Urodzony jeździec
Transkrypt
Urodzony jeździec
Urodzony jeździec Theranie zostali wypędzeni z Barsawii, ale musimy zachować czujność. Mamy innych wrogów, nie wątpię też, że Theranie tylko czekają na okazję do powrotu. – Kapitan Sigrun Dalben w przemowie do swych wojsk po Bitwie o Powietrzną Przystań Obudził go zapach dymu i odgłosy walki. Davon zrzucił z siebie lekki lniany koc i wyskoczył z łóżka. Szybko wciągnął spodnie, nie tracąc czasu na koszulę czy buty – noc była ciepła, a podeszwy jego stóp stwardniały od leśnych wędrówek. Gdy schodził po drabinie ze swojego poddasza, usłyszał trzask wyłamywanych drzwi wejściowych i nagły, spłoszony krzyk matki. Przepełniony gniewem zeskoczył na ziemię. Zachwiał się, ale szybko odzyskał równowagę i pobiegł do sieni między kuchnią a główną izbą chaty. Matka Davona, Maura, stała w izbie zwrócona tyłem do syna. W ręku trzymała pogrzebacz, którym odgradzała się od górującej w drzwiach obcej sylwetki. Nawet w nikłym świetle Davon widział, że groźna postać to troll. Żadne trolle nie mieszkały w Dolinie Topoli, ale czasem odwiedzały wieś wraz z przybywającymi do niej karawanami. Obcy miał około dwóch i pół metra wzrostu, a wyrastające z jego czoła kręte rogi sterczały jeszcze wyżej. Troll ubrany był w skóry i niedopasowane fragmenty zbroi zdarte z pokonanych wrogów. U pasa wisiał mu skręcony bicz, a w ręce trzymał potężny miecz, który dla innej osoby byłby dwuręczny. Oczy trolla spotkały się ze spojrzeniem chłopaka w głębi pokoju i surowa twarz wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu, a czarny kłąb wąsów i brody odsłonił brudne kły. Strach ścisnął kiszki Davona. Maura spostrzegła, że troll odwrócił od niej wzrok i zobaczyła za sobą syna. Postanowiła wykorzystać sytuację. Zrobiła dwa szybkie kroki, porwała ze stołu latarnię i rzuciła nią w napastnika. Chybiła i przedmiot roztrzaskał się o futrynę. Zaskoczony atakiem troll warknął coś w niezrozumiałym dla Davona języku i zwrócił się znów w stronę kobiety. Maura wypowiedziała jedno słowo – "Ignace" – i skropiona olejem twarz i pierś trolla buchnęły płomieniem. Obcy zaryczał z bólu, upuścił miecz i zaczął okładać rękami ogień spowijający jego głowę. Pomieszczenie wypełniło się zapachem palonego ciała. – Davon, biegnij po siostrę! Szybko! – krzyknęła Maura. Rozkaz matki wyrwał go z osłupienia. Przeciął kuchnię w kierunku pomieszczenia, które ojciec dobudował tuż przed narodzinami siostry. Pchnął drzwi i zaczekał, aż wzrok przyzwyczai mu się do ciemności. Anna siedziała na łóżku, trąc oczy. – Davon? – mruknęła zaspanym głosem. – Musimy stąd iść, Anno. Wstawaj i ubieraj się, szybko. Ku jego zdziwieniu dziewczynka posłuchała go, wstała i zaczęła się ubierać. Davon otworzył tymczasem okiennice jedynego okna w pokoju. Na zewnątrz zobaczył ogień w kilku innych domach. Za wsią widniał las, ciemny i kuszący. Jeśli udałoby im się dostać między drzewa, mogliby bezpiecznie przeczekać atak. WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn Usłyszał hałas w drugiej izbie i kolejny krzyk Maury – nie wiedział jednak, czy wywołał go ból czy gniew. Niepokojący głos matki do końca wybudził Annę ze snu. – Co się dzieje z mamą? Davon nie odpowiedział. Nie chciał myśleć teraz o niczym, co dzieje się gdziekolwiek indziej. – Przysuńmy łóżko do okna – poprosił. Dziewczynka próbowała mu pomóc, ale to Davon musiał wykonać większość pracy. Kiedy łóżko było już w odpowiednim miejscu, chłopak wyślizgnął się przez okno. Mech porastający ziemię wokół chaty zamortyzował jego upadek i Davon po chwili był znów na nogach, pomagając wyjść Annie. – Chodź – ponaglił ją. – Tylko cicho. Pójdziemy do lasu i schowamy się tam, do czasu aż będzie bezpiecznie. – A co z mamą? – Zaraz do nas dołączy. Nie martw się. – Jakimś sposobem zdobył się na uspokajający ton głosu. Anna przyjęła jego odpowiedź, złapała go za dłoń i ruszyli razem w stronę oddalonych o jakieś sto metrów drzew. Przebyli połowę drogi i odgłosy walki zaczęły cichnąć. Wydawało się, że nikt nie zwrócił uwagi na ich ucieczkę i Davon odetchnął z ulgą. Nagle dobiegł ich trzask z szopy tuż przed nimi. Davon i Anna zamarli, gdy z budynku wynurzył się postawny człowiek. Ubrany był