać - tak dla kontrastu między Postaciami - Które - Są - Bardzo Fajne, a Postaciami - Które - Są - Absolutnie - Bez Sensu - I - Istnieją - Ku - Przestrodze. Tak. Ty nie nosisz takiej koszulki. Nie wrzeszczysz głośno, że go nie lubisz. Ale nie życzysz sobie również, aby Kazik wraz z jemu podobnymi w tak bezczelny sposób afiszował się ze swoimi poglądami. Wiesz w końcu dobrze, że większość ludzi ma dobry gust i również go nie lubi - ale przecież, Kazik i kumple mogą kiedyś wpaść na pomysł zorganizowania przemarszu! Manifestacji! Przejdą się ulicami miasta, niosąc transparenty z napisami głoszącymi o tym, że Lando nie jest zły, nie powinno się go nienawidzić i tak na dobrą sprawę, nikomu przecież nie przeszkadza, nie psuje fabuły i nie jest szkodliwy dla całej sagi! O zgrozo! Przecież to może sprawić, iż kolejne osoby stwierdzą, że tak właściwie, to może oni po części mają rację. Tak osoby niebędące fanami tej jakże bezsensownej postaci mogą zacząć chodzić po ulicach twierdząc, że on wcale nie szkodzi fabule! Tak, wcale! Tak właściwie, to jak oni w ogóle mają czelność nazywać się fanami 'Gwiezdnych Wojen', skoro go lubią! Dać im palec - a wezmą od razu całą rękę, tak. Niedługo przecież zaczną się jeszcze rozpisywać na forach internetowych, że oni są dyskryminowani! Dobre sobie. Przecież to oczywiste, że nie są dyskryminowani, tak długo, aż nie zaczną się z tym obnosić. Przecież Ciebie tak właściwie nie obchodzi, czy ktoś go lubi, czy nie - ale skoro lubi, to niech może zachowa chociaż pozory normalności i zrobi to, co każdy fan 'Gwiezdnych Wojen' powinien w takiej sytuacji zrobić - milczeć. W domu - prywatnie, to on sobie może nawet mieć ołtarzyk Lando, Ewoków czy innego Jar Jara, Ciebie to w końcu nie obchodzi. Ale - żeby się do tego przyznawać!? Nie, żeby się z tym obnosić i żądać takiego samego traktowania - nie, w żadnym wypadku! W związku z tym, najlepiej jak najprędzej zdelegalizować te koszulki! Tak! Dobry plan! Jak widzisz - ścieżki demokracji i jedynych słusznych poglądów są kręte i niejednokrotnie się ze sobą krzyżują - wszystko jest przecież jasne jak słońce, tudzież ciemne jak owo miejsce, gdzie słońce nigdy nie dochodzi. Wszyscy są albo za, albo przeciw, nasze życie to nieustanna walka! W związku z tym, należałoby właśnie, Czytelniku. Co tak właściwie należy zrobić?... -10- aQrat Trochę pop-kultury Arcydzieło prostoty II wojna światowa, tragizm obozów koncentracyjnych, niewyobrażalne okrucieństwo zbrodni hitlerowskich. Zagadnienia bardzo ważne, ukazujące odrażającą i zawstydzającą stronę ludzkiej natury. By zapobiec podobnym upadkom moralności sprawa zagłady milionów niewinnych nie może stać się tematem tabu, błąd ludzkości musi być uświadamiany kolejnym pokoleniom. W mistrzowski i niezwykle intrygujący sposób dokonał tego Imre Kertész – więzień obozów Auschwitz i Buchenwald, autor powieści ,,Los utracony”. Groza obozowego życia została przedstawiona w formie autobiograficznej relacji ufnego chłopca, który łatwowiernie odbiera otaczający go świat zbrodni. Wszystko przyjmuje z wrodzoną sobie prostotą, z młodzieńczą naiwnością. Nieświadomie nie dopuszcza do siebie okrutnej rzeczywistości. Szczerze dziwi się wywózkom do obozów (które traktuje jak ciekawą przygodę i niebywałą okazję do zwiedzenia Zachodu), nie rozumie cierpienia więźniów w tak „ładnym i schludnie utrzymanym” obozie pracy. „Los utracony” to oryginalny głos powściągliwości, który sprawia, że książka staje się niezwykle wiarygodna i przejmująca. Powieść Kertésza różni się od innych świadectw z obozów zagłady, gdyż jej celem nie jest odnalezienie winowajcy, czy też oskarżenie zbrodniarzy. Poprzez dziwienie się nad przyczynami zezwierzęcenia hitlerowców, początkowe niedowierzanie ich metodom, ostateczne przesłanie staje się jeszcze wyraźniejsze, autor-chłopiec podkreśla istotę działania -,,kroczenia”, radzenia sobie we wszystkich warunkach. Ta naturalna relacja młodego więźnia, który nie używa słowa „koszmar”. Jest pozbawiona patosu, czym może zniechęcić tych czytelników, którzy spodziewają się dosadnych słów bólu i niepowodzenia się z losem. Uratowany bohater dochodzi nawet do wniosku, że życie w obozie było „bardziej czystsze i prostsze”, a „w przerwach między udrękami, też było coś na kształt szczęścia.” Książka nietypowa i intrygująca – polecam. P.