Numer 10

Transkrypt

Numer 10
Na początku było...
SLOWO
Krótka historia nakładu
Szalom!
Witam dosyć symbolicznie, jakby dając do
zrozumienia, że chcę z wszystkimi żyć w pokoju.
Przecież nadchodzą święta Bożego Narodzenia,
Mikołaj też już zapiął pas, czemu więc by sobie
nawzajem nie przebaczać i nie zapominać? Są ku
temu powody. O tych powodach wiedzą doskonale
John Rambo, Darth Vader, Grace z Dogville, czy
chociażby Spike Spiegel (dla fanów anime). Chociaż
podejrzewam, że z racji nadchodzących świąt, na
jakieś dwa tygodnie zapomną o swojej zemście, by
później do niej wrócić, jak nakazuje ludzka
sprawiedliwość. Jesteśmy gatunkiem inteligentnym,
kochaliśmy i czytamy Jana Pawła II, rozumiemy, co to
jest moralność, przebaczenie i miłowanie się
nawzajem. Jakkolwiek, kiedy tylko przeszkadza nam
to w dążeniu do własnego samozadowolenia
i przeszkodzenia drugiemu człowiekowi, zapominamy
o tym. Chyba dlatego w te święta jednym z moich
głównych życzeń (vel. mrzonek) będzie prośba
o dojrzałość ludzkich decyzji i większe zdecydowanie
w tym, co udają. Uwzględniając w tym samego siebie.
Po porządnej analizie mojego własnego powitania
dalej zanurzam się w narcyzm pisania kolejnych słów.
Znów mamy zimę. Czas, kiedy do klubów chodzi
się w kurtkach i ciężkich butach. Silniejszym już nie
chce się tak bardzo ‘prać’ słabszych na ulicach, bo jest
im za zimno. Ciemność o wiele szybciej ogarnia całą
ziemię, przez co szybciej można już rozpoczynać
zabawy, które wraz z nadchodzącym karnawałem
wybuchną ze zdwojoną siłą. Będziemy cieszyć się
naszą wolnością wyboru, późnym wstawaniem
i tańcem, by następnego dnia stawić się
w stonowanych strojach w szkole, nie poznając siebie
nawzajem (jak w „Podziemnym kręgu”) i grzecznie
odpowiadając na lekcjach. Później, w domach,
dopadnie
nas
marazm
zimowy,
nostalgia
i melancholia, noc będzie tak samo za krótka jak
dzień, a depresja zacznie taranować nasze drzwi.
Właśnie
na
te
czynniki
zrzucimy
całą
odpowiedzialność za nasze niepowodzenia osobiste,
jak również naukowe. Drodzy Państwo: nie trzeba
mieć jaj, żeby się temu przeciwstawić. Wystarczy
odrobina chęci, dobry sen i silna wolna wola
(przynajmniej tak mawiają psychologowie). To tyle,
Numer 7 (10) grudzień 2005
jeżeli chodzi o zasypywanie górą słów małych,
czystych duszyczek i egzystencji. Teraz konkrety.
Dajemy Wam w tym numerze dość sporo
wywiadów,
krótkich,
acz
jak
najbardziej
obowiązkowych. Niektóre nie doszły do skutku
z różnych powodów, za co przepraszamy (a czasami
nie przepraszamy, bo nie wszystko stało się z naszej
winy). Słów też jakoby mniej, co tłumaczymy
zmierzaniem w kierunku maksymalizacji przekazu za
pomocą jak najmniejszej ilości słów (był taki kierunek
w sztuce, a jak się nazywał, sprawdźcie sami). Choć
tłumaczą się podobno tylko winni. To może nawet
lepiej, bo wina zawsze jest sporą reklamą (spójrzmy
chociażby na „Szatańskie wersety”). Gorąco
zapraszamy do podziwu.
wciąż pogrążający się
Ded
W środeczku…
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
Konstytucja+Prawo=Konflikt?
Rozmowy z Tadeuszami
Taki miks informacji
Matematyczny szał
Burza półmetkowa
Nie-tolerancji raj
Kertész i film
Naczelny bierze lecytynę
O zajęciach integracyjnych
Sędziowskie afery i sport
Belferstraße
str.2-3
str.4
str.5-8
str.8
str.9
str.10
str.11
str.12
str.13
str.14
str.16
Bóg się rodzi!
Wszystkim uczniom i pracownikom szkoły
zespół redakcyjny z okazji nadchodzących
świąt Bożego Narodzenia życzy, co następuje:
- wszelakich pozytywnych wartości
psychicznych, jakoby i fizycznych na cały rok.
Odświętnie zaś, z okazji nadchodzącego
karnawału, pamiętnych i pysznych zabaw.
Redakcja
Szkiełko i oko
Przydatność osiemnastki
W bieżącym roku szkolnym cały kraj usłyszał
o prawach uczniów pełnoletnich. Przedtem większość
ustaleń o 'prawach' tych, którzy byli już pełnoprawnymi
obywatelami naszego jakże pięknego i demokratycznego
kraju decydowało kuratorium oświaty wespół z
dyrektorem i nauczycielami, pod dyktando
kryteriów przez nich uznawanych za "pełnię
praw obywatelskich". Niestety - jak pokazywała
praktyka, cudzysłów w tym wyrażeniu był jak
najbardziej potrzebny - bo instytucje, w pełni z
siebie zadowolone, w większości traktowały
osoby już dorosłe jak ich jeszcze niepełnoletnich
podopiecznych, podpierając się przy tym stwierdzeniami,
że człowiek jest dorosły dopiero wtedy, kiedy sam
zarabia na siebie, posiada małżonkę / małżonka, dzieci i
osobiście opłacone metry kwadratowe. I tutaj mamy
pierwszy problem - wbrew wszelkim pozorom,
tradycjom, wierzeniom i kultom, w naszym kraju
człowiek staje się dorosły w momencie, kiedy ukończy
18 lat. Kwestia niezależności finansowej jest również
ściśle uregulowana przez prawo - rodzina ma obowiązek
utrzymywać dziecko do 18 roku życia lub, w przypadku,
kiedy kontynuuje ono naukę, do roku bodajże 26.
Zresztą, gdyby bliżej się przyjrzeć kwestii zarabiania na
siebie - okazałoby się, iż wielu obecnych 30-latków wg
kryteriów niektórych osób nie jest osobami dorosłymi choćby dlatego, że pracy jak nie mieli, tak nie mają i
mieszkają u rodziców (tzw. "pokolenie maminsynków").
Wróćmy jednak do tematu: tak właściwie, to o co toczy
się batalia? O rzeczy w dużej mierze podstawowe,
banalne, zdające się być sprawami drugorzędnymi i jak
najmniej istotnymi. Jednak w momencie, kiedy te prawa
są odebrane przez statut szkoły (co już stwierdziły sądy,
jest niezgodne z prawem, gdyż wobec pełnoprawnych
obywateli żadna regulacja wewnętrzna nie może
kolidować z konstytucją) - zaczyna to przeszkadzać,
niczym ugryzienie małego, prawie nieszkodliwego
krwiopijcy w jakąkolwiek część ciała. Niby się od tego
nie umiera - ale zanim przestanie swędzieć, ofiara może
nie potrafić skoncentrować się na niczym, co nie dotyczy
bezpośrednio swędzenia i załagodzenia go. A dokładniej,
jednymi z praw, które są uczniom odmawiane to: prawo
wstępowania w związki małżeńskie, prawo do ochrony
danych osobowych, prawo do odpowiadania za siebie
(czyli prawo samodzielnego zwalniania się ze szkoły) i
wreszcie prawo spożycia legalnych używek poza terenem
szkoły (teren szkoły kończy się zazwyczaj po
przekroczeniu furtki). Niby dlaczego to przeszkadza? O
ile prawo do spożycia używek poza terenem szkoły (i
uniemożliwienie obniżania 'zachowania' z tytułu tychże)
nie jest kwestią najważniejszą, o tyle prawo do
odpowiadania za siebie, wstępowania w związki
małżeńskie i prawo do ochrony danych osobowych, a
raczej ich brak, nierzadko może być problemem.
Dlaczego? A dlaczego prawo do poślubienia osoby, którą
się kocha w wypadku, gdy zdarzy się dziewczynie zajść
w ciążę? Szczególnie w państwie, gdzie takie sytuacje
traktowane są nad wyraz mało pochlebnie? Podobno
dlatego, że "jeśli ktoś chce być taki dorosły, to niech
idzie do wieczorówki". I oto stajemy przed wyborem urodzić dziecko przed ślubem, narażając siebie i rodzinę
na durne przytyki ze strony 'bogobojnych' sąsiadów, czy
może trafić do szkoły, po której jednak zdecydowanie
trudniej jest zdać maturę na taką ilość punktów, aby
umożliwić sobie studiowanie? Dość trudny wybór,
nieprawdaż? Wygląda na to, że według niektórych władz
chęć decydowania o sobie jest czymś, co powinno być
albo uniemożliwiane, albo piętnowane. Smutne.
Dalej - kwestia ochrony danych osobowych jest
ważna przede wszystkim dla uczniów, którzy
mają inny pogląd na swoją ścieżkę edukacyjną
niż rodzice - Zosia za wszelką cenę zamierza
zostać chemiczką, zaś ojciec, zapalony historyk
bezustannie 'sugeruje' córce, że powinna iść
inną drogą. W naszej szkole, wbrew pozorom, również
dochodzi do takich sytuacji. I nierzadko zdarza się też, że
osoba 'wepchnięta' na dany profil przez rodziców, jest
również dalej 'popychana' ku jedynej słusznej drodze
edukacji przez wychowawcę, a czasem nawet dochodzi
do
zawiązania
swoistej
koalicji
przeciwko
zainteresowaniom ucznia. Podczas rozmowy, rzecz jasna,
rodzice by stwierdzili, że oni absolutnie nie bronią mu
edukować się w innych przedmiotach - ale "zależałoby"
im na tym, aby się jeszcze pouczył ... (tutaj proszę
wstawić przedmiot, którego się nie lubi/ nie lubiło, a do
którego usiłowali przekonać rodzice). Odpowiadanie za
samego siebie - z tym się wiąże samodzielne zwalnianie
się ucznia z lekcji, to, że uczeń po wyjściu ze szkoły
(nawet między zajęciami szkolnymi czy też na przerwie!)
jest sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. I to jest
punkt, z którym wiele osób się nie zgodzi i stwierdzi, że
to doprowadzi do katastrofy. Że uczniowie, spuszczeni
ze smyczy, nagle zaczną uciekać ile wlezie, pisząc sobie
usprawiedliwienia, iż nagle się okaże, że wszyscy
są przewlekle chorzy, mają liczne problemy rodzinne,
egzaminy pozaszkolne i konieczne wyjazdy. Że wielu z
uczniów jeszcze nie dojrzało do tego, aby tak za siebie
odpowiadać. To faktycznie może być problemem, ale jest
to problemem nie tylko uczniów, ale i również osób o
wiele od nich starszych. Dlaczego? To już jest kwestią
naszej świadomości, która została wręcz brutalnie
zgwałcona przez naszą historię. Kwestia tego, że
komunizm, okupacja hitlerowska i zabory sprawiły, że
podświadomie mamy po części wrodzone posłuszeństwo
osobom, które stoją niejako wyżej w jakiejkolwiek
drabinie hierarchicznej niż my, że mamy skłonności
do powtarzania "dura lex, sed lex" i przekonania o tym,
że wychowywać trzeba zawsze żelazną ręką, żądać
posłuszeństwa i przekonywać tych, którzy są 'niżej', że
my mamy rację i to nasze poglądy oni powinni posiadać.