tak jak troll w chacie – w skóry i zbroję, za pasem miał miecz. Jego ogoloną głowę pokrywały skomplikowane tatuaże. W jednym ręku trzymał worek, w drugim pochodnię. Łupieżca odwrócił się i podłożył ogień pod strzechę. Stojąc tyłem do pary uciekinierów patrzył, jak płomienie się rozprzestrzeniają. Davon chciał już zerwać się do biegu w kierunku drzew, kiedy obcy odwrócił się i zauważył dzieci w coraz jaśniejszym świetle pożaru. Człowiek rzucił worek na ziemię i dobył miecza. Przemówił w obcym języku i zaśmiał się. Davon popchnął Annę za siebie i ustawił się między siostrą a przeciwnikiem. Widząc gotowość Davona do walki, łotr znów się roześmiał. Ton tego śmiechu zaniepokoił Davona – obiecywał on ból, a rozbójnik wydawał się aż nadto gotów do spełnienia tej obietnicy. Łupieżca wydał okrzyk, któremu odpowiedziały inne głosy od strony placu w środku wsi. Davon odwrócił się i zobaczył dwóch kolejnych oprychów wychodzących spomiędzy budynków. Mimo że noc była ciepła, dreszcz przeszył Davona. Sytuacja stawała się tragiczna. Mogliby próbować zgubić łupieżców w ciemnym lesie, ale człowiek odcinał im tę drogę ucieczki. Anna złapała się kurczowo nogi Davona i wyglądała zza niej na wytatuowanego wojownika. Davon czuł, że łkała ze strachu, choć okrzyki zbliżających się rozbójników zagłuszyły jej płacz. Davon spojrzał na siostrę i zrobił, co w jego mocy, aby utrzymać spokój w głosie. – Anno, pamiętasz drogę do źródła wróżki? Dziewczynka przytaknęła. – Więc na mój znak biegnij do lasu i poproś wróżkę, aby pomogła ci się ukryć. – Davon miał nadzieję, że mieszkający w źródle duch żywiołu zdoła spełnić to zadanie. – Nie oglądaj się. Będę tuż za tobą. – Oczy jego siostry zaczęły wypełniać się łzami. – Tylko bez płaczu. Mama znajdzie nas, jak tylko będzie bezpiecznie. Dziewczynka znów przytaknęła i zmarszczyła twarz w silnym postanowieniu, aby nie WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn płakać. Davon poklepał ją lekko po głowie. – Bądź dzielna, Anno. Pamiętaj, biegnij tak szybko, jak możesz, i nie oglądaj się za siebie. Zanim zdążyłby się rozmyślić, wypchnął siostrę w bok i pobiegł prosto na tego z tatuażami, krzycząc: – Teraz, Anno! Biegnij! Łupieżca spodziewał się jednak tego ruchu. Zrobił krok w bok, wystawił nogę i Davon padł na ziemię. Równocześnie oprych wyciągnął rękę i złapał Annę wokół pasa, wciągając dziewczynkę pod swe ramię z mieczem. Z trudem odzyskując oddech po upadku, Davon patrzył w przerażeniu, jak wytatuowany łupieżca niesie jego siostrę z powrotem w stronę wioski. Pozostali dwaj z bronią w rękach szli prosto na niego. Ten po lewej był niskim i krępym człowiekiem ubranym w ciężki, ćwiekowany skórzany kaftan. Jego jasne włosy związane były w warkocz, a lewe oko zakryte miał przepaską. Trzymał w ręku mały topór, a drugi wisiał mu za pasem. Oba były ciemne od krwi. Ten po prawej był przysadzistym orkiem o gołych ramionach, na które narzucone miał brudne wilcze futro. Krótkie czarne włosy sterczały mu z głowy w różnych miejscach, a z ust wystawały mu ukruszone kły. Dzierżył zakrzywioną szablę, a u pasa wisiał mu sztylet o szerokim ostrzu. Davon miał tylko jedną szansę. Wziął głęboki oddech i podniósł się ociężale, udając bardziej oszołomionego, niż był naprawdę. Widział, że łupieżcy się rozluźnili, pewni, że chłopak nie stanowi zagrożenia. Odczekał, aż skrócą dystans. Gdy byli w odległości dwóch kroków, rzucił się z krzykiem na Wilkoskórego. Jedną ręką złapał nadgarstek orka, nie pozwalając mu użyć broni. Drugą wyrwał jego sztylet. Pęd Davona rzucił ich obu na ziemię. Chłopak z całą siłą wbił nóż w brzuch napastnika. Ledwie zauważył krew chlapiącą na jego rękę. Odtoczył się od Wilkoskórego, dźgając ranę łokciem. Ork zawył z bólu i potoczył się w przeciwnym kierunku. Bezoki warknął i postąpił naprzód, zamachując się toporem. Davon zobaczył broń lecącą w jego kierunku i próbował się odturlać. Prawie mu się udało. Cios rozciął jego prawe ramię. Wyjąc z bólu, chłopak wypuścił sztylet i zaczął odczołgiwać się od wściekłego łupieżcy. Bezoki ruszył za nim i kopnął go w brzuch. Davon zwinął się z bólu; człowiek wciąż go kopał. Rana na ramieniu piekła chłopaka żywym ogniem, a ziemia i brud