WSPOMNIENIA o rodzinie STACHOWSKICH z Grodziska Wlkp.
Transkrypt
WSPOMNIENIA o rodzinie STACHOWSKICH z Grodziska Wlkp.
WSPOMNIENIA o rodzinie STACHOWSKICH z Grodziska Wlkp. Zebrane i opracowane przez Edwarda Adama Formanowicza syna Stefana i Stanisławy ze Stachowskich Środa Wlkp., 2002 1 Kochany Gracku - mój wujeczny bracie !. Pragnąc spełnić Twą niegdysiejszą prośbę rozpoczynam dzisiaj, tj. drugiego stycznia dwutysięcznego drugiego roku, pisanie wspomnień o rodzinie Stachowskich z Grodziska Wlkp.- o naszych przodkach. Nie podjąłbym się wykonania tego zadania gdybym nie posiadał bezcennych dla mnie pamiątek po rodzicach. A wśród nich najważniejszych: wspomnień mojej Matki śp. Stanisławy z d. Stachowskiej - niestety nie dokończonych zapisanych przez Nią osobiście na 18 - stronach zeszytu dużego formatu, kilka lat przed śmiercią. Oto kopia pierwszej strony Jej rękopisu: 2 A także: wspomnień mego Ojca śp. Stefana Formanowicza, które zaczął mi dyktować w Wielką Sobotę 2 kwietnia 1988 r w Środzie Wlkp., uzupełnionych później dodatkowymi informacjami uzyskanymi przeze mnie od Matki, dotyczącymi w szczególności spraw grodziskich, wydobytych z dna mej pamięci wspomnień z dzieciństwa oraz fragmentów rozmów z rodzicami i krewnymi o sprawach dawnych, zbioru fotografii rodzinnych, w części niestety nie opisanych. Jest oczywiste, że źródła te nie dają szansy napisania historii rodziny z potwierdzonymi datami i faktami. Otrzymasz jednak Gracku rejestr osób, opis ich losów i niektórych zdarzeń, które tworzą ogólny zarys dziejów rodziny Stachowskich w ciągu półtora wieku. Wydaje się - jeśli dobrze zrozumiałem Twą intencję - że takiego właśnie opracowania oczekujesz. Uprzedzam Cię jednak, że niektóre fakty mogą być niestety zniekształcone (w jakimś nieokreślonym stopniu) przez czas i specyfikę pamięci. Sugeruję więc, abyś czytał wszystko, co dalej napiszę z uwzględnieniem powyższych zastrzeżeń. A teraz przystąpmy do ustalania faktów. Moi rodzice pamiętali swoich dziadków, a o pradziadkach mieli fragmentaryczne wiadomości jak np. o przybyciu do Grodziska rodziny Wiśniewskich czy o śmierci Gielków w latach zarazy morowej. Dziadkowie naszych rodziców przyszli na świat prawdopodobnie (patrz następne obliczenia) w latach 1830 - 1840, a ich dzieci - rodzice mej Matki i Twego ojca, czyli Twoi i moi dziadkowie - urodzili się w latach 1876 - 1880. Z kolei nasi rodzice urodzili się w początkach dwudziestego wieku, my sami - w latach trzydziestych, nasze dzieci w sześćdziesiątych, a wnuki - w dziewięćdziesiątych. Tak więc możemy dość dokładnie opisać drzewo genealogiczne rodziny przedstawiające następstwo 6- pokoleń (średnio ok. 30- lat jedno) w okresie ca 150 - lat. Obliczenia opieram na datach prawie pewnych. Otóż babcia Władysława z d. Wiśniewska wyszła za mąż za Antoniego Stachowskiego w wieku 21-lat, a moją Matkę urodziła w 1902 r, prawdopodobnie po roku małżeństwa. Oznacza to, że mogła się urodzić ok.1902 - 21 = 1881r. Antoni Stachowski - nasz dziadek - zmarł w 1933 r przeżywszy ok.56-lat. Urodził się więc w roku 1933 - 56 =1877, przeto był starszy od swej żony Władysławy o cztery lata, a w momencie ożenku miał ok. 27 lat. Był niezależny materialnie, "miał fach w ręku" - jak się wówczas mówiło - mógł zapewnić zakładanej rodzinie godziwy byt. Wówczas takiej właśnie zasady się trzymano. Lata urodzin pradziadków można tylko oszacować odejmując od roku urodzin dziadka Antoniego liczbę 6 oraz 25 (bo przed Nim urodziło się jeszcze troje rodzeństwa - co dwa lata następny potomek - oraz średni wiek małżonków) czyli 1876 - [2 x 3 + 25 ] = 1845. Tę datę, określoną - jak przypuszczam - z dokładnością do ± pięciu lat, można chyba przyjąć za rok urodzin pierwszego z wzmiankowanych tutaj Stachowskich, czyli: Antoniego Stachowskiego - naszego pradziadka, którego synem był nasz dziadek - też Antoni. Wcześniejsi Stachowscy zginęli niestety w niepamięci potomnych.... Prośmy Boga Miłosiernego, aby zechciał Ich przyjąć do Królestwa Niebieskiego ! Uściślenie faktów, uzupełnienie dat, cofnięcie się do poprzednich pokoleń itd. jest możliwe przez szperanie w starych księgach parafialnych, znajdujących się w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu na Ostrowie Tumskim przy ul. Lubrańskiego. To zadanie dla następców! A rodzina Stachowskich z Grodziska obfituje w potomstwo. Późniejszy dodatek. Mój świętej pamięci ojciec Stefan Formanowicz napomykał kilka razy (a Mama potwierdzała), że odległym - na poły legendarnym przodkiem naszych protoplastów - był Stachowski, rycerz w drużynie jednego z Wielkopolskich magnatów. Wymieniał nazwisko owego magnata - niestety uleciało mi z pamięci. Przypuszczam, że informacja ta pochodzić mogła od Władysława Stachowskiego, niestrudzonego badacza przeszłości, z którym Ojciec w Gostyniu wielokrotnie prowadził długie rozmowy w szczególności na tematy historyczne. Drugim źródłem mógł być ewentualnie dziadek Antoni - jak subiektywnie oceniam - najinteligentniejszy ze Stachowskich, który zachęcał swe dzieci do uczenia się, do samokształcenia. W tym celu, w ciemnym wieku pruskiego zaboru, sprowadzał dla nich polskie książki. Były to jeszcze czasy gdy w długie wieczory, w polskich domach, siadywano z dziećmi i opowiadano o przeszłości, o historii, o przodkach. Nie było radia, telewizorów, komputerów - za to były silne więzy rodzinne. Kształciło to pamięć, uczyło patriotyzmu. Inne czasy! 3 Zapisuję tę informację w poniedziałek 14 września 2009r dla Was kochani moi następcy, by wskazać Wam trop, którym możecie ewentualnie pójść, jeśli, być może, zechcecie kontynuować poszukiwania genealogiczne. Na tej drodze życzę Wam wiele radości z odkryć śladów kolejnych naszych przodków oraz opisów ich losów. Aby nie trwali tylko w zakurzonych foliałach ksiąg kościelnych, miejskich, cechowych i innych, lecz wychynęli z tych pomroków i by ich imiona znów zabrzmiały w umysłach i sercach potomnych. Szczęść Wam Boże! Tyle zamiast wstępu; teraz do rzeczy. Uwaga: cytaty z Mamy wspomnień pisane będą drukiem normalnym, a moje wtrącenia i uzupełnienia jak wyżej, czyli kursywą. Oto już pierwszy cytat z Mamy wspomnień: „Stachowscy zostali zapisani w grodziskich księgach parafialnych w latach tysiącsześćsetnych, czyli w XVII wieku.” Mój komentarz: musieli przeto mieszkać w Grodzisku wcześniej, bowiem dopiero od XVII - XVIII w. w Wielkopolsce, a w wielu rejonach o wiele później, rozpoczęto zapisywanie w owych księgach dat urodzin, chrztów, ślubów i zgonów członków rodzin szlacheckich i mieszczańskich; znacznie później chłopskich - tych na ogół dopiero po uwłaszczeniu. Informację o powyższym wpisie do ksiąg przekazał ks. proboszcz Styczyński naszemu dziadkowi Antoniemu. Podkreślił przy tym (zgodnie z relacją mej Matki), „że Stachowscy są jedną z najstarszych rodzin, zapisanych w księgach parafialnych Grodziska”. Antoni Stachowski (zdjęcie z ramki portretowej noszonej w naszyjniku przez moją Matkę) Tutaj mała dygresja. O tym zasłużonym kapłanie Przewodnik Katolicki - tygodnik - w nr. 51-52/01 z 2330 XII 2001 w art. pt. "Księża katoliccy w powstaniu wielkopolskim " napisał: "Duchowni w Wielkopolsce współdziałali w pracy społecznej i gospodarczej z całym społeczeństwem polskim. Przez wiele lat społeczeństwo polskie w zaborze pruskim mogło obserwować i pozytywnie oceniać postać wybitnego społecznika, posła do parlamentu Rzeszy ks. Styczyńskiego, proboszcza w Grodzisku. Niejednokrotnie w swoich wystąpieniach podkreślał, że utworzenie Królestwa Polskiego jest częściowym spełnieniem postulatów polskich. Akt z 5 XI 1916 r., powołujący namiastkę państwa