Ś. Tradycjonalnie PS.: Powieść został nagrodzona Literacką Nagrodą Nobla! PPS: Film „Los utracony” Lajosa Koltaia (na podstawie książki Kertésza) wchodzi właśnie na ekrany polskich kin, posiadając już na swym koncie kilka nagród, w tym Złotą Żabę i nominację do Złotego Niedźwiedzia. Pustka Ostatnio obejrzałem sporo premierowych filmów: Wojnę Światów, Pana Życia i Śmierci, Piekielną Rozgrywkę… Jednak mimo wszystko jedynym filmem, który cały czas nie daje mi spać, był pożyczony w jednej z wieluńskich wypożyczalni film z 1996 roku – Fargo autorstwa niesamowitych braci Coen, niezwykła historia oparta na faktach. O braciach Coen można powiedzieć wiele dobrego. Specjalizują się w komediodramatach, zawsze wymieniając się rolami – jeżeli Joel jest reżyserem, Ethan musi pisać scenariusz. Na swoim koncie mają już takie klasyki, jak Człowiek, którego nie było z Billy Bobem-Thorntonem w roli głównej, czy też świetne komedie z Georgem Clooneyem – na podstawie Iliady – Bracie, gdzie jesteś? Czy też farsa Okrucieństwo nie do przyjęcia. A teraz wracamy do Fargo. Sprzedawca samochodów postanawia zaaranżować porwanie swojej żony by wymusić na bogatym teściu duży okup. Do tego celu wynajmuje dwóch nie do końca normalnych oprychów. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Marge Gunderson będąca w bardzo zaawansowanej ciąży. – tak pokrótce przedstawiona jest fabuła filmu, która jest na dobrą sprawę tłem dla portretu psychologicznego postaci. Plenery całego filmu obejmują północ Ameryki, gdzie wszystko spowite jest śniegiem, noc dłuży się w nieskończoność, a ilość mieszkańców w miasteczkach nie przekracza kilku tysięcy. Pani policjant jeździ z miejsca do miejsca, szukając tropu, przy czym musi zmierzyć się z wieloma małomiasteczkowymi przywarami - plotkarstwem i raczej zerowe zainteresowaniem tym, co dzieje się na świecie. Przede wszystkim przeraziła mnie wizja życia na odludziu i ciągłe powtarzanie przez bohaterów 'ja' ze szwedzkim akcentem, zamiast „yes”, które stało się dla nich swoistą religią. Dialogi są tak realnie odwzorowane, że ich 'sztuczność' przeraża, kiedy zauważamy podobieństwa do naszego życia... Osobiście nie tyle uderzył mnie wątek sensacyjny (który tak czy siak, zrealizowany został po mistrzowsku), co sposób życia tych ludzi, wieczne potyczki głównego bohatera – sprzedawcy samochodów i nieudacznika, która zachowywał się jak dziecko we mgle. W końcu uderzyła mnie wszechogarniająca rutyna, której metaforą mogła być niekończąca się biel ogarniająca tamtejszy świat aż po horyzont... Film wspaniały. Polecam. Ded -11- Oko naczelnego Czas niepamięci Od kilku lat dużym popytem cieszą się wszelakie gadżety związane z międzynarodówką, Związkiem Radzieckim, symbolami rewolucji. Ucieszeni nastoletni chodzą z sierpem i młotem wyszytym na plecakach, wypisują na ścianach hasła „komuno wróć” i usprawniają wszelakie metody propagowania haseł i symboli z czasów rządów „czerwonych”. Mówi się: to przecież tylko styl ubierania się, nie oznacza od razu tęsknoty za tamtymi czasami, przecież lwia część ludzi ubierających się w te symbole i skandujące powrót rewolucji nie zdążyła nawet zapamiętać czasów ograniczenia wolności obywatelskiej. Owszem, tak się mówi. Mówi się też również coraz częściej o tym, że Brzezinka i Oświęcim się marnują, że powinno się je wyremontować i wysyłać tam przestępców wszelakiej maści, od politycznych, po złodziei. Ten ostatni przykład, jako próbkę dzisiejszego idiotyzmu, pominę okalając go ponurym smutkiem. Co do wcześniejszych sytuacji nasuwa się na myśl pewna płaszczyzna, o której istnieniu John Watson i inni behawioryści chcieli zaprzeczyć. Świadomość. Świadomość społeczna, jak również osobista. Pytanie kieruję również do siebie: Na ile jesteśmy świadomi przeszłości (na dodatek całkiem