oblepiły jego zakrwawioną rękę i plecy. Wilkoskóry wstał chwiejnie i podszedł do nich, podnosząc po drodze swój miecz i sztylet. Mruknął coś do Bezokiego i łupieżca przestał kopać Davona. Obcy zaczęli rozmawiać, a ton głosu orka wyjawiał, że planuje na chłopaku jakąś bolesną zemstę. Davon znów zaczął się odczołgiwać w nadziei, że napastnicy będą wystarczająco zajęci rozmową, aby pozwolić mu uciec. Ramię piekło go coraz bardziej i trudno było mu oddychać. Odpełzł kilka metrów, gdy poczuł wielką dłoń zaciskającą się na jego kostce. Straciwszy wszelką nadzieję na ucieczkę, Davon wyszeptał tylko modlitwę do Garlen, aby zaopiekowała się jego siostrą. Nim spadł na niego ostateczny cios, z centrum wsi dobiegł ich kolejny okrzyk. Wilkoskóry uklęknął i złapał Davona za włosy, wyrywając jego głowę z błota i wpatrując mu się w oczy. WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn Wypluł z siebie kilka słów, a jego cuchnący oddech sprawił, że chłopakowi napłynęły łzy do oczu. Cokolwiek powiedział, wywołało kolejny wybuch śmiechu Bezokiego. Wilkoskóry puścił włosy Davona i jego głowa znów uderzyła o ziemię. Gdy łupieżcy zaczęli odchodzić, chłopak znalazł jeszcze w sobie siłę na ostatni akt oporu. Mimo zawrotów głowy, podniósł się na łokciach i zawołał: – Jeśli kiedyś jeszcze was zobaczę, zabiję was. Wilkoskóry odwrócił się, warknął coś i kopnął Davona w szczękę. Głowa chłopaka odskoczyła i znów upadł na ziemię. Utrata przytomności złagodziła jego ból. ===== Errig Szybki Włócznik, kapitan Sokołów, oddziału Jeźdźców Teratha, przyjrzał się zrujnowanej wiosce w dole. Był wysoki i siedział w siodle dumnie i prosto pomimo swego wieku. Miał na sobie lekki podróżny pancerz: tunikę i nagolenniki z utwardzanej skóry, ozdobione abstrakcyjnymi wzorami przypominającymi drapieżnego ptaka w locie. Miał gołą głowę, a jego siwe włosy splecione były w sięgający do połowy pleców warkocz. Widział garstkę ocalałych błąkających się wśród pozostałości wsi, próbujących naprawić to, co zostało z ich zrujnowanych domów. Słyszał za sobą krzątaninę i pobrzękiwanie uprzęży. Pół setki orkowych kawalerzystów czekało na jego rozkazy. Jego zwiadowcy wypatrzyli o świcie dym na horyzoncie i oddział jechał niestrudzenie, aby dotrzeć na pole bitwy. Była to czwarta wieś, na którą trafili w ciągu ostatniego tygodnia; każda opowiadała podobną historię. Errig zawrócił Jesienny Grzmot, swą kasztankę, i zjechał w dół zbocza. Jego sierżant, Hrogar Czarny Kieł, czekał już na swym karym rumaku, Równonocy. Hrogar miał na sobie brązowe nogawice i tunikę bez rękawów, a na niej zielony skórzany napierśnik. Jego gołe ramiona pokrywała seria tatuaży przedstawiających pokonanych wrogów. Errig podniósł głos i zwrócił się do reszty wojska. – Zsiądźcie z koni i odpocznijcie, ale bądźcie gotowi do drogi w każdej chwili. – Odwrócił się do swego zastępcy. – Hrogar, ze mną. Dwaj orkowie pogalopowali na drugą stronę wzgórza i w dół, w kierunku wsi. Wieśniacy przyglądali się im nieufnie. Ze stanu wioski Errig wnioskował, że została najechana ostatniej nocy. Wyglądało na to, że Sokoły doganiają łupieżców. Errig i Hrogar zatrzymali wierzchowce dziesięć metrów od najbliższych zabudowań. Errig stanął w strzemionach i zawołał, używając handlowego języka krasnoludów: – Chciałbym porozmawiać z waszym przywódcą. Jeden z chłopów, elf ubrany w prostą tunikę i spodnie, wystąpił naprzód. Errig nie był w stanie ocenić jego wieku. Lata nie ciążyły na twarzach elfów tak jak u innych ras Dawców Imion. Matka orka mawiała, że to dlatego, że elfy żyły bez pasji, oddalone od prawd życia. Errig nie wiedział, ile było w tym prawdy – nie mógł jednak zaprzeczyć, że elfy często wydawały się chłodne, nieobecne i pozbawione emocji. Uniósł dłoń w powitaniu. – Jestem Errig Szybki Włócznik z Jeźdźców Teratha. Mój oddział śledzi od kilku dni bandę łupieżców. Zdaje się, że jesteśmy na dobrej drodze. WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn Elf ukłonił się i odpowiedział czystym i silnym głosem: – Witaj, Errigu Szybki Włóczniku. Nazywam się Beras, Kowal Pieśni z Doliny Topoli. Wygląda na to, że depczecie im po piętach. Zostaliśmy zaatakowani zeszłej nocy i wielu z naszych bliskich