polskiego pod władzą Niemiec i Austrii, uważał za etap na drodze do niepodległej Polski". Oraz druga dygresja. Dzieciom na ogół nadawano takie imiona jakie sobie "przyniosły", tzn. w dniu jakiego św. Patrona się urodziły. Świeccy na co dzień nie posługiwali się kalendarzem z datami zapisanymi liczbowo. Przeto w Polsce nie utrwalił się obyczaj świętowania urodzin, bo były one oczywiście prawie zawsze równoczesne i równoznaczne z imieninami; i odwrotnie. A także trzecia. Moja niewielka wiedza nie daje mi podstaw do przeprowadzenia naukowej analizy pochodzenia nazwiska. Z tego, co wiem na ten temat mogę przypuszczać, że źródłem nazwiska Stachowski jest imię Stanisław, zdrabniane jako Stach, Stacho, Stan, Stanek, Stanko itp. Stąd przy pierwszych zapisach do ksiąg np. Jan syn Stacha mógł być zarejestrowany jako Jan Stachowski (specyfika wielkopolskiej polszczyzny, z której literacka) lub Stasiak, Staniak, Stachowiak-czyli należący do Stacha (dzieci były własnością rodziców ). Na terenach wschodnich, na ogół dopiero w okresie rozbiorów, Jan syn Anny i Stacha - czyli syn rodziny Stachów (Stachowie)- zostałby zapisany jako Stachów. Urzędnicy (często rosyjscy) sporządzający spisy ludności, zadawali bowiem stereotypowe pytanie "czyj jesteś" lub "od kogo" tj. z jakiej rodziny pochodzisz. Odpowiedź: "od Stachów" lub "ze Stachów "; ewentualnie byłby zapisany jako Stachowicz czyli "młodszy Stach". Tym sposobem 4 potomkowie protoplasty Stacha, po wieloletniej ewolucji pisowni, zostawali np. Stachowiakami, Stanisławskimi, Stankowskimi, Staszewskimi, Staniszewskimi, Staszczakami, Stańczakami, Stasikami, Stasinami, Stasiukami itp. Teraz będę znów cytował moją Matkę: „Stachowscy mieszkali na osiedlu „Doktorowo”, które tworzyły ulice: Bukowska, Winna itd., dopiero za zaboru pruskiego przyłączonym do miasta. Grodzisk nazywał się wówczas Graetz, a Winna - Weinbergstrasse (w dosłownym tłumaczeniu - Winnogórska). Ulica Winna kończyła się za ostatnim domem Karla Stahn'y młynarza, który miał wiatrak i wychodziła na pola, za którymi bardzo blisko (nie tak daleko jak jest obecnie) był zaraz las „Szubianki". Nazwa ulicy wzięła się podobno od winnicy Niemca Steiffa, który miał tam dom, a przy nim małą gospodę dla spacerowiczów chodzących do lasu. Na zapleczu miał altanki, kręgielnie itp., a obok, na piaszczystych pagórkach, posadził sad i winnice. Przedsięwzięcie się nie udało, interes nie szedł, surowy klimat nie sprzyjał uprawie winnej latorośli, lecz ślad pozostał w nazwie. Obok Polaków mieszkali w tym rejonie liczni Niemcy m.in. urzędnik sądowy Elsner, wyższy urzędnik pocztowy Henklein. Ponadto wówczas na końcu Bukowskiej stal kilkurodzinny blok, w którym mieszkali sami Niemcy urzędnicy celni. Wszyscy żyli z sobą zgodnie, nie było wówczas żadnych zatargów miedzy Polakami a Niemcami. Przykładem może być fakt, że nasz Ojciec i Stahn razem muzykowali: raz u Stahn'a, raz u nas. Stahn grał pięknie na fortepianie, a mówił z Polakami poprawnie po polsku. Natomiast przedstawiciele władz mieli zły stosunek do nas, bowiem realizowali program wynaradawiania Polaków. Pamiętam, że były rożne kłopoty z policmajstrem, to o płot, to o psa itd. lecz nigdy nie przekraczało to granic obowiązującego wówczas prawa równego dla obu narodowości". „Mój dziadek Antoni (jak nasz Ojciec) był brukarzem. Prawie wszyscy Jego bracia pracowali też w tym zawodzie. Jednak jeden z Nich - nie pamiętam jego imienia - był zdolnym handlowcem; dorobił się sporych pieniędzy i wykupił grunty po lewej stronie ul. Winnej - patrząc od Bukowskiej - gdzie miał m.in. olejarnię. Najstarszy brat dziadka Antoniego - Jakub, ożenił się bogato z Hemerlingówną z Troszczyna k/Opalenicy. Potem prowadził przedsiębiorstwo brukarskie i zatrudniał pozostałych braci. Kapitał, który otrzymał w posagu żony, umożliwiał mu zawieranie umów o budowę szos z urzędami niemieckimi. Mogli to robić tylko tacy, którzy posiadali własny sprzęt, kamienie, żwir, pracowników, furmanki itd. a po skończonej robocie rozliczali się z całości wykonanych prac. Córki Jakuba wyszły za mąż w Grodzisku: jedna za kowala Czechowskiego, druga za handlarza bydła Rogozinskiego, a trzecia za Siwka - właściciela sklepu kolonialnego (narożnik ul. Bukowskiej i Nowotomyskiej). Jeden z synów Jakuba (może Wojciech ?) był ojcem Władysława Stachowskiego - prezesa Banku Ludowego w Gostyniu Wlkp., który – jak na tamte czasy - był dobrze wykształcony i przygotowany do piastowania takiego eksponowanego stanowiska. Był społecznikiem i koneserem sztuki np. miał w swym dużym mieszkaniu nad Bankiem zbiór rożnych dzieł (m.in. kolekcje staropolskich portretów trumiennych, białej broni, starodruków, witraży itp.), był animatorem i prezesem Gostyńskiego Towarzystwa Kulturalnego " FREDREUM ",które prowadziło dużą bibliotekę publiczną, doskonały chór, teatr amatorski, kręgielnie itd. Napisał olbrzymią liczbę artykułów, monografii i opracowań historycznych, ratując od zapomnienia wiele faktów historycznych dotyczących nie tylko Gostynia i okolic, lecz także Grodziska i Buku. Władysław Stachowski „Gostyń zawdzięcza Władkowi bardzo wiele i o tym się tam pamięta. Wielu autorów opracowań historycznych, dotyczących dziejów Wielkopolski, szczególnie pod zaborem pruskim, prawie zawsze powołuje się na liczne i bogato udokumentowane monografie Władysława Stachowskiego. Niestety nie miał własnych dzieci. Zaadoptowali wiec z żoną dziewczynkę, która nie przejęła jednak zainteresowań i pasji przybranych rodziców. Cała scheda po Nich gdzieś się niestety rozpłynęła". „Stachowscy w Grodzisku mieli dom przy ul. Bukowskiej, naprzeciwko piekarni Kamieniarza" 5 Teraz ja: Kamieniarz - charakterystyczne nazwisko „odzawodowe"- czyżby w tym rejonie Grodziska bardzo wcześnie zamieszkiwali kamieniarze i brukarze?. Wydaje się, że dla młodszego czytelnika warto napisać coś na temat tych zawodów. Otóż kamieniarz przygotowywał materiał dla brukarza. Musiał znać się na obróbce w szczególności granitu i bazaltu. Wiedział, w które miejsce bryły skalnej uderzyć młotem, aby ją podzielić na mniejsze kawałki, a potem na kostki, możliwie regularne, nadające się do brukowania. Wbrew pozorom nie jest to wiedza prymitywna; nie uda się kamienia podzielić na mniejsze fragmenty nie orientując się dokładnie, w które miejsce uderzyć. Z kolei brukarz musiał także mieć wiedzę o dzieleniu kamienia na mniejsze kawałki (Mama kilkakrotnie mi o tym wspominała, że Jej Ojciec, a nasz dziadek Antoni, objaśniał Jej strukturę kamieni i wskazywał na ich „czułe" miejsca oraz demonstrował uderzenie młotkiem, aby małym wysiłkiem osiągnąć pożądany efekt podziału), a ponadto musiał mieć niepospolitą siłę i wytrzymałość, aby od rana do wieczora (tak kiedyś pracowano, bo tylko sezonowo) dźwigać „z krzyża" i tysiące razy upuszczać stępor, ważący 15-20 kg, służący do przybijania kostki brukowej. „Później nowy, piętrowy dom z balkonem, wybudował syn Jakuba - Wojciech. Był on spedytorem i woził towary z dworca w Opalenicy do Grodziska. Wówczas nie było bowiem jeszcze linii kolejowej przez Grodzisk, której budowę - dopiero później - sfinansowali kupcy żydowscy. Wojciech wzbogacił się na tym spedytorstwie i nakupił ziemi ornej, z której następnie czerpał dochody. Ożenił się bogato z Praksedą Dohnke (katoliczką), której rodzice mieli wiatrak i grunty przy ul. Nowotomyskiej w kierunku na Zdrój. Syn Wojciecha Bolesław - jeszcze długo prowadził przedsiębiorstwo spedytorskie przy ul. Garbarskiej. Ożenił się z córką piekarza – Szwarcówną (Zofią)". „Ojciec mego Ojca, czyli mój dziadek - też Antoni, ożenił się z Katarzyną