niedalekiej), żeby wypowiadać się na jej temat w ten, a nie inny sposób. Wiedza młodzieży o historii najnowszej (XX wieku) jest wręcz przerażająca, o czym świadczy przeprowadzona rok temu na łamach naszego pisma ankieta. Wśród kilku klas na podstawowe pytania z zakresu historii najnowszej, poprawnej odpowiedzi zdołało udzielić w porywach 20-30% ankietowanych. Na temat tego „jak było” natomiast może wypowiedzieć się co najmniej 70% wszystkich uczniów w szkole, opierając się na wspomnieniach rodziców, dziadków, bądź na podstawie przeczytanych artykułów, książek, filmów. Od niejednego młodego można usłyszeć, że za PRL-u ludzie mieli lepiej, nie było bezrobocia, a sekretarzy PZPR, jak również КПСС opisuję się tak negatywnie tylko ze względu na to, że obecnie mamy więcej historyków nieprzepadających za komunizmem. W wielu państwach zachodnich zbrodnie tego systemu są ciągle tematem tabu. Idealistów jest wielu i wiele idei jest naprawdę pięknych, ale dla przypomnienia: Liczbę ofiar komunizmu Courtois (autor książki „Czarna księga komunizmu”, jako bilans zbrodni komunistycznych) oceniał na 85-100 mln, z czego 65 mln w Chinach, 20 mln w ZSRR, 2 mln w Korei Północnej, tyleż w Kambodży itd.. Z tak krótkich i niekonkretnych danych statystycznych (nie wspominając w ogóle o rodzaju śmierci tych ludzi) można stwierdzić, że ten system się nie sprawdził. Jednak istnieją nadal uparte jednostki, które będą jasno twierdzić, że „było dobrze”. Hitler wydawał rozkazy, których efektem była śmierć 25 milionów ludzi, jednak w Austrii znalazł się człowiek, który twierdzi, że obozy koncentracyjne za czasów drugiej wojny światowej to jedna wielka mistyfikacja. Co gorsza, rozpatrzeniem tej sprawy zajmuje się tamtejszy sąd. Oczywiście, powodów tych absurdalnych poglądów możemy się doszukiwać w zwykłej głupocie jednostek, jednak sądzę, że chodzi tu nie tylko o to. W obecnej społeczności człowiek bardzo lubi wypowiadać swoje poglądy, korzystając z wolności słowa. Jednak nie za każdym razem w sprawie, o której się wypowiada, jest odpowiednio doinformowany. Naszemu społeczeństwu brakuje świadomości swego istnienia na przestrzeni lat, a nawet wieków i błędów, które jako człowiek, czyli gatunek, popełnił. Dosyć niedawno organizowany festiwal rockowy w Jarocinie upłynął pod znakiem powrotu do PRL. Wprowadzono kartki, niebieskie Nyski jeździły po ulicach, a wszystko sprzedawane było w starych opakowaniach tak, jakbyśmy tęsknili za tamtymi czasami. Czasami „ścieżek zdrowia” i wkraczania na czołgach do Pragi. Nie możemy oczywiście w swojej egzystencji pozostać tylko przy lamencie nad II wojną światową i zbrodniami przeciwko ludzkości, nie możemy karmić się tylko poezją Różewicza i opowiadaniami Borowskiego. Musimy żyć swoim własnym życiem i z niego korzystać, ale mimo wszystko, trzeba mieć wgląd na szacunek dla tych, którzy cierpieli dawniej. Dlatego właśnie uważam, że takie spotkania, jakie miało miejsce w naszej szkole z panem Romanem Kowalczykiem 17 listopada br., są bardzo ważne. Pan Kowalczyk przyjechał do Wielunia, by promować książkę "Czas próby. Wieluń - Wrocław 1980 - 1989", opowiadającej o stanie wojennym w Polsce widzianym z perspektywy ucznia, studenta, opozycjonisty, przez co również więźnia politycznego (przebywał w areszcie w 1985r.). Pan Kowalczyk podczas spotkania przybliżył nam bardzo pobieżnie (z racji braku czasu, jak również zachęcając do kupna książki) realia tamtych czasów. Zaistniały opinie wśród uczniów, że spotkanie to powinno być zorganizowane tylko dla chętnych, a nie tak jak miało to miejsce, dla wybranych klas (tak również tłumaczono brak szacunku niektórych uczniów będących na spotkaniu – „bo byli zmuszeni tu przyjść”). Uważam jednak, że takie mityngi powinny być obowiązkowe dla wszystkich, jak również obowiązkowym powinna być znajomość historii najnowszej. Powinniśmy być świadomi tego, co miało miejsce, przed wcześniejszym osądem danych epok, jak również, by uniknąć błędów, które (istnieje niebezpieczeństwo) wciąż mogą się powtarzać. Każda rewolucja rodzi bestie. W każdym