leży martwych. Inni zostali zabrani przez tych łupieżców i obawiam się, że zostaną sprzedani w niewolę. Hrogar zaklął po orkowemu i splunął przez prawe ramię. – Przykro mi z powodu waszej straty – odpowiedział Errig. – Jeśli zgodzicie się przyjąć naszą pomoc, mamy doświadczenie w opatrywaniu ran bitewnych jak i silne ramiona do pracy. Beras uśmiechnął się i ponownie skłonił. – Dziękujemy wam. Nasz uzdrowiciel był jednym z tych, którzy odeszli w objęcia Śmierci. Kapitan zwrócił się do swego przybocznego. – Wracaj na górę i zorganizuj grupę ochotników do pomocy mieszkańcom. Przyślij też Gaję i Turbaza, aby zajęli się rannymi. Twarzy Hrogara wykrzywił gniew. – Dlaczego zatrzymujemy się, żeby pomóc tym ujnortom? Jeśli się pospieszymy, możemy dogonić te hieny. Niech ci chłopi sami zajmą się swoimi, a my ruszymy ku chwale! – Hrogarze, wiem, że twój gahad pali cię do wymierzenia tym bandytom sprawiedliwości. Moja dusza również woła o pomstę. Najpierw oddamy jednak honor Garlen. Thystonius i Lochost dostaną, co im należne w odpowiednim czasie. – Hrogar zamilkł, wyraźnie walcząc ze swymi uczuciami. – Kiedy już to zrobisz, zbierz grupę i patroluj rejon. Nie chcemy tu żadnych niespodzianek. Hrogar przytaknął, zerwał Równonoc do galopu i wkrótce zniknął za grzbietem wzgórza. Beras powiódł za nim wzrokiem, po czym spojrzał znów na Erriga. – Nie wydawał się zachwycony – zauważył. Errig pozostawił to bez komentarza. Hrogar był młody i pełen zapału, ale do stania się dobrym dowódcą jeszcze wiele mu brakowało. – Chciałbym pomówić z mieszkańcami o napaści – powiedział zamiast tego, zsiadając z konia. – Im więcej dowiemy się o tych łupieżcach, jak liczni są, jakiej używają taktyki, tym skuteczniejsze będzie nasze uderzenie. – Oczywiście. Jeśli pójdziesz za mną, zajmę się tobą i twoimi żołnierzami. Sokoły spędziły w Dolinie Topoli około trzech godzin. Po ataku łupieżcy ruszyli na zachód, w kierunku północnych podnóży Gór Tylońskich. Ślady kół wskazywały, że ich wozy były poważnie obciążone. Errig spodziewał się, że bandyci niedługo spotkają się ze swym łącznikiem i pozbędą się ładunku. Miał nadzieję, że uda mu się ich dogonić, zanim więźniowie zostaną sprzedani. Zdobyli też kilka przydatnych informacji od mieszkańców. Rozbójnicy byli przyzwoicie wyposażeni, ale z opisu ataku wynikało, że brakowało im dyscypliny. Korzystali z elementu zaskoczenia i wywołanego nim zamieszania. W otwartej bitwie przeciw doświadczonemu wojsku, lub gdyby sami wpadli w pułapkę, łatwo byłoby ich pokonać. Errig zarządził przygotowania do drogi. Gdy Sokoły ruszyły wykonać ten rozkaz, Beras wyciągnął do niego dłoń. – Dzięki ci za twą pomoc, kapitanie Szybki Włóczniku. Kiedy wybijesz tych łupieżców, wróć tutaj i opowiedz nam o swym zwycięstwie jako nasz gość. Na pewno ułatwi nam to WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn wyleczenie ran nie na ciele, ale na duchu. Ork złapał go za przedramię. – To byłby zaszczyt, Kowalu Pieśni. – Dosiadł Jesiennego Grzmotu i zwrócił się do wszystkich mieszkańców – Przysięgam, że zrobimy wszystko, abyście odzyskali swych krewnych. Beras wzniósł dłoń w geście błogosławieństwa. – Niech Florannus doda wam szybkości! Errig zwrócił wierzchowca na zachód i zerwał się do galopu. Dołączył do reszty Sokołów i zwolnił do kłusa. Hrogar jechał obok niego. Przejechali ledwie dwieście metrów, nim drobna sylwetka wyłoniła się z lasu wprost na ich drodze. Errig ściągnął Jesienny Grzmot w bok i zatrzymał gestem kolumnę kawalerzystów. Hrogar był bardziej zaskoczony i musiał szarpnąć za wodze, aby nie stratować niespodziewanej przeszkody. Równonoc zatańczył, bijąc kopytami w powietrze. Przybysz okazał się być młodym elfem ubranym w prostą tunikę i spodnie, odrobinę za duże na jego szczupłą budowę. Miał potargane jasnobrązowe włosy i rękę na temblaku. Wyglądał na dwanaście, może trzynaście wiosen – choć, biorąc pod uwagę jak wolno dorastały elfy, mógł mieć piętnaście lub szesnaście lat. – Zabierzcie mnie ze sobą – powiedział cichym, lecz zdecydowanym głosem. Hrogar westchnął. – Jedziemy do walki, pachole, nie na wycieczkę. – Zabierzcie mnie ze sobą. Hrogar próbował ominąć chłopaka, ale młodzieniec zastąpił jego