z d. Gielek (Gielkówną) bardzo ładną lecz biedną sierotą. Pamiętam dziadka Antoniego jak przez mgłę - z wąsami i brodą, którą nie raz mnie podrapał przy uściskach, bo - jak mówili mi moi rodzice - bardzo mnie kochał. Babka Katarzyna - moja chrzestna - była drobna, cicha i bardzo, bardzo dobra, pamiętam też, że dobrze gotowała. Babcia Katarzyna miała młodszego brata Jana, którego wychowywała. Ich rodzice zmarli nagle młodo w czasie „morowego powietrza" zostawiając dwoje małych dzieci (moja uwaga: zaraza wybuchła w latach 30-tych XIX w. i powracała 3-krotnie w kilkuletnich odstępach; ten historyczny fakt potwierdza pośrednio moje obliczenia dokonane na wstępie, a dot. następstwa pokoleń). Dziadkowie Antoni i Katarzyna mieli podobno 12- dzieci. Kilkoro wcześnie zmarło; przeżyło 4-synów i chyba 3- córki. Znani mi synowie to kolejno: Michał, Franciszek, Antoni i Jan. Z córek pamiętam tylko Marcysię (Marcjannę), która wyszła za mąż za artystę malarza Zuhlke (Adolfa Eduarda Carla). Mieszkała w Poznaniu, miała syna Edmunda, ładnego, przystojnego chłopca, z którym przyjeżdżała do Grodziska". Mój wtręt: nazwisko Zuhlke, czytane jako Culke, później bywało często spolszczane na Celka; znalem w Krobi taka rodzinę. „Druga z córek (nie pamiętam imienia) wyszła za maż za urzędnika i mieszkała w Niemczech. O trzeciej nic konkretnego nie mogę powiedzieć. Natomiast synowie: Michał - najpierw służył 12 - lat w wojsku (oczywiście pruskim), został oficerem, a później był urzędnikiem w ciężkim wwiezieniu w Rawiczu." Fot. 3. Michał Stachowski z żoną (Wandą Schmidt). Rawicz 6 Znów coś wtrącę: gdy moi Rodzice zamieszkali w Gostyniu, już w Polsce niepodległej, Mama wybrała się do tych rawickich krewnych. Po latach opowiadała, że żyli w dobrobycie, lecz byli zniemczeni. Podobno uciekli do Niemiec w 1945 r. „Następny syn Franciszek był ogrodnikiem, miał ogrodnictwo przy ul. Zbąszyńskiej, spłodził dużo dzieci, chyba ośmioro, z których przeżyło troje: Maria, Henryk i Aleksandra. Pamiętam, że Maria, po śmierci rodziców, sprzedała ogrodnictwo i z mężem, urzędnikiem pocztowym, przeprowadziła sie do Pniew. Natomiast Henryk odziedziczył drugi z domów wraz z 10-morgami ziemi i też był ogrodnikiem." „Warto dodać, że na tej ziemi po Henryku Stachowskim, przy ul. Nowej, stoi obecnie osiedle domków m.in. Bartkowiaków: Jana i Emilii z d. Stachowskiej, jedynej córki mego brata ś.p. Wawrzyna". „Ostatnia z córek Franciszka - Aleksandra - wyszła za ogrodnika o niemieckim nazwisku (którego nie pamiętam) i przeprowadziła się do Śmigła. Jej mąż w 1939 r. został przez Niemców publicznie rozstrzelany. Następny w kolejności był nasz ojciec Antoni (jak dziadek), a ostatnim był Jan. Przypominam sobie, że Jan był wysokim, najładniejszym i najprzystojniejszym z braci Stachowskich. Służył w Ulanen Garde Regiment tj. w gwardii konnej, do której trafiali tylko wybrani. Mieszkał w Berlinie. Ożenił się z Niemką, sierotą, która przeszła na katolicyzm i pozostał już na stałe w Niemczech". Fot. 2. Na odwrocie tej fotografii Mama napisała: „Mój Ojciec w czasie I wojny św. na przymusowej pracy; w oknie, żeby nie być razem z 7-ką „Szwabów” na zdjęciu. Rok 1916”. „Muszę jeszcze dodać, że dziadek Antoni Stachowski, który jakiś czas był też kościelnym w farze grodziskiej, poniósł koszty wyuczenia na stelmacha (kołodzieja) brata swej żony - Jana. Ten brat babci Katarzyny prowadził później warsztat w Słocinie. Po nim jego synprowadził to kołodziejstwo. Z córką młodego Gielka Elżbietą - chodziłam na naukę religii i przystępowałam do I- Komunii Świętej." Fot. 7. Warsztat kołodziejski; prawdopodobnie Gielka w Słocinie „Babcia Stachowska zmarła mając 62-lata. Dziadek Antoni zmarł wcześniej. Dziadkowie Stachowscy zostali pochowani w Grodzisku na cmentarzu przy obecnej ulicy Staszica w pobliżu pierwszego od miasta wejścia, niedaleko kapliczki - grobowca powstańców". 7 „Drudzy dziadkowie - po kądzieli - to Cyprian Wiśniewski i Józefa z d. Bardzińska. Rodzina Wiśniewskich wywodzi się podobno z Warszawy. Rodzice Cypriana mieli uciec do Grodziska przed zsyłką, po którymś z powstań. Mieszkali na stancji. Pochowani są w Grodzisku. Dom przy Winnej 2 zbudował ich syn Cyprian z żoną Józefą. Dziadek Cyprian, murarz z zawodu, kiedy zaczęto budować w Opalenicy Cukrownię, chodził tam 10 km pieszo w każdy poniedziałek, pracował po 10 - 12 godzin, spał na budowie i wracał do domu w sobotę późnym wieczorem. Było ich kilku z Grodziska. Ponieważ dziadek mieszkał w jednym z ostatnich zabudowań przy szosie to Go wywoływali: „Cypryjan...Cypryjan ... dalej, dalej, idziemy". Wówczas nie było jeszcze linii kolejowej do Opalenicy, rowerów też nie mieli. Na rowery stać było dopiero Jego synów. Cyprian Wiśniewski zmarł mając zaledwie 39-lat w Poznaniu w Szpitalu Przemienienia Pańskiego wskutek infekcji przy rwaniu zęba. Został pochowany w Poznaniu (brak było pieniędzy na przewiezienie zwłok do Grodziska) na cmentarzu Świętomarcińskim. Przypuszczam, że taką nazwę nosił cmentarz przy obecnych Alejach Niepodległości (kiedyś Stalingradzkiej; zamieniony teraz na park) naprzeciwko Dyrekcji Kolei, a na lewo od frontowej kolumnady Akademii Ekonomicznej". Mój dodatek: ewentualnie może chodzić o cmentarz przy zbiegu ul. Ogrodowej i Ratajczaka - na zapleczu starego Browaru, obecnie też zadeptany i przekształcony w park. Chociaż to mniej prawdopodobna wersja. „Babcia była na Jego pogrzebie, bo poprzedniej nocy przyśnił Jej się mąż Cyprian w ślubnym ubraniu. Była bardzo religijna (i jak to wówczas bywało - wierzyła w sny) to też nic jeszcze o śmierci nie wiedząc, zabrała ślubne ubranie, buty, koszulę i pociągiem pojechała zaraz rano do Poznania. Tam na wstępie powiedzieli, że Jej maż nie żyje, zabrali ubranie, a Babkę nawpół żywą zostawili. Czy Go ubrali, jak wyglądał - nie dowiedziała się, bo nie pozwolili trumny otworzyć. Przecież Babka nie mówiła po niemiecku (uwaga: po stu latach pruskiego panowania w Wielkopolsce !!!). a to były niemieckie szpitale i co za tym idzie - także prawa. O najdziwniejszym wydarzeniu tego dnia opowiadała mi moja Mama. Otóż po wyjeździe Babki do Poznania nosiła na ręku swego najmłodszego, rocznego - bardzo wątłego - brata Teofila. Gdy wychodziła z Nim na podwórze dziecko w sionce wyciągnęło rączki i zaczęło wołać „Tata, Tata !". Moja Mama nic jeszcze nie wiedziała o śmierci Ojca to też mówi: „Filuś, Tata w Poznaniu, tu go nie ma". Dzieciak jednak swoje i patrzy w jeden kąt. Gdy Babka po pogrzebie wróciła, moja Mama Jej to opowiedziała. Okazało się, że akurat w tym czasie odbywał się pogrzeb ich ojca Cypriana....” „Babcia Józefa Wiśniewska, wówczas 35-letnia, została z czworgiem małych dzieci: moja Mama miała 10-lat, Adam 8-lat, Józef 6-lat, następny (zmarły) syn, którego imienia już nie pamiętam oraz Teofil 1- rok (bliźniacza Agnieszka zmarła bardzo wcześnie). Babcia nie wyuczyła się żadnego zawodu, nie miała renty takie to były czasy. A została bez pomocy i gotówki z nowo wybudowanym domem, na którym „wisiało" jeszcze 600 talarów, czyli 1800 marek długu. Chodziła więc do prac dorywczych: do lasu do sadzenia drzewek, do żniw, wykopków itp.. Wychodziła o 6-tej rano a wracała z zachodem słońca. Nie wiem o której wstawała, ale gdy wychodziła z domu to zostawiała już ugotowany (bez gazowej kuchni !) obiad dla dzieci. Różny on był: czasami kartoflanka na wodzie, czasami polewka z maślanki, a najczęściej - jak moja Matka wspominała - żelazny garnek obranych z łupin ziemniaków, utrzęsionych z solą i kapką oleju lnianego. Poza kromką chleba to było całodzienne jedzenie dzieci, a chyba i Babka brała