Jednak - co również bardzo dokładnie pokazały
wydarzenia historyczne, mamy wrodzony zalążek buntu
przeciwko temu, czego nie uważamy za słuszne, mamy
wrodzoną chęć dochodzenia własnych praw. O ile, rzecz
jasna, o nich wiemy. Bo problemem jest również to, że
nie rozumiemy do końca swoich i cudzych praw,
pozostając w kokonie przeróżnych wzorców moralności i
zastanych reguł świata. Nasz kraj - co tu dużo mówić, ma
nadal bardzo silne podstawy seksizmu, ksenofobii i
przekonania, że istnienie naszego państwa, okupione
zresztą niemałymi stratami, jest nieustanną walką pt
"Polska kontra reszta świata". Przy czym, niestety,
tendencje w dziedzinie powtarzania prawd, które były wg
władców i filozofów starożytnych jak najbardziej
-2-
Szkiełko i oko
aktualne, lecz się zdążyły zdezaktualizować i twierdzenie
tego, że ludzie będący od nas 'wyżej' zawsze mają rację
częściej się przejawia i jest bardziej pochwalane niż ten
bunt, który w czasach walk był wartością jak najbardziej
chwalebną, ale w momencie 'przejścia do cywila' stał się
czymś gówniarskim i zarezerwowanym dla osób, które
przechodzą
burzę
hormonów
tudzież
są
'nieprzystosowane'. Szkoła podobno powinna edukować
we wszystkich dziedzinach życia - toteż powinna
zmienić tryb edukacji. Obok bezlitośnie wbijanych do
głowy regułek, miłości do Mickiewicza i stwierdzenia, że
"Słowacki wielkim poetą był" powinno się nas edukować
nie jako materiał na pracowników czy pracodawców, ale
i również - materiał na ludzi, na obywateli wolnego,
demokratycznego kraju. Brzmi patetycznie? Niestety, w
momencie, kiedy się okazuje, że byli solidarnościowcy
wyznają zasadę "są równi i równiejsi", zaś większość
społeczeństwa przychyla się do tego - należy czasem
uderzyć w taki ton. Wychowanie bowiem nie polega
tylko na tym, aby wbić do głowy reguły savoir-vivre'u,
miłości do ojczyzny i posłuszeństwa. Należy nauczyć
wolności i odpowiedzialności za własne czyny - nie zaś
pokazywać, że ktoś tam, hen, wyżej ma rację zaś Ty,
maluczki, masz go słuchać. Bo tym sposobem, możemy
w końcu oduczyć się schematów myślowych i
zrozumieć, na czym, tak właściwie, polega fenomen
pełnoletniości i wagi podejmowanych decyzji, nie zaś na
cofaniu się i uczeniu, że nad nami zawsze stoi ktoś, kto
wie lepiej i pomoże nam podjąć słuszną decyzję. Nie
tędy droga. Kwestię używek pozostawię zaś bez
zbędnych komentarzy - oprócz tego, że teren szkoły
kończy się już za jej furtką.
aQrat
Od teorii do praktyki: spojrzenie drugie.
Pomijając wszelkie teoretyczne rozważania i nie
rozczulając się zbytnio nad sprawą Bartka Gryndzi z XXI
LO w Łodzi, postanowiliśmy sprawdzić, jak cała sprawa
pełnoletnich uczniów odbierana jest w naszym LO. W
tym celu udaliśmy się na rozmowę do dyrekcji, a
konkretniej do pani wicedyrektor Elżbiety WielochKostrzewy.
Red.: Załóżmy sytuację, że przychodzi do pani
pełnoletni uczeń i prosi o nie ujawnianie jego ocen
rodzicom na najbliższej wywiadówce, powołując się na
ustawę o ochronie danych osobowych. Jak pani reaguje?
Jakie stanowisko wobec takich uczniów zajmuje nasza
szkoła?
E.W-K.: Rodzice posyłając swoje niepełnoletnie dzieci
do szkoły, zawierają z nami, jej pracownikami,
interpersonalną umowę o tym, że będziemy ich dzieci nie
tylko uczyć, ale również wychowywać i opiekować się
nimi. Mamy obowiązek sprawować opiekę nad uczniami
przez cały okres trwania ich edukacji w naszej szkole.
Tak samo, jak rodzice mają prawo i obowiązek
interesowania się poczynaniami swoich dzieci.
W momencie, kiedy przestajemy informować rodziców
o nieobecnościach, czy też ocenach ucznia, nie stosujemy
się do umowy zawartej z rodzicami, kiedy
to zdecydowali się (konsultując to ze swoimi dziećmi)
posłać swoich potomków do naszej szkoły, przez
co stajemy się mało wiarygodni.
Red.: Podobnie jak w wypadku oddawania dorosłej
osoby pod opiekę np. pielęgniarki – oczekujemy, że
będzie ona przy tej osobie cały czas, nawet mimo jej
sprzeciwów.
E.W-K.: Będąc uczniem liceum, przebywając na
zajęciach, wycieczce, imprezach szkolnych, pozostajesz
pod opieką nauczycieli. Oni odpowiadają za twoje
bezpieczeństwo, niezależnie od tego, czy jesteś już
pełnoletni czy jeszcze nie.
Red.: Z porozumienia zawartego między ministerstwem
zdrowia i ministerstwem oświaty w 1994 roku wynika,
że szkoła ma prawo wymagać zaświadczenia lekarskiego
tylko wtedy, gdy nie pojawię się na którymś
z egzaminów zewnętrznych. W takim razie dlaczego nie
zezwala się na samodzielne usprawiedliwianie
pełnoletnich uczniów, którzy mają już pełną
odpowiedzialność karną?
E.W-K.: Przed 1994 rokiem uczeń miał obowiązek
każdą swą chorobę i nieobecność usprawiedliwiać
za pomocą
przeróżnych
zaświadczeń,
również
lekarskich. Ministerstwo zrobiło ustępstwo, jednak nie
oznacza to, że możemy na podstawie własnego
twierdzenia, że źle się czujemy, wypisywać sobie
usprawiedliwienia. Bycie uczniem przedłuża możliwość
usprawiedliwiania
przez
rodziców
nieobecności
w szkole. Studenci wyższych uczelni, mimo iż w świetle
prawa są dorośli, nie mają takiej możliwości
usprawiedliwiania swoich nieobecności. Potrzebne im
są wtedy zaświadczenia lekarskie, sądu, policji itd.
Red.: Mimo wszystko Bartek Gryndzia wygrał sprawę w
sądzie i jego usprawiedliwienia muszą być obecnie
uznawane przez dyrektora XXI LO w Łodzi.
E.W-K.: Moim zdaniem wykorzystał tutaj pewną lukę w
prawie. We Wrocławiu pewien student wygrał sprawę o
alimenty, które ma dostawać od rodziców, z racji braku
środków do życia. Z jednej strony Bartek wygrywa na
podstawie swoich praw jako człowieka pełnoletniego
i samodzielnego, a z drugiej inny młody człowiek
wygrywa sprawę, w której podkreśla, że nie jest jeszcze
zdolny
do
samodzielnego
życia.
Możemy
wywnioskować, że w takich wypadkach wynik sporu
może być tylko kwestią interpretacji prawa przez
sędziego. Dopóki prawo w sposób jednoznaczny nie
rozstrzyga pewnych kwestii, dopóty wynik sprawy
będzie zależał od subiektywnej interpretacji prawa przez
sędziego. Poza tym sprawa Bartka nie została jeszcze
zamknięta – istnieją jeszcze przecież sądy wyższej
instancji, apelacje…
Red.: Czy do naszej szkoły mogą uczęszczać uczniowie
będący w związkach małżeńskich? To samo pytanie
dotyczy uczennic w ciąży
E.W-K.: Osobiście nie pamiętam sytuacji, żeby jakieś
małżeństwo chodziło do naszej szkoły. Co do dziewczyn
w ciąży – mieliśmy kilka takich przypadków i za każdym
razem szkoła w takiej sytuacji nie przeszkadzała
uczennicom w ukończeniu liceum i zdaniu egzaminów.
Red.: Ostatnie pytanie: jakie są opinie innych
nauczycieli na temat spraw pełnoletnich maturzystów?
E.W-K.: Kiedy rozmawiałam na ten temat
z nauczycielami, spotkałam się z podobną opinią jak
moja.
Red.: Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiał: Ded
-3-
Takie Tam
Tadeusze 2005
czyli konkurs opowiedziany w prologu i 4 aktach
Telewizja Polska zrezygnowała w tym roku z emitowania ceremonii rozdania Oscarów (w końcu niewielu
ludzi wstaje w nocy z niedzieli na poniedziałek, aby siedzieć przed telewizorem od 2 w nocy do 6 rano), ale
poradziliśmy sobie z tym faktem. W ramach wszelakich plebiscytów będących substytutami Oscarów, nagród
Emmy, Złotych Palm i równie złotych Globów, zalewających wszelkie media (od Superjedynek po Telekamery)
nasza szkoła zorganizowała sobie własne nagrody – Tadeusze. Chwytna nazwa i dobrany moment rozdania
statuetek zapewniły należytą pompę temu konkursowi. Relacji z rozdania nagród nie zamieszczamy z bardzo
prostych powodów – wszyscy uczniowie na niej byli (a przynajmniej powinni być). Dla przypomnienia – miało
to miejsce pod koniec dnia patrona, 13 października. Nasi redaktorzy zadali kilka pytań pomysłodawcom,
organizatorom oraz zwycięzcom (niestety, nie wszystkim) przedsięwzięcia.
Ded
Akt I - Pomysł i organizacja
Godzina 14:12:58:04, drzwi
klasy nr 18, w oczach
niepewność i lęk. Ręka cały czas
leży na metalowej lufie w
spodniach. Dłonie oblewają się
potem, przed oczami przelatują
nam niezapomniane chwile,
palce dotykają coraz gorętszej
broni w kieszeni. Ostatnie zdanie
przed wejściem: ,,Nie daj się
sprowokować! Z takimi trzeba
twardo, raz popuścisz i już nie
dasz rady!”
Jesteśmy w środku. Z kieszeni
powoli wyjmuję dyktafon, kładę
go na stole i przesuwam w kierunki profesor Z.
,,Wywiad” - i wszystko jasne. Włączam taśmę, pada
pierwsze pytanie. Nie jest łatwo. Idzie nam powoli,
jednak skutecznie. Próbujemy wydusić każde słówko,
każdą literkę, nawet poranną pastę do zębów. Schemat
wygląda następująco: pytanie – odpowiedź, proszę –
dziękuję. Wszystko toczy się wokół ceremonii
rozdania nagród ,,Tadeusze 2005”. Chcemy
dowiedzieć się wszystkiego. Kiedy? Jak? O której? Po
co? A to wszyscy dla Was Nasi Kochani Milusińscy: żeby przekazać Wam jak najwięcej, żeby was
uświadomić, żebyście nie byli już takimi małymi
gapciami i wiedzieli wszyściutko. Tak to dla Was
najdrożsi, to wszystko dla Was. Kończymy z tą
etykietą!
Sprawa wygląda następująco. Punkt:
1.) Edycja konkursu – nr I
2.) Organizatorki, inicjatorki, inspiratorki – prof. Anna
Mazur, prof. Agnieszka Bryś,
prof. Renata Zadworna (tajemnicza prof. Z.
z początku drugiego akapitu)
3.) Kategorie:
- super belfer
- super debiut
- złotousty nauczyciel
- super wychowawca
- super klasa
- super uczeń
4.) Pomysł na kształt statuetek zrodził się na początku
roku. Każda nagroda wykonana została ręcznie przez
enigmatyczną
artystkę
pochodzącą z naszego kochanego
powiatu.
Wygląd
figurki
przypomina osobę Tadeusza
Kościuszki i stąd też nazwa całej
uroczystości -,,Tadeusze 2005”.
Właśnie w ten sposób można
streścić
nasz
krótki,
lecz
rzeczowy quasi-wywiad. W tych
kilku punktach zawarliśmy całość
niesamowitej,
wciągając,
tętniącej swoim własnym życiem
rozmowy z surową prof. Renatą
Zadworną.
Sz.K.;I.R.
Akt II - Kumpel
Redakcja: Czy spodziewałeś się takiego wyró
żnienia?
Mikołaj Krekora: Oczywiście, że nie...
R. Czy uważasz, że ta wygrana do czegoś Cię
zobowiązuje?
M.K. Nie.
R. Zgadzasz się z werdyktem?
M.K. Nie wiem.
R. Zawdzięczasz ten sukces koleżankom-fankom, czy
kolegom-sportowcom?
M.K. Kolegom-fanom...
R. Jak myślisz, jakie cechy twojej osobowości
zadecydowały o tej wygranej?
M.K. Nie wiem.
R. Masz jakieś preferencje muzyczne, filmowe...?
M.K. A co to są preferencje?
R. Noooooo... upodobania...
M.K. Aha, nie mam.
R. Czytasz coś?
M.K. „Poradnik domowy” i „Naj”...
R. No cóż... A co robisz w wolnych chwilach?
M.K. Oglądam kanały sportowe.
R. Kto z nauczycieli jest dla ciebie autorytetem?
M.K. Nikt.
R. Twoi idole sportowi...
-4-
Takie Tam
Ogłoszenia…
M.K. Muhammad Ali, Michael Jordan i Bartek Cielas.
R. Twoje zainteresowania...
M.K. Sport i Pokemony... szczególnie lubię
Bulbasaura...
R. Chcesz kogoś pozdrowić?
M.K. Tak. Rodziców, brata, klasy: Ia, Ib, Ic, Id, Ie, If,
Ig, Ih, IIa, IIb, IIc, IId, IIe, IIf, IIg, IIh, IIIa, IIIb, IIIc,
IIId, IIIe, IIIf, IIIg, IIIh i cały obóz z Sierakowa.