wierzchowcowi drogę. – Zabierzcie mnie ze sobą. Hrogar warknął z irytacji. Zsiadł z konia i ruszył w stronę elfa. Złapał go za ramiona, chcąc zepchnąć go z drogi. Tymczasem chłopak złapał za rękojeść miecza Hrogara, oparł stopę o jego udo i odskoczył. Ostrze wyrwało się z brzękiem, a Hrogar znalazł się naprzeciw metra stali. Cofnął się o krok i obejrzał się na swego dowódcę, pełen złości i zaskoczenia. – Zabierzcie mnie ze sobą. Errig przyjrzał się chłopakowi. Był kościsty i tyczkowaty, ale miał w sobie coś z gracji rocznego źrebaka. Pomimo rany trzymał miecz prosto, choć związany z tym wysiłek był na jego twarzy jasno widoczny. Był w nim ogień i Errig wątpił, by mógł w jakikolwiek sposób zmienić jego zdanie. – Umiesz jeździć, chłopcze? Elf spojrzał na niego i przytaknął. Sztych miecza zaczął się zniżać. – Możesz więc jechać z nami. – Errig spojrzał za siebie – Przyprowadźcie jednego z luzaków. Chłopak wbił ostrze w ziemię i podszedł do Szybkiego Włócznika. Spojrzał mu w oczy i powiedział: – Dziękuję. Hrogar wyglądał, jak by chciał coś powiedzieć, ale powstrzymało go spojrzenie kapitana. Wyrwał miecz z ziemi, otarł dłonią ostrze z piachu i wrócił do Równonocy. Wsiadł na konia i zaczekał na wierzchowca dla chłopaka. Jeden z Sokołów przyprowadził osiodłaną bułaną klacz. Przekazał wodze Errigowi, który WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn wręczył je chłopcu. – Oto Zimowa Chmura. Będzie cię dobrze niosła. Przez chwilę chłopak stał i głaskał klacz po nosie, pozwalając jej przyzwyczaić się do jego zapachu. Było jasne, że miał doświadczenie z końmi. Zimowa Chmura znosiła to ze spokojem. Była jednym ze starszych koni w oddziale i nie była tak żywiołowa, jak większość wierzchowców dosiadanych przez Sokoły. Po kilku chwilach zapoznania elf dosiadł konia. Rana trochę mu to utrudniła, jednak zdołał ułożyć się w siodle. Errig nie mógł powstrzymać uśmiechu. Elfi chłopak wydawał się drobny i kruchy w kawaleryjskim siodle przeznaczonym dla orkowego wojownika. Hrogar patrzył na to wszystko zasępiony, wyraźnie niezadowolony z faktu, że chłopak poniżył go i będzie jechał teraz z nimi. – Jedna czy dwie schadzki z wałachem nie robią z ciebie jeźdźca, pachole – warknął. – Nazywam się Davon – odpowiedział elf. – Nie będziesz z nami na tyle długo, żeby warto było to zapamiętywać. – Wystarczy, Hrogarze – przerwał mu Errig. Zwrócił się do Davona: – Nie będziemy dla ciebie zwalniać tempa, więc nie zostawaj w tyle. Elf skinął. – Dobrze więc – powiedział kapitan i spojrzał na żołnierzy za nim. – Marnujemy światło, panowie – huknął. – Naprzód! Sokoły rzuciły się do galopu, omijając Davona, który spoglądał za siebie na Dolinę Topoli. Po chwili zwrócił Zimową Chmurę na zachód i popędził ją za resztą oddziału. ===== Później, tego samego dnia, kiedy zatrzymali się na popas, jeden z orkowych jeźdźców podszedł do Davona i przyjrzał się jego ranie. – Niezła robota – powiedział. – Ale to nie jest coś, z czym chciałbyś iść do walki. Możesz nosić z dumą, jak będzie po wszystkim. – Ork rozsmarował po ranie jakąś cuchnącą maść, która zaczęła się nagrzewać i okrutnie swędzieć. Po kilku minutach swędzenie jednak zelżało i Davon zauważył, że ból niemal zniknął. – Dar od Garlen – powiedział ork. – Magia. Kolumna jechała dalej wzdłuż pozostawionych przez wozy śladów. Również inni orkowie zbliżali się do chłopaka: jeden zaproponował mu sztywny skórzany kaftan, który Davon wciągnął przez głowę i zawiązał najciaśniej, jak mógł; inny przyniósł mu krótki miecz – prosty, lecz praktyczny. Większość Sokołów była do niego przyjaźnie nastawiona. Jego upór najwyraźniej zrobił na nich wrażenie i starali się jak najlepiej przygotować go do zbliżającej się bitwy. Tylko ten zwany Hrogarem był chłodny. Davon przyłapał go kilka razy na przyglądaniu mu się. Elf starał się jednak tym nie przejmować – obraził wybuchowego orka i ten najwyraźniej miał mu to za złe. Zwiadowcy znaleźli obóz łupieżców tuż przed zmrokiem. Były tam cztery wozy i około trzydziestu lub czterdziestu uzbrojonych strażników. Kapitan Errig postanowił dać łowcom niewolników trochę czasu, aby uśpić ich czujność, i zarządził atak tuż po północy. Kiedy zaczęła się walka, Davon