z tego coś dla siebie do pracy, bo nikt Jej tam nic nie dal, a jeść musiała by wytrzymać i z głodu się nie przewrócić. Bywało, że wracając z pracy, z lasu czy z pola, znalazła postrzelonego zająca czy dzikiego królika; wówczas w domu był „bal". Mówiła, że Opatrzność Boska czuwa nad wdowami i sierotami. A potwierdzeniem tego przekonania zdawał się być domowy kot, który chodził na polowania na śpiące zające, zagryzał je i przywlekał do Babki, bardzo się przy tym wdzięcząc. Do kotów miała Babka słabość i szczęście. Jednak Jej synowie nie znosili wszystkim babcinych kotów. Gdy byłam małą dziewczynką, wujowie Józef i Teofil, wówczas już kawalerowie, zaczaili się, kota złapali, w puszkę nasypali grochu, uwiązali kotu do ogona i zwierzę puścili wolno. Kot oszalał. Jak się pozbył tej „przyczepki" nikt nie wiedział. Dość, że wrócił po kilku dniach wybiedzony, ku wielkiej radości Babki, która sądziła już, że ktoś go złapał. Jednak wujków omijał z daleka i odtąd już nie wchodził do domu przez drzwi tylko przez okno. Babka miała dożywotni pokój i kuchnię od południa. Ojciec mój od tej strony posadził winorośl, która pięła się po murze na sam dach, zakrywając całe okna. To też kot, gdy chciał wejść do domu, wspinał się po niej do okna, łapką pukał w szybę i Babka mu otwierała wpuszczając do pokoju. Przy tym monologowała: „idziesz łazęgo, a co ci się zachciało oknem wchodzić a nie drzwiami". Nie wiedziała, że kot tych drzwi i Jej synków najbardziej unikał !. Jeśli już piszę o kocie to i o nim zakończę, utrwalając nieprawdopodobną historię, którą sama widziałam. Otóż po drugiej stronie ulicy Winnej, vis a vis naszego domu, mieszkał kuzyn mego Ojca - Walenty Stachowski; później właścicielką tej posesji została Woźniakowa. Na tyłach był staw rybny należący do Niemca 8 Labscha, mającego dom od ul. Nowotomyskiej. W tym stawie babciny kot „Miciuś" łowił ryby, sam się najadał ale i o swej Pani pamiętał. Pewnego razu, w południe, gdy Babka na Anioł Pański modliła sie za zmarłych leżąc krzyżem w swoim pokoju, co trwało godzinę i wówczas mogły bić granaty a ona nie otwierała nikomu, pojawił się kot. Przeskoczył trzy płoty, wspiął się po winorośli i puka do okna. Raz, drugi i nic - Babka się modli. Zaczął więc głośno miauczeć i dopiero to Babkę wzruszyło. Otwarła okno, patrzy, a tu kot niesie sporą rybę w pysku. Pomyśli kto, że zmyślam ale to najprawdziwsza prawda !. Nie raz, nie dwa kot przynosił te ryby". „Wujkowie moi byli wspaniali, ale najlepszy z nich to wuj Józiu. Gdy już wyuczył się, pracował i zarabiał, to kupił sobie rower - wówczas nowość. W niedzielę z kolegami wyjeżdżali na wycieczki, nieraz do Poznania. Gdy wracał, a rower zabrudził (a lubił porządek), kazał nam, dzieciakom, go oczyścić ale tak by wyglądał jak nowy. Dostawaliśmy za to po jednej marce. To było dużo pieniędzy!. Będąc już dorosłym, gdy miał wolną chwilę, z nami smarkaczami – moimi braćmi i ze mną - bawił się jak równy z równymi. Nie raz siadał z nami na kanapie - On w środku a po bokach po dwóch brzdąców - i uczył nas śpiewać: „Ty mów gruszkowe, Ty jabłkowe, Ty świerkowe, a Ty lipowe” lub jeszcze inaczej, każdy swoje lecz równocześnie. Powstawał jazgot; gdy uznał, że wszystko brzmi już właściwie, wówczas On, najokropniejszym falsetem, włączał sie z jakąś wymyśloną piosenką lub przeciągłym zaśpiewem. Było wiele śmiechu, radości i miłych chwil, a po Jego śmierci wielki żal”. Fot. 8. Prawdopodobnie Józef Wiśniewski (zdjęcie nie podpisane, przypuszczam, że było oczywiste, kogo przedstawia) „Wuj Józef Wiśniewski poległ we Francji w I- wojnie światowej gdzieś Kolo Saint Quentin, a co najtragiczniejsze, to został zabity przez artylerię niemiecką. Był w pospolitym ruszeniu "Landsturm ohne Waffe", które kopało rowy strzeleckie na przedpolu walki. W to miejsce, biorąc za krótki dystans, zamiast do Francuzów, artyleria niemiecka zaczęła bić po swoich. Tak zginął najlepszy, najszlachetniejszy człowiek, którego nigdy nie zapomnę". „Wuja Filka mniej lubiliśmy. Nie miał do nas dzieci tego podejścia, co Józiu. Teofil Wiśniewski został powołany w 21. roku życia, jako poborowy do wojska niemieckiego. Służył w piechocie w Metz w Alzacji i Lotaryngii, wówczas niemieckiej”. 9 Fot. 9. Pocztówka – zdjęcie wysłana 25.02.1915 z München. Pisana po niemiecku pięknym gotykiem do Józefa w wojsku. Podpisana: „Dein Bruder Teofil Wiśniewski” Fot. 10. Pocztówka wysłana w 1914 r z Münser do Teofila Wiśniewskiego, stacjonującego w wojsku w Morhingen (Lothringen – Lotaryngia), przez jego kolegę Tomkowiaka z informacją w j. niemieckim: „Czyszczenie broni” 10 Fot. 11. Pocztówka wysłana 14.2.1915 r ze Spallen do Antoniego Stachowskiego „in Grätz Pr. (prowincja) Posen, Weinbergerstr. 11” pisana ołówkiem z pieczątką cenzury wojskowej – podpisana przez Józefa Wiśniewskiego z dopiskiem „Do widzenia”. „Gdy wybuchła I wojna światowa poszedł na pierwszy ogień w Wogezach przeciwko Francuzom. Tam też został ciężko ranny w prawą nogę - szrapnel obciął mu wszystkie palce, które wisiały tylko na kawałku skóry. W takim stanie biegł jeszcze kawałek nic nie czując, aż postrzelili go w kolano lewej nogi pociskiem dumdum z obciętym czubkiem. Pocisk ten pozostał w jabłku kolanowym do chwili operacji obu nóg: prawą amputowano do kolana, z lewej usunięto własną rzepkę a włożono srebrną. Otrzymał protezę, jakiś czas chodził o kuli lecz rana nie goiła się, potem już tylko leżał i było coraz gorzej. Często nawiedzały go Niemki, bo był pierwszym w Grodzisku bohaterem rannym na wojnie. Ten wątpliwy zaszczyt doprowadzał Go do pasji. Niemki przynosiły najczęściej doniczki z kwitnącymi hiacyntami, których zapach napełniał cały dom. Wujek Filek po kilku miesiącach zmarł. Zostały po Nim dwie pamiątki: szwajcarski, 8- dniowy srebrny zegarek kieszonkowy i mały francuski budzik. Miał duży pogrzeb wojskowy. Przyjechał oddział Saksończyków, których rozlokowano na kwaterach prywatnych; u nas na Winnej było ich dwóch. Uroczystość była wspaniała. Przewodził Landrat (starosta), była orkiestra, salwa honorowa, przemowy. Chowano bowiem pierwszego w Grodzisku żołnierza poległego "für Volk und Vaterland " (za naród i Ojczyznę). I tak oto w dziejach naszej rodziny objawiła się ironia historii i tragedia narodu polskiego. Polacy musieli walczyć i ginęli za obcą sprawę, nie za Polskę. Teofil Wiśniewski leży na cmentarzu obok swej matki, która zmarła na zawał serca w 65- roku życia, przeżywszy 30- lat we wdowieństwie. Rodzice moi postawili Im pomnik z czarnego marmuru szwedzkiego. Filkowi należało się bowiem 600 marek schedy, zapisanej każdemu z wujów przez Babkę po ich dojściu do pełnoletności, wówczas 21- lat. Nie zdążył jej odebrać". P.S. na miejscu pochówku Józefy Wiśniewskiej z d. Bardzińskiej i Teofila Wiśniewskiego - jej syna, spoczywają teraz Marian Stachowski i Jego żona Stanisława z d. Rupianka ( dopisek z 2006 r - a obecnie na nich spoczywa snem wiecznym ich syn Gracjan – mój kuzyn – do którego te Wspomnienia były adresowane ) „Wuj Adam był mi najmniej znany, gdyż wyuczył się i poszedł z domu. Ożenił się z Jadwigą z Kaźmierowskich, która pochodziła z licznej rodziny ze Zdroju: miała 9-ro rodzeństwa, Ona była z nich najstarsza. Ja jako 5-letni berbeć, z siostrą tejże Jadwigi – Marysią, niosłam pannie młodej welon do ślubu. Z młodą parą jechałyśmy czarną karetą do kościoła i z powrotem . A zatem, jak na tamte czasy - z szykanami.” 11 Fot.13. Wesele Adama Wiśniewskiego z Jadwigą Kaźmierowską ze Zdroju. Od lewej str. siedzi Władzia Stachowska u jej stóp Stachna (czyli przyszła moja Mama), nad Nimi dziadek Antoni. Domyślam się, że przy Władzi siedzi matka dziadka – Katarzyna z d. Gielek. Wśród gości byli też Józef i Teofil W.