Wiersze wybrane z wierszy wszystkich do 2003
Transkrypt
Wiersze wybrane z wierszy wszystkich do 2003
Wiersze wybrane z wierszy wszystkich do 2003 Krzysztof Rykaczewski 5 sierpnia 2007 1 Zbyt wczesny poranek ducha Rzucono w błoto.. Rzucono w błoto niebo Upadły ostatnie lasy Zagościły wśród ostatnich słów zwątpienia Jam człowiek Stworzyciel samego siebie Wyciągam dłoń - wskazuje na gwiazdy Przestrasz się boże coś stworzył Chmurę niszczącą samą siebię i wszystko wokół Wyciągam dłoń i obcinam ją sobie Starczy na dziś cudów Erotyk? 1 Grzeszne myśli mną targają, Gdy w pokoju jesteśmy sami. Dzikie rządze się odzywają, Gdy ciemna noc igra nad nami. 2 Opętane zwierzęcą żądzą Stoją ciała dwa w samotności Po omacku w ciemności błądzą Niepewne tej samej miłości. 3 Znaleźliśmy się gdzieś w kochaniu I choć było to jeszcze nieraz Znów tak nadzy, choć już w ubraniu Cchemy o tym zapomnieć teraz. Ty, jak każda senna jawa... Ty, jak każda senna jawa, 2 Jak każde marzenie poety, Palisz i niszczysz jak lawa, Prócz tego masz same zalety. Biegniesz po szarym błękicie I wyglądasz tak skruszona Jak kwiat nasturcji w rozkwicie. Jak rosiczka trzymasz w ramionach. Jak dziecko - wśród swoich roli Bawisz się ziemskim firmamentem I więzisz serca w niewoli Tym światem w twych oczach zaklętym. Teraz z głową na dół zwieszoną Pytasz czy wybaczyć raczę. Patrzysz w górę w oczach skruszoną. Nie mam już więcej sił - wybaczę! Oto Leonardo... Oto Leonardo w pełni chwały Ten magik nasz wspaniały. Przytyka pędzel do płótna I maluje; jego twarz smutna, Pełna boskiego spokoju, Nie okazuje uczucia, A tymczasem wśród kresek roju I farby widać miękkie cienie. To wśród myśli okucia Pokazuje się wspomnienie, Które przerywa mu robotę. Niech pomyśli nim zapomni, a dokończy potem! Skała Jeziora idealny glazur zrodził falę 3 By mknęła i zdusiła swój żywot na skale. Skała jak posąg twarda i nieulękniona Stoi wciąż w bezgranicznej pysze nieskruszona. Echo niosło jej drwiny z toni żałosnych prób Lech kiedyś ucichło; po skale znikł wszelki słuch. A wody, podobno, gdzieś dalej pognały stąd Chcąc w zuchwałości swej pieśń nucąc mknąć na ląd. Do filozofa Pleść i pisać myśli ale w zdania głupie, Marna sztuka; znałem ją kiedyś za młodu. Rzecz w tym aby ożywić martwe słowa trupie I nadać im formę autora wywodu. Gdy głowa spoczęła... Gdy głowa spoczęła już w poduszcze Przez świadomość jedna myśl pognała Co się teraz dzieje w mózgu puszcze, Że tak w ogóle ta myśl powstała Mój mistrz umiera Mój mistrz umiera Ostatni raz kazał mi przyść Dzień rodzi, żniwo zabiera Przyszedłwszy już muszę stąd wyjść Gromnicę w dłoń mu wrzucili W zamarciu głosów nie było 4 Spokojne oczy zakryli Coś pewnie mu się przyśniło. Zgasł wreszcie żar peta Z południa litość powiała Wciąż czując jak blisko meta Złość serce gdzieś w świat wygnała Zlowieszczo motor zajęczał Kask został gdzie już nie wrócę Ksiądz na majówce sam klęczał Skwar rzucał się w włosy krucze A błękit raził źrenice Obłoki gnały wspomnienia I w liczbie, której nie zliczę Nakryły oczy marzenia Pamiętam jak zawsze mówił: „Gdy będziesz wracał w zamęcie, Za sobą zaś asfalt gubił, Pamiętaj o tym ...!?” Improwizacja Leżałem na łożku Z głową pod poduszką Myślałem czy dalsze życie ma sens? Z życia mojego jak z ciasta świeżego Odkruszył się kęs Przyparty do ściany Leżałem gdzieś schlany Znów kilka dni w życiu ubyło mi Szef sprawę zwietrzył Z roboty mnie wypieprzył Nie zostało mi już nic Słuchałem Perfectu Żadnego efektu Wciąż nie przynosiły te zmagania Rząd znów niósł wrzaski I komornik bez łaski 5 Noc świt zasłania Złapałem robotę A co będzie potem Za wcześnie