poczuł, że jego koń sam rwie się do szarży. Od łomotu WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn kopyt dzwoniło mu w uszach. Bitwa okazałą się być głośnym, krwawym i przerażającym chaosem. Errig miał jednak rację – Zimowa Chmura dobrze go niosła. Davon nie musiał nawet nią kierować – uczepił się tylko jej grzbietu, machał mieczem jak oszalały i miał nadzieję, że nie umrze. Gdyby umarł, nie byłoby już komu opiekować się jego siostrą. Zobaczył w ciemności kształt człowieka na tle jednego z ognisk. Rozpoznał sylwetkę Bezokiego i jego strach zniknął w przypływie gniewu. Skierował Zimową Chmurę w stronę łupieżcy i wbił pięty w jej boki, zmuszając ją do galopu. Kopyta klaczy darły ziemię, kiedy pędziła w stronę bandyty. Davon pochylił się nisko nad jej szyją i ścisnął mocniej miecz. Rozbójnik wypełnił całe jego pole widzenia. Wzrok Bezokiego trafił w końcu na Davona i elf zobaczył na jego twarzy zdziwienie przeradzające się w drwiący grymas. Łotr zwrócił się prosto na chłopaka z mieczem w pogotowiu i ogniem za plecami. Dźwięki bitwy odpłynęły. Wszystko ograniczyło się do kilku szczegółów: krwi pulsującej w jego uszach, obitej skórą rękojeści miecza w dłoni, falowania mięśni Zimowej Chmury pod nim. Coś się w nim otworzyło. Ruchy Zimowej Chmury stały się jego własnymi. Przez mgnienie oka dwa byty stały się jednością. Kopyta Davona uderzały w ziemię, koń i jeździec spadli na swojego przeciwnika, dwa serca biły w jednym celu. Poczucie jedności zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, ale Davon nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Rzucił się w powietrze z rozłożonymi ramionami i mieczem w dłoni. Zimowa Chmura poprawiła kurs, okrążając ognisko i kopiąc innych łupieżców, którzy postanowili podjąć obronę wokół ognia. Davon uderzył na Bezokiego z pędem, który rzucił ich obu w płomienie. Nos elfa wypełnił zapach palonych włosów. Na szczęście ciało człowieka osłaniało go przed bezpośrednią furią ognia. Bandyta wrzasnął, owinął Davona ramionami i próbował przetoczyć się na górę. Chłopak nie mógł wbić miecza w ciało człowieka, ale dwukrotnie uderzył mężczyznę w twarz głowicą. Łupieżca zawył i jego chwyt osłabł. Davon wykorzystał to, podniósł się i oparł kolanami o brzuch przeciwnika. Odwrócił chwyt na mieczu i wbił ostrze w pierś Bezokiego, dociskając je całą swą masą. Sztych przebił zbroję, ale napotkał opór tuż pod skórą. Davon przesunął się i zmienił kąt pchnięcia. Ostrze zsunęło się z żebra i zatopiło w piersi rozbójnika. Z przebitym płucem ryki Bezokiego zmieniły się w bulgoczące poświstywanie. Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Zaczął desperacko szarpać Davona, jakby miał nadzieję, że pozwoli mu to wyrwać się z ramion Śmierci. Elf odsunął się poza zasięg jego rąk, równocześnie uwalniając miecz. Łupieżca nie był już problemem. Wokół byli jednak inni wrogowie. Rozejrzał się i zobaczył, że Zimowa Chmura toczy własną bitwę. Kopała zbliżających się do niej bandytów i zostawiała wielu z połamanymi kośćmi, niezdolnych do dalszej walki. Davon spostrzegł jeden z wozów z niewolnikami i pobiegł w jego kierunku, wołając imię siostry. W połowie drogi zatrzymał go jednak ubrany w kolczugę krasnolud wymachujący wokoło wielkim młotem. Davon starał się utrzymać miecz wycelowany w przeciwnika, jednak ten wciąż zbijał ostrze na bok. W końcu zmusił elfa do ucieczki i opuszczenia wozów. Chłopak rozglądał się w desperacji za czymś, co dałoby mu przewagę, zamiast tego potknął WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn się jednak o ciało jednego z powalonych łupieżców i upadł twardo na ziemię, upuszczając broń. Krasnolud wyszczerzył się, odsłaniając pojedynczy złoty ząb w ohydnym, brudnym uśmiechu. Miecz Davona leżał w zasięgu ręki. Sięgnął po niego i zacisnął palce na rękojeści. Jednak, zanim zdążył go podnieść, krasnolud dopadł do niego, nadeptując mu dłoń. Elf poczuł pękające kości i wrzasnął z bólu. Uśmiech krasnoluda poszerzył się i przeniósł on ciężar ciała, aby jeszcze bardziej docisnąć rękę chłopaka. Davon próbował się wyrwać, ale jego dłoń była uwięziona. Krasnolud wychylił młot za siebie w szerokim zamachu, mierząc w głowę swej ofiary. Po raz