– jednak nie umiem ich dokładnie wskazać (z prawej u góry?). Zdjęcie niestety w kiepskim stanie technicznym. Często oglądane. Fot.16. Ciocia Jadwiga Wiśniewska z Józiem, Bolesiem i Zosią. Grodzisk 1916 r. „Kaźmierowscy mieli w Zdroju dom i coś około 10-mórg ziemi (morga wielkopolska to ca 1/2 hektara), a Ich ojciec pracował jako bednarz w Browarze grodziskim. Byli więc dobrze sytuowani, ale lubili „pocieszycielkę strapionych" tak on jak i ona, z pochodzenia Ślązaczka. Na weselu byli moi rodzice ze mną i obaj wujkowie, lecz bez Babci Wiśniewskiej. Nie zgadzała się bowiem na ślub w „pijackiej rodzinie"; ale przecież i Adam za kołnierz nie wylewał !. Później już, gdy przyszedł na świat syn Adama i Jadwigi - Józef, a Babcia została jego chrzestną, sprawa sie załagodziła, jednak do majątku wuj nigdy nie doszedł. Prócz pierworodnego 12 Józefa, który później został księgowym, był jeszcze Bolesław - wyuczony na dekarza i Zosia - zmarła w czasie II- wojny światowej, zmarnowana przez hitlerowców.” Fot. 14. Mamy opis do tego zdjęcia: „Grodzisk – moja kuzynka (już śp.) Zosia Wiśniewska (córka wuja Adama)”. To ta, o której moja Mama pisze, że została „zmarnowana przez hitlerowców”. Nie znam faktów. „Wuj Adam był w I wojnie św. na froncie wschodnim, a wiec walczył także na terenach rdzennie polskich. Służył z poboru w artylerii ciężkiej. Doczekał się późnej starości mimo, że w czasie okupacji Niemcy wywieźli całą rodzinę na tereny GG". „Jak nasz Ojciec żenił się z Matką to zobowiązał się spłacić dzieci Wiśniewskich. Ponadto Babci Wiśniewskiej zapisany był tzw. „wydbanek" (tzn. dożywocie) m.in. pokój, jedzenie, odzież itd. Ojciec przyjął więc na siebie ciężkie obowiązki, bo każde z dzieci Wiśniewskich miało otrzymać 600- marek po dojściu do pełnoletności. Niezależnie od tego każdemu z synów swych teściów Ojciec nasz zapewnił fach. Wszyscy zostali rzemieślnikami. Z chwilą zamążpójścia dom i 2- morgi gruntu zostały zapisane na naszą Matkę. Babcia Józefa Wiśniewska do śmierci mieszkała na Winnej, miała pokój z kuchnią, z osobnym wejściem od podwórka. Natomiast babcia Katarzyna Stachowska na starość poszła do domu starców wybudowanego (wraz ze szpitalem przy tej samej ulicy) przez żyda z Grodziska Rudolfa Mossego, mieszkającego w Berlinie i prowadzącego tam wielką drukarnię gazet. Ten "Altesheim" (dom starców), był przeznaczony dla obywateli mogących udowodnić, że co najmniej od 100 - lat ich rodziny mieszkają w Grodzisku". Mój domysł: rozmowa dziadka Stachowskiego z proboszczem o zasiedziałości familii w Grodzisku mogła się odbyć przy okazji starań o przyjęcie prababci Katarzyny do domu starców. Dziadek Antoni – jak Mama wspominała – często powtarzał, że „Grodzisk jest zbudowany na kościach jego przodków” „Rudolf Mossy był synem lekarza, żyda, który został pochowany na cmentarzu naprzeciwko Sądu Powiatowego - dziś już zlikwidowanym. Warto dodać, że Mossy nie tylko wybudował, lecz także własnym kosztem utrzymywał obie instytucje dobroczynne: szpital i dom starców. Byli więc i tacy żydzi. Za czasow hitlerowskich oprawcy wciągnęli Go do samochodu i w pędzie wyrzucili pozorując wypadek. Był zbyt znaną postacią aby Go zwyczajnie zamordować". Wtrącę tutaj nieco o dr Mossem, powołując się na fragmenty broszury Władysława Stachowskiego, w której opisał czasy tzw. „kosynierki" pt. "Rok 1848 w dawn. powiecie bukowskim" bezpłatny dodatek do „Gazety Polskiej" w Kościanie, nakładem ..... i Drukarni Spółkowej w Kościanie ... 1934. Oto cytat ze str.8 : „Dr. Mosse Markus, lekarz, wszedł w skład Komitetu w Grodzisku (od marca do 28 kwietnia)” oraz cytat ze str.24 : „W wielu wypadkach rolę denuncjatorów grali żydzi. Jeszcze w ciągu dnia udał się oddział wojska pod wodzą jakiegoś żydowskiego krawca do domu dr Mossego, który podług krążącego jeszcze dziś podania miał dowodzić powstańcami podczas potyczki. Na rozkaz oficera aresztowano go, przyczem bito go kolbami i lufami strzelb tak silnie po głowie, że w odległości stu kroków od swego domu upadł bezprzytomny na ziemie. W przypuszczeniu, że zmarł, pozostawiono go na bruku. Przez cały wieczór maltretowano obywateli i aresztowano ich, głównie dzięki denuncjacji żydów, lecz większą cześć z nich wypuszczano znów na wolność”. 13 Dalej Mama pisze: „Mój ojciec Antoni był murarzem, który następnie wyspecjalizował się w sztukatorstwie i złożył z tego egzamin w Berlinie. W swym zawodzie nie miał pracy w Grodzisku". Dla pamięci następców zapisuję: dziełem dziadka Antoniego jest sztukateria na Mauzoleum powstańców przy głównej alei cmentarza grodziskiego. „W czasach pruskich prawie stale pracował w Berlinie. Mieszkał na stancji u Jakuba Nowaka przy Ridersdorferstrasse 13 III ptr.. Rodzina Nowaków, jak Polska powstała, wróciła do Poznania. Ojciec w Berlinie przez 3 - 4 dni zarabiał więcej aniżeli przez 2- tygodnie w Poznańskiem. Mieliśmy też wtenczas dobrobyt w domu co się zowie bo i czekolady, owoców cytrusowych, chleba świętojańskiego, bananów itd (Niemcy miały w Afryce kolonie), szynek i wędlin, a już na święta Bożego Narodzenia mnóstwo podarków, zaś na Wielkanoc stale nowe ubranka i buty, wszyscy równo, jako marynarze czy inaczej. Dzięki dobrej, materialnej, sytuacji mógł też spłacić dług hipoteczny ciążący na posesji i płacić za naukę szwagrów". „Ojciec ożenił się z Władysławą Wiśniewską - urodziwą panną - która miała wówczas 21- lat. Nasza matka, gdy była podlotkiem w wieku 14 - 15 lat, to bardzo lubiła tańczyć. Pamiętam, że mając już 65 - lat (nie przypominam sobie przy jakiej to okazji) potańczyła sobie jeszcze w domu do zadyszania. A z tym zamiłowaniem do tańca to było tak: z naszego sadu, przez podwórko celników i szosę opalenicką do Riesnera, to zajęczy skok. Paul i Riesner mieli gospodę z kręgielnią, wyszynkiem, salką do tańca i małym, zadrzewionym ogródkiem z altankami itp. Władzia, gdy usłyszała muzykę, to popatrzyła tylko czy matki nie widać i już biegła tańczyć. Z kolei Jej matka, Józefa Wiśniewska, na dźwięk muzyki u Riesnera zaraz rozglądała się za Władzią, bo znała swej córki „słabość". Gdy nie było Jej w obejściu, to łapała co pod ręką - najczęściej kawał powroza - chowała pod fartuchem i tą samą drogą co córka, biegła do gospody. Patrzy - jest, tańczy z jakimś dryblasem; poczekała aż będą bliżej drzwi, gdzie stała i dawaj powrozem !. Córka ze wstydu uciekała aż się kurzyło; oberwałaby więcej, ale zawsze się po tym ukryła". „Ich dzieci to następne pokolenie: zaczyna się ode mnie, czyli Stanisławy - jedynej córki; następni to bracia, w kolejności - Wawrzyn (zdrobniale Wasiu), Stefan i Marian. Fot. 17. Mamy opis do tego zdjęcia: „moja Mama, ja i na kolanach Mamy brat mój Wasiu”. Patrzcie i podziwajcie – jaka piękna i delikatna twarz babci Władzi ! 14 Fot. 18. Jak wyżej, lapidarnie: „Grodzisk, lipiec 1929 r”. Stachowscy. Od lewej stoją: Marian, Michalina z d. Nowak, Wawrzyn (w środku z bujną czupryną), Stefan. Dalej Stanisława Formanowicz z d. Stachowska (w haftowanej sukni) z mężem Stefanem. Marian i Stefan jeszcze kawalerowie. Siedzą babcia Władzia i dziadek Antoni, między nimi stoi wnuk Marian Formanowicz „Ojciec był bardzo muzykalny, grał na wielu instrumentach. Muzykalność odziedziczyły po nim dzieci" Moje trzy grosze: z opowiadań przypominam sobie, że dziadek Antoni grał na skrzypcach, na bandonium – odmianie akordeonu o delikatniejszym brzmieniu - a najbardziej lubił podobno grać na flecie. Wujek Wasiu grał chyba głównie na gitarze; pamiętam ją, przewiązaną szarfą, wiszącą nad małżeńskim łóżkiem wujostwa. Fot. 20. Uczniowie wujka Stefana (mandoliny i skrzypce). Tutaj wujek Wasiu w wielkim kapeluszu – tak charakterystycznym dla Niego. Wujek Stefan - z synów muzycznie najbardziej utalentowany - grał na fortepianie, akordeonie, gitarze, mandolinie, trąbce, saksofonie i na skrzypcach. Był czas - szczególnie po II-wojnie światowej - gdy z gry na zabawach i weselach utrzymywał swą rodzinę. 