społeczeństwie istnieją wykolejeńcy, którzy gdyby tylko mogli, przerodziliby się w katów. Można tego uniknąć. Również zmieniając kąt widzenia. Ded -12- Szkiełko i oko CZY ‘INTEGRACJA’ INTEGRUJE? – wrażenia pierwszoklasistów po zajęciach integracyjno-adaptacyjnych Istnieją pewne bezsporne kwestie, z których słusznością nie warto nawet polemizować, gdyż nie doprowadziłoby to do jakichkolwiek sensownych wniosków. Jednym z takich społecznych aksjomatów jest fakt, że uczniowie nie lubią szkoły. Tak po prostu było, jest i będzie i nie ma siły, która mogłaby to zmienić. Ja również nie starałam się ukryć mojej frustracji związanej z koniecznością podporządkowania się tejże instytucji. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, pewna bardzo rozsądna koleżanka stwierdziła, że nie powinnam narzekać, bo przecież właśnie w szkole rozgrywa się połowa mojego życia towarzyskiego. Co prawda o godzinie 7.45 argumenty takie wydają się być absurdalne, jednak już trochę później (w trochę lepszym stanie świadomości) nie sposób odmówić temu stwierdzeniu pewnej racji. Wszyscy wiemy, że szkoła to (na szczęście) nie tylko miejsce nauki. Liceum to także, a dla niektórych przede wszystkim okres poznawania nowych ludzi, zawierania przyjaźni na całe życie, pierwszych miłości, kształtowania poglądów itd. Większość z nas od dzieciństwa karmiona jest rodzinnymi anegdotami z licealnych czasów naszych rodziców, dziadków czy rodzeństwa. Tak nastawieni przychodzimy po raz pierwszy do szkoły i tego właśnie spodziewamy się po naszych nowych znajomych – że sprawią, iż ten trzyletni okres zapamiętamy do końca życia jako jeden z najszczęśliwszych, jeśli nie najszczęśliwszy w życiu. Rozpoczyna się więc rok szkolny, nasze oczekiwania ulegają niebezpiecznej kumulacji i... No właśnie. Zostajemy sprowadzeni na ziemię widokiem 30 obcych osób o niepewnych wyrazach twarzy. Zaczynamy zadawać sobie pytania, czy aby na pewno dobrze wybraliśmy klasę i szkołę, odżywają wspomnienia kolegów z gimnazjum, Konsternacja zaczyna narastać i w tym krytycznym momencie z odsieczą przybywa pani pedagog, która organizuje dla klas pierwszych zajęcia adaptacyjno-integracyjne. - Przychodząc do nowej szkoły uczniowie klas I napotykają na trudności związane z adaptacją w środowisku rówieśników i wymaganiami szkolnymi. mówi pani pedagog Bożena Plaszczyk - Towarzyszy temu niepokój, który pogarsza funkcjonowanie i samopoczucie uczniów”. Co zatem należy uczynić aby podbudować morale zagubionych pierwszoklasistów? - Celem zajęć adaptacyjno – integracyjnych jest budowanie poczucia bezpieczeństwa, empatii, zachęty, wsparcia i wzajemnego zaufania w grupie, poprzez stworzenie uczestnikom jak najwięcej możliwości bycia ze sobą w różnych relacjach interpersonalnych, uchwycenie podobieństw, głębsze poznanie kolegów i ich akceptacja, przyjrzenie się normom i regułom obowiązującym w klasie, zobaczenie, które normy wpływają pozytywnie, a które negatywnie na atmosferę w klasie, zwrócenie uwagi na to, co ułatwia, a co utrudnia kontakt z drugim człowiekiem. Dzięki zajęciom uczestnicy spotkania lepiej poznają siebie, lepiej rozumieją zachowania kolegów, wzrasta tolerancja i życzliwość oraz następuje lepsza integracja z zespołem klasowym. – tyle teorii, czas teraz sprawdzić jak sytuacja wygląda w praktyce. Zajęcia, o których mówi pani pedagog odbywały się w pierwszym miesiącu nauki. Każda klasa miała przeznaczony na integrację osobny dzień. Jak to często bywa, podejście pierwszoklasistów było raczej mało entuzjastyczne. Większość osób nie spodziewała się niczego interesującego. Jedynym pocieszeniem miał być fakt, że nie trzeba będzie tego czasu spędzić na lekcjach. – Integracja to proces długotrwały. Nie można w ciągu jednego dnia naprawdę poznać trzydziestu osób, o których do tej pory nic się nie wiedziało. – Oczywiście, ale ku powszechnemu zaskoczeniu i wbrew oczekiwaniom samych zainteresowanych, zajęcia okazały się być całkiem ciekawe i – czego nikt się chyba nie spodziewał – zabawne. Pierwszy etap spotkania z panią pedagog był raczej