by o tym myśleć jeszcze Kumpel na haju Otworzył mi drzwi raju Tam żyłem wreszcie Złote carpe diem Lśniąca igła w szyję I czułem za drzwiami lęk Pascala Walczyłem z sobą; między mną i tobą Ostatni most spalam Dni w pędzie szalonym Musiałem w noc gonić A uśmiech z ust zmyła wielka woda W rozbitym oknie, Tam widać jak moknie Zalana S̆koda. Tramwaj dołem przemknął... Tramwaj dołem przemknął, zbudził kurz Zerwał się dzień, w świat mnie znów wygania Smirnow wypełzł prosto z moich ust A kac wlał ból nie do wytrzymania. Drogą szła kwiaciarka w blasku róż Nie sypnęła dziś ciepłym spojrzeniem Spikier w ustach mnóstwo wieści niósł Upał palił w proch każde marzenie Znów „Człowieka w masce” puszczą nam Tir przejechał na przejściu pieszego „Odwet” - krzyczą kumple z więźnia bram Piesi biegną na skróty przez niego. Jak ruchome piaski wciągnął czas Pęd złapał mnie w swoję ramiona Ziemia w tańcu wciąż prowadzi nas 6 Na bal, który życia ma znamiona Czując zmysłów ból wpadłeś wprost w bój Nowy dzień ofiarę wybiera Znów na balu bez krochmalu strój A Ty za kogo się przebierasz? Maski ślad zakrywa prawd rysy Niczym spaw wtopiłeś się w życie Jesteś królem - tak cię zwą wszyscy Chociaż twarz wzór nosi swój skrycie. Spektakl Dreszcz emocji jak na każdym przedstawieniu Choć wystawiali tę sztukę tyle razy. Reżyser przygląda się ukryty w cieniu Na krwawego Słońca ostatnie obrazy. Jescze tylko w morzu obejrzało swą twarz, Przez pryzmat na zachód rzuciło spojrzenie I zanurzyło się głęboko w wieczny czas Na liściach magnolii złożywszy promnienie Istoty żywe wtenczas kładły pokłony Oglądawszy skeptakl najbardziej ździwione. Gwiazdy otworzyły oczy z drugiej strony Na pustynnym niebie mrąc Słońcem spalone. Lecz gdy ono ginie odradzają się znów By człowiek mógł je porządać jak wszystko Czego mieć nie może; co uciekło w świat snów I podnieca pragnień ukrytych ognisko Tymczasem zapadł zmierzch, wszystko w pień zamiera. Las ciszą gładzony akcji zwrot zakrywa I tylko nie daje spać blask co przeżera Gałązki z boru, co miłość miały skrywać Czasem koniec nosi zalążki początku Zamiast robić swoje, a tak przecież grzeczniej. Pamiętaj – forma nie mniej ważna od wątku. Tak właśnie zaczyna się sen nocy letniej. 7 Ruszył znowu mój autobus... Ruszył znowu mój autobus Znów zimowych czas podróży Pognał drogą chwiejny wóz Nie stawając nigdzie na dłużej Za oknami bezpamiętnie pędzi świat Wije swoje sieci intryg misternie Przeciw bratu staje brat Tylko ja w miejscu tkwię niepodzielnie Gdzieś na horyzoncie wątłe światła Jak latarnie morskie korcą, mącą sen Nie zatrzymuję się choć już już decyzją zapadła Nie zatrzymam się, niech świat zatrzyma mnie Dokąd niesie tych ludzi wokół Gdzie zatrzymają znów się Co znów świat wrzuci na cokół A co zrzuci, bo ogół tak chce To tylko Bóg wie A autobus ślizgiem z góry spada Poprzez lody los go śle I choć droga ciężka - nie wyśiadam Drugi raz nie zabierze mnie Kierowca kazał kupić bilet Bogatym ludziom co na rogu stali Rzekli mu:„Gdzie dojedziemy i za ile?” Skrzywił minę na ich kapitalizm. Ruszył znowu mój autobus Znów samotne kręte drogi Obok już utartych bruzd Nowe mijam marzeń swych progi. 8 Edeńskiej mi dziś potrzeba rzeczy Edeńskiej mi dziś potrzeba rzeczy, Na którą Syzyf mówi „Nadzieja” Tej, która nie tylko w Czarnolesie leczy. Dla której bryza to rwąca nadzieja. W puszkę Pandory resztę świata wrzucę W upajającym uścisku zefiru. Bóg wie jaką z nim pieśń końca zanucę Gdy oddam ciało w władanie praw tylu. Rozpoznam zmęczonej Nike wołanie, Ginące w uchu, gdy zamykam powieki. Już żaden kruka slajd w oku nie stanie. Uciekam w skorupę swą - na wieki. Po dniu, gdy antylopa wstanie, przeżyje, Zasłuży sobie by wygaśić się znów, Przychodzi dzień, że lew się ukryje, Bo przypomniał sobie, że przedwczoraj nie było lwów. Patrz na dół...