15 Fot. 21. Wujek Stefan Stachowski po prawej stronie obok fortepianu gra na skrzypcach – Jego orkiestra w paradnych mundurach. Moja Mama także miała słuch absolutny - w dzieciństwie uczyła się gry na skrzypcach, miała czysty, ładny, niski glos mezzosopranowy (wpadający nieraz w alt - gdy śpiewała drugim głosem - co przychodziło Jej bardzo łatwo), pamiętała niezliczoną ilość melodii - szczególnie walców wiedeńskich, arii operetkowych, klasyki rozrywkowej, włoskiego belcanta. I bardzo lubiła śpiewać. Wspólnie z moim ojcem w młodości śpiewali w grodziskim, a później nowotomyskim chórze kościelnym. Często w niedzielne poranki nasze gostyńskie mieszkanie rozbrzmiewało Jej głosem: „Kiedy ranne wstają zorze" lub „Kto się w opiekę odda Panu swemu" bywało, że przy cichym wtórze tenoru ojca. Jedynie o wujku Marianie nic konkretnego w tym przedmiocie powiedzieć nie mogę. Możliwe jednak, że także grał na jakimś instrumencie, gdyż trzyma w ręce trąbkę na zdjęciu szkółki muzycznej dla dzieci, którą na Winnej zorganizował ongiś wujek Stefan. Fot. 19. Opis mojej Mamy: „Grodzisk, 1935 r u Stefana na podwórzu z uczniami Jego” Tutaj wujek Marian (?) z trąbką. „Ojciec był wielkim patriotą. Uczył sam swoje dzieci języka polskiego w czasach, gdy wymagało to odwagi, dużej pracy i nakładów. Już po odzyskaniu niepodległości, gdy nie było pracy a bieda zaglądała do okien, nie pozwalał nikomu psioczyć na Polskę. Był bardzo lubiany w towarzystwie, raz z powodu swej muzykalności, a dwa z wielkich umiejętności oratorskich; łatwo przychodziło mu wygłaszać piękne, głębokie przemowy i toasty na weselach czy innych uroczystościach. Był naprawdę mądrym człowiekiem, powszechnie szanowanym. Pamiętam, że brał często rożne towary na spłatę ratalną. Jednak jak nie miał pracy to kupcy kwestionowali weksle. Pamiętam jak raz zasekwestrowali nowe bandonium. Wobec podziału majątku, gdy matka była właścicielką nieruchomości przy Winnej, nie mogli sekwestrować majątku. Ojciec jednak te rachunki spłacał 16 jak dostał znów pracę. Zmarł w 1933r mając 52- lata na jakąś chorobę żołądka. Wcześnie zaczął odczuwać bóle brzucha. Palił bardzo dużo papierosów. A jak nie mógł ich kupić to nawet sam hodował tytoń w ogrodzie. W miarę postępu choroby coraz częściej wymiotował po jedzeniu. Był chudym, wysokim blondynem. Matka zmarła ze starości (wylew - paraliż) w 1955 r." „Z dzieci Antoniego i Władysławy Stachowskich, naszych rodziców, synowie wyuczyli się: Wawrzyn na mechanika maszyn rolniczych, Stefan - na murarza, a trzeci - Marian - uczęszczał przed wojną do średniej szkoły, lecz z powodu braku pracy musiał wyuczyć się zawodu i też został murarzem. Wasiu naukę zawodu odbył u Puscha w Grodzisku przy Nowym Rynku. Potem miał mały własny warsztat u Rupy przy ul. Nowotomyskiej i naprawiał głównie centryfugi (ręczne wirówki do odwirowywania śmietany z mleka).Ożenił się z Michaliną z d. Nowak. W czasie okupacji niemieckiej pracował przy montażu silników lotniczych w zakładach H. Cegielskiego w Poznaniu (dojeżdżał), przemianowanych na oddział „Focke-Wulfa". Wtrącam się: pamiętam, że wujek Wasiu w czasie II-wojny, przedwojennym klientom, w tajemnicy, naprawiał te wirówki (najczęściej wymieniał wyrobione ślimaki przekładni, które dla niego wykonywali „na fuchę" zaufani tokarze) mimo, że za „odchudzanie" mleka, za zabicie świni itp., które to artykuły „strategiczne" podlegały obowiązkowym odstawom, groziły srogie kary (za „sabotaż wysiłku wojennego Rzeszy"), od ciężkiego pobicia na policji czy Gestapo, do obozu koncentracyjnego; pamiętam też, że w ukryciu przywoził z pracy małe kawałki duraluminium - które w tych czasach było materiałem wojskowym wielkiego znaczenia - i robił z niego modele niemieckich „Sztukasów" (Ju 88). Pamiętam też, że był optymistą (w przeciwieństwie do innych), na ogół w dobrym humorze, a Jego pozytywne nastawienie do życia i niezachwiane przewidywanie rychłej przegranej „śkiebrów" (przywoził obszerniejsze wiadomości z lepiej poinformowanego Poznania) podtrzymywały na duchu moich rodziców, pozostałą rodzinę i kilku wtajemniczonych sąsiadów. „Drugi mój brat Stefan Stachowski był murarzem. Po pracy grał w orkiestrze i uczył dzieci muzyki. Stefan przejął po rodzicach dom z ogrodem przy ul. Winnej. Ożenił się z Joanną z d. Balcerek (Jej siostra wyszła za Kaczmarka, przedwojennego oficera; w jej posagu otrzymał coś ok. 100 - mórg pod lasem przy szosie Nowotomyskiej ), z którą miał czworo dzieci: Aleksandrę, Józefa, Stanisława i Gertrudę. Przed wojną pracował jako murarz na budowach prywatnych m.in. w firmie Niemca Dolciusa w Grodzisku. W czasie okupacji został przymusowo wysłany przez Arbeitsamt do Berlina, gdzie pracował jako murarz z obcokrajowcami, prawdopodobnie Francuzami. Był tam w czasach najcięższych bombardowań alianckich. Mówił potem, że wielokrotnie przeżył piekło. Długo chorował na astmę, która po wojnie uniemożliwiała mu wykonywanie ciężkiej, murarskiej pracy. Z biedy zajmował się skupem surowców wtórnych. Jeździł jednokonnym wozem po wsiach, wołał „Nośpłat.. Nośpłat" i wymieniał towar za towar np. nowe garnki, nici, igły itp. w określonym stosunku: za szmaty, złom. Znów wtrącę swoje: z opowiadań Mamy zapamiętałem m.in. dzieje małżeństwa wujka Stefana i cioci Joanny. A było to tak: młodziutka Joasia Balcerkówna zakochała się w Stefanie Stachowskim i postanowiła, że zostanie Jego żoną. Co niedziela, po mszy św.- a nieraz i w dzień powszedni - wracała do domu przez ul. Winną mimo, że było Jej przecież bliżej przez ul. Nowotomyską. Przechodząc pod oknami domu Stefana zwalniała i wpatrywała się w nie intensywnie. Ta „inwigilacja" trwała podobno dość długo, ale metoda okazała się skuteczna, upór i wytrwałość zatryumfowały, bo dziadkowie zainteresowali się panienką, zaprosili do domu, wypytali, pozwolili przychodzić, a w końcu „forteca skapitulowała" i ślub się odbył. Dodam także, że Dziadkowie uprzednio „wybijali z głowy” wujkowi Stefanowi inną kandydatkę na żonę argumentem, że maluje paznokcie na czerwono. Wersję tę skorygowała Ola (córka cioci Joasi) w ten sposób, że Jej przyszła Mama przyprowadziła swego młodszego brata do Stefana by uczył go muzyki. Wówczas „wpadła” w oko babci Władzi, która powiedziała do Stefana, że to byłaby dobra żona dla niego. Ten najpierw wytknął, że Joasia ma feler, bo ma czerwone policzki, jednak stopniowo przeważyły inne jej zalety i finał był szczęśliwy. Która wersja jest właściwa – teraz już nie uda się stwierdzić. Być może obie są właściwe, gdyż zgodnie się uzupełniają. „Brat mój Marian przed wojna długi czas był bezrobotny i chodził po zapomogę coś ok. 2 zł tygodniowo. Nie zawsze ją dostawał". Mój dodatek: pamiętam jak wujek Marian wspominał te upokarzające chodzenie po ową jałmużnę; mówił o arogancji rozdzielającego ją urzędnika (wymieniał nazwisko), o bólu, wstydzie, wewnętrznym - bezsilnym buncie; jeszcze wiele dziesiątków lat po tamtych czasach takie uczucia go nurtowały. Być może miały jakiś istotny wpływ na Jego stosunek do życia?. Przecież dla Niego była to niesprawiedliwa degradacja społeczna!”. 