standardowy: należało się przedstawić, powiedzieć parę słów o swoich zainteresowaniach, marzeniach, planach na przyszłość. Teoretycznie banalne informacje, pozwoliły jednak nawiązać nić porozumienia z kolegami z klasy. Kolejne zadania przebiegały już coraz sprawniej i coraz mniej formalnie. W programie znalazły się między innymi wybory „króla klasy”, odgrywanie scenek, a punktem kulminacyjnym okazało się być zadanie ostatnie, kiedy to każdy przyczepił sobie na plecach kartkę, na której następnie wpisywano zalety tej osoby. Gdy zajęcia dobiegły końca wielu uczniów ku własnemu zaskoczeniu stwierdziło, że żałują, iż nie mogą one potrwać dłużej. Mimo że wiedza o naszych kolegach, jaką zdobywamy podczas zajęć jest raczej powierzchowna, daje jednak pewne wyobrażenie, o tym, z kim mamy do czynienia. Podczas takich spotkań nie poznajemy indywidualnych cech charakteru danej osoby. Dowiadujemy się raczej kim chce być, oraz jak chce być postrzegana, a to również jest bardzo istotne w budowaniu relacji i zależności w grupie. W tego typu sytuacjach łatwo zaobserwować, kto ma skłonności przywódcze, kogo należy respektować, a z czyim zdaniem nie trzeba się liczyć. Zaczynają tworzyć się pewne schematy i zależności, które z dużym prawdopodobieństwem utrzymają się przez kolejne trzy lata. W listopadzie, po trzech miesiącach nauki i przebywania w swoim towarzystwie zazwyczaj większość klas zaczyna już przejawiać pewne oznaki tzw. zgrania. Łatwo zaobserwować, że proces ten przebiega z szybkością wprost proporcjonalną do tempa nauki i ilości wymagań, genetycznie mamy bowiem uwarunkowaną łatwość zwierania szeregów i jednoczenia się w sytuacji skrajnego zagrożenia. Zaryzykować można również stwierdzenie, że nic tak nie spaja jak możliwość wspólnego krytykowania nauczycieli, czy dzielenie bólu ocen niedostatecznych. Z perspektywy czasu można także ocenić jakie znaczenie dla procesu integracji miały zajęcia przeprowadzone z panią pedagog. Niektórzy twierdzą, że zgranie się to proces nieunikniony, zważywszy, że z tymi samymi osobami przebywamy po parę godzin, przez pięć dni w tygodniu. W tej perspektywie zajęcia integracyjno-adaptacyjne jawią się tylko jako odległy epizod. Żeby jednak nawiązała się w klasie pewna zażyłość potrzebny jest czas, a zajęcia skracają go do minimum. I właśnie z tego względu spełniają one w dużym stopniu swoje założenia. OP -13- Rozgrzej się! Dżem dobrry! Mimo, że od początku sezonu minęło już trochę czasu, wciąż słychać echa gwałtownej i „niespodziewanej” zmiany, która nastąpiła na stanowisku sędziego i organizatora Halowego Turnieju Piłki Nożnej. Zgodnie z obietnicą uchylamy rąbka tajemnicy – specjalnie dla Was dwa (trzy) ekskluzywne wywiady (w specjalnej formie) ze starymi i nowymi władzami turnieju! Poza tym trochę informacji z innej beczki. Dowiemy się, co zdziałali nasi sportowcy na międzyszkolnym parkiecie i rejonowym basenie. Zapraszamy do lektury! „Zmiana władzy po naszemu” Akt pierwszy (i na chwile obecną - ostatni) Scena I Osoby dramatu: Redakcja (w liczbie 1), Rafał Preś – były org. turnieju Miejsce: Rzecz dzieje się na szkolnym korytarzu, w drodze na halę. Wokół nas tłok i hałas. REDAKCJA: Cześć! Słuchaj, udzieliłbyś wywiadu do szkolnej gazetki? RAFAŁ PREŚ: Nie. RED.: (zdziwienie…) A dlaczego? Chyba wiesz, o jaką sprawę nam chodzi? R.P.: Nie widzę potrzeby tłumaczenia się przed wami. Napiszcie, co chcecie… Scena II Osoby: Redakcja (w liczbie 2), Kamil Kwiatosiński – obecny org. turnieju, ludzie przy stolikach Miejsce: Szkolna stołówka, późny grudniowy wieczór. Słychać gwar, w powietrzu czuć dym z papierosów, w tle smutna muzyka Chopina… RED.: Witaj! Na początek pytanie „prosto z mostu”: Komu według Ciebie zależało na usunięciu sędziego Rafała Presia? KAMIL KWIATOSIŃSKI: Wydaje mi się, że wszystkim na tym zależało, ponieważ poziom sędziowania podczas ostatnich meczów (przed zmianą) był fatalny… RED.: Sugerujesz, że w jakiś sposób zatracił on swoje zdolności sędziowskie w ostatnim czasie? K.K.: Od samego początku jego sędziowania wszyscy narzekali. Zawsze