[Scott] Patrz na dół. Nie widać, świata nie ma, zginął gdzieś w zamieci. Wicher gna pył – Słońce nadal nie świeci. Wiatr gna powietrze od śniegu sztywne i białe, Porywa mnie śnieżycą pod chmury ospałe Ciągnące ściśle - jedna, a za nią już druga. Przez chmury przebija się wąska światła smuga. Może jest gdzieś nadzieja i dlatego wierzę, Że ktoś przyjdzie. Obleka mnie zimowe pierze Zimne choć delikatne; zginąłem w odmęcie Tej szarugi i czuję mrowienie na pięcie, Na rękach, na plecach i nic więcej nie czuję. Sztywną rękę podnoszę, w drugą się nią kuję. Nic nie ma! Bólu przyjdź, bądź dla życia nadzieją. Kto światu zaniesie wieść, gdy wiatry nie wieją, 9 Gdy między ludźmi dawno już cisza nastaje, Chociaż śnieżyca myśli nadal nie ustaje. Nie dajmy, by problemy od chmur i zawrotów, Przyniosły mniej rozwiązań niż z Gordy kłopotów. Wtem kończą się też czasy jednostki zmagania; W grupy, grupa warunkiem życia i przetrwania. Taki jest ostateczny koniec, koniec celów, Jednostka jest niczym, a liczy się cel wielu. Gdy krew w żyłach zamarzła, wtedy Słońce wstało Ledwie obejrzało świat i dalej pognało. Myślą się zachwycać... Myślą się zachwycać i cieszyć z życia Pragniesz być, nie rozstrząsać czasu Czuć się każdą chwilą życia Gdy spoglądasz w niebo Spotykając żuka pomagasz mu wdrapać się na źdźbło, bo lękiem przenika cię Każdy przejaw życia Zatrważa cię myśl o nieistnieniu już więcej Ale ratujesz się swoją równowagą Na ile? Patrząc w niebo wiesz, że tam jest kosmos Mechaniczny pająk rozpięty na milionie nici, a gdzie moje myśli? Niekomercyjnie... Niekomercyjnie Tak żyłeś, tak umarłeś Kradli cząstkę ciebie Roździerali cię jak starą gazetę 10 Wycinali obrazki zapominając, że z tyłu też jest artykuł Enigmatycznie odwrócony tekst czytany pod światło Nie chcieli ciebie Łaknący gwiazdy i splendoru Dzień zwykły Twój odsuwając w nieskończoność Rano walczący z kacem Wieczorem wmawiający sobie, że to ostatnia strzykawka Zapomniłeś się dopowiedzić W zasadzie mało mówiłeś Oszczędnie nadpobudliwy w ulu pszczół Palą flagi i twoja twarz błyszczy im na piersiach Twoja twarz Twarz drobnego dziecka Nieznajdującego się w swoim świecie. Zamknięto wszystkie nasze bulwary... Zamknięto wszystkie nasze bulwary Nie wyżyły się skorupkowe serca Poumierały sentymentalne sny Gdzieś tylko na ulicy wśród obcych ludzi Wybrzęknie stary riff, sprawdzonych lat Obfite ogniska już się nie powtórzą Wplotły się w nowe hafty Ktoś pod gruszą stoi zapatrzony na jutro To ja tam sprzed lat Z wody przebija arkadia i spokój Potem pierwszy raz upadłem pod krzyżem Moje Baku Szukałem się przed wstąpieniem do Itaki Wciąż mniej ważny niż otaczający świat Seans ważnych dni, które zginęły Wyruszyłem na poszukiwanie straconego czasu Myśleli, że będę mówił coś poważnie Coś prostego, co wszyscy znają Chciałem tylko żeby coś pozostało Przynajmniej błysk światła 11 Odprawcie mi pogrzeb wikinga Niech polecę do granic Uniwersum Potem drugi raz upadłem pod krzyżem Przebił mnie czas, rozszarpały wściekłe ideały. ??? W matni przypływów uczuć, wśród wyżów i niżów Niech zgadnie ktoś, gdzie wypadnie ruletki nędzny cios, By zająć swe miejsce wśród kłamstw w alei spiżów Gdzie imię zmył z kart wieków niemiłosierny głos Natura splendoru nam wielkiego nadała Śmierć to jednak wciąż życia i czynów diapazon, Który łączy nuty, a dzieli życia Stawiaj więc mężnie dumne ślady Niech wyryje je w kamieniu natchnienie poety Idź przez