Być może te zwięzłe odpowiedzi są dowodem
niezwykłej wręcz skromności Mikołaja lub też
ciężkiej traumy przeżytej w dzieciństwie... bądź nadal
przeżywanej... Mimo wszystko wierzymy, że chciał
być z nami szczery...do bólu.
Być może świadczy to jednak o niższości
intelektualnej płci męskiej... Kto wie... Daleko nam do
poglądów feministycznych.
A.W;P.Ś.
Akt III - Debiut
Pragniemy zaprezentować Wam wywiad z panem
prof. Tomaszem Golańskim, nauczycielem W-F
i zdobywcą
nagrody
Tadeusza
w
kategorii
Super-Debiut. Pomimo, że nasz rozmówca jest bardzo
zabiegany i trudno go złapać, udało nam
się zadać mu kilka pytań.
SŁOWO: Jak Pan myśli, co sprawiło,
że zyskał Pan uznanie społeczności
uczniowskiej i zdobył nagrodę
Tadeusza?
Prof. TOMASZ GOLAŃSKI: Nie
mam zielonego pojęcia. Uważam, że
należy po prostu być sobą i robić to,
co się umie jak najlepiej. Odbierając
nagrodę Tadeusza byłem zaskoczony,
ale także zadowolony, że moja praca
podoba się uczniom.
S: Przenieśmy się na chwilę do przeszłości. Jak
wspomina Pan czas szkoły średniej?
T.G: Patrząc z perspektywy czasu, myślę, że były
to najlepsze lata. Jednak tamte czasy zdecydowanie
różniły się od dzisiejszych. Obecnie uczniowie mają
większe możliwości zarówno w szkole jak i pozą nią.
Dawniej nie mieliśmy tylu różnych form spędzania
wolnego czasu.
S: Czy był Pan dobrym uczniem? Jakie przedmioty
lubił Pan najbardziej?
T.G: Chodziłem do Technikum Mechanicznego.
Z nauką nie miałem żadnych problemów. Moim
ulubionym przedmiotem była fizyka (a uczył jej pan
prof. Muzyka)
S: Dlaczego akurat związał Pan swoją przyszłość ze
sportem?
T.G: Zawsze nim się interesowałem. Przez 6 lat
grałem w piłkę ręczną. O moim zawodzie trochę
zadecydował przypadek. Po maturze wylądowałem
najpierw w studium wychowania fizycznego.
Nie ukrywam, że trafiłem tam ratując się przed
wojskiem☺. Służba trwała wtedy jeszcze 2 lata,
a bieganie z karabinem na pewno nie było moim
marzeniem☺
Kolejnym krokiem była AWF w Poznaniu i tak już
zostało.
S: Wiele osób pyta nas, czy wiemy coś
o czekających nas w przyszłości wydarzeniach
sportowych. Może wie Pan, czy przewidziane
są jakieś imprezy np. w ferie zimowe?
T.G: Cały czas próbujemy zorganizować turniej
unihokeja, jednak nie obiecuję, że dojdzie on
do skutku. Mogę za to zapewnić, że cały czas będą
organizowane rozgrywki w piłkę siatkową
i koszykówkę.
Sz.K.;I.R.
Akt III (a zarazem epilog) –
Główna wygrana
Redakcja: Przyjął pan nominację i…
Prof. Dariusz Gajewski: Byłem bardzo zaskoczony.
Oczywiście – mile zaskoczony. Wśród nominowanych
kolegów i koleżanek znaleźli się doprawdy
wymagający rywale.
R.: Sukces?
D.G.: To dla mnie radosne zobowiązanie. Chciałoby
się utrzymać tak sympatyczną opinię na
swój temat, szczególnie wśród osób,
które okazały mi tak wiele zaufania i
sympatii.
R.: Czy uważa się pan za superbelfra?
D.G.: Nie, stanowczo nie. Wielu
kolegów i koleżanek jest bardziej super.
Przekonamy się o tym już za rok.
Taką oto złotą myślą kończymy
tegoroczne podsumowanie Tadeuszów.
Pozostaje nam już tylko czyhać na
kolejne statuetki…
Ogłoszenia…
Wydarzenia różne, nadchodzące i podróżne,
w tym numerze zagościły może w trochę mniejszej
ilości, za to na pewno w sporej obszerności.
Grudzień zapowiada się całkiem ciekawie dla
spragnionych kultury. Chciałabym Was zaprosić na 3
wydarzenia. Myślę, że każdy wybierze coś dla siebie.
Zacznijmy od mocniejszego uderzenia – koncert
Huntera w Pajęcznie (sala sportowa przy liceum im.
Sienkiewicza, 09.12, cena biletu: 18 zł). Grupy
„długowłosych” nie trzeba specjalnie namawiać na
wyjazd. Niezdecydowanym przypomnę, że Hunter jest
laureatem Złotego Bączka, a to najlepiej świadczy
o sile ich przekazu na żywo.
Drugim wydarzeniem jest wystawa fotografii
pt. „Nie zadepczcie połonin”. Swoje prace z
Bieszczad(ów) zaprezentują: Piotr Chudy, Przemek
Chmielewski, Robert Pawłowski, Arek Szymanek
i Krzysztof Gagatek. Wystawa rozpoczyna się 17.12
-5-
Ogłoszenia duszpasterskie
o godzinie 18 w kinie Syrena (wstęp wolny).
Głównym organizatorem jest Wieluński Dom Kultury.
„Niespodzianką” dla gości będzie występ Starego
Dobrego Małżeństwa. Nie jest to muzyka popularna,
Krzysztof Myszkowski nie idzie na łatwiznę
w doborze tekstów (wiersze Stachury, Ziemianina).
Jednak uwierzcie, że może ona przenosić do krainy
łagodności.
Na 20.12 grupa Teka zaplanowała swój spektakl.
Będziemy mogli zobaczyć w ich interpretacji
„Opowieść wigilijną” Dickensa. Mam nadzieję, że
docenicie starania aktorów oraz pani profesor Mazur,
zapełniając aulę.
Na koniec z radością przypominam, że adwent nie
jest już okresem postu… więc bawcie się dobrze.
K.W.
Paplanie popłaca…
W dniach 9-12 XI 2005 r po raz 30-ty na zamku
w Golubiu-Dobrzyniu
odbył
się
finał
Międzynarodowego
Konkursu
Krasomówczego
Młodzieży Szkół Ponadgimnazjalnych.
Nasze województwo reprezentowali Marcin Cieśla
(3f ) oraz Justyna Dłubek (2 c).
Przygotowywani byli przez pana Packiego i trzeba
przyznać, że wypadli świetnie. Marcin opowiadający
o znanym „bieszczadzkim zakapiorze” Władku
Nadopcie, zajął 9 miejsce. Justyna Dłubek
opowiadając o nalotach na Wieluń 1 IX 1939 r.
wywalczyła sobie 1 miejsce i tytuł laureata.
Przeprowadziliśmy krótką rozmowę z Justyną.
- Jakie to uczucie być najlepszym z najlepszych?
- Trudno powiedzieć. Dotarło to do mnie po około
tygodniu. Kiedy ogłaszali wyniki płakałam. Ręce ci
drżą i nogi robią się jak z waty. Ale tego nie da się
opisać. Czujesz, że było warto.
- Czy trudno było wygrać?
- Bardzo trudno. Występowało około 30 osób, które
trzeba było przegadać...
- Więc może powiesz nam coś na temat atmosfery
która panowała wśród uczestników?
- Było bardzo miło, nie czuło się rywalizacji. Czujesz
się jak na jakiejś wycieczce. No i w zamku można
było wyczuć ducha poprzedniej właścicielki
i zmarłego kustosza.
- Czy spotkałaś tam jakieś ciekawe osoby?
- „Gwoździem programu” był przewodniczący Jury,
pan prof. Sawrycki.
- Dziękuję za rozmowę.
Tegoroczne sukcesy naszych krasomówców nie są
jedynymi w historii konkursów krasomówczych.
W eliminacjach wojewódzkich podopieczni prof.
Pawła Packiego startują od kilkunastu lat, często
kwalifikując się do finałów w Golubiu-Dobrzyniu.
Do tej pory finalistami zostało kilkunastu uczniów
(niektórzy 2-krotnie), a wielu z nich zajmowała
miejsca w pierwszej dziesiątce :
- Ewa Dyja (1989)
- Bartłomiej Kamiński (1998 - laureat, II miejsce;
1999)
- Natalia Krachmaluk (2000 - wyróżnienie)
- Szymon Pawelec (2003)
- Marcin Cieśla (2005)
- Justyna Dłubek (2005 - laureatka, I miejsce)
Ponadto uczestnikami finału byli:
- Justyna Kopytowska (1992, 1993)
- Wioletta Wlazłowska (1995)
- Agnieszka Paśnik (1998)
- Małgorzata Białek (2000 i 2001)
- Michał Kokociński (2001)
- Igor Kuranda (2004)
M.M.
Absolwent pożądany.
29 Listopada 2005 r. odwiedził nas kolejny gość,
w ramach cyklu spotkań ze znanymi absolwentami
naszego liceum. Prof. Krzysztof Szaflik zainteresował
przede wszystkim uczniów myślących o karierze,
w której przysięgę Hipokratesa powinno się znać
lepiej, niż własną kieszeń. Podczas spotkania można
było najlepiej zauważyć pewne zachowania…
Podczas gdy pan profesor wspominał o swoich latach
jako licealisty, aula pozostawała wypełniona. Po
przejściu do naukowej części wykładu w dziedzinie, w
której prof. Szaflik jest ekspertem (czyli ginekologii
i położnictwa), pozostali już tylko uczniowie z profili
biologiczno-chemicznych.
Wniosek:
większość
uczniów bardziej ciekawa jest plotek, co nasi
nauczyciele robili w przeszłości, niż tego, w jaki
sposób w dzisiejszych czasach leczy się płody
dziecięce. Młode matki zapowiadają się na stałe
czytelniczki „Życia na gorąco”.
Ded
Krótka wyprawa po świadomość konsumencką.
Dnia 23 listopada wybrałam się wraz z panią prof.
Jureńczyk na konferencje Internetowego Magazynu
Młodego Konsumenta YOMAG.NET. Na miejscu,
wysiadając z samolotu należało niemalże natychmiast
wykazać się operatywnością i komunikatywnością,
aby dotrzeć na miejsce spotkania z moimi
niemieckimi gospodarzami. Podczas gdy w innych
krajach moglibyście spotkać się z ignorancją wobec
panującej mody, to w Berlinie pierwszy napotkany na
Twojej drodze młody człowiek może Ci pomóc, w
mniejszym lub większym stopniu znając j. angielski.
Po godzinnym spóźnieniu, wyszukując drogę wśród
wielu U-Bahn’ów, bądź też S-Bahn’ów spotkałam się
z Niemką, z którą miałam spędzić parę najbliższych
dni. Przechodząc do rzeczy, które należały do naszego
celu, czyli uczestnictwa w konferencji, rozpoczęła się
ona o godzinie porannej w niemieckiej szkole WilmaRudolph-Oberschule. W spotkaniu tym wzięły udział
4 kraje: Niemcy, Hiszpania, Norwegia i Polska (której
byliśmy jedynymi przedstawicielami, goszczącymi
tam jedynie gościnnie, jako że szkoła w programie
„Comenius” nie uczestniczy). Początek konferencji
objęła krótka mowa Czecha Petra Jakubicka,
-6-
Ogłoszenia duszpasterskie
pracującego nad wyglądem oraz działaniem strony
www.yomag.net, do której obejrzenia gorąco
zachęcam. Szczególnie zainteresowało mnie w tym
portalu to, iż można tam znaleźć angielsko, bądź też
niemieckojęzycznych penfriend’ów, czego wcześniej
nie zauważyłam. Następnie grupa nauczycieli i
uczniów rozdzieliła się i rozpoczęła się nasza
właściwa praca. Pierwszą rzeczą, o którą zostaliśmy
poproszeni przez naszą niejako przewodniczkę,
tamtejszą nauczycielkę bussinesowego j. angielskiego,
było sprawdzenie metek, napisów, z jakiego kraju są
ubrania, które mamy na sobie. Jeśli jesteś ciekawy,
drogi czytelniku, jakie napisy przeważały, spójrz na
swoje metki, zapewne również przeważał będzie napis
„Made in China”. Zaczęliśmy więc działać nad
materiałem zawierającym wskazówki o zalewaniu
rynków europejskich przez tanie produkty, bądź te
drogie, produkowane jednak za grosze. Sami
rozpoczęliśmy wyszukiwać w internecie informacje na
ten temat i okazało się, że nasza świadomość, jako
młodzieży, która rocznie na własne potrzeby wydaje
5000000000 euro, jest bardzo niska. Chcieliśmy
sprawdzić czy naprawdę nie wiemy o tym, że tak tanio
płacimy, dlatego, że robotnicy w Chinach pracują po
15 i więcej godzin, a robotnikiem są również dziecidużo młodsze od nas, czy też jest to dla nas obojętne.