17 „Brat Marian ożenił się ze Stanisławą z d. Rupa (Rupianką). Fot. 23. Własnoręczny opis mojej Mamy zamieszczony na odwrocie: „Grodzisk, 1933 r. Ślub Stasi i Mariana, nad bębnem wuja Adam brat mojej Matki i żona Jadwiga Wiśniewscy. Po prawej stronie brata Mariana nasi Rodzice z śp. Marysiem. My ze Stefanem za Wiśniewskimi.” (dziadek Antoni niedługo potem zmarł). „Jego teść miał sklepik włókienniczy i handlował po wsiach tkaninami. Mówił, że to najlepiej szło handel obwoźny z wymianą towarową np. tkaniny za masło itp.”. Fot. 24. Młodzi Rupowie. Od lewej Jerzy i Stanisława, później Stachowska. Imienia trzeciego niestety nie znam „Marian i Stanisława Stachowscy mieli pięcioro dzieci: Gracjana, potem bliźniaków Andrzeja i Jana (który młodo zmarł na raka) oraz kolejno dwie córki: Marylę, następnie Małgorzatę". „Ja - Stanisława urodziłam się w Grodzisku 16 XI 1902 r. Od 6 - roku życia chodziłam w Grodzisku do niemieckiej szkoły. Nauczyciel wołał na mnie „Stacho eins", a na kuzynkę „Stacho zwei". Pewnego razu jeden z nauczycieli niemieckich, za błahe przewinienie, dal mi linijką „po łapach" tak mocno, że pokrwawił mi dłonie. Ojciec mój strasznie się zdenerwował, poszedł do szkoły i zagroził temu nauczycielowi sądem. Już więcej mnie nie tknął. W czasach pruskich byliśmy obywatelami niemieckimi i mięliśmy prawo dochodzenia swych racji przed sądem. Szkołę ukończyłam z dobrym wynikiem. Następne dwa lata, tj. do końca wojny, dojeżdżałam pociągiem do Poznania, gdzie uczęszczałam do średniej szkoły dla dziewcząt („Hochschule für Mädeln"; Niemcy nie znają pojęcia szkoły średniej - po podstawowej zaczyna się „wyższa”) przygotowującej do pracy biurowej; uczono w niej księgowości, maszynopisania, stenografii itd. Ojciec, który w czasie wojny pracował nieregularnie, równocześnie uczył nas w domu na polskim elementarzu i sprowadzał dla nas (np. z Gniezna) polskie książki. Umieliśmy więc (ja i Wasiu; Stefan zaczął) pisać i czytać po polsku i niemiecku. Brat Marian 18 był jeszcze za mały na naukę. Gdy wojna się skończyła to poszukiwano - do polskich już urzędów - pracowników umiejących pisać po polsku”. Fot. 25. Własnoręczny opis mej Mamy: „ Grodzisk 1918 r (we własnej osobie) pracowałam u Tajnego Radcy Spraw. Dr Jana Mottego (adw. i not.) w Polsce Odrodzonej!”. Miała więc wówczas zaledwie 16 lat ! „Dzięki temu dostałam się do pracy u tajnego radcy sprawiedliwości (tak to się wówczas nazywało) dr Jana Motty'ego - adwokata i notariusza. Jego ojciec - Marceli Motty - był znanym, zasłużonym działaczem niepodległościowym; jest w Poznaniu ulica jego imienia. Prowadził sklep z dewocjonaliami i paramentami kościelnymi. Prawdopodobnie było to gdzieś w okolicach obecnej ul. Grunwaldzkiej. W kancelarii Mottyego pracowałam krótko jako kancelistka z maszynopisaniem, rejestracją itd.. Gdy Motty został powołany do Poznania na stanowisko prezesa Sądu Apelacyjnego, to jego kancelarię w Grodzisku objął, wraz z personelem, adwokat Tadeusz Madaliński z Inowrocławia. Moja praca u Madalińskiego także trwała krótko. Kiedy powołano go na prezesa Sądu Okręgowego w Bydgoszczy to kancelarie zlikwidowano. Miałam przejść do Starostwa lub Magistratu w Grodzisku. Wybrałam Magistrat. Prowadziłam Urząd Stanu Cywilnego. Było to w okresie Plebiscytu na Śląsku. W Magistracie byłam krótko - coś około roku, czy półtora - bo za mało płacili. Wówczas to ze Śląska przybyły Franciszek Święty otworzył biuro prawnicze, ponieważ nie było już w Grodzisku adwokata. Święty zaproponował mi pracę w tym biurze z pensją dwukrotnie wyższą niż w Magistracie. Przyjęłam ją". 19 Fot. 26. „Nowy Tomyśl 1928/29 rok Biuro Adwokacko – Notarialne, Nowy Tomyśl – mec. St. Łukawski (osoby na zdjęciu: Kaczmarek, Kańduła, nast. nie pamiętam nazwiska i ja)”. „Stefana Formanowicza poznałam w Grodzisku. Przedstawiła mi go Janina Styburska, moja znajoma, która była listonoszką. Stefan jakiś czas uczył się na piekarza u Kandulskiego na placu św. Anny. Mieszkał chyba też u Kandulskiego. Miał kuzynów Teicherów, których matka była ciotką Stefana. Dziadek Stefana, ojciec Teicherowej - Niejacki - był blacharzem i to on pokrywał blachą dach i kopułę fary w Grodzisku. Opowiadano, że owiązał się liną przymocowaną do figury św. Floriana i tak pracował na kopule; inni się bali. Niejaccy mieli dom na narożniku placu św. Anny i ul. Szerokiej. Byli bogaci. Najmłodsza ich córka - Eleonora - była matką Stefana. W jakiś czas po poznaniu Stefana dowiedziałam się od Janiny Styburskiej, że chłopacy z Grodziska, m.in. także Stefan, poszli walczyć w Powstaniu Wielkopolskim. Któregoś dnia w 1921r, wracając z pracy, spotkałam Stefana z ręką na temblaku. Był w mundurze, zmizerowany, zasalutował lewą ręką. Rozmawiając, odprowadził mnie do domu. Po kilku dniach przedstawiłam go rodzicom. Opowiadał o walkach z Niemcami w Powstaniu i z Ruskimi na wschodzie oraz pod Warszawą. Został ciężko ranny pod Garwolinem, a leczony w Częstochowie. Mój ojciec był Stefanem zachwycony i pytał co będzie dalej robił, bowiem mocno i trwale uszkodzona ręka nie dawała szansy na ciężką wówczas fizyczną pracę u piekarza. Ojciec zaproponował więc Stefanowi pracę u siebie. Polegała ona na roznoszeniu po okolicznych wsiach surowego, lnianego włókna. Z niego kobiety na kołowrotkach przędły nici, które Stefan zabierał, płacił i przynosił do Grodziska. Z kolei ojciec mój dostarczał je komuś do tkania płótna. Taką kooperatywę zorganizował mój ojciec, ratując się przed bezrobociem panującym w Polsce zaraz po odzyskaniu niepodległości. W czasie okupacji rodzina Stachowskich z Winnej, razem z matką Władysławą i z nami, którzy uciekliśmy z Gostynia do nich, została wysiedlona pod las „Szubianki" do domu (należałoby powiedzieć - do rudery) Flaka. Ich miejsce zajął jakiś szwab." „Mój ślub ze Stefanem odbył się w Grodzisku 7 grudnia 1922r r.” Fot. 1. Moi Rodzice, Stanisława z d. Stachowska i Stefan Formanowicz. Zdjęcie wykonane prawdopodobnie ok. 1923/24 r. 20 „Urodziłam dwóch synów: Mariana (rocznik 1923) i Edwarda (1934). Marian został lekarzem, a zmarł w wieku 51 - lat na zawal serca. Przejścia wojenne, w tym przymusowa praca ponad siły młodego chłopca, najpierw u Czechowskiego - kowala, a potem w fabryce zbrojeniowej w Niemczech (Riesa k/ Drezna), stałe niedożywienie, a później osadzenie w ciężkim więzieniu za próbę ucieczki z tej katorgi (wyciągnęłam Go stamtąd dzięki b. dobrej znajomości niemieckiego i pomocy Müllera - który był właścicielem wytwórni likierów przy grodziskim rynku i pracodawcą mego męża Stefana) - niewątpliwie nadwątliły Jego zdrowie i przyczyniły się do rozwoju najpierw przepukliny, a później choroby wieńcowej oraz przedwczesnej śmierci. Marian ożenił się z Klotyldą z d. Szuniewicz - polonistką, z którą miał dwóch synów : Edmunda - lekarza med. (spec. anestezjologa), żonatego z Jolantą z d. Leżańską - lekarzem psychiatrą, którzy są bezdzietni i mieszkają w Poznaniu, oraz Tomasza - lekarza weterynarii, żonatego z Alicją (nie pamiętam nazwiska rodowego), księgową, z którą ma syna Mateusza. Mieszkają w Gołdapi k. Suwałk". Moje uzupełnienie: Tomek zmarł w listopadzie 2001 r na udar mózgu. „Edward - chemik, ożenił się ze Stefanią z d. Olejniczak - ekonomistką, z którą mają dwoje dzieci: córkę Darię - polonistkę, która wyszła za Przemysława Hęćkę - nauczyciela matematyki i przedmiotów specjalnych dla dzieci opóźnionych, oraz syna Mariusza - technologa żywności, który ożenił się z Teresą z d. Jasienowicz także technologiem. Wszyscy mieszkają w Środzie Wlkp.". * * * Mama na tym zakończyła swe wspomnienia. Namawiana przez nas wszystkich planowała, że napisze jeszcze co nieco o innych sprawach (m.in. o osobistych, w tym o dzieciństwie, o młodości, o