ciernie, nie bój się schodów pnących się Rób tak by nie było żalu wkońcu jedno jest takie mrugnięcie Nigdy więcej nie przeleci tędy ćma, nigdy więcej nie złamie się tu leszczyna Wszystko, każde bicie serca jest żegnaniem się z życiem Ostatni raz kochasz się i ostatni raz łamiesz tę gałązkę na wycieczce po lesie Ale pierwszy raz nienawidzisz, że zawali się krępy strop domu, który był twoją historią Uginasz się, ksztusisz, możesz tylko zapomnieć. Kiedyś tylko mignie wśród pożółkłych kartek twoje imię Z każdą chwilą mijam, choć jeszcze żyję Odchodzą moje czasy Ginie gdzieś nasza muzyka, nasze książki, nasza opowieść I tylko mignie komuś ostatni raz jakieś nazwisko Twoje nazwisko 12 ??? Sprawiedliwość przechadza się w dzielnicach bogatych Przywdziewając płaszcz Prospera Sprawiedliwość to moje wołanie Choć nie wydaje mu się, że jest wszystkim Absolut to przecież nic Sprawiedliwość to prawo, czy tylko pamięć o niesprawiedliwości? Jedyne w co mógłby wierzyć gracz gdy podchodzi do stołu to ona To szczęście? Szczęście nie jest równe Jedyna sprawiedliwość to nasze wołanie Innej nigdy nie było Warto było? Warto było? Dla okrucieństw, poniżeń, niespełnienia marzeń Dla nadziei, pragnienia życia, chęci spełnienia wartości wyższych Wszystko zaczyna się na początku Czyli kiedy? Wcześnie, za wcześnie, w sam raz? Zaczęło się o poranku i nadal się tak zaczyna Gdy Słońce przechadza się powolnymi kroki wzdłuż murów miasta Gdy dzień raz jest dłuższy, raz krótszy Od począku głodni, spragnieni wiedzy Od początku nienasyceni W wierze i walce W momentach próby zachowując wciąż czekającą, otwartą, ciepłą dłoń Choć wciąż łatwiej przychodzi odwrócenie się plecami Warto było? Wszystko skończy się o zmierzchu Wcześnie, we śnie I nadal się tak kończy Na oceanie wzburzeń i skrywanych popędów 13 Surrealistycznie, wśród obrazów Dalego i Eschera Surrealistycznie temu wszystkiemu wierzę A jednak nawet we śnie wszystko jest prawdą Taka już nasza natura, która rodzi się zawsze o świcie Warto było Syzyf Spadał kamień tocząc się po stoku góry Zakręciło mu się w głowie Tak kończy się spowiedź życia Choć zapóźno teraz na to by być czysty jak łza Był czas się wypierać - to było na początku Gdy zaczynałeś tę podróż bulwarem pośród gwiazd Teraz jedziemy pustą aleją topol przez uśpiony park Ciągle na przód wzdłuż wybranej ścieżki Uginałeś się pod ostrym mieczem i ogniem Paliłeś książnice, bo wiesz, że to zagrożenie Dziesiątki umierając miały twoje imię na ustach Byłeś Czyngis-chanem, Aleksandrem, Napoleonem Zapomniałeś, że jesteś człowiekiem Chciałeś być bogiem, choć nadal swoje lęki przelewałeś ludzką krwią Wiedziałeś, że nikt ci nie przeszkodzi Wyrywać skrzydełka cytrynowym motylom i układać je w uśmiech farbować sny na czarno i brać je w różowe paluszki Hop, hop Nadczłowieku, gdzie się podziałeś Słyszałeś to Jak spadał kamień tocząć się po stoku góry Wilgotniał od rosy z machoniowej murawy Choć był zimowy dzień A w górach ugięła się gałąź pod zwisającym ciałem Syzyfa 14 ??? Padały legiony legionów, gdy myśli nieme raziły Kantona, gdzieś w ciemnym cichym jego pokoju ponad polem bitwy Wbijały się kliny hord w mury miasta Żadna cegła nie spadła ze swojego miejsca Mur oparł się żądzy by upaść w posady Waliły w mury tarany Chcieli mu pomóć by upaść Wszyscy mu chcieli mu choć w tym pomóc raz jeden pomóc Wybiegały z twierdzy szczury gdy wybuchały wokół bomby On wiedział, że musi stać, tak łatwo jest przewrócić się Sam był... jest sobie pomnikiem Wśród głuchych odgłosów wojny Siedział Kanton, samotny Gdy wreszcie wszystkie mury wokół upadły 15 SPIS TREŚCI SPIS TREŚCI Spis treści 16