W tym celu na najbardziej znanych handlowych
ulicach Berlina przeprowadziliśmy rozpoznanie.
Zadając szereg dramatycznych pytań o poglądy
dotyczące pracy dzieci, okazało się, ze w większości
przypadków niska cena ważniejsza jest od naszego
człowieczeństwa.
Wynikami
naszej
pracy
podzieliliśmy się dnia drugiego. Zasmuceni i niejako z
poczuciem winy poszukiwaliśmy metod, które
pozwoliłyby na uświadomienie ludzi o tym
nieludzkim procederze w naszych sklepach, jak
również o metodach, które wykluczyłyby z naszych
sklepów produkty, robione przez dzieci oraz przez
przepracowanych, biednych ludzi. Efektem naszej
pracy stał się artykuł, który w najbliższym czasie
przeczytać będzie można na stronie www.yomag.net
pod nazwą „Asian products: blessing or a curse?”.
Muszę przyznać, że wyjazd ten powiększył moją
wiedzę merytoryczna na ten temat, jak również
pozwolił mi na rozwinięcie komunikatywnego użycia
j. angielskiego. Zauważyłam również, że podczas
długotrwałego użycia obcego języka przestaje liczyć
się to, że nie znasz jakiegoś detalu- ważne jest, że
wszystkie Twoje myśli sprowadzają się nie do
tłumaczenia, lecz do rozwijania ich w danym języku.
Polecam wyszukiwanie penfriend’ów, obcowanie z
ludźmi z całego świata oraz zainteresowanie się
programem Sokrates Commenius „Tradycja i
technologia” koordynowanym przez prof. TelukKwapisz, prof. Jureńczyk oraz prof. Podymę.
Najgoręcej, gdyż z niejaką dumą współtwórcy
polecam artykuł, jak również sprawdzenie metek na
Twoim ubraniu. Czy napis „Made in Asia” nadal nic
Ci nie będzie mówił?
Hadeska
Demokracji się zachciało!
W szkole szykuje się kolejna akcja mająca za
zadanie włączenie uczniów w życie szkoły. Dyrekcja
się temu nie sprzeciwia, a sprawa wygląda
następująco: W I LO ma powstać parlament. I to na
dodatek całkowicie poważny parlament, ze sporymi
kompetencjami. Wizję tej instytucji przybliżała nam
pani prof. Renata Zadworna.
W
parlamencie
mielibyśmy
możliwość
przegłosowywania projektów i pomysłów na temat
szkoły (na przykład w sprawie charakteru zawodów
sportowych, czy też szczęśliwego numerka).
Członkowie parlamentu mieliby raz na dwa miesiące
gromadzić się na auli i przedstawiać swoje projekty,
podlegające później głosowaniu. Oczywiście, po
takich głosowaniach wyznaczone ku temu osoby
(łącznicy) przedstawialiby pomysły dyrekcji i dopiero
po jej decyzji mielibyśmy pewność, czy dany projekt
wchodziłby w życie. Parlament byłby jednym słowem
organem oddolnej inicjatywy, jak również pełniłby
rolę stróża. Posiadałby kompetencje do zmiany
przewodniczącego samorządu szkolnego (w razie nie
wywiązywania się z obowiązków), przez co mógłby
również nadzorować pracę samorządu.
W skład parlamentu wchodziłyby wszystkie trójki
klasowe oraz nauczyciele. Wybieraliby spośród siebie
marszałka, dwóch wicemarszałków, oraz członków
trzech komisji:
1. Komisji Prawa i Demokracji (ta zajmowałaby się
sprawami organizacyjnymi, uchwałami, tematami
spotkań itp.)
2. Komisji Promocji Zdrowia (miałaby dopilnować
urządzeniu zawodów sportowych, akcji ekologicznych
itp.)
3. Komisji Rozrywki. (odpowiedzialnej za organizację
szkolnych świąt, pomocą w wydawaniu gazetki oraz
prowadzeniem kroniki parlamentu).
Na razie pomysł powstania parlamentu znajduje się
w bardzo początkowej fazie, jednak pani prof.
Zadworna zakłada, że w najlepszym przypadku
możliwe jest zorganizowanie pierwszych obrad już
w styczniu 2006.
Pomysł utworzenia takiej instytucji w liceum
ogólnokształcącym zdał już egzamin w kilku
-7-
Ogłoszenia…
Liczby w słowach
szkołach, dając uczniom pole do wygłaszania swoich
pomysłów i problemów, a co za tym idzie,
podejmowania działań, by je naprawiać. Czy sami
będziemy
chętni
do
podobnych
sposobów
identyfikowania się ze szkołą – okaże się już niedługo
Ded
O laur(eatkach) Topoli
Poezja w „Słowie” ma swoje miejsce, a po
rozwiązaniu XII edycji regionalnego konkursu
poetyckiego „O laur Topoli” okazuje się, że nasza
twórczość ma też miejsca na podium nagrodzonych!
Chwalimy się więc: I miejscem dla Kasi Sułkowskiej,
II dla Weroniki Sobieraj (o której pisała Calineczka, w
listopadowym numerze) i dwoma wyróżnieniami:
wierszy Justyny Dłubek oraz Ady Gałki.
Wydarzenie to nie lada: Klub Literacki Topola,
organizujący konkurs,
istnieje od 1987 roku,
nazywany jest zduńskowolskimi desantem poetyckim,
bo jego członkowie zdobywają największą liczbę
nagród na konkursach ogólnopolskich. Jedna z
najmłodszych członkiń Związku Literatów Polskich,
Katarzyna Godlewska, której wiersze wydawane są w
tomikach, odkąd skończyła 15 lat, zaczynała właśnie
od Topoli. Tym samym, jeśli mogę mówić w imieniu
wszystkich zwyciężczyń- dumne jesteśmy!
W imieniu własnym zaś, zachęcam do dzielenia się
twórczymi próbami wszystkich szkolnych poetów,
którzy wciąż chowają wiersze do szuflad. Nie po to
poezja, także ta młoda, żeby milczała, a „słowo
ezoteryczne” niech będzie efektem działań nie aż tak
bardzo tajemniczych autorów. Tak Wam, jak sobie,
życzę samych pięknych wierszy, a obok- jak zwykleporcja naszej twórczości.
Ka.
A teraz coś z zupełnie innej beczki
Na modłę i oddanie hołdu ‘Teleexpressowi’
kończymy dawkę informacji czymś nietuzinkowym.
Absolwenci – ‘matura 2005’ nie mogą odejść ze
szkoły. Ten dziwny rocznik, który przez trzy lata
zrzędził na większość nauczycieli i odradzał nam
przyjście do I LO, nie potrafi wyemigrować na stałe,
pozostając jakby w formie uśpienia. Jak niedźwiedzie,
zapadają w długie sny, by wciąż powracać do szkoły,
siedzieć na auli i przeszkadzać pracownikom szkoły.
W szczególności spodobało się to tzw. mundurowym
absolwentom, tj. przebywającym obecnie w 25
Brygadzie Kawalerii Powietrznej oraz tym z KULu.
Przygotowany jest obecnie program resocjalizacji dla
wszystkich absolwentów tego typu, by powoli, acz
skutecznie, mogli się w końcu znaleźć w innej
rzeczywistości. Zostaną podjęte wszelkie próby
pozbycia się absolwentów lub chociaż przekształcenia
ich w formę odwiedzających tylko „z rzadka”.
Zresztą, już niedługo kolejna akcja oddawania krwi w
naszej szkole. Zawsze poza krwią autobus może
zabrać ze sobą coś ekstra …
Ded
połamaniec
połamaniec
Witam wszystkich serdecznie! Oto kolejna porcja
zagadek dla wszystkich lubiących „myśleć inaczej”.
Mam nadzieję, że spodobają się wam. Są proste, choć
mamy nadzieję, że będziecie o nich dyskutować.
Podkreślam fakt, że wszystkie zagadki mają logiczne
i proste w swej istocie rozwiązanie. Powodzenia!
Zagadka nr 1
(banalna, „na zachętę”)
Żyjący ok. 2000 lat przed naszą erą Ahmes był
nadwornym matematykiem i pisarzem faraona
Amenemhata III. Oto jego zadanie: Sto miar ziarna
należy podzielić między pięciu robotników tak, aby drugi
otrzymał o tyle miar więcej od pierwszego, o ile trzeci
otrzymał więcej od drugiego, czwarty – od trzeciego i
piąty od czwartego. Prócz tego dwóch pierwszych
robotników razem powinno otrzymać siedem razy mniej
miar ziarna niż trzej pozostali. Ile miar ziarna otrzymał
każdy robotnik?
Przychodzi "i" do lekarza, a lekarz mówi: Coś się
pani uroiło!
Zagadka nr 2
Trzej mężczyźni z żonami chcieli się przeprawić na
drugą stronę rzeki. Do dyspozycji mieli 2-osobową
łódkę. Jak mają przeprawić się na drugą stronę, jeżeli w
żadnym momencie nie można zostawić żony
w towarzystwie mężczyzn bez obecności jej męża?
Przychodzi wektor do lekarza, a lekarz mówi: Kto
pana tu skierował?
Zagadka nr 3
(no cóż…, jak już wspomniałem same banały dzisiaj)
Było młode małżeństwo, ona piękna, on bogaty i cały
czas przesiadujący w pracy. Była noc, nagle mąż dostaje
telefon (był akurat w pracy) z informacją, że jego żona
jest z nieznajomym mężczyzną w łóżku. Mąż
natychmiast wyjechał z miejsca pracy i po chwili był w
domu, wszedł do sypialni i rzeczywiście zobaczył, że
jego żona leży w łożu, a obok niej mężczyzna, którego
nigdy wcześniej nie widział. Gdy mąż ujrzał tę sytuację
poszedł do kuchni i zaparzył sobie oraz małżonce kawy,
a później poszedł do żony i dał jej całusa (obcy
mężczyzna przez cały czas leżał na łóżku). Pytanie: Kim
jest obcy dla męża mężczyzna i co się dokładnie stało tej
nocy?
Przychodzi zbiór do lekarza, a lekarz mówi: Jest pan
skończony!
Paradoks żółwia: prędkość sprintera 10m/s prędkość
żółwia 1m/s Sprinter i żółw poruszają się w tym samym
kierunku. W chwili początkowej biegacz znajdował się w
punkcie A, natomiast żółw w punkcie B przed
biegaczem. Odcinek drogi AB ma długość 10m sprinter
przebiegł go w czasie 1s. Jednakże w ciągu tego czasu
żółw przesunął się do przodu o 1m i teraz jest w punkcie
C. Aby sprinter dobiegł do punktu C potrzebuje 0.1s
jednak wtedy żółw przesunie się o 0.1m do punktu D itd.
kontynuując nasze rozumowanie żółw zawsze będzie
przed sprinterem a ten nigdy go nie dogoni.
T.P.;P.J.
-8-
Szkiełko i oko
Półmetek, którego nie było
Z chaosu i niepewności o przyszłość półmetka
drugoklasistów wyłoniło się rozwiązanie. Nawet
rozwiązania, a może tylko ich część, bo spośród ośmiu
klas bawiło się jak do tej pory pięć, trzy pozostałe
przyjemność przesuwają na terminy bardziej
odpowiadające członowi „pół”. W tym roku bowiem
jesteśmy uparci, autonomiczni i (od)dzielni, na
dodatek zaczynamy en avance, z okazji przetrwania
dwóch dziesiątych okresu roku szkolnego.
Co więcej, nie na hali sportowej przy
Nadodrzańskiej, na auli też nie, ani w żadnej
nieodkrytej przestrzeni na terenie naszej szkoły.
Piątego listopada zasiedliśmy w sali „Romy”(IIc i IIh)
i budynku Cechu Rzemiosł Różnych (IIa, IIe i IIg).