drugi w ciągu ostatniej doby Davon spojrzał Śmierci w oczy. Na pomoc nadbiegła mu jednak Zimowa Chmura. Zatańczyła na tylnych nogach, kopiąc krasnoluda przednimi kopytami. Zaskoczony atakiem krasnolud stracił równowagę i przewrócił się, a koń opadł na jego głowę całym swym ciężarem. Łupieżca zadrżał i znieruchomiał. Zimowa Chmura nadepnęła ciało jeszcze kilka razy i spojrzała na Davona. Chłopak wstał z trudem, przyciskając ranną dłoń do piersi. Podszedł do klaczy, zdrową ręką podrapał ją po pysku i przyłożył policzek do jej głowy. – Dziękuję – powiedział. – Jesteś szlachetnym stworzeniem. Wierzchowiec odpowiedział mu parsknięciem i trącił go łagodnie głową. Pozbywszy się bezpośredniego zagrożenia, Davon ruszył z powrotem w kierunku wozu z Zimową Chmurą kroczącą u jego boku. Bitwa dobiegła już niemal końca – kilku łupieżców próbowało się jeszcze bronić, jednak bardziej zdyscyplinowana orkowa kawaleria szybko sobie z nimi radziła. Szczęśliwie Davon nie napotkał już więcej przeszkód na swej drodze. Jego miecz leżał gdzieś na ziemi. Nawet, gdyby wciąż miał go ze sobą, nie mógłby utrzymać go w rannej dłoni. Jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności na granicy obozu rozbójników i budząca się w nim nadzieja zniknęła. Klatki na wozach były puste. ===== Słońce wspinało się na wchodzie, a rosa lśniła jak klejnoty na zielonym aksamicie. Errig siedział na płaskim kamieniu, jedząc kaszę z drewnianej miski. Jesienny Grzmot pasła się nieopodal. Hrogar podszedł do niego, prowadząc za uzdę Równonoc. – Piętnujemy więźniów gorącym żelazem, tak jak rozkazałeś, kapitanie. Errig skinął głową. – Kiedy skończycie, wypuść ich i przygotowujcie się do drogi. Chcę wrócić do głównego obozu najszybciej, jak to możliwe. Hrogar potaknął i miał już odchodzić, jednak zatrzymał się i zaklął. Errig podniósł wzrok i zobaczył idącego pod górę Davona. – Kiedy ruszamy za niewolnikami? – zapytał elf. Hrogar przewrócił oczami. – Nie ruszamy. – Ale musimy to zrobić! WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn Hrogar podszedł bliżej do chłopaka i założył ręce na piersi. – Nie, pachole. Nie musimy. Zostali załadowani na statek powietrzny i lecą na jakiś targ niewolników. Nawet gdybyśmy wiedzieli, gdzie się on znajduje, zostaliby sprzedani Pasje wiedzą dokąd, na długo zanim byśmy tam dotarli. Davon patrzył na Hrogara z gniewem, a ork odpowiadał tym samym. W końcu chłopak przeniósł wzrok na Erriga. – Dałeś mi słowo. Errig pokręcił głową. – Powiedziałem, że zrobię, co w mojej mocy. Dostaliśmy rozkaz rozprawienia się z łupieżcami. Zrobiliśmy to. Przykro mi, że nie zdążyliśmy zrobić tego, zanim sprzedali jeńców. Mięśnie w szczęce Davona napięły się, kiedy zacisnął zęby i pięści. Hrogar napiął się, czekając na atak. Errig poczuł podziw dla ducha chłopaka. Davon sapnął i odszedł pełen gniewu. – Da się zabić – powiedział Hrogar. – Być może. – Errig patrzył, jak Davon schodzi w dół zbocza, gdzie czekała na niego Zimowa Chmura. Chłopak zatrzymał się przy niej i bezwiednie podrapał ją po kłębie. Spojrzał za siebie na dowódców i kiedy zobaczył, że mu się przyglądają, odwrócił się i ruszył dalej. Zimowa Chmura szła tuż za nim. Errig spojrzał na Jesienny Grzmot. Klacz wyczuła jego spojrzenie i zwróciła głowę w jego kierunku, po czym podeszła i złapała go wargami za ucho. Ork uśmiechnął się, podrapał ją po pysku i mruknął: – Może i nie. – Słucham, kapitanie? – spytał Hrogar. – Nie, nic. – Errig dokończył śniadanie. – Zajmij się więźniami i przygotuj kolumnę do drogi. – Tak jest. – Hrogar zasalutował i sprowadził Równonoc do obozu. Errig patrzył przez chwilę, jak odchodzi, po czym rozejrzał się za Davonem. Chłopak nie odszedł daleko – stał na szczycie innego wzgórza, spoglądając na południe. – Chodź, dziewczyno. Pogadajmy z tym chłopakiem. – Poklepał Jesienny Grzmot po kłębie i ruszył w kierunku elfa z wierzchowcem u boku. Davon usłyszał ich i spojrzał za siebie, po czym ostentacyjnie zwrócił się do nich plecami. Errig stanął obok niego w milczeniu. Po chwili przerwał ciszę. – Trudno jest walczyć za tych, których kochasz, kiedy czujesz, że ich zawiodłeś. Davon spojrzał na niego ze zmrużonymi oczami i ustami zaciśniętymi w cienką