coś nie pasowało, a do tego zjawisko to nasiliło się w ostatnim czasie, chociażby dowodem była sytuacja gdzie chłopaki z IIc po zakończonym meczu chcieli go uderzyć… RED.: Uderzyć? Czyli było gorąco… Możesz nam opisać tę sytuację? K.K.: W tej chwili nie mogę o tym mówić… RED.: Ach, rozumiemy… Odejdźmy na razie od tej sprawy. Jak w skrócie wyglądają mechanizmy Turnieju? Kto tak naprawdę ustala terminy i zasady rozgrywek? Czy macie jakieś ograniczenia? K.K.: W tym momencie ja zajmuję się praktycznie wszystkim. Od ustalania terminów po sędziowanie. Początkowo pomagał mi Piotrek Gabas, ale w ostatnim czasie zmniejszył trochę swoje zaangażowanie. Za to, od czasu do czasu wspiera mnie Łukasz Dorociak. Tak więc sędziujemy we trójkę, ale to wciąż na mnie spoczywa najwięcej obowiązków. Z kolei prof. Żabicki daje mi wolną rękę, nie mam w zasadzie żadnych ograniczeń. Co do faktu rozgrywania (tylko lub aż) trzech meczów w ciągu tygodnia to oczywiście tu też nie mamy żadnego limitu. Wydaje się nam, że taka liczba jest wystarczająca. RED.: Nikt nie zna oficjalnej nazwy turnieju. Może czas się tym zająć? K.K.: W tej chwili nie ma żadnej konkretnej nazwy dla turnieju, ale pomyślałem o „Nadodrzańska League” (od Champions League)… W sumie jest już na to trochę za późno. Jesteśmy w środku rozgrywek. RED.: To prawda, ale ten sezon nie jest przecież ostatnim. Na pewno nic nie wymyślicie? K.K.: A może czytelnicy coś zaproponują? RED.: O! I to jest bardzo dobry pomysł! Sędziowie, jak wiemy, powinni być bezstronni. Czy mimo to masz jakiegoś faworyta wśród klas biorących udział w turnieju? K.K.: Dwaj najwięksi faworyci to mistrzowie szkoły – IIIf i „młode wilki” – If, czyli kolejna klasa mat.-inf. Mimo słabej postawy mojej klasy (IIIh) liczę na jej wysoką pozycję, ale poza tym nie widzę nikogo, kto mógłby zagrozić tym dwóm/trzem klasom. Janas doprowadził reprezentację do mistrzostw. Ja-nas doprowadzę do mistrzostw. RED.: No tak, ale czy nie uważasz, że funkcja, którą pełnisz, ma jakiś wpływ na wyniki twojej klasy? K.K.: Nie, nie wydaje mi się, żeby ten fakt jakoś wpływał na pozycję IIIh w grupie, ponieważ, jak wiecie, nie jest ona wysoka… RED.: Czy chcesz coś przekazać Czytelnikom i Kibicom? K.K.: Chcę oficjalnie podziękować Maćkowi Presiowi (w żaden sposób nie jest spokrewniony z Rafałem… ;-) za użyczenie mi gwizdka. To jest jego wkład w organizację turnieju. RED.: Już myśleliśmy, że podziękujesz mamie… ☺ K.K.: Oczywiście, mamie też dziękuję! RED.: Czy to wszystko? K.K.: Chciałbym jeszcze zachęcić wszystkich do przychodzenia na mecze – będą coraz ciekawsze! I oczywiście życzyć Wam Wesołych Świąt i Sylwka! Scena III Osoby: Redakcja (w l. 1), Kamil Kwiatosiński – przy telefonie Miejsce: Pokój jednego z redaktorów + łączność telefoniczna z halą sportową w Ostrówku – K. Kwiatosiński na treningu RED.: Cześć! Teraz możesz powiedzieć nam wszystko… Jak to w końcu wyglądało z tą siłową detronizacją sędziego po jednym z meczów? Podobno ktoś stracił guzik? K.K.: Cześć! No tak, to był pamiętny dzień… Mecz IIe z IIc… W pewnym momencie, w trakcie meczu, ktoś z biol.-chem’u upadł. Wszyscy na trybunach i na parkiecie byli przekonani, że chłopak został sfaulowany. Wszyscy, ale nie sędzia. Poszkodowany został wyrzucony z boiska, a rzut wolny podyktowany nie tej drużynie, co trzeba… A po meczu chłopaki z IIc chcieli sobie wyjaśnić sprawę z Rafałem, ale żeby coś się wydarzyło – wątpię, przynajmniej nic o tym nie wiem. Tak więc dementuję pogłoski o jakiejkolwiek „zadymie”. RED.: OK., dzięki. Może jeszcze „ostatnie słowo”? K.K.: Tak. Przekażcie Czytelnikom, że nie będę sędziował finału – FIFA powołała mnie na Mistrzostwa Świata… ;-) Posłowie Dramat ten do udanych nie należy (złamaliśmy kilka „literackich” zasad), ale chyba wszystko jasne. Niestety, -14- Rozgrzej się! jak widzicie, nie udało nam się porozmawiać z Rafałem. A szkoda, chętnie wysłuchalibyśmy jego racji, a tak pozostaje lekki niesmak… Co do wywiadu z Kamilem to dowiedzieliśmy się jeszcze kilku ciekawych faktów na temat turnieju. Oto one: • rozgrywki I fazy grupowej zakończą się przed Świętami • w styczniu, z powodu dwóch studniówek na hali, nie będzie żadnych meczów (chyba) • koniec stycznia/początek lutego – II faza grupowa – dwie grupy po 4 drużyny • cztery klasy grają w półfinale, a na koniec finał. Kiedy? Tego jeszcze nikt nie wie… Podczas rozmowy Kamil podsunął nam świetny pomysł – organizujemy konkurs! Czekamy na najlepszą, najciekawszą i najbardziej trafną nazwę dla naszego turnieju! Dla zwycięzcy – nagroda niespodzianka! Dalej! Ruszcie głową! Wykorzystajcie wyobraźnię! Propozycje (najlepiej na jakiś podpisanych karteczkach) prosimy składać w klasie nr 16, w „radiowęźle” lub na ręce kogoś z redakcji. Czas: do końca semestru. Oprócz odpowiedzi mile widziane będą również wszelkiego rodzaju narzekania, propozycje i inne liściki – powiedzcie nam, co możemy zmienić, co usunąć, a co wprowadzić nowego w naszym sportowym dziale! Z góry (dosłownie i w przenośni) dzięki! O tym jak rybka lubi pływać... 10 listopada miały miejsce powiatowe zawody pływackie. Nasze liceum wystawiło reprezentacje dziewczyn i chłopców. Można łatwo się domyślić, że na naszych pływaków nie było mocnych i obie reprezentacje zajęły pierwsze miejsca, prezentując się w składach: dziewczyny: 1. Agata Koniarczyk 2. Martyna Jagiełło 3. Ania Gagatek 4. Sandra Rybczyńska 5. Agnieszka Tokarek 6. Marta Boryczka 7. Marta Dudek 8. Żaneta Dudek 9. Skowron Emilia 10. Puławska Angelika 11. Wiśniewska Kasia chłopcy: 1. Mateusz Kostrzycki 2. Kuba Szychowski 3. Mateusz Jończyk 4. Mikołaj Krekora 5. Mateusz Piwnicki 6. Bolesław Masztalerz 7. Marcin Tabaka 8. Topoła Marcin 9. Fitas Bartek 10. Patacz Szymon Kolejnym etapem zmagań był wyjazd do Zgierza (18 listopada) na zawody szczebla rejonowego. Tam już było troszkę słabiej, choć trzeba przyznać, że przeciwnicy byli wymagający. Niestety nie padły żadne rekordy świata, a ostatecznie zajęliśmy 7 (chłopcy) i 10 (dziewczyny) miejsce. W przyszłym roku będzie lepiej. Ręka, rękę myje... 3 listopada, już nie na basenie, a w naszej hali, odbyły się Mistrzostwa Rejonu Sieradzkiego w Piłce Ręcznej. Mecze grupowe z drużynami z Sieradza, Zduńskiej Woli oraz Wieruszowa były rozgrzewką dla naszych szczypiornistów. W finale doszło do ciekawej sytuacji, ponieważ spotkały się w nim reprezentacje dwóch wieluńskich liceów (I-go i II-go). Zaciekła walka o awans do fazy wojewódzkiej zakończyła się wynikiem 19:20 dla II LO. Pomimo tego jesteśmy dumni z postawy naszych zawodników. W ostatnich latach nasze miasto stało się „zagłębiem piłkarzy ręcznych”... Pewnie dlatego kilka dni później również u nas rozegrano mecze na szczeblu wojewódzkim. Może powinniśmy złożyć propozycję połączenia naszych pływaków z piłkarzami ręcznymi i organizować drużynę piłki wodnej? Byłoby ciekawie... Skład I LO: 1. Mikołaj Krekora 2. Bartłomiej Cielas 3. Łukasz Piwnicki 4. Łukasz Majda 5. Bartłomiej Cichosz 6. Mateusz Młodzieniak 7. Maciej Barański 8. Michał Kozica 9. Krzysztof Kaśnicki 10. Michał Kokociński 11. Rafał Chrabański (czyt. Żuku...) Piłka ręczna – podejście drugie Z całkowitym szacunkiem nie możemy zapomnieć o reprezentacji dziewcząt, która w zawodach powiatowych była bezkonkurencyjna. W finale pokonała ZS nr 3. Potem nasze koleżanki pojechały na elliminacje szczebla regionalnego do Zduńskiej Woli (4 listopada), gdzie awansowały do finału. Po zaciętym meczu z „Gospodyniami” przegrały jedną bramką i zaprzepaściły możliwość awansu do zawodów wojewódzkich… Jednak nie mają się czym martwić i wybaczamy im to, ponieważ z relacji naszych wysłanników wynika, że sędziowie mieli „swoje za uszami” – mylili się na korzyść naszych przeciwniczek ze Zduńskiej Woli. Ten fakt wolimy pozostawić bez komentarza, bo za dużo już tych afer sędziowskich… Skład: 1. Wiśniewska Kasia 2. Puławska Angelika 3. Uram Monika 4. Olejnik Justyna 5. Jagiełło Anna 6. Ligocka Anna 7. Leśniak Żaneta 8. Wierszak Natalia 9. Majka Blanka 10. Kluszczyńska Karolina 11. Adamczyk Magda 12. Syguła Zuza 13. Skał Paulina 14. Kowal Gosia 15. Bartodziej Kasia 16. Kowalczyk