Wszystko wskazuje na to, że powrócimy
osiemnastego lutego (IIb, IId, IIf?), w nowym
wydaniu, opakowaniu, miejscu i składzie. Nie
wyprzedzę jednak reszty, poczekajmy na następny
odcinek z serii półmetki 2005- 2006, napisze o nim
ktoś inny, albo nie napisze nikt. Nasz rocznik jest
bowiem mocno relatywny- jak się okazuje wszystko
może być, ale może nie być, może być półmetkiem,
półmetkami, albo i nie, bo w końcu „tradycja” mocno
została nagięta, a czy złamana, to też trudno ocenić,
wszystko zależy od punktu widzenia i układu
odniesienia…
Jeśli za ten ostatni przyjmiemy wizję półmetka
sprzed roku, to (narażam się) wypadamy korzystnie:
bo kto kilka tygodni temu w sobotę z nami był, wie, że
organizacji i organizatorom całości należy się ukłon
(nie wymienię w tym miejscu nazwisk tylko dlatego,
żeby kogoś nie pominąć; jak się jednak okazało, nie w
każdym wypadku na pochwałę zasłużyły tylko
klasowe samorządy)- tak za cierpliwość, jak i
determinację, że krytyka byłaby złośliwością i że, nie
będąc małostkowym, pełna kultura. Naprawdę,
osobiście nie mam ochoty dodawać nic więcej,
właśnie taki jest mój punkt widzenia. Klasa moja się
bawiła, aż nazbyt, śpiewająco, klasy sąsiednie
sprawiały identyczne wrażenie. Oczywiście jednak nie
piszę w tym miejscu o wszystkich, bo to niemożliwe
i z tego właśnie względu należy przypomnieć jeszcze
inną wersję drugoklasowego balu, mianowicie tą
sprzed lat dwóch. Za starych, dobrych czasów
półmetek był. Był półmetkiem szkolnym i był tylko
jeden.
Był
na
auli.
Był
zorganizowany
w porozumieniu uczniów i ich rodziców, samorządów
WSZYSTKICH klas, wychowawców i dyrekcji. Pod
pewnymi warunkami znaleźli oni consensus i jakoś
wszystko „się dało”, czego w tym roku, ani rok temu
nie powtórzono. Dlaczego?
Powszechnie winy się upatruje w nas,
drugoklasistach, mocno skonfundowanych kwestią
ewentualnej nieobecności osób towarzyszących
i stosunkowo wczesną porą zakończenia balu. Pewnie
coś w tym jest, pewnie nawet sporo, a jednak nie do
końca jasnym wydaje mi się wyjaśnienie zamieszania
z półmetkiem tylko buntowniczością, czy, jak kto
woli, zarozumialstwem drugoklasistów. Ostatecznie,
gdyby bal półmetkowy tradycją był rzeczywiście,
nie powinno wystarczyć oddolne „ale”, tym bardziej,
że wcale nie dotyczące wszystkich, żeby taką tradycję
obalić. Pozostaje więc pytanie, czy skoro może każdy
sobie, kto chce i jak chce, ze szkoły, ale poza szkołą,
to wszystko działa sprawnie? To bardziej
mi przypomina
niekontrolowaną
dyscyplinę,
niż kontrolowaną swobodę. Bezdyskusyjnie, dyskusji
o półmetku jest już za dużo. Jedyne, co z nich wynika,
to jakieś widmo- bo półmetka nie ma, ale są półmetki,
które niekoniecznie odpowiadają własnej semantyce.
Niezależnie już od tego, kto jest z sytuacji
zadowolony, a kto nie i, których jest więcej- wcale to
wszystko nie wygląda ładnie. Miałam napisać o moim
półmetku, ale o nim nie napisałam, bo to by było
takie- jednopiątometek trzech ósmych klas drugich.
Proszę nie wymagać większej jasności wywodu.
Wywód powstaje analogicznie do istniejącego
porządku. Czyli- na co komu porządek?
Fakt, że bal z piątego listopada zapamiętam- i na
pewno nie tylko ja - jako najmilszą do tej pory
uroczystość „pod krawatami” wcale nie skreśla
poczucia absurdalności: z jednej strony umiemy się
dogadać, umiemy się zorganizować (w większościnie
przeszkadzać
jednostkom
organizującym,
o których już była mowa) i bawić kulturalnie,
z drugiej- szkolne to w końcu, czy pozaszkolne?
Jakieś para-szkolne. Na ten moment w dodatku
nieskończone, więc ten artykuł powinien ukazać się w
lutym? Może jesteśmy pod wpływem telewizji
zdominowanej polskimi serialami i też się tak
rozkładamy, żeby jak najdłużej pozostawiać
w niejasności?
Pozostawiać oczywiście kwestię półmetka. I jego
przyszłego bytu, zagrożonego chyba. W takiej
bowiem, jak tegoroczna postaci, nie wiadomo czy
przetrwa, czy w ogóle jest coś, co ma przetrwać.
Odpowiedzi należy szukać, byle nie w pojedynkę. Bo
nuż umrze nam szkolna społeczność, jak tak będzie,
że szkoła tu, a jej społeczność gdzie indziej…
Z Żuławskiego- bo kolejne trzy ósme półmetka
wciąż przed nami- CDN.
Ka.
Od redakcji
Po raz kolejny mogliśmy zaobserwować ciekawe
zjawisko wyprowadzania ze szkoły tego, co szkolne…
W sposób oczywisty okazuje się, że tradycja
pewnych szkolnych imprez rozsypuje się, mimo że
coraz częściej w większości elitarnych szkół mówi się
o jej pielęgnowaniu.
Ta dbałość o tradycję w życiu szkoły nie może być
tylko domeną pracujących w niej nauczycieli. To, co
dzisiaj może się wydawać tylko krótkim, trzyletnim
etapem, w perspektywie dłuższej stanie się kluczowym
momentem budowania naszej tożsamości. Źle się
-9-
Szkiełko i oko
Latający cyrk słowny
stanie, jeśli oprzemy ją tylko na powierzchownym
doświadczeniu.
Słyszymy zatem o dobrej „półmetkowej” zabawie;
zdawkowo docierają do nas echa o ilości bodźców,
które tą dobrą zabawę pobudzały; wiemy
o garniturach, krawatach i drogich kreacjach
wieczorowych. Imponuje rozmach i atrakcyjność
menu…
A jednak… Pozostają gdzieś wątpliwości, dlaczego
impreza implikowana przez szkołę jest tej szkoły
pozbawiona. Dlaczego nie da się uzyskać kompromisu
w sprawie, która jednak nadaje nam i szkole pewien
obraz – instytucji nieciekawej i przeszkadzającej.
Z natury rzeczy szkoła winna przeszkadzać tam,
gdzie obyczajowe normy nie są przestrzegane.
Ale przecież szkoła domaga się tego prawa tylko
kilka razy podczas naszego pobytu tutaj – w czas
półmetka, studniówki; podczas kilku wyjazdów
wycieczkowych i festiwali.
Poza tymi (jednak sporadycznymi) okolicznościami
jest cały szereg piątkowych i sobotnich wieczorów,
kiedy bawimy się gdzie chcemy, jak chcemy i za ile
chcemy…
Rodzice dają kasę, kelnerzy donoszą (itd), a młodouskrzydleni, odstresowani i wolni „chwytają chwilę”.
Szkoda, że raz na jakiś czas nie da się odmienić
metody zabawy i zobaczyć, że jest w tym jakiś sens.
Jak być tolerancyjnym.
Witaj czytelniku! Jak widać, na
ostatnie burzliwe dni wybrany został
dość często poruszany temat. Niemniej
jednak, jest to temat, który mimo
ciągłego wałkowania w naszym kraju
nadal nie został wyczerpany i
konieczność rozmowy nań jest nie do
podważenia. Jednak - nie zamierzam
podejść do tego absolutnie poważnie i
zabazgrać waszej "białej karty" myśli
szkodliwym,
lobbystycznym
fermentem, lecz podejść do zagadnienia
z pewnym, charakterystycznym tej
rubryce,
przymrużeniem
oka.
Zaczynajmy więc!
Tolerancja, jaka jest - widzi każdy.
Oczywiście, że wiesz, co to oznacza.
Masz, dajmy na to, szanować
upodobanie Kazika do noszenia koszulki z Lando
Carlissianem z Gwiezdnych Wojen. Cóż, przynajmniej w
teorii. Jako człowiek wysoce uświadomiony w swoich
prawach obywatelskich wiesz również, że masz święte
prawo do niegodzenia się z opinią Kazika. Skoro bowiem
Kazik nosi do szkoły koszulkę z Lando, zapewne go lubi.
Ty zaś go nie lubisz i jesteś zdania, że powinien był
zginąć na Gwieździe Śmierci, o ile w ogóle powinien
opuścić Bespin! Ale przecież Ty z tego tytułu nie nosisz
koszulki z napisem 'Lando Carlissian powinien był
zginąć na Gwieździe Śmierci'. Nie obnosisz się z
przecież z tym, że uważasz, że obok Ewoków i (o
zgrozo!) Jar Jara był jednym z najgorszych bohaterów,
jakich Lucas śmiał wcisnąć do niesamowitej i ukochanej
sagi! Nie obnosisz się z tym, że dla dobra wszystkich
byłych, obecnych i przyszłych fanów Gwiezdnych
Wojen powinno się go wymazać! Nie obnosisz się z tym,
że tak właściwie ledwo co tolerujesz jego obecność zapewne wcisnął mu go jakiś durny współpracownik lub
też reżyser świadomie wcisnął tą kiczowatą postać - tak
dla kontrastu między Postaciami - Które - Są - Bardzo Fajne, a Postaciami - Które - Są - Absolutnie - Bez Sensu - I - Istnieją - Ku - Przestrodze. Tak. Ty nie nosisz
takiej koszulki. Nie wrzeszczysz głośno, że go nie lubisz.
Ale nie życzysz sobie również, aby Kazik wraz z jemu
podobnymi w tak bezczelny sposób afiszował się ze
swoimi poglądami. Wiesz w końcu
dobrze, że większość ludzi ma dobry
gust i również go nie lubi - ale przecież,
Kazik i kumple mogą kiedyś wpaść na
pomysł zorganizowania przemarszu!
Manifestacji! Przejdą się ulicami miasta,
niosąc
transparenty
z
napisami
głoszącymi o tym, że Lando nie jest zły,
nie powinno się go nienawidzić i tak na
dobrą sprawę, nikomu przecież nie
przeszkadza, nie psuje fabuły i nie jest
szkodliwy dla całej sagi! O zgrozo!
Przecież to może sprawić, iż kolejne
osoby stwierdzą, że tak właściwie, to
może oni po części mają rację. Tak osoby niebędące fanami tej jakże
bezsensownej postaci mogą zacząć
chodzić po ulicach twierdząc, że on
wcale nie szkodzi fabule! Tak, wcale! Tak właściwie, to
jak oni w ogóle mają czelność nazywać się fanami
'Gwiezdnych Wojen', skoro go lubią! Dać im palec - a
wezmą od razu całą rękę, tak. Niedługo przecież zaczną
się jeszcze rozpisywać na forach internetowych, że oni są
dyskryminowani! Dobre sobie. Przecież to oczywiste, że
nie są dyskryminowani, tak długo, aż nie zaczną się z
tym obnosić. Przecież Ciebie tak właściwie nie obchodzi,
czy ktoś go lubi, czy nie - ale skoro lubi, to niech może
zachowa chociaż pozory normalności i zrobi to, co każdy
fan 'Gwiezdnych Wojen' powinien w takiej sytuacji
zrobić - milczeć. W domu - prywatnie, to on sobie może
nawet mieć ołtarzyk Lando, Ewoków czy innego Jar Jara, Ciebie to w końcu nie obchodzi. Ale - żeby się do
tego przyznawać!? Nie, żeby się z tym obnosić i żądać
takiego samego traktowania - nie, w żadnym wypadku!
W związku z tym, najlepiej jak najprędzej
zdelegalizować te koszulki! Tak! Dobry plan!
Jak widzisz - ścieżki demokracji i jedynych słusznych
poglądów są kręte i niejednokrotnie się ze sobą krzyżują
- wszystko jest przecież jasne jak słońce, tudzież ciemne
jak owo miejsce, gdzie słońce nigdy nie dochodzi.
Wszyscy są albo za, albo przeciw, nasze życie to
nieustanna walka! W związku z tym, należałoby właśnie,
Czytelniku. Co tak właściwie należy zrobić?...
-10-
aQrat
Trochę pop-kultury
Arcydzieło prostoty
II wojna światowa, tragizm
obozów
koncentracyjnych,
niewyobrażalne okrucieństwo
zbrodni
hitlerowskich.
Zagadnienia bardzo ważne,
ukazujące
odrażającą
i
zawstydzającą stronę ludzkiej
natury.
By
zapobiec
podobnym
upadkom
moralności sprawa zagłady
milionów niewinnych nie
może stać się tematem tabu,
błąd ludzkości musi być uświadamiany kolejnym
pokoleniom.