swych planach z tego okresu itp.), lecz nie zdążyła. Bóg zapłać Ci Mamo za to wszystko co nam pozostawiłaś ! Na tym będę już kończył Gracku te wspomnienia. Podsumuję jeszcze, że Stachowscy z Grodziska są spokrewnieni lub spowinowaceni z wielu tamtejszymi rodzinami: Wiśniewskimi, Bardzińskimi, Gielkami, Balcerkami, Nowakami, Rupami, Kaźmierowskimi, Szwarcami, Dohnkami, Siwkami, Hemerlingami, Celkami, Czechowskimi i Beygami.” Fot. 27. „Grodzisk - moja cioteczna siostra Jadzia Kicińska, 1 voto Beygowa, 2 voto Rogozińska. Matka Jej Antonina z domu Stachowska” Są też spokrewnieni z Kicińskimi i Rogozińskimi, a przez ciotkę Joannę, z Gałkowskimi i innymi rodzinami. Ponadto chciałabym nakierować Twoja uwagę Gracku na kolosalną rolę jaką odegrały w utrzymaniu rodzin niezwykłe, wręcz heroiczne, nieprawdopodobnie pracowite i odpowiedzialne kobiety, a w szczególności: Józefa Wiśniewska z d. Bardzińska i Władysława Stachowska z d. Wiśniewska - matka i córka. Pierwsza, niewyobrażalnym wysiłkiem i pracą ponad możliwości przeciętnej kobiety, wykarmiła i wychowała dzieci po przedwczesnej śmierci swego męża Cypriana, z których to dwóch Jej synów zabito potem w cudzej sprawie. Druga, przez lata pobytu dziadka Antoniego w Berlinie, dbała o spoistość rodziny, a po Jego też przedwczesnej śmierci, a także w czasie okupacji niemieckiej, utrzymywała status rodziny na przyzwoitym poziomie. Analogiczną heroicznością i niezwykłą zapobiegliwością odznaczała się ciocia Joasia, żona wujka Stefana oraz nasza Mama, 21 Stanisława ze Stachowskich Formanowiczowa. Wszystkie były niezwykle pracowite i oszczędne, ponad zwykłą, ludzką miarę. W Ich przysłowiowym „darciu pazurami" często musiała górować tylko troska o przetrwanie, bo nie pozostawało zbyt wiele czasu i miejsca na subtelności. Dlatego rodzeństwo, jak już rozeszło się po świecie, nie utrzymywało zbyt silnych więzów między sobą. I taka jest odpowiedź na pytanie: „dlaczego ?”, które zadała mi Marylka Staniszewska - Twoja Gracku siostra - w czasie konsolacji w Środzie Wlkp. po pogrzebie mej ś.p. Matki. Jeszcze raz z naciskiem podkreślę, że Jej to w głównej mierze zawdzięczamy przechowanie w pamięci powyższych wspomnień o naszych przodkach. Bez Niej wszystkie te fakty oraz skrupulatnie gromadzone i opisane fotografie, rozwiałyby się jak dym w powietrzu. Za to należy się Jej niewątpliwie nasza cześć i wdzięczność oraz westchnienie modlitewne!. A na sam koniec nieco o miłości. Sądzi się na ogół, że ongiś pary były kojarzone w/g statusu majątkowego, z reguły przez rodziców. Jednak w dziejach kilku pokoleń Stachowskich ta reguła nie miała zastosowania. Antoni Stachowski nr. 1 (pradziadek) ożenił się z sierotą, biorąc na siebie ciężar wykształcenia i wyposażenia szwagra. Podobnie Antoni nr 2 (dziadek), który dźwigał ciężar wielokrotnie większy. Analogiczna sytuacja miała miejsce z ożenkiem Adama Wiśniewskiego; tego nawet sprzeciw Matki nie powstrzymał. Podobnie postąpili Ich następcy. Tylko jeden z antenatów obłowił się posagiem. Dlaczego inni nie żenili się z posagami?. Nie ma innego wyjaśnienia jak tylko to, że zakochali się w swych wybrankach i resztę spraw uznali za mniej ważną. Tym optymistycznym akcentem kończę to opracowanie. Pozdrawiam Ciebie i Twoich bliskich. Pozdrawiam wszystkich Stachowskich, Ich krewnych i powinowatych, którzy zechcą przeczytać te wspomnienia. Edward F. P.S. Załączona monografia Władysława Stachowskiego opisuje wydarzenia, które rozgrywały się w Grodzisku i okolicach w czasach, gdy zaczynają się powyższe „Wspomnienia", gdy wchodzą na scenę osoby w niej wspomniane. Tworzy więc tło historyczne do wczucia się w atmosferę tamtych czasów... Broszura ta też pochodzi ze zbiorów mych śp. Rodziców. Prawdopodobnie unikat !. (monografia dostępna na stronie, => zobacz ) Środa Wlkp. listopad 2002 r. 22 POSŁOWIE 1) Przed wojną oficerowie często żenili się z bogatymi pannami. Ponoć kluby oficerów rezerwy zajmowały się m.in. wyszukiwaniem odpowiednich kandydatek. Balcerek był oficerem. Ożenił się z córką Kaczmarków – bogatych gospodarzy. Dla nich zięć oficer to był zaszczyt !. Mieli 100 mórg tj. ok. 50 ha ziemi uprawnej i piękne zabudowania gospodarcze z dużym domem (w piwnicy mieli własną mleczarnię), ogromną stodołę, wielką chlewnię, oborę i stajnie, staw i kawałek lasu. W stajni stały konie robocze i tzw. cugowe, te tylko dla pana. Drugą córkę (z trzech sióstr) – Joannę – późniejszą żonę Stefana Stachowskiego, Balcerek spłacił 1-hektarowym kawałkiem kiepskiej ziemi. Ukrzywdził ją paskudnie i nie wspomagał później (mimo, że mógł) gdy znalazła się w powojennych tarapatach materialnych, gdy wujek Stefan wrócił schorowany z robót przymusowych w Niemczech i długo nie mógł podjąć się żadnej pracy. Druga z sióstr cioci Joasi wyszła za Gałkowskiego, który miał olejarnię (tłocznię oleju) w Grodzisku. Miał duży dom naprzeciwko cmentarza żydowskiego, na którym m.in. pochowany został dr Mossy. Tę działalność produkcyjną Gałkowscy, w kolejnym pokoleniu, nadal kontynuują. Najmłodszy z rodzeństwa Kaczmarków - Bolesław – nadal, prawie jak parobek, prowadził całe gospodarstwo, bo sam Balcerek brudnej roboty się nie imał. Jeździł powózką (wolantem) i odgrywał rolę pana. Balcerek skrzywdził także Bolesława. Gdy ten założył już własną rodzinę i odchodził „na własne”, nie dał mu żadnej odprawy za dziesiątki lat pełnej poświęcenia pracy. Balcerkowie mieli dwoje dzieci: córkę Stellę, która gdzieś koło Poznania miała po wojnie wielkie ogrodnictwo oraz Henryka, który w komunistycznych czasach – jako syn „kułaka” – został wcielony do karnych oddziałów wojskowych i uległ ciężkiemu wypadkowi w kopalni. Wózek z węglem zmiażdżył mu miednicę i uczynił kaleką do końca życia. Heniu - bodaj dwa lata starszy ode mnie - wskutek tego zmarł stosunkowo wcześnie. 2) Wujek Wawrzyn – zdrobniale Wasiu – był alkoholikiem. W czasie okupacji, gdy wódki nie można było legalnie kupić, pił czarną, zbożową kawę z denaturatem zwanym „bryndą”. Był często „na rauszu”, choć nie upijał się gruntownie. Wydaje się, że ten permanentny stan był jedną z przyczyn jego optymizmu. Ale też dwuznacznej sytuacji w Jego małżeństwie. Wskutek nałogu doprowadził się pod koniec życia do społecznej degradacji. Gdy Emilia – jedyna Jego córka – miała bal maturalny (wówczas zwany jeszcze „komersem”) wujek Wasiu, wówczas – jak obliczyłem – mający w przybliżeniu ok. 52-53 lata, przyszedł nań w papciach i stroju raczej nieodpowiednim dla tych okoliczności oraz w stanie „wskazującym na spożycie…” i narobił Jej wstydu. Zmarł niebawem. 3) Na małżeństwo wujka Wasia dziadkowie nie chcieli się zgodzić. Kandydatka na żonę -Michalina z Nowaków – nie cieszyła się dobrą opinią. Podobno łączyły Ją jakieś intymne stosunki z kuzynem, także Nowakiem. Gdy była już żoną Wasia, stosunki te prawdopodobnie nie ustały. Mieszkali w Rupy – teścia Mariana Stachowskiego, brata Wasia – po drugiej stronie tego samego korytarza gdzie Nowak. Być może powodem takiej sytuacji był nałóg wujka Wasia. Drugą z przyczyn braku akceptacji tego małżeństwa ze strony Dziadków, a w szczególności całkowitego zerwania wszelkich stosunków z synem i synową, było żądanie Wasia by Dziadkowie wypłacili mu przypadającą na niego część spadku. Dziadkowie przypuszczali, że do takiego żądania nakłaniała Wasia ciocia Michalina, w rodzinie zwana Haliną. A było to w czasach, gdy Dziadkowie praktycznie głodowali, bo dziadek Antoni nie miał pracy. Sytuację ówczesną najlepiej opisują smutne, a nawet tragiczne, listy ciężko chorego Dziadka, których odpisy dołączyłem do Wspomnień o rodzinie Formanowiczów. 23