linię. Errig zignorował go i mówił dalej: – Nie zawiodłeś ich. Może i ich nie uratowałeś, ale uderzyłeś na ich porywaczy i walczyłeś dzielnie. To powód do dumy. Davon wiercił się niespokojnie. – W domu nic już na mnie nie czeka. Moja matka nie żyje, a siostra jest na pokładzie tego statku powietrznego – powiedział w końcu. – Przykro mi. Znów zapadła między nimi cisza. Errig przyglądał się chłopakowi. Davon nie mógł WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn utrzymać wzroku w jednym miejscu i wciąż się kręcił. Raz lub dwa razy wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zrobił tego. Minęło kilka minut. – Coś jeszcze cię trapi, chłopcze. Coś więcej niż utrata matki i siostry. Davon wziął głęboki oddech i odzyskał równowagę. – Zobaczyłem w bitwie łupieżcę, z którym walczyłem w Dolinie Topoli. Ruszyłem za nim... I coś się stało. – Przerwał, przygryzając wargę. – Przez chwilę, kiedy na niego szarżowałem... Nie wiem jak to opisać. – Nie spiesz się. Mamy czas. – To było dziwne... Dosiadałem Zimowej Chmury, ale też byłem Zimową Chmurą. Jej kopyta wbijały się w ziemię... Ale to były moje kopyta. To było tak, jakby czytała w moich myślach – skręcała bez ciągnięcia za wodze. Byliśmy jednym umysłem... Jednym ciałem. To było... – Magiczne? – dokończył Errig. – Tak. – Davon otworzył szeroko oczy. – Skąd...? Errig roześmiał się. – Jestem adeptem! Kawalerzystą. Każdy z Sokołów poczuł kiedyś to połączenie i wielu z nas czerpie moc z tej specjalnej więzi między koniem i jeźdźcem. To, co przeżyłeś ostatniej nocy, było próbką tej magii. – Magii... – szepnął Davon. – Moja matka mówiła, że nie mam zdolności magicznych. – Zna się na magii, tak? – Tak. Jest... – Wyraz bólu przemknął przez twarz elfa. – Była Mistrzynią Żywiołów. – Davon poczerwieniał i spuścił wzrok. – Ach. – Errig spojrzał w dal, dając chłopakowi czas na uporanie się ze smutkiem. – Nie wiem zbyt dużo o Mistrzach Żywiołów – kontynuował po chwili. – Ale znam się na koniach. – Skinął na Zimową Chmurę. – Ona mówi, że jesteś urodzonym jeźdźcem. – Naprawdę? Rozmawiasz z nią? – Nie, niezupełnie. Ale i tak mi to mówi. – Errig zaśmiał się, ale zobaczył konsternację na twarzy Davona i zaczął tłumaczyć. – Czytam jej mowę ciała. To jak poznawanie, kiedy ktoś jest podekscytowany albo zły. Davon skinął głową i ork mówił dalej: – Związała się z tobą zeszłej nocy. To dlatego teraz cały czas za tobą chodzi. Davon zarumienił się, a kącik jego ust zadrgał w uśmiechu. – Zastanawiałem się nad tym. Errig uśmiechnął się. – To się czasem zdarza, ale efekty znikają po dniu albo dwóch. – Zobaczył, że twarz chłopaka pociemniała na myśl o utracie połączenia. – Ten chłopak to naprawdę urodzony jeździec – pomyślał. – Ciekawe. Zerknął na Jesienny Grzmot. Klacz przestała się paść i odpowiedziała mu spojrzeniem mówiącym "Dlaczego mnie o to pytasz? Przecież już podjąłeś decyzję." Odwrócił się z powrotem do Davona. – Będziemy musieli znaleźć ci innego wierzchowca. – Ale Zimowa Chmura mi odpowiada! – zaprotestował chłopak. – Wiem. Ale to tylko skutek wczorajszej magii. Spędzanie z nią czasu tylko utrudni ci później nawiązanie prawdziwej więzi. WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn – Prawdziwej więzi? Masz na myśli...? – Tak. Proponuję, żebyś został z nami, żebym mógł zadbać o odpowiednie szkolenie dla ciebie jako Kawalerzysty. Nie będę cię okłamywał – to będzie ciężka praca, a pozostali rekruci sprawią ci pewnie niemało kłopotów. Ale myślę, że masz potencjał i dałoby ci to umiejętności potrzebne do podążenia za łowcami niewolników. Davon stał z otwartymi ustami. – Mogę czytać ludzi równie łatwo jak konie, chłopcze. Więc – zgadzasz się? Davon przygryzł dolną wargę, spoglądając to na Erriga, to na Jesienny Grzmot, to na Zimową Chmurę i znów na Erriga. Po raz pierwszy, odkąd się poznali, chłopak naprawdę się uśmiechnął. – Zgadzam się – powiedział. – Świetnie. Chodź, Davonie. Hrogar czeka na nas u podnóża, a nie jest zbyt cierpliwy. – Nie spodoba mu się to. – Pewnie nie – powiedział Errig. – Ale to już moje zmartwienie. Ork podał chłopakowi wodze Zimowej Chmury i ruszyli razem w dół wzgórza. WESPRZYJ POWRÓT EARTHDAWNA: https://wspieram.to/Earthdawn