W mistrzowski i niezwykle intrygujący sposób
dokonał tego Imre Kertész – więzień obozów
Auschwitz i Buchenwald, autor powieści ,,Los
utracony”. Groza obozowego życia została
przedstawiona w formie autobiograficznej relacji
ufnego chłopca, który łatwowiernie odbiera
otaczający go świat zbrodni. Wszystko przyjmuje z
wrodzoną sobie prostotą, z młodzieńczą naiwnością.
Nieświadomie nie dopuszcza do siebie okrutnej
rzeczywistości. Szczerze dziwi się wywózkom do
obozów (które traktuje jak ciekawą przygodę i
niebywałą okazję do zwiedzenia Zachodu), nie
rozumie cierpienia więźniów w tak „ładnym i
schludnie utrzymanym” obozie pracy. „Los utracony”
to oryginalny głos powściągliwości, który sprawia, że
książka staje się niezwykle wiarygodna i przejmująca.
Powieść Kertésza różni się od innych świadectw z
obozów zagłady, gdyż jej celem nie jest odnalezienie
winowajcy, czy też oskarżenie zbrodniarzy. Poprzez
dziwienie się nad przyczynami zezwierzęcenia
hitlerowców,
początkowe
niedowierzanie
ich
metodom, ostateczne przesłanie staje się jeszcze
wyraźniejsze,
autor-chłopiec
podkreśla
istotę
działania -,,kroczenia”, radzenia sobie we wszystkich
warunkach. Ta naturalna relacja młodego więźnia,
który nie używa słowa „koszmar”. Jest pozbawiona
patosu, czym może zniechęcić tych czytelników,
którzy spodziewają się dosadnych słów bólu i
niepowodzenia się z losem.
Uratowany bohater dochodzi nawet do wniosku, że
życie w obozie było „bardziej czystsze i prostsze”, a
„w przerwach między udrękami, też było coś na
kształt szczęścia.”
Książka nietypowa i intrygująca – polecam.
P.Ś.
Tradycjonalnie PS.: Powieść został nagrodzona
Literacką Nagrodą Nobla!
PPS: Film „Los utracony” Lajosa Koltaia (na
podstawie książki Kertésza) wchodzi właśnie na
ekrany polskich kin, posiadając już na swym koncie
kilka nagród, w tym Złotą Żabę i nominację do
Złotego Niedźwiedzia.
Pustka
Ostatnio
obejrzałem
sporo
premierowych
filmów: Wojnę Światów,
Pana Życia i Śmierci,
Piekielną
Rozgrywkę…
Jednak mimo wszystko
jedynym filmem, który cały
czas nie daje mi spać, był
pożyczony w jednej z
wieluńskich wypożyczalni
film z 1996 roku – Fargo
autorstwa niesamowitych
braci Coen, niezwykła historia oparta na faktach.
O braciach Coen można powiedzieć wiele dobrego.
Specjalizują się w komediodramatach, zawsze
wymieniając się rolami – jeżeli Joel jest reżyserem,
Ethan musi pisać scenariusz. Na swoim koncie mają
już takie klasyki, jak Człowiek, którego nie było z
Billy Bobem-Thorntonem w roli głównej, czy też
świetne komedie z Georgem Clooneyem – na
podstawie Iliady – Bracie, gdzie jesteś? Czy też farsa
Okrucieństwo nie do przyjęcia.
A teraz wracamy do Fargo.
Sprzedawca samochodów postanawia zaaranżować
porwanie swojej żony by wymusić na bogatym teściu
duży okup. Do tego celu wynajmuje dwóch nie do
końca normalnych oprychów. Śledztwo w tej sprawie
prowadzi Marge Gunderson będąca w bardzo
zaawansowanej ciąży. – tak pokrótce przedstawiona
jest fabuła filmu, która jest na dobrą sprawę tłem dla
portretu psychologicznego postaci.
Plenery całego filmu obejmują północ Ameryki,
gdzie wszystko spowite jest śniegiem, noc dłuży się
w nieskończoność,
a
ilość
mieszkańców
w miasteczkach nie przekracza kilku tysięcy. Pani
policjant jeździ z miejsca do miejsca, szukając tropu,
przy czym musi zmierzyć się z wieloma
małomiasteczkowymi przywarami - plotkarstwem
i raczej zerowe zainteresowaniem tym, co dzieje się
na świecie.
Przede wszystkim przeraziła mnie wizja życia na
odludziu i ciągłe powtarzanie przez bohaterów 'ja' ze
szwedzkim akcentem, zamiast „yes”, które stało się
dla nich swoistą religią. Dialogi są tak realnie
odwzorowane, że ich 'sztuczność' przeraża, kiedy
zauważamy podobieństwa do naszego życia...
Osobiście nie tyle uderzył mnie wątek sensacyjny
(który tak czy siak, zrealizowany został po
mistrzowsku), co sposób życia tych ludzi, wieczne
potyczki głównego bohatera – sprzedawcy
samochodów i nieudacznika, która zachowywał się
jak dziecko we mgle. W końcu uderzyła mnie
wszechogarniająca rutyna, której metaforą mogła być
niekończąca się biel ogarniająca tamtejszy świat aż po
horyzont... Film wspaniały. Polecam.
Ded
-11-
Oko naczelnego
Czas niepamięci
Od kilku lat dużym popytem cieszą się wszelakie
gadżety związane z międzynarodówką, Związkiem
Radzieckim, symbolami rewolucji. Ucieszeni nastoletni
chodzą z sierpem i młotem wyszytym na plecakach,
wypisują na ścianach hasła „komuno wróć” i usprawniają
wszelakie metody propagowania haseł i symboli z
czasów rządów „czerwonych”. Mówi się: to przecież
tylko styl ubierania się, nie oznacza od razu tęsknoty za
tamtymi czasami, przecież lwia część ludzi ubierających
się w te symbole i skandujące
powrót rewolucji nie zdążyła
nawet
zapamiętać
czasów
ograniczenia
wolności
obywatelskiej. Owszem, tak się
mówi. Mówi się też również coraz
częściej o tym, że Brzezinka i
Oświęcim się marnują, że powinno
się je wyremontować i wysyłać
tam przestępców wszelakiej maści,
od politycznych, po złodziei. Ten
ostatni przykład, jako próbkę
dzisiejszego idiotyzmu, pominę
okalając go ponurym smutkiem.
Co do wcześniejszych sytuacji
nasuwa się na myśl pewna
płaszczyzna, o której istnieniu
John Watson i inni behawioryści chcieli zaprzeczyć.
Świadomość. Świadomość społeczna, jak również
osobista. Pytanie kieruję również do siebie: Na ile
jesteśmy świadomi przeszłości (na dodatek całkiem
niedalekiej), żeby wypowiadać się na jej temat w ten, a
nie inny sposób. Wiedza młodzieży o historii najnowszej
(XX wieku) jest wręcz przerażająca, o czym świadczy
przeprowadzona rok temu na łamach naszego pisma
ankieta. Wśród kilku klas na podstawowe pytania z
zakresu historii najnowszej, poprawnej odpowiedzi
zdołało udzielić w porywach 20-30% ankietowanych. Na
temat tego „jak było” natomiast może wypowiedzieć się
co najmniej 70% wszystkich uczniów w szkole, opierając
się na wspomnieniach rodziców, dziadków, bądź na
podstawie przeczytanych artykułów, książek, filmów. Od
niejednego młodego można usłyszeć, że za PRL-u ludzie
mieli lepiej, nie było bezrobocia, a sekretarzy PZPR, jak
również КПСС opisuję się tak negatywnie tylko ze
względu na to, że obecnie mamy więcej historyków
nieprzepadających za komunizmem. W wielu państwach
zachodnich zbrodnie tego systemu są ciągle tematem
tabu. Idealistów jest wielu i wiele idei jest naprawdę
pięknych, ale dla przypomnienia: Liczbę ofiar
komunizmu Courtois (autor książki „Czarna księga
komunizmu”, jako bilans zbrodni komunistycznych)
oceniał na 85-100 mln, z czego 65 mln w Chinach, 20
mln w ZSRR, 2 mln w Korei Północnej, tyleż w
Kambodży itd.. Z tak krótkich i niekonkretnych danych
statystycznych (nie wspominając w ogóle o rodzaju
śmierci tych ludzi) można stwierdzić, że ten system się
nie sprawdził. Jednak istnieją nadal uparte jednostki,
które będą jasno twierdzić, że „było dobrze”. Hitler
wydawał rozkazy, których efektem była śmierć 25
milionów ludzi, jednak w Austrii znalazł się człowiek,
który twierdzi, że obozy koncentracyjne za czasów
drugiej wojny światowej to jedna wielka mistyfikacja. Co
gorsza, rozpatrzeniem tej sprawy zajmuje się tamtejszy
sąd.
Oczywiście, powodów tych absurdalnych poglądów
możemy się doszukiwać w zwykłej głupocie jednostek,
jednak sądzę, że chodzi tu nie tylko o to. W obecnej
społeczności człowiek bardzo lubi wypowiadać swoje
poglądy, korzystając z wolności słowa. Jednak nie za
każdym razem w sprawie, o której się wypowiada, jest
odpowiednio
doinformowany.
Naszemu społeczeństwu brakuje
świadomości swego istnienia na
przestrzeni lat, a nawet wieków i
błędów, które jako człowiek, czyli
gatunek, popełnił.
Dosyć niedawno organizowany
festiwal
rockowy
w Jarocinie
upłynął pod znakiem powrotu do
PRL.
Wprowadzono
kartki,
niebieskie Nyski jeździły po
ulicach, a wszystko sprzedawane
było w starych opakowaniach tak,
jakbyśmy tęsknili za tamtymi
czasami.
Czasami
„ścieżek
zdrowia” i wkraczania na czołgach
do Pragi.
Nie możemy oczywiście w swojej egzystencji pozostać
tylko przy lamencie nad II wojną światową i zbrodniami
przeciwko ludzkości, nie możemy karmić się tylko
poezją Różewicza i opowiadaniami Borowskiego.
Musimy żyć swoim własnym życiem i z niego korzystać,
ale mimo wszystko, trzeba mieć wgląd na szacunek dla
tych, którzy cierpieli dawniej.
Dlatego właśnie uważam, że takie spotkania, jakie
miało miejsce w naszej szkole z panem Romanem
Kowalczykiem 17 listopada br., są bardzo ważne. Pan
Kowalczyk przyjechał do Wielunia, by promować
książkę "Czas próby. Wieluń - Wrocław 1980 - 1989",
opowiadającej o stanie wojennym w Polsce widzianym z
perspektywy ucznia, studenta, opozycjonisty, przez co
również więźnia politycznego (przebywał w areszcie w
1985r.). Pan Kowalczyk podczas spotkania przybliżył
nam bardzo pobieżnie (z racji braku czasu, jak również
zachęcając do kupna książki) realia tamtych czasów.
Zaistniały opinie wśród uczniów, że spotkanie to
powinno być zorganizowane tylko dla chętnych, a nie tak
jak miało to miejsce, dla wybranych klas (tak również
tłumaczono brak szacunku niektórych uczniów będących
na spotkaniu – „bo byli zmuszeni tu przyjść”). Uważam
jednak, że takie mityngi powinny być obowiązkowe dla
wszystkich, jak również obowiązkowym powinna być
znajomość historii najnowszej. Powinniśmy być
świadomi tego, co miało miejsce, przed wcześniejszym
osądem danych epok, jak również, by uniknąć błędów,
które (istnieje niebezpieczeństwo) wciąż mogą się
powtarzać.
Każda rewolucja rodzi bestie. W każdym
społeczeństwie istnieją wykolejeńcy, którzy gdyby tylko
mogli, przerodziliby się w katów. Można tego uniknąć.
Również zmieniając kąt widzenia.
Ded
-12-
Szkiełko i oko
CZY ‘INTEGRACJA’ INTEGRUJE?
– wrażenia pierwszoklasistów po zajęciach integracyjno-adaptacyjnych
Istnieją pewne bezsporne kwestie, z których
słusznością nie warto nawet polemizować, gdyż nie doprowadziłoby to do jakichkolwiek sensownych wniosków. Jednym z takich społecznych aksjomatów jest fakt,
że uczniowie nie lubią szkoły. Tak po prostu było, jest i
będzie i nie ma siły, która mogłaby to zmienić. Ja również nie starałam się ukryć mojej frustracji związanej z
koniecznością podporządkowania się tejże instytucji. Ku
memu wielkiemu zaskoczeniu, pewna bardzo rozsądna
koleżanka stwierdziła, że nie powinnam narzekać, bo
przecież właśnie w szkole rozgrywa się połowa mojego
życia towarzyskiego. Co prawda o godzinie 7.45 argumenty takie wydają się być absurdalne, jednak już trochę
później (w trochę lepszym stanie świadomości) nie
sposób odmówić temu stwierdzeniu pewnej racji.