Karolina 17. Kuźniak Karolina 18. Jagiełło Martyna panku; piecu -15- Belfra Rapsod Conieco Uczeń: • Żegluga morska jest bardzo zależna od wody. • Prof: Czy ktoś ma pytania co do pracy domowej? Ucz: Co było zadane? • [przy interpretacji wiersza]: Gdy przestawimy ilość wersów w poszczególnych strofach w ten sposób, że z ostatniej strofy przeniesiemy dwa wersy na poszczególne wcześniejsze strofy, powstanie nam trójwyrazowy ciąg o identycznych przyporządkowanych wartościach. Prof. Teluk-Kwapisz • Ty teraz don’t know French, ale ty chciałbyś know French. Prof. Gońda: Widać, że widać, co widać. • Ja cię zapytam, ale nie powiem kiedy, bo to by było nietaktyczne posunięcie jak na matematyka • Prof. Marczak: • Niedobrze mi jak stawiam te stopnie • Aż mi się z emocji guzik urwał… No bo działa siła bezwładności to akurat się urwał. Prof. Wasiak: • Uprawiasz tak radosną twórczość, że nie mogę się nacieszyć. • [o zamykaniu szkolnych drzwi] Ucz: Przecież więzienie robimy z tej szkoły! Prof: Nie więzienie, ale… rezerwat! • Uczeń odpowiada na pytanie: No… eee… no więc, one… Prof: Dobrze, dobrze. A teraz zwerbalizuj. Prof. Karasek: • Cóż ten homo sapiens? Przede wszystkim stał się śliczny! Nie miał już takiej mordy. • Australopitek używał kija do odstraszania… Taki bejsbolista. Ks. Lamek: • A teraz nastąpi mój długi, nudny, nicniewnoszący wykład. • Nie prowokować mnie, żebym nie musiał przyczaić, kto tak buczy. Lekcja języka niemieckiego Język niemiecki jest stosunkowo łatwy. Osoba obznajomiona z łaciną oraz z przypadkami, przyzwyczajona do odmiany rzeczowników, opanowuje go bez większych trudności. Tak w każdym razie twierdzą wszyscy nauczyciele niemieckiego podczas pierwszej lekcji... Następnie zaczyna się odmiana przez wszystkie der, des, den, dem, die, po czym słyszymy, że wszystko to tłumaczy się w sposób logiczny, czyli jest łatwe. Na początek kupujemy podręcznik do niemieckiego. To przepiękne wydanie, oprawione w płótno, zostało opublikowane w Dortmundzie i opowiada o obyczajach plemienia Hotentotów (auf Deutsch: Hottentotten). Ksiązka mówi o tym, iż kangury (Beutelratten) są chwytane i umieszczane w klatkach (Koffer) krytych plecionką (Lattengitter) po to by ich pilnować. Klatki te nazywają się po niemiecku "klatki z plecionki" (Lattengitterkoffer) zaś jeśli zawierają kangura, całość nazywa się: Beutelrattenlattengitterkoffer. Pewnego dnia, Hotentoci zatrzymują mordercę (Attentater), oskarżonego o zabójstwo jednej matki (Mutter) hotentockiej (Hottentottenmutter), matki głupka i jąkały (Stottertrottel). Taka matka po niemiecku zwie się: Hottentottenstottertrottelmutter, zaś jej zabójca nazywa się: Hottentottenstottertrottelmutterattentater. Policja schwytuje mordercę i umieszcza go prowizorycznie w klatce na kangury (Beutelrattenlattengitterkoffer), lecz więźniowi udaje się uciec. Natychmiast rozpoczynają się poszukiwania. Nagle przybiega Hotentocki wojownik krzycząc: - Złapałem zabójcę! (Attentater). - Tak? Jakiego zabójcę? - pyta wódz. – Beutelrattenlattengitterkofferattentater, odpowiada wojownik. - Jak to? Zabójcę, który jest w klatce na kangury z plecionki? - pyta Hotentocki wódz. - To jest - odpowiada tubylec Hottentottenstottertrottelmutterattentater! (zabójca hotentockiej matki głupiego i jąkającego się syna). Ależ oczywiście rzecze wódz Hotentotów - mogłeś od razu mówić, że schwytałeś: Hottentottenstottertrottelmutterbeut elrattenlattengitterkofferattentater! Znalazł: Ded Redaktor naczelny, czyli obijanie się: Reszta Redakcji, czyli mniejsze obijanie się: Damian Domagała Kasia Sułkowska, Hania Kamieniecka, Ania Wasiak, Anna Błaszczyk, Ola Piktus Współpraca i doping: Maciek Panek i Damian Piec Martyna Niwald, Paula Świtoń,, Weronika Sobieraj, Igor Retecki, Szymon Krawiec, Mikołaj Mielczarek, Tomek Pawlak, Paweł Janik Rysunki, czyli fikołki ołówkiem: Marta Panek Skład, druk i opracowanie, przy rysunkach kombinowanie, Opiekun redakcji, czyli poganianie: czyli do późnych godzin, przed komputerem przesiadywanie: Prof. Tomasz Wasiak Kasia Sułkowska, Damian Domagała -16-