Wszyscy wiemy, że szkoła to (na szczęście) nie tylko
miejsce nauki. Liceum to także, a dla niektórych przede
wszystkim okres poznawania nowych ludzi, zawierania
przyjaźni na całe życie, pierwszych miłości, kształtowania poglądów itd. Większość z nas od dzieciństwa
karmiona jest rodzinnymi anegdotami z licealnych
czasów naszych rodziców, dziadków czy rodzeństwa.
Tak nastawieni przychodzimy po raz pierwszy do szkoły
i tego właśnie spodziewamy się po naszych nowych
znajomych – że sprawią, iż ten trzyletni okres zapamiętamy do końca życia jako jeden z najszczęśliwszych, jeśli nie najszczęśliwszy w życiu. Rozpoczyna się
więc rok szkolny, nasze oczekiwania ulegają niebezpiecznej kumulacji i... No właśnie. Zostajemy sprowadzeni na ziemię widokiem 30 obcych osób o niepewnych wyrazach twarzy. Zaczynamy zadawać sobie pytania, czy aby na pewno dobrze wybraliśmy klasę i szkołę,
odżywają wspomnienia kolegów z gimnazjum, Konsternacja zaczyna narastać i w tym krytycznym momencie z
odsieczą przybywa pani pedagog, która organizuje dla
klas pierwszych zajęcia adaptacyjno-integracyjne.
- Przychodząc do nowej szkoły uczniowie klas I
napotykają na trudności związane z adaptacją w
środowisku rówieśników i wymaganiami szkolnymi. mówi pani pedagog Bożena Plaszczyk - Towarzyszy
temu niepokój, który pogarsza funkcjonowanie i
samopoczucie uczniów”. Co zatem należy uczynić aby
podbudować morale zagubionych pierwszoklasistów?
- Celem zajęć adaptacyjno – integracyjnych jest
budowanie poczucia bezpieczeństwa, empatii, zachęty,
wsparcia i wzajemnego zaufania w grupie, poprzez
stworzenie uczestnikom jak najwięcej możliwości bycia
ze sobą w różnych relacjach interpersonalnych, uchwycenie podobieństw, głębsze poznanie kolegów i ich akceptacja, przyjrzenie się normom i regułom obowiązującym w klasie, zobaczenie, które normy wpływają pozytywnie, a które negatywnie na atmosferę w klasie, zwrócenie uwagi na to, co ułatwia, a co utrudnia kontakt z
drugim człowiekiem. Dzięki zajęciom uczestnicy spotkania lepiej poznają siebie, lepiej rozumieją zachowania
kolegów, wzrasta tolerancja i życzliwość oraz następuje
lepsza integracja z zespołem klasowym. – tyle teorii,
czas teraz sprawdzić jak sytuacja wygląda w praktyce.
Zajęcia, o których mówi pani pedagog odbywały się w
pierwszym miesiącu nauki. Każda klasa miała
przeznaczony na integrację osobny dzień. Jak to często
bywa, podejście pierwszoklasistów było raczej mało entuzjastyczne. Większość osób nie spodziewała się niczego
interesującego. Jedynym pocieszeniem miał być fakt, że
nie trzeba będzie tego czasu spędzić na lekcjach. – Integracja to proces długotrwały. Nie można w ciągu jednego
dnia naprawdę poznać trzydziestu osób, o których do tej
pory nic się nie wiedziało. – Oczywiście, ale ku
powszechnemu zaskoczeniu i wbrew oczekiwaniom
samych zainteresowanych, zajęcia okazały się być całkiem ciekawe i – czego nikt się chyba nie spodziewał –
zabawne.
Pierwszy etap spotkania z panią pedagog był raczej
standardowy: należało się przedstawić, powiedzieć parę
słów o swoich zainteresowaniach, marzeniach, planach na
przyszłość. Teoretycznie banalne informacje, pozwoliły
jednak nawiązać nić porozumienia z kolegami z klasy.
Kolejne zadania przebiegały już coraz sprawniej i coraz
mniej formalnie. W programie znalazły się między
innymi wybory „króla klasy”, odgrywanie scenek, a
punktem kulminacyjnym okazało się być zadanie ostatnie,
kiedy to każdy przyczepił sobie na plecach kartkę, na
której następnie wpisywano zalety tej osoby. Gdy zajęcia
dobiegły końca wielu uczniów ku własnemu zaskoczeniu
stwierdziło, że żałują, iż nie mogą one potrwać dłużej.
Mimo że wiedza o naszych kolegach, jaką zdobywamy
podczas zajęć jest raczej powierzchowna, daje jednak
pewne wyobrażenie, o tym, z kim mamy do czynienia.
Podczas takich spotkań nie poznajemy indywidualnych
cech charakteru danej osoby. Dowiadujemy się raczej kim
chce być, oraz jak chce być postrzegana, a to również jest
bardzo istotne w budowaniu relacji i zależności w grupie.
W tego typu sytuacjach łatwo zaobserwować, kto ma
skłonności przywódcze, kogo należy respektować, a z
czyim zdaniem nie trzeba się liczyć. Zaczynają tworzyć
się pewne schematy i zależności, które z dużym prawdopodobieństwem utrzymają się przez kolejne trzy lata.
W listopadzie, po trzech miesiącach nauki
i przebywania w swoim towarzystwie zazwyczaj większość klas zaczyna już przejawiać pewne oznaki tzw.
zgrania. Łatwo zaobserwować, że proces ten przebiega z
szybkością wprost proporcjonalną do tempa nauki i ilości
wymagań, genetycznie mamy bowiem uwarunkowaną
łatwość zwierania szeregów i jednoczenia się w sytuacji
skrajnego zagrożenia. Zaryzykować można również
stwierdzenie, że nic tak nie spaja jak możliwość
wspólnego krytykowania nauczycieli, czy dzielenie bólu
ocen niedostatecznych. Z perspektywy czasu można także
ocenić jakie znaczenie dla procesu integracji miały
zajęcia przeprowadzone z panią pedagog.
Niektórzy twierdzą, że zgranie się to proces
nieunikniony, zważywszy, że z tymi samymi osobami
przebywamy po parę godzin, przez pięć dni w tygodniu.
W tej perspektywie zajęcia integracyjno-adaptacyjne
jawią się tylko jako odległy epizod. Żeby jednak nawiązała się w klasie pewna zażyłość potrzebny jest czas, a
zajęcia skracają go do minimum. I właśnie z tego względu
spełniają one w dużym stopniu swoje założenia.
OP
-13-
Rozgrzej się!
Dżem dobrry!
Mimo, że od początku sezonu minęło już trochę czasu,
wciąż słychać echa gwałtownej i „niespodziewanej”
zmiany, która nastąpiła na stanowisku sędziego
i organizatora Halowego Turnieju Piłki Nożnej. Zgodnie
z obietnicą uchylamy rąbka tajemnicy – specjalnie dla
Was dwa (trzy) ekskluzywne wywiady (w specjalnej
formie) ze starymi i nowymi władzami turnieju!
Poza tym trochę informacji z innej beczki. Dowiemy
się, co zdziałali nasi sportowcy na międzyszkolnym
parkiecie i rejonowym basenie. Zapraszamy do lektury!
„Zmiana władzy po naszemu”
Akt pierwszy (i na chwile obecną - ostatni)
Scena I
Osoby dramatu: Redakcja (w liczbie 1), Rafał Preś – były
org. turnieju
Miejsce: Rzecz dzieje się na szkolnym korytarzu,
w drodze na halę. Wokół nas tłok i hałas.
REDAKCJA: Cześć! Słuchaj, udzieliłbyś wywiadu do
szkolnej gazetki?
RAFAŁ PREŚ: Nie.
RED.: (zdziwienie…) A dlaczego? Chyba wiesz, o jaką
sprawę nam chodzi?
R.P.: Nie widzę potrzeby tłumaczenia się przed wami.
Napiszcie, co chcecie…
Scena II
Osoby: Redakcja (w liczbie 2), Kamil Kwiatosiński –
obecny org. turnieju, ludzie przy stolikach
Miejsce: Szkolna stołówka, późny grudniowy wieczór.
Słychać gwar, w powietrzu czuć dym z papierosów, w tle
smutna muzyka Chopina…
RED.: Witaj! Na początek pytanie „prosto z mostu”:
Komu według Ciebie zależało na usunięciu sędziego
Rafała Presia?
KAMIL KWIATOSIŃSKI: Wydaje mi się, że
wszystkim na tym zależało, ponieważ poziom
sędziowania podczas ostatnich meczów (przed zmianą)
był fatalny…
RED.: Sugerujesz, że w jakiś sposób zatracił on swoje
zdolności sędziowskie w ostatnim czasie?
K.K.: Od samego początku jego sędziowania wszyscy
narzekali. Zawsze coś nie pasowało, a do tego zjawisko
to nasiliło się w ostatnim czasie, chociażby dowodem
była sytuacja gdzie chłopaki z IIc po zakończonym
meczu chcieli go uderzyć…
RED.: Uderzyć? Czyli było gorąco… Możesz nam
opisać tę sytuację?
K.K.: W tej chwili nie mogę o tym mówić…
RED.: Ach, rozumiemy… Odejdźmy na razie od tej
sprawy. Jak w skrócie wyglądają mechanizmy Turnieju?
Kto tak naprawdę ustala terminy i zasady rozgrywek?
Czy macie jakieś ograniczenia?
K.K.: W tym momencie ja zajmuję się praktycznie
wszystkim. Od ustalania terminów po sędziowanie.
Początkowo pomagał mi Piotrek Gabas, ale w ostatnim
czasie zmniejszył trochę swoje zaangażowanie. Za to, od
czasu do czasu wspiera mnie Łukasz Dorociak. Tak więc
sędziujemy we trójkę, ale to wciąż na mnie spoczywa
najwięcej obowiązków. Z kolei prof. Żabicki daje mi
wolną rękę, nie mam w zasadzie żadnych ograniczeń. Co
do faktu rozgrywania (tylko lub aż) trzech meczów
w ciągu tygodnia to oczywiście tu też nie mamy żadnego
limitu. Wydaje się nam, że taka liczba jest wystarczająca.
RED.: Nikt nie zna oficjalnej nazwy turnieju. Może czas
się tym zająć?
K.K.: W tej chwili nie ma żadnej konkretnej nazwy dla
turnieju, ale pomyślałem o „Nadodrzańska League” (od
Champions League)… W sumie jest już na to trochę za
późno. Jesteśmy w środku rozgrywek.
RED.: To prawda, ale ten sezon nie jest przecież
ostatnim. Na pewno nic nie wymyślicie?
K.K.: A może czytelnicy coś zaproponują?
RED.: O! I to jest bardzo dobry pomysł! Sędziowie, jak
wiemy, powinni być bezstronni. Czy mimo to masz
jakiegoś faworyta wśród klas biorących udział
w turnieju?
K.K.: Dwaj najwięksi faworyci to mistrzowie szkoły –
IIIf i „młode wilki” – If, czyli kolejna klasa mat.-inf.
Mimo słabej postawy mojej klasy (IIIh) liczę na jej
wysoką pozycję, ale poza tym nie widzę nikogo, kto
mógłby zagrozić tym dwóm/trzem klasom. Janas
doprowadził reprezentację do mistrzostw. Ja-nas
doprowadzę do mistrzostw.
RED.: No tak, ale czy nie uważasz, że funkcja, którą
pełnisz, ma jakiś wpływ na wyniki twojej klasy?
K.K.: Nie, nie wydaje mi się, żeby ten fakt jakoś
wpływał na pozycję IIIh w grupie, ponieważ, jak wiecie,
nie jest ona wysoka…
RED.: Czy chcesz coś przekazać Czytelnikom
i Kibicom?
K.K.: Chcę oficjalnie podziękować Maćkowi Presiowi
(w żaden sposób nie jest spokrewniony z Rafałem… ;-)
za użyczenie mi gwizdka. To jest jego wkład w
organizację turnieju.
RED.: Już myśleliśmy, że podziękujesz mamie… ☺
K.K.: Oczywiście, mamie też dziękuję!
RED.: Czy to wszystko?
K.K.: Chciałbym jeszcze zachęcić wszystkich
do przychodzenia na mecze – będą coraz ciekawsze!
I oczywiście życzyć Wam Wesołych Świąt i Sylwka!
Scena III
Osoby: Redakcja (w l. 1), Kamil Kwiatosiński – przy
telefonie
Miejsce: Pokój jednego z redaktorów + łączność
telefoniczna z halą sportową w Ostrówku –
K. Kwiatosiński na treningu
RED.: Cześć! Teraz możesz powiedzieć nam
wszystko… Jak to w końcu wyglądało z tą siłową
detronizacją sędziego po jednym z meczów? Podobno
ktoś stracił guzik?
K.K.: Cześć! No tak, to był pamiętny dzień… Mecz IIe z
IIc… W pewnym momencie, w trakcie meczu, ktoś z
biol.-chem’u upadł. Wszyscy na trybunach i na parkiecie
byli przekonani, że chłopak został sfaulowany. Wszyscy,
ale nie sędzia. Poszkodowany został wyrzucony z boiska,
a rzut wolny podyktowany nie tej drużynie, co trzeba…
A po meczu chłopaki z IIc chcieli sobie wyjaśnić sprawę
z Rafałem, ale żeby coś się wydarzyło – wątpię,
przynajmniej nic o tym nie wiem. Tak więc dementuję
pogłoski o jakiejkolwiek „zadymie”.
RED.: OK., dzięki. Może jeszcze „ostatnie słowo”?
K.K.: Tak. Przekażcie Czytelnikom, że nie będę
sędziował finału – FIFA powołała mnie na Mistrzostwa
Świata… ;-)
Posłowie
Dramat ten do udanych nie należy (złamaliśmy kilka
„literackich” zasad), ale chyba wszystko jasne. Niestety,
-14-
Rozgrzej się!
jak widzicie, nie udało nam się porozmawiać z Rafałem.
A szkoda, chętnie wysłuchalibyśmy jego racji, a tak
pozostaje lekki niesmak…
Co do wywiadu z Kamilem to dowiedzieliśmy się jeszcze
kilku ciekawych faktów na temat turnieju. Oto one:
•
rozgrywki I fazy grupowej zakończą się przed
Świętami
•
w styczniu, z powodu dwóch studniówek na hali, nie
będzie żadnych meczów (chyba)
•
koniec stycznia/początek lutego – II faza grupowa –
dwie grupy po 4 drużyny
•
cztery klasy grają w półfinale, a na koniec finał.
Kiedy? Tego jeszcze nikt nie wie…
Podczas rozmowy Kamil podsunął nam świetny pomysł
– organizujemy konkurs! Czekamy na najlepszą,
najciekawszą i najbardziej trafną nazwę dla naszego
turnieju! Dla zwycięzcy – nagroda niespodzianka!
Dalej! Ruszcie głową! Wykorzystajcie wyobraźnię!
Propozycje (najlepiej na jakiś podpisanych karteczkach)
prosimy składać w klasie nr 16, w „radiowęźle” lub na
ręce kogoś z redakcji. Czas: do końca semestru. Oprócz
odpowiedzi mile widziane będą również wszelkiego
rodzaju narzekania, propozycje i inne liściki –
powiedzcie nam, co możemy zmienić, co usunąć, a co
wprowadzić nowego w naszym sportowym dziale!
Z góry (dosłownie i w przenośni) dzięki!
O tym jak rybka lubi pływać...
10 listopada miały miejsce powiatowe zawody
pływackie. Nasze liceum wystawiło reprezentacje
dziewczyn i chłopców. Można łatwo się domyślić, że na
naszych pływaków nie było mocnych i obie
reprezentacje zajęły pierwsze miejsca, prezentując się w
składach:
dziewczyny:
1. Agata Koniarczyk
2. Martyna Jagiełło
3. Ania Gagatek
4. Sandra Rybczyńska
5. Agnieszka Tokarek
6. Marta Boryczka
7. Marta Dudek
8. Żaneta Dudek
9. Skowron Emilia
10. Puławska Angelika
11. Wiśniewska Kasia
chłopcy:
1. Mateusz Kostrzycki
2. Kuba Szychowski
3. Mateusz Jończyk
4. Mikołaj Krekora
5. Mateusz Piwnicki
6. Bolesław Masztalerz
7. Marcin Tabaka
8. Topoła Marcin
9. Fitas Bartek
10. Patacz Szymon
Kolejnym etapem zmagań był wyjazd do Zgierza (18
listopada) na zawody szczebla rejonowego. Tam już było
troszkę słabiej, choć trzeba przyznać, że przeciwnicy byli
wymagający. Niestety nie padły żadne rekordy świata, a
ostatecznie zajęliśmy 7 (chłopcy) i 10 (dziewczyny)
miejsce. W przyszłym roku będzie lepiej.
Ręka, rękę myje...
3 listopada, już nie na basenie, a w naszej hali, odbyły
się Mistrzostwa Rejonu Sieradzkiego w Piłce Ręcznej.
Mecze grupowe z drużynami z Sieradza, Zduńskiej Woli
oraz Wieruszowa były rozgrzewką dla naszych
szczypiornistów. W finale doszło do ciekawej sytuacji,
ponieważ spotkały się w nim reprezentacje dwóch
wieluńskich liceów (I-go i II-go). Zaciekła walka o
awans do fazy wojewódzkiej zakończyła się wynikiem
19:20 dla II LO. Pomimo tego jesteśmy dumni z postawy
naszych zawodników. W ostatnich latach nasze miasto
stało się „zagłębiem piłkarzy ręcznych”... Pewnie dlatego
kilka dni później również u nas rozegrano mecze na
szczeblu wojewódzkim. Może powinniśmy złożyć
propozycję połączenia naszych pływaków z piłkarzami
ręcznymi i organizować drużynę piłki wodnej? Byłoby
ciekawie...
Skład I LO:
1. Mikołaj Krekora
2. Bartłomiej Cielas
3. Łukasz Piwnicki
4. Łukasz Majda
5. Bartłomiej Cichosz
6. Mateusz Młodzieniak
7. Maciej Barański
8. Michał Kozica
9. Krzysztof Kaśnicki
10. Michał Kokociński
11. Rafał Chrabański (czyt. Żuku...)
Piłka ręczna – podejście drugie
Z całkowitym szacunkiem nie możemy zapomnieć o
reprezentacji dziewcząt, która w zawodach powiatowych
była bezkonkurencyjna. W finale pokonała ZS nr 3.
Potem nasze koleżanki pojechały na elliminacje szczebla
regionalnego do Zduńskiej Woli (4 listopada), gdzie
awansowały do finału. Po zaciętym meczu z
„Gospodyniami” przegrały jedną bramką i zaprzepaściły
możliwość awansu do zawodów wojewódzkich…
Jednak nie mają się czym martwić i wybaczamy im to,
ponieważ z relacji naszych wysłanników wynika, że
sędziowie mieli „swoje za uszami” – mylili się na
korzyść naszych przeciwniczek ze Zduńskiej Woli. Ten
fakt wolimy pozostawić bez komentarza, bo za dużo już
tych afer sędziowskich…
Skład:
1. Wiśniewska Kasia
2. Puławska Angelika
3. Uram Monika
4. Olejnik Justyna
5. Jagiełło Anna
6. Ligocka Anna
7. Leśniak Żaneta
8. Wierszak Natalia
9. Majka Blanka
10. Kluszczyńska Karolina
11. Adamczyk Magda
12. Syguła Zuza
13. Skał Paulina
14. Kowal Gosia
15. Bartodziej Kasia
16. Kowalczyk Karolina
17. Kuźniak Karolina
18. Jagiełło Martyna
panku; piecu
-15-
Belfra Rapsod
Conieco
Uczeń:
•
Żegluga morska jest bardzo zależna od wody.
•
Prof: Czy ktoś ma pytania co do pracy domowej?
Ucz: Co było zadane?
•
[przy interpretacji wiersza]: Gdy przestawimy
ilość wersów w poszczególnych strofach w ten
sposób, że z ostatniej strofy przeniesiemy dwa
wersy na poszczególne wcześniejsze strofy,
powstanie nam trójwyrazowy ciąg o
identycznych przyporządkowanych wartościach.
Prof. Teluk-Kwapisz
•
Ty teraz don’t know French, ale ty chciałbyś
know French.
Prof. Gońda:
Widać, że widać, co widać.
•
Ja cię zapytam, ale nie powiem kiedy, bo to by
było nietaktyczne posunięcie jak na matematyka
•
Prof. Marczak:
•
Niedobrze mi jak stawiam te stopnie
•
Aż mi się z emocji guzik urwał… No bo działa siła
bezwładności to akurat się urwał.
Prof. Wasiak:
•
Uprawiasz tak radosną twórczość, że nie mogę
się nacieszyć.
•
[o zamykaniu szkolnych drzwi]
Ucz: Przecież więzienie robimy z tej szkoły!
Prof: Nie więzienie, ale… rezerwat!
•
Uczeń odpowiada na pytanie:
No… eee… no więc, one…
Prof: Dobrze, dobrze. A teraz zwerbalizuj.
Prof. Karasek:
•
Cóż ten homo sapiens?
Przede wszystkim stał się śliczny!
Nie miał już takiej mordy.
•
Australopitek używał kija do odstraszania… Taki
bejsbolista.
Ks. Lamek:
•
A teraz nastąpi mój długi, nudny, nicniewnoszący wykład.
•
Nie prowokować mnie, żebym nie musiał
przyczaić, kto tak buczy.
Lekcja języka niemieckiego
Język niemiecki jest stosunkowo łatwy. Osoba
obznajomiona z łaciną oraz z przypadkami, przyzwyczajona do odmiany rzeczowników, opanowuje
go bez większych trudności. Tak w każdym razie
twierdzą wszyscy nauczyciele niemieckiego podczas
pierwszej lekcji...
Następnie zaczyna się odmiana przez wszystkie
der, des, den, dem, die, po czym słyszymy, że
wszystko to tłumaczy się w sposób logiczny, czyli
jest łatwe. Na początek kupujemy podręcznik do
niemieckiego. To przepiękne wydanie, oprawione w płótno, zostało opublikowane w Dortmundzie
i opowiada o obyczajach plemienia Hotentotów (auf
Deutsch: Hottentotten). Ksiązka mówi o tym, iż
kangury (Beutelratten) są chwytane i umieszczane w
klatkach (Koffer) krytych plecionką (Lattengitter)
po to by ich pilnować. Klatki te nazywają się po
niemiecku "klatki z plecionki" (Lattengitterkoffer)
zaś jeśli
zawierają
kangura,
całość
nazywa
się: Beutelrattenlattengitterkoffer. Pewnego dnia,
Hotentoci
zatrzymują mordercę
(Attentater),
oskarżonego o zabójstwo jednej matki (Mutter)
hotentockiej (Hottentottenmutter), matki głupka
i jąkały (Stottertrottel). Taka matka po niemiecku
zwie się: Hottentottenstottertrottelmutter, zaś jej
zabójca nazywa się:
Hottentottenstottertrottelmutterattentater.
Policja
schwytuje
mordercę i umieszcza
go
prowizorycznie
w
klatce
na
kangury
(Beutelrattenlattengitterkoffer), lecz więźniowi
udaje się uciec. Natychmiast rozpoczynają się
poszukiwania. Nagle przybiega Hotentocki wojownik
krzycząc: - Złapałem zabójcę! (Attentater). - Tak?
Jakiego zabójcę? - pyta wódz. –
Beutelrattenlattengitterkofferattentater, odpowiada wojownik. - Jak to? Zabójcę, który jest
w klatce na kangury z plecionki? - pyta Hotentocki
wódz. - To jest - odpowiada tubylec
Hottentottenstottertrottelmutterattentater!
(zabójca hotentockiej matki głupiego i jąkającego
się
syna).
Ależ
oczywiście
rzecze
wódz Hotentotów - mogłeś od razu mówić, że
schwytałeś: Hottentottenstottertrottelmutterbeut
elrattenlattengitterkofferattentater!
Znalazł: Ded
Redaktor naczelny, czyli obijanie się:
Reszta Redakcji, czyli mniejsze obijanie się:
Damian Domagała
Kasia Sułkowska, Hania Kamieniecka, Ania Wasiak, Anna Błaszczyk, Ola Piktus
Współpraca i doping:
Maciek Panek i Damian Piec
Martyna Niwald, Paula Świtoń,, Weronika Sobieraj, Igor Retecki, Szymon Krawiec, Mikołaj Mielczarek, Tomek Pawlak, Paweł Janik
Rysunki, czyli fikołki ołówkiem:
Marta Panek
Skład, druk i opracowanie, przy rysunkach kombinowanie,
Opiekun redakcji, czyli poganianie:
czyli do późnych godzin, przed komputerem przesiadywanie:
Prof. Tomasz Wasiak
Kasia Sułkowska, Damian Domagała
-16-